Kraj

Agresja czy pacański wajb ze Wschodu? Maks Korż – Białorusin, który zebrał 70 tys. fanów na Narodowym

Zaskoczenie popularnością Korża i frekwencją na jego występie pokazuje, jak gruba była – i jest – kulturalna żelazna kurtyna, dzieląca polskie społeczeństwo od sąsiadów z Europy Wschodniej. Biorąc pod uwagę ksenofobiczne nastroje w Polsce, ta kurtyna jeszcze długo nie upadnie.

To był jeden z największych koncertów, jakie odbyły się na Stadionie Narodowym. W sobotę w Warszawie białoruski artysta Maks Korż zebrał 70 tysięcy fanów, czyli mniej więcej tyle, co Metallica czy Taylor Swift. Tylko że o Metallice i Taylor słyszał w naszym kraju prawie każdy, nawet jeśli nie jest fanem ich twórczości. O istnieniu Maksa Korża statystyczny Polak lub Polka nie mieli pojęcia – aż do minionej niedzieli.

Z medialnych nagłówków dowiedzieliśmy się o chaosie, bójkach i innych dantejskich scenach, które miały miejsce przed, w trakcie i po występie białoruskiego artysty, przedstawianego – nieco na wyrost – jako „znienawidzony przez reżim wróg Łukaszenki”.

O fenomen Maksa Korża i wrażenia z niedzielnego koncertu zapytałam kilkoro Białorusinów i Białorusinek.

Maks Korż – kolega wszystkich

Białoruski dziennikarz muzyczny Alaksandr Chernuho wyjaśnia, że fenomen Maksa Korża opiera się na prostocie. Najczęściej mówi się o nim jako raperze, ale Korż zahacza też o zwykły pop i śpiewa gitarowe kawałki, które potem można odtworzyć przy ognisku, w gronie znajomych. Ci znajomi zapewne też są jego fanami, zorganizowanymi w całą subkulturę o nazwie Dvizh (czyt. dwiż, w wolnym tłumaczeniu ruchawka). Ideologią Dvizhu, zgodnie ze słowami jednej z piosenek Korża, jest slangowe „żyźń w kajf”, czyli „życie pełnią życia”. Fani tłumaczą to jako zdrowy hedonizm – kolektywny, przeżywany w otoczeniu bliskich, przyjaciół i innych fanów Korża.

Podział na muzykę poważną i rozrywkową nie jest estetyczny, tylko polityczny

– Maks Korż zaczynał od najprostszych kawałków dla szerokiej publiczności – mówi Chernuho. – To muzyka, która trafiała do białoruskich nastolatków, chłopaków i dziewczyn, którym nikt wcześniej niczego podobnego nie oferował. Wcześniej młodzież słuchała głównie rosyjskiego, a czasem ukraińskiego popu i rapu.

Kiedy pytam 25-letniego Marcina, który w Warszawie pracuje jako szewc, dlaczego poszedł na koncert Maksa Korża, odpowiada krótko: – Jestem Białorusinem, to moja muzyka.

Wpadająca w ucho melodia i teksty o uniwersalnych wartościach, takich jak przyjaźń, rodzina czy lojalność – to jedno. Chernuho podkreśla, że Korż na masową admirację zapracował także swoją postawą. Kiedyś przed koncertem w Rostowie osobiście pojechał na posterunek policji, żeby prosić o wypuszczenie grupy fanów zatrzymanych za odpalanie rac. Innym razem dorzucił się do organizowanej przez Dvizh zbiórki na opłacenie szkód wyrządzonych przez publiczność. Uosabia starszego brata, który zawsze wyratuje z opresji, ale przy okazji upomni i potrząśnie, mówiąc coś w stylu: „Nie rób tak więcej, bo następnym razem nie będę ratować ci tyłka”.

„Lusterka” Sw@dy i Niczos, czyli podlaski coming out

Jegor, 26-letni Białorusin mieszkający w Warszawie i pracujący w usługach, choć odżegnuje się od Korża, to przyznaje, że wystarczy, by ktokolwiek w towarzystwie włączył jego dowolną piosenkę, a wszyscy zaczynają śpiewać.

– Był i pozostaje artystą niezależnym – dodaje Aleksandr Chernuho. – Pracuje sam, nie dla jakiejś dużej wytwórni. Kontroluje proces twórczy od początku do końca. Nie przyjmuje zaproszeń na imprezy firmowe, nie bierze udziału w kampaniach reklamowych, nie zależy od żadnych firm czy biznesmenów.

Korż nie prowadzi ludu na barykady

Sprawia to wrażenie gigantycznego kapitału społecznego zaufania, który można by wykorzystać w słusznej sprawie. Także politycznie. Tu zaczyna się zgrzyt, który wybrzmiewa w dyskusjach po niedzielnym koncercie.

