Muzułmanie z partii rządzących dziś Indonezją i muzułmanie na te partie głosujący należą do „mojej cywilizacji”.
Czasem także mój dzień rozpoczyna się od dobrej wiadomości. A ponieważ nawet nadciągający irracjonalizm „nowego średniowiecza”, na które składają się uderzające wspólnie „zemsta Boga” i „świat bez redystrybucji” nie uczynił ze mnie jeszcze zrzędy na miarę Thomasa Bernharda (z ogromnym opóźnieniem czytam właśnie „Moje nagrody”), wobec tego każda dobra wiadomość zwyczajnie i poczciwie mnie cieszy.
Portal „Obserwator Finansowy”, w ślad za tygodnikiem „Economist” informuje, że od początku tego roku w Indonezji rozpoczęto wprowadzanie powszechnego system ubezpieczeń zdrowotnych. W ciągu pięciu lat ma on objąć 240 miliony obywateli tego kraju. Ćwierć miliarda ludzi to może za mało, by stwierdzić, że „nowego średniowiecza” nie będzie. Ale to już wystarczająco dużo, żeby nawet w naszej „epoce mroku” zastanowić się nad tym, czy Fukuyama nie miał trochę racji, kiedy 25 lat temu optymistycznie zapowiadał upowszechnienie się wraz z globalizacją pewnego modelu społeczeństwa, który przecież nawet dla niego nie ograniczał się wyłącznie do gospodarki wolnorynkowej opakowanej w dowolny typ politycznego czy społecznego zdziczenia.
Wszyscy obywatele Indonezji zostaną „oskładkowani”, a najbogatsi z nich odprowadzą najwyższą, 5-procentową składkę od swoich dochodów pokrywającą ich własne ubezpieczenie zdrowotne, a także redystrybucyjnie wspomagającą ubezpieczenia zdrowotne najuboższych. To nie bolszewizm, to kapitalizm, który jednak zaczyna być regulowany nawet na swoich peryferiach nieco dalszych niż polskie. Oczywiście jakiś indonezyjski odpowiednik profesora Tomasza Panka z SGH (cytowanego już przeze mnie w tekście „Świat bez redystrybucji”) odpowie na to: „Wyższe składki dla najbogatszych? To zagrozi rozwojowi gospodarczemu. Biznesmeni mogą wspierać potrzebujących przez działalność charytatywną”. Na przykład wrzucając banknoty do kapeluszy ludzi umierających przy drodze, oczywiście koniecznie z towarzyszeniem telewizyjnych kamer, bo wtedy jest szansa, że do kapelusza wpadnie banknot o wyższym nominale. Jednak władze Indonezji wybrały redystrybucję zamiast jałmużny. W dodatku ten „kontrowersyjny” wybór cieszy się tam szerokim poparciem ugrupowań politycznych, od centrolewicy do centroprawicy.
Indonezja jest dziś demokratycznym państwem zamieszkanym w ogromnej większości przez wyznawców islamu.
To dla mnie kolejny dowód, że Huntington się mylił rysując fronty wojny cywilizacji przebiegające pomiędzy traktowanym jako całość „światem chrześcijaństwa”, a traktowanym jako całość „światem islamu”.
Rację miał raczej Charles Taylor powtarzający, że fronty wojny cywilizacji przechodzą dziś przez środek społeczeństw chrześcijańskich, muzułmańskich, sekularnych, a nawet przez środek „etnicznych” i „politycznych” narodów. Można dodać, że dzielą też elektorat Platformy Obywatelskiej, Twojego Ruchu, redakcję „Gazety Wyborczej”, „Dziennika Gazety Prawnej”, „Tygodnika Powszechnego” oraz „Polityki”. Wchodzą jak w masło w wahające się pomiędzy „społeczną gospodarką rynkową”, a „nowym średniowieczem” nowe polskie mieszczaństwo.
Muzułmanie z partii rządzących dziś Indonezją i muzułmanie na te partie głosujący należą do „mojej cywilizacji”, podczas gdy do cywilizacji całkiem mi „obcej”, z którą walczę, należą chrześcijańscy fundamentaliści z USA nienawidzący „obamacare” jako „bolszewicko-europejskiego wynalazku szatana”. A także polscy „thatcheryści” (przedstawiający się zazwyczaj jako katolicy), którym tak bardzo znudziła się ich własna cywilizacja ordoliberalizmu i społecznej gospodarki rynkowej, że na swój nowy obiekt fascynacji wybrali zdziczenie imitacyjnego „thatcheryzmu”. Nawet nie w wersji historycznej Margaret Thatcher (oddawać kult zjawiskom i postaciom historycznym należy w muzeum albo w TVP Historia, a nie w bieżącej polityce społeczno-gospodarczej), ale Janusza Korwin-Mikkego i jego pomniejszych dźwiękonaśladowców.
Przy okazji „Obserwator Finansowy” podał – w ślad za „Economistem” – wyniki prowadzonej już od kilkudziesięciu lat przez władze Indonezji polityki wyrównywania poziomu opieki zdrowotnej. Także metodami, które dzisiejsi polscy „thatcheryści” uznaliby za „lewackie”, choć są to zaledwie dalekie echa polityki uprawianej na naszym kontynencie przez socjaldemokratów, chadeków i konserwatystów (dopóki ci ostatni nie zdziczeli stając się „neokonserwatystami”).
„Rząd dąży do zmniejszenia przepaści pod względem dostępu do usług medycznych, jaka do tej pory dzieli zamożnych i ubogich Indonezyjczyków, a także mieszkańców miast i terenów wiejskich. Od 1960 r. kolejne indonezyjskie rządy systematycznie odnotowywały sukcesy w dziedzinie zwiększania średniej długości życia obywateli, dążyły też do obniżenia wysokich wskaźników śmiertelności niemowląt z początkowych lat republiki. Z zaledwie 45 lat w 1960 r. średnia długość życia wzrosła do około 72 w 2013 r. W tym samym okresie śmiertelność niemowląt spadła z 216 do 30 zgonów na 1 tys. żywych noworodków”.
Te dane – nawet jeśli zawsze mogłoby być szybciej i lepiej – to prawdziwy akt założycielski nowoczesnego państwa. Przeciwieństwo „krwawego aktu założycielskiego” (np. katastrofy lotniczej w Smoleńsku), który Ludwikowi Dornowi i politykom tego pokroju, których nigdy nie chciałbym widzieć na czele polskiego państwa, wydaje się wciąż konieczny do ustanowienia „zdrowego i dumnego państwa”. Do tego peletonu anachronicznych dziwaków dołączył właśnie Jarosław Gowin ze swoim hasłem na eurowybory: „chcę Wielkiej Polski w małej Unii Europejskiej”. To mógłby być od biedy subsydiaryzm, gdyby nie nacjonalizm, którym dzisiejszy Gowin postanowił zapukać do serduszek Młodzieży Wszechpolskiej. Prawdziwy subsydiarysta mógłby bowiem równie dobrze powiedzieć: „chcę Wielkiego Śląska” albo „Wielkiego Gdańska” albo „Wielkiego Torunia”… „w małej Polsce”). Ale coś takiego nie zapewniłoby Gowinowi głosów polskiej prawicy, o które dzisiaj walczy z Korwinem, Winnickim, Zawiszą, Ziobrą, Kurskim… i mam nadzieję, że będzie to walka bardzo wyrównana.