Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Ordo Jaszczuris, Konfederacja Lewicy i teksty, których bym się nie wyparł

W kolejnym przeglądzie prasy piszemy o wyborach przewodniczących Nowej Lewicy i Polski 2050, chwaleniu prezydenta Nawrockiego przez demontujące UE zaplecze Donalda Trumpa oraz nagrodach Grand Press, które coraz rzadziej honorują najlepsze materiały dziennikarskie, a częściej betonują stare hierarchie.

ObserwujObserwujesz
2

5

Wiesław Szczepański, wyróżniony „Kordzikiem” Wielkopolskiej Izby Rzemieślniczej honorowy obywatel wielkopolskiego Śmigla, został w niedzielę jednym z wiceprzewodniczących Nowej Lewicy. Łatwo przegapić tę informację – wiceprzewodniczących NL ma obecnie 10, zaledwie o 1 mniej niż PiS i niewiele więcej niż liczba osób chętnych do objęcia schedy po Hołowni w partii Hołowni – bo całą śmietankę spił marszałek Sejmu Włodzimierz Czarzasty.

Tuż po wyborach prezydenckich wydawało się, że sukcesy partii są jednak odrobinę zbyt mało imponujące, by ostatni z trzech lewicowych tenorów, którzy pomogli w wykręceniu 8,61 proc. w wyborach parlamentarnych w 2023 roku i wdrożeniu renty wdowiej, mógł spokojnie myśleć o utrzymaniu fotela przewodniczącego. Wszystkich potencjalnych kontrkandydatów i kontrkandydatki udało się jednak spacyfikować niczym Leszek Miller Krzysztofa Gawkowskiego, Dariusza Jońskiego i Marka Balta na słynnym filmiku, który w ostatnich dniach przeżył kolejną już medialną młodość.

Trwanie Czarzastego i powrót woke

Wydaje się jednak, że to nie za zasługi w obecnej kadencji czy zgodne z obietnicą koalicyjną objęcie laski marszałkowskiej Czarzasty otrzymał wotum zaufania od młodych komuchów, lecz za malujące się w zaskakująco niezłych barwach miesiące do kampanii w 2027 roku. Jak wynika z tekstu Galopującego Majora i artykułu Arkadiusza Gruszczyńskiego, do którego Major się odnosi, wiele wskazuje na to, że mocno trzymający się Tusk spróbuje otworzyć drogę dla „twórczego fermentu” na lewo, pozwalając Czarzastemu na zbieranie punktów za światopoglądówkę – od podszczypywania hierarchii kościelnej po wyszarpane w długich bojach z ultrakonserwatystami z PSL (i przez to ucentrowione i ugrzecznione do przesady) zdobycze w stylu związków partnerskich czy aborcji.

Czytaj także 5 powodów, dla których potrzebujemy muzeum polskiego komunizmu Łukasz Łachecki

Taki obrót spraw nie smuci mnie przesadnie, jako że niemal dokładnie rok temu pisałem o tym, że nastał czas na totalną wojnę lewicy z Kościołem. Na tle ówczesnych wyników sondażowych twojej ulubionej lewicy w polityce, antyklerykalna socjeta – nie tak znowu małe grono osób dyszących nienawiścią do odzianych w ornaty haute couture arcybiskupów Jędraszewskich czy innych ojców Rydzyków, przyjmujących od PiS-u setki milionów złotych na muzea im. Papieża Polaka – wydawała się godna politycznego zaopiekowania, tym bardziej że Razem konsekwentnie kazało aktywowi przymykać buzię w sprawach gejów, pracownic seksualnych czy skrobanek. Dlatego po roku, w którym niespecjalnie ktoś chciał podjąć temat, zadowoli mnie nawet wojna partyzancka.

A nie mówiłem? Nadszedł czas na totalną wojnę lewicy z Kościołem

Woke nierychliwy, ale sprawiedliwy – w momencie, w którym antyeuropejskie narracje prawicowych pokemonów pompują już nie tylko pieniądze z Rosji, ale i z USA, partie lewicowe mają do odzyskania miliony ludzi, którym przez lata za miliardy z UE wpompowano przekonania proeuropejskie. Czarzasty i Zandberg tłumów już raczej nie poderwą, ale na horyzoncie pojawia się sprawdzony model politycznej blastogenezy, czyli lewicowy odpowiednik Konfederacji Wolność i Niepodległość.

Zandberg, Czarzasty i Pełczyńska – będzie nowa jedna lista?

Dwa lata po zaprzysiężeniu „koalicji 13 grudnia” łatwo zapomnieć, że Konfederacja, wzbudzająca dziś powszechny popłoch wylęgarnia prorosyjskich, antyukraińskich i antysemickich harcowników, zdobyła w 2023 roku zaledwie połowę głosów Trzeciej Drogi i przegrała nawet z Nową Lewicą. Powszechnie za to wiadomo, że twarze tamtego ruchu – Braun, Korwin, Bosak, Mentzen, Liroy czy Godek – nie pałają dziś do siebie wielką sympatią, tak jak Czarzasty, Zandberg, Biejat, Matysiak, Dziemianowicz-Bąk i Pełczyńska-Nałęcz.

Czytaj także Czy Nawrocki będzie wstydził się radosnych zdjęć z Trumpem? Łukasz Łachecki

Ale gdy nic nie zapowiada zmierzchu Tuska – nawet po porażce Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich i z niewygodnym Nawrockim w pałacu – a Piotr Pacewicz na łamach Oko.Press rozważa za i przeciw koalicji KO i Konfederacji (bo alternatywą są rządy PiS z Braunem), szeroka koalicja, do której zachęca Czarzasty, a od której odcina się Zandberg, wydaje się rozwiązaniem, które pozwalałoby poszczególnym rozgrywającym z lewicy myśleć o czymś więcej niż tylko przeciśnięciu się przez próg i wprowadzeniu kilku osób do ław poselskich.

Ważnym momentem dla nich będą zaplanowane na połowę stycznia wybory nowej liderki Polski 2050. Tylko najwięksi eks-centrycy liczą dziś na kontynuację projektu w obecnej formie (czy bezformiu), nawet jeśli spośród sporej grupy chętnych wyłoniona zostanie namaszczona przez Szymona Hołownię Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. Taki chadecko-ekologiczno-biznesowy projekt od strony centrum zostałby skonsumowany przez KO, wrażliwość przedsiębiorców też obsługują już nieco inni gracze niż kandydujący do szefowania P2050 Ryszard Petru; na prawicy można wybierać między mainstreamowym PiS z buzującą w partii walką frakcji, skrajnymi brauniarzami i jeszcze skrajniejszym psychofolklorem od Ordo Iuris po Jaszczura. Cóż po centrowcach w czasie marnym?

Andrzej Stankiewicz i Jacek Gądek w podkaście Stan wyjątkowy prognozują, że zwycięstwo Pełczyńskiej będzie oznaczać pożegnanie z partią jej głównych kontrkandydatów i kontrkandydatek, od Petru, przez Joannę Muchę, po Paulinę Hennig-Kloskę, którzy Pełczyńskiej mają nie cierpieć. Podziały w łonie hołowniarzy dotyczyć będą 33 osób poselskich – to prawie 10 razy tyle, ile w obecnym parlamencie ma Razem – gra jest więc warta świeczki, z którą od razu będzie można poszukać osób chcących głosować na inną Polskę 2050 niż centrolewicowa.

A nie mówiłem? Polska 2050 będzie centrolewicowa (albo nie będzie jej wcale)

W czasie półrocza klęsk Hołowni, najeżonego dziwnymi spotkaniami, niezrozumiałymi szachami 5D i zwieńczonego rekrutacją do ONZ oraz faktycznym pozostawieniem masy upadłościowej samej sobie, Pełczyńska umiejętnie zbudowała pozycję ministry jedzącej chleb z pieców nieruchomości, środków unijnych, transportu, infrastruktury i bezpieczeństwa, lokując się gdzieś między Razem, Pauliną Matysiak i Krzysztofem Kukuckim, który w lipcu 2024 roku przekonywał w rozmowie z Jakubem Majmurkiem, że najlepsze lata dla polskiej lewicy są dopiero przed nią.

Kukucki nie mówił, czy warto mieć nadzieję w perspektywie dwóch lat, czy dwudziestu, ale w roku przedwyborczym na pewno nie lekceważyłbym możliwości szokującej wolty, jaką byłoby ponowne pozowanie do wspólnych zdjęć liderów SLD, Wiosny, Razem, Wspólnego Jutra, drużyny Poli i niedobitków Hołowni. Trzymam kciuki, bo wierzę, że pomogłoby to w przywróceniu do internetu utworu „Jeden krzyżyk”, czyli piosenki wyborczej Centrolewicy (SDPL, UD i Zieloni) do wyborów europejskich w 2009 roku.

