Agata Bielik-Robson

W krainie wyjątków

Dzisiejsi fundamentaliści katoliccy znajdują się w stanie kompletnej umysłowej konfuzji. Chcą służyć dwóm bogom naraz: temu, który podtrzymuje niezłomne prawo – i temu, który w imię miłości czyni wyjątki.

Już jakiś czas temu przeczytałam w „Gazecie Wyborczej” wywiad z Romualdem Dębskim, „tym drugim panem ginekologiem”, co to walczy ze świętym Chazanem. W pamięć zapadł mi zwłaszcza jeden fragment, w którym mówi on o tym, jak mimo wszystko katolicy oddają się zakazanym praktykom, choć zawsze „na drodze wyjątku”:

„Żonie jednego znanego przeciwnika diagnostyki prenatalnej robiłem amniopunkcję, w wielkiej tajemnicy, żonie obrońcy życia terminowałem ciążę z zespołem Downa. Pytałem: jak to jest, przecież jesteście przeciw? A oni mówili: słuchaj, to naprawdę wyjątkowa sytuacja. Wyjątkowa, bo dotyczyła ich osobiście, a nie ich pacjentek. Bo dla pacjentek zawsze mają żelazne sumienie. Podobne refleksje miałem kiedyś, dyskutując z kobietą, słuchaczką jakiegoś programu, do którego mnie zaproszono. Ona opowiedziała, że miała pięć aborcji, ale teraz zrozumiała, że to grzech, i żąda, aby aborcji całkowicie zakazać. Ale ona do tego wniosku doszła, jak już była w menopauzie. Teraz chce nawracać młode dziewczyny. Czy to ma sens?”

  
No właśnie, czy to ma sens? W jakiej logice, dwu- czy wielowartościowej, mieści się takie rozumowanie? I czy to w ogóle jest rozumowanie, czy tylko prosty odruch osobistej emocji i interesu, który zupełnie lekceważy zasady prawa powszechnego? W perspektywie Kantowskiej, do której jestem głęboko przywiązana, tego rodzaju pobudki działania uchodzą za samo dno patologii: już jest źle, kiedy maksyma mojego postępowania nie mieści się w formie uniwersalnego prawa, ale kiedy wymija to prawo świadomie, powołując się na zasadę wyjątku, to wtedy ocieramy się o etyczną perwersję na granicy zła radykalnego.

Zatem nasi katolicy, tak chętnie powołujący się na swoje „wyjątkowe sytuacje”, jak te opisane powyżej, byliby wedle Kanta istotami z gruntu niemoralnymi, skłonnymi do duchowej perwersji; z wierzchu rzecznicy nieustępliwej moralności „dla innych”, sami robiący po cichu ustępstwa, zawsze zgodnie z własnym interesem.

Po zastanowieniu dochodzę jednak do wniosku, że „logika” kryjącą się za sytuacjami wyjątkowymi jest jednak trochę bardziej złożona. Żona obrońcy życia nie chce urodzić dziecka z zespołem Downa, dokładnie z tego samego powodu, z jakiego nie chciałaby nosić takiej ciąży wyznawczyni pro-choice, ale różnica między nimi jest taka, że podczas gdy ta druga modeluje swoje rozumienie prawa powszechnego w zgodzie z osobiście pojmowanym interesem (zasada liberalna), ta pierwsza zawiesza swoje prawo w imię stanu wyjątkowego (zasada antynomiczna). Domaga się wręcz, by lekarz, który ma tej aborcji dokonać, zrozumiał jej motywy, które, gdyby je rozpisać bardziej dyskursywnie, wyglądałyby mniej więcej tak: „Słuchaj, to naprawdę specjalna sytuacja; wiesz, jak wymagające i nieludzkie jest moje religijne prawo, więc bądź człowiekiem i ulżyj mi w jego brzemieniu; ja wiem, że grzeszę, ale wierzę też, że Bóg jest miłosierny i mi wybaczy, bo miłosierdzie wyższe jest niż prawo i opiera się zawsze na wyjątkach. Prawo jest wielkie, ale miłość większa. Wobec prawa wszyscy jesteśmy równi – wobec miłości wszyscy wyjątkowi”.

To święty Paweł z Listu do Rzymian w pigułce: miłość mocniejsza jest niż prawo. W świetle i żarze łaski cały „zakon żydowski” rozpuszcza się niczym masło. Ale chyba jednak nie do końca; on się tylko rozpuszcza w osobistym, wyjątkowym przypadku poszczególnego grzesznika, ale „dla innych” nadal zachowuje całą swą twardość. Cały świat niech się ugina pod ciężarem prawa, ale na mnie – myśli sobie pojedynczy grzesznik – spłynie łaska zbawienia, bo Bóg w swej niepojętej miłosierności wgląda w każdą sprawę z osobna i, jak mawiają Psalmy, zna każde swe stworzenie z imienia. Z religijnej perspektywy nie ma w tej logice nic osobliwego: całe chrześcijaństwo oparte jest na zniesieniu prawa w miłości (tak na marginesie: Hegel wziął pojęcie zniesienia z Lutrowskiego przekładu św. Pawła właśnie), czyli na tak zwanej logice antynomicznej (od anti-nomos, czyli „przeciw-prawu”).

