Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Opcję prorosyjską słychać dziś głównie wśród tych, którzy krzyczą „precz z komuną”

Język „walki z komuną” w kontekście nowego stanowiska Włodzimierza Czarzastego świadczy w najlepszym razie o infantylizmie politycznej prawicy, w najgorszym – o zupełnym odklejeniu zbiorowej wyobraźni od rzeczywistości.

ObserwujObserwujesz
Kontekst

🏛️ Włodzimierz Czarzasty decyzją Sejmu zastąpił Szymona Hołownię na stanowisku Marszałka Sejmu.

🍸 W środę Czarzasty podpisał zarządzenie o zakazie sprzedaży alkoholu na terenie Sejmu. Zapowiedział też uporządkowanie sprawy kilometrówek.

🍿 W trakcie prezentacji kandydatury nowego marszałka politycy PiS skandowali „Precz z komuną!”, po czym opuścili salę sejmową.

Polski antykomunizm aż się prosi o wyświechtaną frazę o tragedii i farsie. W dniu wyboru nowego marszałka Sejmu, 35 lat po wyborach czerwcowych, prawie 33 po upadku ZSRR, po dwóch dekadach rządów centro- i wcale nie centroprawicy – posłowie PiS krzyczą „precz z komuną”, część demonstracyjnie opuszcza salę plenarną Sejmu, a jeszcze prezydencki minister łaje ich za hipokryzję. Bo w 2019 roku aż 177 posłom tej partii nie przeszkadzało, że Włodzimierz Czarzasty zostanie tego samego Sejmu wicemarszałkiem, ergo: PiS-owcy to antykomuniści ledwie „doraźni i sytuacyjni”. A, jeszcze Konfederacja rozsłyła AI-owy filmik, na którym przewodniczący Nowej Lewicy salutuje w charakterystycznej okrągłej czapie krasnoarmiejca. 

PZPR w 1984 r. to umiarkowana polisa 

Tak, to prawda, Czarzasty zapisał się do PZPR w 1984 roku. „Może pomyślałem, że będzie mi lepiej”, mówił w wywiadzie dla „Dużego Formatu” i przypominał, że to Komitet Centralny tej partii zdecydował o odbudowie Zamku Królewskiego, a PRL to nie tylko strzelanie do górników kopalni „Wujek”, inwazja na Czechosłowację czy antysemicka czystka marcowa, ale też elektryfikacja, awans edukacyjny mas i jeszcze kręcony za państwowe przecież pieniądze Człowiek z marmuru. To standardowy repertuar argumentów za członkostwem w coraz mniej już wtedy przewodniej sile narodu. 

Zdolna polska młodzież w tamtych czasach robiła różne rzeczy: pisała do – legalnej – „Fantastyki”, zakładała zespoły nowofalowe i ekologiczne ziny, prowadziła życie duchowe, towarzyskie i erotyczne w oazach, a najczęściej to marzyła o wyjeździe w cholerę, czyli na Zachód – ale do partii rzadko wstępowała. Raz, że na jej konto, co zrozumiałe, szły czołgi, koksowniki, zakatowany na komisariacie licealista, a potem jeszcze zamordowany kapłan; dwa, że w połowie lat 80. była już zdominowana przez próchniejących emerytów i kierowników, leśnych dziadków z Gwardii Ludowej, ewentualnie podtatusiałych „technokratów” z epoki Gierka – ambitni, czterdziestoletni młodzieńcy w rodzaju Millera czy Oleksego byli raczej wyjątkami od reguły, a 31-letni minister Kwaśniewski też wiosny nie czynił. 

Czytaj także Sutowski: Kwaśniewski może dziękować duchowi dziejów [rozmowa z Sutowskim] Łukasz Łachecki

Karierę wewnątrzsystemową robiło się raczej w partyjnym ruchu młodzieżowym, a zwłaszcza tym studenckim i jego przybudówkach. W tę stronę poszedł też Czarzasty, który tuż po studiach i pod koniec PRL kierował Alma-artem, organizującym koncerty i zarządzającym klubami (jak warszawskie „Hybrydy”) z ramienia oficjalnego ZSP.

I znów, działalność w ruchu studenckim zapewniała solidne kapitały na start w III RP. Socjolog Jacek Raciborski sporządził kiedyś listę funkcji, które pełnili starsi nieco koledzy Czarzastego, działacze z początku lat 80.: prezydent, szef jego kancelarii, naczelni gazet, prezesi wielkich spółek skarbu państwa, członkowie zarządu TVP, gwiazdy polskiej bankowości. On sam akurat dobrze sobie poradził w prywatnym biznesie wydawniczym, ale środki na start też nie spadły z nieba. Młodemu działaczowi niemało skapnęło w toku procesu „zamiany władzy politycznej na aktywa ekonomiczne”, o którym błyskotliwie pisała Jadwiga Staniszkis, notabene bohaterka kultowego zdjęcia z 1980 roku z młodym Czarzastym w afro na głowie. 

Na przełomie lat 80. i 90. przynależność do (S)ZSP i ZSMP z jednej, a NZS-u, Wolności i Pokoju, PPS czy „Solidarności Walczącej” z drugiej strony była kluczem do tożsamości politycznej młodych elit III RP. To były ich doświadczenia formacyjne, miejsca budowania więzi, ale też źródła dystynkcji: młodzież opozycyjna uważała tych drugich za oportunistyczne świnie i bezideowych karierowiczów, co przehandlowali godność człowieka i Polskę za paszport i talon na pralkę.