Nawrocki to prezydent amerykańskich marzeń

Wybór Karola Nawrockiego na prezydenta RP to wielkie wzmocnienie dla międzynarodowej pozycji Polski, pozwalające na odbudowanie siły militarnej kraju i zacieśnioną współpracę dyplomatyczną z partnerami z NATO, na czele z naszym najważniejszym sojusznikiem, USA. Prezydent zachwyca naturalnością, luzem, refleksem i dowcipem oraz skórzaną kurteczką podczas wizyty w kebabie, z drugiej strony równoważąc ten pakiet sympatycznych przymiotów asertywnością, domaganiem się wdzięczności od Ukrainy i rzucaniem wet w rządowe szprychy nieporównywalnym do skromnych ambicji poprzedników.

Czytaj także Dywersja w naszych głowach. Rosja testuje, a Polska daje się wkręcić Łukasz Łachecki

A nie mówiłem? Jakim prezydentem będzie Karol Nawrocki?

To oczywiście nie moje refleksje, tylko opinie liżących buty Nawrockiego dziennikarzy z największych polskich mediów wymieszane z oceną pierwszych stu dni prezydentury, opublikowaną na stronie Heritage Foundation. Autorem opublikowanego pierwotnie po polsku artykułu jest co prawda Sebastian Meitz z pisowskiego Instytutu Sobieskiego, ale już wcześniej organizacja bliska administracji Trumpa i wspólnie z Ordo Iuris opracowująca plan demontażu Unii Europejskiej zdradzała bynajmniej niezaskakującą sympatię do polskiego władcy – strategiczną transatlantycką kooperację zwiastował też choćby ten dokument z sierpnia.

A nie mówiłem? Ordo Iuris wyjaśni ludziom Trumpa, jak doprowadzić Europę do upadku

Po 20 latach stawiania wszystkiego na amerykańskiego konia pisowcy nie mają wiele możliwości wyboru – albo będą grać z USA na rozpad UE i chwilową iluzję bycia ostatnim bastionem antynowoczesnego chrześcijaństwa na wschodniej flance NATO, albo okażą się wielkimi patriotami, którzy wyrzucą do kosza dwie dekady konfliktów z Niemcami i Francją, wyalienują swój elektorat, w którym narastają emocje antyeuropejskie, podsycane dodatkowo przez Brauna, i spadną do politycznej trzeciej ligi. Na dwoje babka wróżyła…

Niespełna rok prezydentury Trumpa pokazał, że amerykański prezydent może wydawać się nieprzewidywalny, ale konsekwencja, z jaką realizuje przygotowany przez Heritage Foundation Project 2025, będący według takich autorów jak Jason Stanley planem demontażu instytucji demokratycznych i przyspieszonej faszyzacji Stanów Zjednoczonych, wyklucza zwykły obłęd czy chorobę Alzheimera. A już za kilka dni rusza nowy etap Planu – tym razem skupiony na ograniczaniu praw kobiet, mniejszości i wszystkich tych niewpisujących się w najbardziej prymitywną i czarnosecinną definicję rodziny uznawaną przez konserwatystów.

Będzie interesującym widowiskiem to, jak PiS i Nawrocki, całkowicie uzależnieni na poziomie międzynarodowym od aktualnego humoru amerykańskiej administracji, szczujący m.in. na organizacje medialne dofinansowane z USAID, bezrefleksyjnie realizują agendę zza oceanu – oczywiście w nadziei, że istnieją jeszcze w Polsce środowiska polityczne, które będą w stanie to wykorzystać: nagłośnić, obśmiać i stworzyć przeciwwagę dla polexitowców. A że przy okazji ucierpi przy tym kilka kobiet, queerów czy osób, które zawarły związki małżeńskie poza granicami Polski – pretensje powinniście kierować głównie do prawicy.

Grand Press, czyli wielki bal w operze

Entuzjazm związany z nagrodami Grand Press rzadko wychodził poza dziennikarską bańkę – trudno spodziewać się, by zagadany na ulicy szacowny obywatel czy obywatelka wiedzieli, kto dostał w danym roku nagrodę w kategorii news czy publicystyka, skoro nie do końca interesuje to samo środowisko dziennikarskie, poza kilkoma największymi redakcjami niepisowskimi.

