Agata Bielik-Robson

Umysłu polskiego niegościnne wnętrze

Kiedy myślę o tej szalonej prorosyjskiej pikiecie, zorganizowanej przez kilku studentów, zadaję sobie raz po raz pytanie: czy mi się to przyśniło?

Ten ekscentryczny tytuł to rzecz jasna parafraza z Emily Dickinson. Przez lata chodził mi po głowie obsesyjnie jej wiersz o „umysłu mego niegościnnym wnętrzu”, który świetnie oddaje ten maniakalny stan pobudzenia, jaki osiągnęła dusza polska: zakiszona w sobie, zapiekła, zagubiona we własnych zwojach mózgowych, zatruta i pełna tego, co W. B. Yeats, inny, nieco banalniejszy prorok nowoczesności, nazywał „złą intensywnością” (the best lack all conviction, the worst are full of passionate intensity…).

Ja sama czuję się raczej jak ta druga połowa z Yeatsa: może nie od razu najlepsza, ale wobec toksyny duszu polskiej coraz bardziej bezradna, bez pomysłów na antidotum. Moim konikiem w dziedzinie psychopatologii politycznej (jedynej refleksji, jaką w Polsce w ogóle warto uprawiać) jest śledzenie duchowego upadku antykomunizmu i sondowanie kolejnych „niegościnnych” form życia, które wyrastają na jego trującej glebie. Większości wydaje się, że to po prostu szaleńcy, nad którymi nawet nie warto się pochylać, nie mówiąc już o jakichś dalszych roztrząsaniach i rozbiorach. Ja jednak, wiedziona intuicją Teodora Adorno, że „po najbardziej toksycznych owocach poznacie ich”, czyli że nie ma takiej patologii społecznej, która nie byłaby warta namysłu, bo nigdy nie wiadomo, jaka jeszcze mutacja może z niej się wyrodzić – pochylam się i poznaję.

Ale do rzeczy – bo wbrew pozorom chodzi o rzecz bardzo konkretną. Z pozoru nieważną, właściwie kompletne wariactwo, o którym wspomniała wyłącznie poznańska „Gazeta Wyborcza” (i chyba tylko w notce internetowej) oraz Jacek Bartyzel na swoim blogu polskich monarchistów. Ci, którzy śledzą rozmaite śmieci fejsbukowe (by z nich potem układać sobie mapę polskiej umysłowości w ruinach), już pewno wiedzą, o czym mówię: o poznańskiej pikiecie poparcia dla Rosji, która odbyła się kilka dni temu i zgromadziła oszałamiający tłum w liczbie pięciu organizatorów, a wcześniej ogłoszona została na fejsie, gdzie chęć udziału zapowiedziało osób dwieście. Oczywiście mnie bardziej martwi ta dwusetka bezpowrotnie zatraconych dusz, która odpowiedziała na zew entuzjastycznie, z szeregiem gorących słów poparcia zasłanych z całej Polski, ale już na samą pikietę się nie pokwapiła (choć pewnie tylko z lenistwa).

Plakat, który obrazuje cel przedsięwzięcia, jest nie mniej wstrząsający: polskiemu żołnierzowi, klęczącemu w pokorze przed rosyjskim orłem, towarzyszy parafraza ulubionego hasła kiboli poznańskiego Lecha: „Polski chamie, klękaj przed swoim panem!”

Z dostarczonego zaś opisu wynika wyraźnie, że Polak, jako Słowianin, przynależy do rosyjskiego kręgu wpływów i z tych samych racji rasowych jest wobec Rosjanina bytem niższym, stworzonym po to, by mu służyć. Jeśli więc Rosja pragnie wyrazić swoją wolę mocy i wbrew amerykańsko-syjonistycznemu spiskowi, którego macki opanowują cały świat, zagarnia należne jej rejony, Polak może się tylko ukorzyć i w niewolniczym geście oddać cześć swojemu Panu: odstawić do kąta dziecinne zabawki, czyli swoje szabelki i koniki; porzucić dziecinne pragnienie buntu i doznać ostatecznej rozkoszy w poddaństwie.

Wszystko to, choć obrzydliwe, wprost ociekające masochizmem, byłoby nawet jakoś zrozumiałe, gdyby zrodziło się w jednokomórkowym mózgu poznańskiego kibola. Tym jednak, co mnie zdumiało, jest fakt, że głównym organizatorem pikiety jest student historii z UAM-u, a ponadto, jak się okazało, mój „znajomy” z fejsbuka, znany również ze swoich ekscentrycznych komentarzy pod niejednym felietonem z Dziennika Opinii KP – niejaki Tomasz Wiśniewski. Wytrawny znawca wszystkich offowych prawicowych portali, od Rebelyi po Polskich Monarchistów, od niedawna publikujący także na własnym blogu pt. „Deon” żarliwe teologiczne odezwy (między innymi o boskości u Tolkiena). Kiedy przyjrzeć się zdjęciom z pikiety, na których wykrzykuje swoje proputinowskie hasełka z megafonu (już by się chciało powiedzieć, za boską Emilią: „bagnu zgromadzonemu licznie”, gdyby nie fakt, że bagno to liczyło pięć sztuk wszystkiego), widać, że nerwowy z niego inteligent: blady, gorączkowy i potężnie poplątany. Nie na takiego potomka i reprezentanta chyba liczyła poznańska endecja – co podkreśla w swoim złośliwym komentarzu Jacek Bartyzel, wyraźnie dystansując się do młodszego kolegi, któremu nie ufa. I słusznie nie ufa, bo Tomasz Wiśniewski nie ufa nawet samemu sobie.