Czytaj także Czy Frycek wstąpiłby do PZPR? Michał Sutowski

Tamci z kolei uważali swych bardziej romantycznych rówieśników za nieodpowiedzialnych wariatów i radykałów, ale też gry statusowe rozgrywali wewnątrz: chłopcy z ruchu studenckiego, co to lubią jeździć na Zachód i pokończyli niezłe uczelnie lekko gardzili klasowo młodzieżowo-działacką masą Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej z wąsami i w niemodnych krawatach. 

To nie komuna zawłaszcza Polskę od 20 lat

W III RP do tych biografii dopisywano nowe znaczenia: ci z opozycji zbudowaliby lepszą Polskę na gruzach komuny, uczciwszy kapitalizm i sprawiedliwsze państwo, gdyby tylko seniorzy z dawnej „Solidarności” ich dopuścili do władzy, a postkomunistyczne sieci i układy nie dysponowały wiedzą z esbeckich teczek i pieniędzmi z FOZZ-u, moskiewskiej pożyczki i rozkradzionych przez nomenklaturę zakładów pracy. 

Ta opowieść szczególnie trafiała do ludzi pod koniec rządów SLD, jakoś od 2003 roku: to czasy fali afer, od Rywinowej przez starachowicką, opolską i masę pomniejszych, aż po rządy „baronów” Sojuszu przypominających sekretarzy KW PZPR (i prawdziwych sekretarzy KW i KC na stanowiskach premiera czy marszałka Sejmu). Na tym tle aferki z czasów rządów AWS-UW (czy ktoś jeszcze pamięta „króla żelatyny”?) wydawały się błahostką (choć nie były, vide afera PZU, m.in. z udziałem elity NSZZ „Solidarność”). 

Inaczej mówiąc: może i postkomuniści nie zawrócili Wisły kijem i zamiast cofnąć kraj do Układu Warszawskiego, wprowadzali go do UE (a Kwaśniewski także do NATO), ale ile tej Polski rozkradli, to jeden Bóg i może jeszcze Sławomir Cenckiewicz wiedzą. 

Tyle że po 2005 władzę w Polsce na dobre przejęli patroni, autentyczni i samozwańczy działacze oraz spadkobiercy – mniej lub bardziej prawowici – różnych frakcji opozycji antykomunistycznej lat 90., w tym tych najbardziej radykalnych, przygotowujących antyradzieckie powstanie zbrojne (!).

Fakt, że na ich obrzeżach pojawiali się też byli działacze PZPR, w tym sędziowie i prokuratorzy stanu wojennego, jest zupełnie drugorzędny na tle skali zawłaszczenia państwa, wartości nielegalnych transferów środków do partii i zaprzyjaźnionych organizacji oraz przejawów ordynarnej korupcji politycznej i całkowicie prywatnej. Dokonywanych przy współudziale działaczy i piewców podziemnej „Solidarności”, NZS, „Solidarności Walczącej”, antykomunistycznych drużyn harcerskich czy inicjatyw okołokościelnych. 

Obok zarzutów moralnej i realnej korupcji wobec działaczy i spadkobierców tzw. formacji postkomunistycznej, w latach 90. wskazywano na możliwe powiązania jej ludzi z „opcją wschodnią”, a mówiąc wprost, na zagrożenie rosyjską agenturą wpływu. Środowiska tego rodzaju faktycznie funkcjonowały na jej obrzeżach, ale za sprawą proamerykańskiego zwrotu służb cywilnych i wojskowych, nie mówiąc o zaangażowaniu SLD, Kwaśniewskiego (i Millera też) w relacje z USA oraz integrację z Zachodem, stały się zupełnym marginesem. Opcję prorosyjską najłatwiej dziś znaleźć w gronie tych posłów, którzy akurat głosowali przeciwko nominacji Włodzimierza Czarzastego – i wśród tych, którzy najgłośniej krzyczą: precz z komuną. 

Może z jednym wyjątkiem: wybitny niegdyś polityk SLD głosi dziś tezy nieraz horrendalne, wymierzone w Ukrainę i często – obiektywnie – sprzyjające Rosji, ale znów, czyni to w sposób, który poklask zyskuje mu wśród zwolenników Grzegorza Brauna, a dużo rzadziej jego towarzyszy z dawnych czasów. 

Bez Czarzastego Razem nie byłoby w Sejmie 

Wreszcie, jest jeszcze partia Razem, której „komunizm” zarzucają najmniej lotni lub najbardziej cyniczni komentatorzy. Tyle że jej posłanki i posłowie akurat nie poparli wyboru Czarzastego na marszałka. Zarzucić więc można im najwyżej czarną – bo nie czerwoną – niewdzięczność, jako że bez miejsc na listach Czarzastego ani w roku 2019, ani w 2023 najpewniej nie znaleźliby drogi do Sejmu. 

Włodzimierzowi Czarzastemu nie trzeba wypominać PZPR-u, żeby budził kontrowersje. Lektura książki Tomasza Nałęcza o aferze Rywina, która w 2003 roku wysadziła w powietrze obóz SLD i mocno poturbowała „Gazetę Wyborczą” (młodzież niech sobie zapyta ChatGPT o „Grupę Trzymająca Władzę”), ale i stosunkowo świeże relacje działaczek Nowej Lewicy na temat tolerowania patologii alkoholowej czy mobbingu w kierownictwie partii dają niemało powodów do wątpliwości.

Jednak język „walki z komuną” w kontekście jego nowego stanowiska świadczy w najlepszym razie o infantylizmie politycznej prawicy, w najgorszym – o zupełnym odklejeniu zbiorowej wyobraźni od rzeczywistości. W takich warunkach nawet wpis rzeczniczki Nowej Lewicy, o jej zakorzenieniu w „tradycji rewolucji październikowej”, trudno uznać za coś innego, niż przejaw niewątpliwie błyskotliwego poczucia humoru samego Przewodniczącego. 

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie