Agata Bielik-Robson

Przyspieszacze Apokalipsy i rodziny na swoim

Jakiś czas temu mój amerykański doktorant (na pewno się nie obrazi, jeśli wymienię go z imienia: Cain Elliott), opowiedział mi anegdotę o swoim znajomym. Sam Cain pochodzi z Teksasu, ale jako mieszanka sumiennego metodysty z wrażliwym Żydem ze Wschodniego Wybrzeża, w niczym nie przypomina większości Teksańczyków, do której zalicza się jego szkolny kolega: nigdy nie marzył o noszeniu broni (w Teksasie to podobno bardziej ekscytujący „pierwszy raz“ od seksu), a na widok kilogramowych steków zawsze go tylko mdliło. Nic więc dziwnego, że Cain nie mieszka już w Teksasie; mieszka jednak w Polsce, a ta, w ogromnej swej części, bardzo chciałaby się do Teksasu upodobnić.

 

A teraz anegdotka, dotycząca owego znajomego, któremu – wedle wyśrubowanych standardów teksańskich – „się powiodło“. Jest on wysokim urzędnikiem bankowym, zarabiającym krocie, jak to w bankowym sektorze, i posiadającym niejedną willę z ogrodem i basenem. Oprócz tego, rzecz jasna, jak każdy dobry amerykański obywatel i chrześcijanin, obsesyjnie dba o dobro swojej rodziny, której pragnie zapewnić bezpieczną przyszłość „na swoim“. Pytanie tylko, jak widzi on tę przyszłość. Otóż widzi on ją całkiem apokaliptycznie: przewidując kolejne potężne kryzysy finansowe, które zniosą z powierzchni ziemi przeciętnych ciułaczy, inwestuje wyłącznie w nieruchomości. Ale jakie nieruchomości? Otóż także nieruchomości apokaliptyczne, czy raczej postapokaliptyczne, czyli takie, które zdołają przetrwać najgorsze kataklizmy, jakie bez wątpienia czekają ludzkość. Na okoliczność ostatecznej katastrofy globalnego ocieplenia, wykupił on udziały w kolonii, która buduje się gdzieś na Alasce, gdzie, wedle skomplikowanych wyliczeń, nigdy nie dojdzie do zalania lądu przez ocean. Z kolei na okoliczność globalnej wojny nuklearnej, ubezpiecza się on inwestując w luksusowy apartament, będący częścią wielkiego bunkra mieszkalnego, powstającego na pustyni w Newadzie. Przekonany, że w ten sposób robi dla swojej rodziny wszystko, co może, zasypia codziennie spokojnym snem sprawiedliwego. Niech ginie ludzkość i świat, byleby tylko moja żona i moje dzieci miały zapewnioną przyszłość – nawet jeśli ta przyszłość miałaby polegać na spędzeniu reszty życia w postapokaliptycznej kolonii ostatnich ludzi albo w postnuklearnym bunkrze. Co tam cywilizacja; grunt to rodzina na swoim.

 

 

Człowiek ten, należący do ścisłej elity finansowej pierwszego świata, ma zapewne dostatecznie wiele środków, by zaangażować się w rozmaite aktywności, które mogłyby służyć, jak to mawiał Carl Schmitt, „powstrzymaniu apokalipsy“. Mógłby stać się zatroskanym o los ludzkości „katechonem“, który część swoich dochodów przeznaczyłby na kampanie przeciw globalnemu ociepleniu, nie mówiąc już o wspieraniu tej sensowniejszej gałęzi amerykańskiej polityki, która walczyłaby o wykorzenienie post-Bushowej mentalności, z jej upiornym war-mongeryzmem, prącym do wielkiej wojny narodów na wzór Apokalipsy św. Jana. Ale nie, jako bankier, który na kolejnym kryzysie wyłącznie zyskuje, człowiek ten jest przekonany, że wszelki kryzys – także wojna i zagłada ekologiczna – mogą okazać się dlań jeszcze bardziej korzystne. Jest typowym przedstawicielem klasy, która żeruje na kryzysie: im bardziej apokaliptycznym, tym lepiej. 