Kultura korporacyjnych kudosów i okrągłe zdania o niesłabnącej doniosłości dziennikarskiego fachu nie pomogą w przekonywaniu ciemnego ludu, że to wcale nie Kanał Zero pomaga wygrywać wybory prezydenckie, a najbardziej błyskotliwy medialny sukces dekady to nie pisowskie pomyje z Telewizji Republika, tylko news o nocnym spotkaniu i tak już zmasakrowanego Hołowni z coraz mniej liczącym się w polityce Jarosławem Kaczyńskim.

A nie mówiłem? Dziennikarstwo śledcze w 2025 roku nie ma większego sensu

Gdy kilka lat temu Agnieszka Szpila nie przyjęła Grand Pressa w kategorii publicystyka, moją uwagę – całkowicie abstrahując od afery związanej z wykorzystaniem metod retro w zarządzaniu mediami – zwróciło stwierdzenie Andrzeja Skworza, że „konkurs Grand Press powinien nagradzać przede wszystkim dziennikarzy, a nie twórców, którzy na co dzień uprawiają inne zawody. Choćby nawet twórców wybitnych”. Tego rodzaju gatekeeping wydawał mi się od początku kompletnie ślepy na cały społeczny kontekst pracy w mediach: w Krytyce Politycznej publikują osoby, które na co dzień pracują na uczelniach czy w instytucjach publicznych; ekonomistki, socjolożki, literaturoznawczynie czy politolożki, które podejmują się publikacji w mediach z bardzo różnych powodów: od popularyzacji swoich specjalistycznych badań i wyjście z nimi poza wąskie grono odbiorczyń, po konieczność znalezienia środków do życia, których np. polska nauka nie dostarcza.

Czytaj także Najlepsze sposoby na katastrofę: bezgraniczna nadzieja i kruchość pamięci  Łukasz Łachecki

Beata Błaszczyk nie jest zawodową dziennikarką, tylko działaczką humanitarną i nauczycielką jogi, co nie znaczy, że nie pisze świetnych, oryginalnych tekstów z miejsc, w które redakcje nie chcą wysyłać autorek, nie wspominając o opłacaniu takiego wyjazdu. Laureatka nagrody czytelników za książkę reporterską w ramach Grand Press, Urszula Glensk, to ceniona literaturoznawczyni – naprawdę można z takim zapleczem napisać dobrą książkę reporterską? Marcin Łuniewski, redaktor, autor podcastu Róża wiatrów i mocny kandydat na dziennikarza roku – współpracuje nawet z TVN24! – napisał świetną i szeroko dyskutowaną książkę Rosja. Od rozpadu do faszystowskiej dyktatury. Scenariusze przyszłości, w której opiera się nie tyle na własnych kontaktach w Rosji czy wyjazdach, tylko na błyskotliwej, autorskiej syntezie opartej na pracy, raportach i analizach z innych źródeł. To „już” dziennikarstwo, czy „tylko” erudycyjna eseistyka?

Przykłady można mnożyć, ale przecież nie tylko odmawianie nagród dziennikarskich osobom bez legitymacji dziennikarskiej, umowy o pracę czy gwiazdorskiego kontraktu jest świadectwem pewnej anachroniczności Grand Pressów. Przyznana po raz pierwszy nagroda Grand Press Veritas, którą honoruje się redakcje factcheckingowe, wygląda jak odpowiedź na zalew fake newsów, którym wszyscy żyli w czasach, gdy Rosja pomagała Donaldowi Trumpowi objąć władzę w USA – po raz pierwszy, 10 lat temu.

Ale fake newsy dekadę temu i dziś to dwie odmienne sprawy – wystarczy zerknąć na to, z jakim przejęciem dyskutuje się nad ewidentnymi wykwitami sztucznej inteligencji. Wydaje się, że nagrody branżowe średnio odpowiadają na wyzwania, z jakimi mierzą się dziś media, umacniając przekonanie większości odbiorców o środowiskowym odklejeniu i samozadowoleniu, a nagrody dla wybitnych dziennikarzy, jak choćby statuetka dla Janusza Pindery, mają stworzyć wrażenie, że starzy mistrzowie trzymają się dzielnie mimo zalewania skomplikowanej struktury programów telewizyjnych, dzienników i audycji falą brunatnego szlamu. Mówiąc eufemistycznie – nie byłbym tego taki pewien.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
2 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie
ThisIsTheŁej
2025-12-17 12:57

Ale polityczne SCI-Fi, czyta się super i nawet fajnie jak by się niektóre prognozy spełniły ale autor snuje wizje a nie fakty