W umysłu jego niegościnnym wnętrzu wyroić się może każda bzdura, choć jednocześnie temu bzdurzeniu towarzyszy jedna nieugięta logika: ideą przewodnią jest wszak dojść do granic integralnej wizji prawicowej. Znaleźć się tak daleko, jak to tylko możliwe, od bieguna lewicy i komunizmu – nawet jeśli „komunistyczne” miałoby się okazać wszystko, co jest jeszcza jakkolwiek wspólne: w tym także wspólny rozum i zmysł rzeczywistości albo byt w ogóle.

Ten skrajny rodzaj prawicowego integryzmu, wcale nie tak rzadki wśród młodszych generacji post-anty-komunistycznych inteligentów, jest więc w istocie manicheizmem.

Jest w nim jakieś takie gnostyckie z ducha nieprzejednanie wobec zasady rzeczywistości, której ohydną cechą jest to właśnie, że jest wspólna: kolektywna, zbiorowa, totalitarna, słowem – „komunistycza”.

Kiedy myślę o tej szalonej prorosyjskiej pikiecie, zorganizowanej przez kilku studentów, zadaję sobie raz po raz pytanie: czy mi się to przyśniło? Odpowiedź nie jest prosta: i tak, i nie – bo przecież Polska to „sen wariata śniony nieustannie”, więc bycie w Polsce jest życiem na skraju jawy i snu. Zgodnie zaś z sentencją Heraklita o jawie i śnie, ci, którzy odpadają od tego, co wspólne, lądują w otchłani: odwracając się od wspólnego świata, tracą jakikolwiek zmysł komunikacji, czyli sensus communis, zapadają się w przepastne idiosynrazje, których już ani oni, ani nikt inny nigdy nie pojmie – „niegościnne wnętrza” (pisał już kiedyś o tym Czarek Michalski w Ćwiczeniach z bezstronności, ja tylko za nim powtarzam). Bujne plenienie się prawicowej bzdury żywi się właśnie takimi pojedynczymi odpadnięciami od komunikacji, motywowanymi manichejską nienawiścią do wszystkiego, co naznaczone „komunizmem”: wspólnym zmysłem, wspólnym bytem, wspólnym pojmowaniem.

Niech nas więc nie zwiodą pseudokonserwatywne zapewnienia młodej „spekulatywnej” prawicy, że ta nowa myśl integralnie prawicowa odbywa się w imię jakiejś innej, lepszej wspólnoty – narodowej, religijnej, etnicznej etc. Tam nigdy nie było i nie będzie żadnej wspólnoty, bo te złe sny roją się wyłącznie w izolowanych mózgach, które na zawsze odpadły od wszystkiego, co wspólne.

Nie twierdzę przy tym wcale, że lewa strona nie posiada analogicznych odpałów. Posiada, a jakże. Tomasz Wiśniewski, cokolwiek o nim powiedzieć, głupi nie jest i napchał swój niegościnny umysł wszelką lekturą z prawa i z lewa, od de Maistre’a do Foucaulta (kto wie, może w istocie nie ma między nimi aż takiej różnicy?). Z pewnością naczytał się też Žižka, którego campowe indiosynkrazje przynoszą tyleż sławy, ileż ambarasu dzisiejszej lewicy. Jest coś na rzeczy w tej diagnozie, mnie głęboko niepojącej: że dziś polityczny radykalizm przybiera najchętniej właśnie postać campowej indiosynkrazji. Žižkowe apologie stalinizmu bądź leninizmu (na przemian, w zależności od jego subiektywnego nastroju), podobnie jak wyskok poznańskiego studenta, należą do tego samego gatunku, czyli politycznego campu, który z istoty swojej nie adresuje się do tego, co wspólne. Tak jak Lady Gaga dokonuje wyłącznie ekpresji swojego mniej lub bardziej gościnnego umysłowego wnętrza, tak samo polityczni idiosynkraści, na co dzień wrośnięci w siebie i pochowani, nagle publicznie eksplodują.

I tyle: nic z tego nie wynika, bo przecież nic nie powstaje z niczego. Sound and fury. Wiele hałasu o nic.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Bielik-Robson
Agata Bielik-Robson
Filozofka
Profesorka katedry Studiów Żydowskich na Uniwersytecie w Nottingham, a także Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Autorka wielu książek, m.in. Na drugim brzegu nihilizmu: filozofia współczesna w poszukiwaniu podmiotu (1997), Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę duchowości (2000), Duch powierzchni: rewizja romantyczna i filozofia (2004), Na pustyni. Kryptoteologie późnej nowoczesności (2008), The Saving Lie: Harold Bloom and Deconstruction (2011), Żyj i pozwól żyć (2012).
Zamknij