Co jest jednak osobliwe, to egoistyczne zachowanie przywileju czarnej owcy: mnie Bóg wybaczy, mnie obejmie łaską, a resztę, która złamie jego przykazanie, niech potępi.

Rzecz jasna, nie o takie zniesienie prawa w miłości chodziło Pawłowi, bo miało być ono równie uniwersalne jak poprzednio powszechne było prawo. W wizjonerskiej etycznej utopii Pawła prawo miało już być tak głęboko uwewnętrznione, że – jako prawo właśnie: coś zewnętrznego i żądające podporządkowania – już właściwie niepotrzebne. Dusze w stanie łaski, opromienione bożą miłością, nie byłyby bowiem zdolne do grzechu; wewnętrznie przemienione wyszłyby na zawsze z kręgu zła. Potem wprawdzie rzeczywistość upomniała się o trzeźwiejsze podejście i prawo do chrześcijaństwa powróciło, kiedy Kościół, już jako ziemska instytucja, uznał, że nie samą miłością człowiek żyje – tylko że już nie jako prawo żydowskie, z którym zmagał się Paweł, lecz jako prawo rzymskie (ale to inna historia, na kiedy indziej).

Wróćmy więc do pytania profesora Dębskiego: „czy to ma sens?” Obawiam się, że ma: pokrętny, perwersyjny, ale jednak. Chrześcijaństwo jako religia antynomiczna ma od zarania kłopoty z prawem i chętnie posługuje się tak zwaną logiką suwerennego wyjątku, dla którego pretekstem jest stojące ponad prawem miłosierdzie. Jeszcze bardziej klasycznym przykładem tego swoistego teologicznego rozumowania jest doktryna Marcjona, chrześcijańskiego gnostyka z drugiego wieku, który sądził o sobie, że jedynie kontynuuje nauczanie św. Pawła, podczas gdy Kościół uznał go mimo wszystko za heretyka. Jednakże marcjonizm jest bardzo logiczną wersją chrześcijańskiego antynomizmu: podczas gdy logikę prawa reprezentuje surowy Bóg-Stworzyciel, znany ze Starego Testamentu, logikę miłosierdzia reprezentuje Bóg-Zbawca, czyli Jezus z Nowego Testamentu – i nie jest to wcale jedna osoba pod dwiema różnymi postaciami, lecz dwóch zupełnie różnych bogów. Jeden nakazuje, sądzi i karze – drugi szafuje miłością i wybaczeniem.

Współczesny fundamentalizm chrześcijański (ten ewangeliczny znacznie bardziej, ale katolicki w końcu na nim się wzoruje) w dużej mierze rozwija się pod cichymi auspicjami Marcjona, który okazuje się jego właściwym patronem. Żyje w cieniu dramatycznego dualizmu między surowym prawem a wybaczającym miłosierdziem; między powszechnym potępieniem a wyjątkowym oddziaływaniem łaski. O ile jednak Marcjon wiedział, że jest dualistycznym gnostykiem, i nienawidził twardego świata prawa, o tyle dzisiejsi fundamentaliści znajdują się w stanie kompletnej umysłowej konfuzji. Czego dowodem są sylwetki „grzeszników” przywoływane przez Dębskiego: obrończyni życia terminująca niechcianą ciążę; Chazan, który się w końcu nawrócił po dokonaniu setek aborcji; czy ta katolicka matrona, która dopiero po menopauzie odkryła prawdę po stronie pro-life. Chcą służyć obu bogom naraz: i temu, który podtrzymuje niezłomne prawo – i temu, który w imię miłości czyni wyjątki.

Ale tak się nie da.

Czy to zatem, powtórzmy raz jeszcze, ma sens? Koniec końców – nie. Wprawdzie ludzie całymi wiekami potrafili tkwić w jałowych sprzecznościach, przekonani, że jest to sama najwznioślejsza istota ich wiary.

Ale jeśli tkwi w nas jeszcze odrobina wiary w pokrzywione drewno człowieczeństwa, to wypada również wierzyć, że ta szalona religia prędzej czy później zniknie z powierzchni Ziemi.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Bielik-Robson
Agata Bielik-Robson
Filozofka
Profesorka katedry Studiów Żydowskich na Uniwersytecie w Nottingham, a także Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Autorka wielu książek, m.in. Na drugim brzegu nihilizmu: filozofia współczesna w poszukiwaniu podmiotu (1997), Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę duchowości (2000), Duch powierzchni: rewizja romantyczna i filozofia (2004), Na pustyni. Kryptoteologie późnej nowoczesności (2008), The Saving Lie: Harold Bloom and Deconstruction (2011), Żyj i pozwól żyć (2012).
Zamknij