 

 

To reprezentant osobliwej nowej elity, wobec której załamują się najbardziej nawet subtelne schmitteańskie rozważania na temat władzy, ponieważ jest to elita, która nie dba o to, nad czym ma władzę. W przeciwieństwie do tradycyjnego suwerena, który, choć paskudny, to przynajmniej podtrzymuje „nagie życie“ członków swojej domeny, ta nowa elita zachowuje się jak pasożyt, któremu na dłuższą metę zupełnie obojętne są losy jego nosiciela. Dla takich gości jak znajomy Caina my – ludzka masa upadłościowa – jesteśmy wyłącznie nosicielem, którego należy wyeksploatować do granic ostatecznego wyniszczenia, a następnie ewakuować siebie i swoje potomstwo w bezpieczne rejony. To już nawet nie darwinowska wizja natury, w której jeszcze panuje porządek: paskudny, ale mimo wszystko porządek. To już wizja natury, która kompletnie „wypadła z kolein“, out of joint; wizja z perspektywy oszalałych i zderegulowanych parazytów, którą żywią się chorobą i kataklizmem i roją sobie, że po wielkiej apokalipsie wyjdą z tego wszystkiego zwycięskie.

 

 

Horror, horror, horror – jak mawiał niezastąpiony Kurtz. Jeśli to, co o swoim znajomym mówi Cain, jest jakkolwiek wzorcowe dla owej nowej elity (a chyba niestety tak), to znaleźliśmy się na dnie, którego groza wymyka się nawet najbardziej horroroidalnym obrazom Giorgio Agambena. Ten bowiem wciąż jeszcze postrzega późną nowoczesność jako epokę określaną z jednej strony przez schmitteańską władzę suwerenną, z drugiej zaś przez porządek darwinowskiej natury. Co jednak, jeśli nowa elita to już nie „władza“ w żadnym ludzkim sensie tego słowa, nawet tak odczarowanym jak u Schmitta i Agambena, a jedynie biologiczna przewaga jednego gatunku nad drugim? I co, jeśli ta biologiczna przewaga jest jak relacja pasożyta wobec nosiciela, jak najdalsza od zgodnej symbiozy?

 

 

Chyba faktycznie mamy tu do czynienia z jakąś gatunkową obcością, bo próbuję się wczuć w procesy myślowe owego teksańskiego bankiera – i w żaden sposób nie mogę. Idea, że wielomilionowa inwestycja w postkatastroficzne kolonie i bunkry zapewni jego rodzinie „bezpieczną przyszłość na swoim“ (jakże ja kocham to z pozoru niewinne hasło polskiej prawicy z roku 2000), wydaje się tak nieprawdodpobna jak pomysł, że człowiek może spacerować po Księżycu bez kasku tlenowego. Istotą tej wiary jest bowiem przekonanie, że jednostka („i jej rodzina“, jak dodaje Margaret Thatcher) może sobie spokojnie żyć bez społeczeństwa i cywilizacji. Zresztą, nasz bankier już zapewne tak właśnie żyje: w strzeżonej willi, poza którą równie dobrze mogłaby rozciągać się pustynia albo slumsy, z zamkniętą w niej żoną i dziećmi chodzącymi do prywatnych szkół, które sam opłaca. Wydaje mu się, że nie potrzebuje ani państwa, ani cywilizacji – i taką też ma dla siebie wizję przyszłości.

 

 

Pereat mundus sed fiat iustitia, głosiło niegdyś dumne hasło nieprzejednanej etyczności. Dziś jednak po zagładzie świata królować ma nie sprawiedliwość, a jedynie „rodzina na swoim“.  

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Bielik-Robson
Agata Bielik-Robson
Filozofka
Profesorka katedry Studiów Żydowskich na Uniwersytecie w Nottingham, a także Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Autorka wielu książek, m.in. Na drugim brzegu nihilizmu: filozofia współczesna w poszukiwaniu podmiotu (1997), Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę duchowości (2000), Duch powierzchni: rewizja romantyczna i filozofia (2004), Na pustyni. Kryptoteologie późnej nowoczesności (2008), The Saving Lie: Harold Bloom and Deconstruction (2011), Żyj i pozwól żyć (2012).
Zamknij