W Warszawie Korż wystąpił w piątą rocznicę białoruskich wyborów prezydenckich. Tych, które zgodnie z danymi pochodzącymi z niezależnych źródeł wygrała Swiatłana Cichanouska i po których rozpoczęły się największe w historii Białorusi protesty, przez chwilę dając nadzieję na pokojową rewolucję demokratyczną. Podczas swojego występu artysta nie odniósł się do tych wydarzeń, co skłoniło wiele osób do przypomnienia jego wpisu z 2020 roku, w którym prosił o zakończenie protestów, argumentując, że ich rezultatem będą „trupy”.

Rozgłośnia Harcerska i jedna z najdziwniejszych list przebojów wszech czasów

Do dziś nie wiadomo, czy był to głos konformisty, czy troskliwego realisty. Wtedy jednak Korż zderzył się z falą hejtu, bo młodzi Białorusini i Białorusinki oczekiwali przede wszystkim wsparcia w ich walce o polityczną zmianę. Korż, choć bywał na protestach w Mińsku, nie chciał pchać się na barykady – a tym bardziej prowadzić na nie ludu. Dvizh pozostał w sferze pozapolitycznej.

Dla części białoruskiej diaspory, tej najbardziej zaangażowanej, śpiewający po rosyjsku i unikający jednoznacznych politycznych deklaracji Korż jest w najlepszym razie rozczarowaniem. Co nie znaczy, że nie wywołuje nostalgii. Z nutką tej ostatniej o Korżu mówi białoruska dziennikarka Julia Aleksiejewa. Nie określiłaby się jako fanka, ale niektóre kawałki kojarzą jej się z czasami, które odcięła emigracja. W 2018 roku za namową koleżanki poszła na występ Korża w Warszawie. Do tej pory wspomina go jako jeden z najlepszych koncertów w życiu. W ostatnią niedzielę z zawodowej ciekawości kręciła się w okolicach Stadionu Narodowego. Wystąpiła wcześniej o akredytację dziennikarską na koncert, ale organizatorzy odmówili. Nie tylko jej – żadne media nie otrzymały zaproszenia.

– Nie spodziewałam się, że tym razem wygłosi polityczną mowę, bo nigdy mu to nie wychodziło – mówi Julia. – Przed swoimi fanami chce zachować neutralność, pozycjonuje się jako taki „gołąbek pokoju”. Ale dzisiaj, kiedy potrzeba wsparcia jest tak wielka, zarówno wśród Białorusinów, jak i Ukraińców, wolałabym usłyszeć, przeciwko której wojnie się wypowiada, konkretnie. Fajnie, że wspomina, jak to dobrze było w 2019 roku. Niestety nie mówi, co takiego stało w roku 2020, że przestało być dobrze, ani kto jest temu winien.

W niedzielę Korż dość enigmatycznie wzywał ze sceny do zakończenia wojny. Mówił też o „zwykłych ludziach”, których podzieliła polityka. To rozmycie przekazu białoruscy fani życzliwie wybaczają. Marcin, który był na koncercie, nie widzi w tym niczego zdrożnego. Korża jego zdaniem tłumaczy fakt, że ma rodzinę w Białorusi i musi być ostrożny.

Po co Trumpowi Białoruś?

czytaj także

Miłośnicy artysty, z którymi rozmawiam, podkreślają, że wykonał on pewien polityczny gest. Otóż podarował bezpłatną wejściówkę na swój koncert Antoninie Kanawałowej, która kilka lat spędziła w białoruskim więzieniu, osądzona za działalność opozycyjną. Kanawałowa poskarżyła się w sieci, że nie zdążyła kupić biletu. Sceptycy i antyfani zaraz przypominają, że na oficjalnej stronie Korża widnieje zapowiedź trzech występów w Rosji. Co prawda bez dat i jakichkolwiek innych szczegółów, ale wygląda to jak gotowość do zagrania przed rosyjską publicznością.

Polityczne naciski ze strony reżimu zaczęły mu dokuczać dopiero koło roku 2024. Wówczas wyjechał z kraju. Nie wiadomo, gdzie dzisiaj mieszka. Koncertuje stosunkowo rzadko. Także dlatego pojedyncze koncerty, takie jak ten w Warszawie czy Pradze, mają ogromną frekwencję.

Przeciwko wojnie, ale za pacańską jedność

Fenomen Korża najbardziej irytuje zaangażowanych, świadomych Ukraińców, którzy ubolewają, że tak wielu ich rodaków zalicza się do fanów artysty i nawet udziela się w Dvizhu. Nie chodzi jedynie o rosyjskojęzyczność czy niewystarczające wsparcie dla walczącego kraju. Problem polega na tym, że Korż w swojej twórczości odwołuje się do specyficznej postsowieckiej podwórkowości, do mitu chłopaków i dziewczyn z ulicy, tzw. pacanów. To przemocowa uliczna subkultura, która kwitła w schyłkowym ZSRR, na gruncie rozpadającego się kraju i gnijących społecznych struktur, które zastępowała plemienną tożsamością, agresją, nielegalnymi biznesami.

Nienawiść na Titanicu. Polska, Ukraina i samobójcza iluzja podziału

Niedawno sporo zamieszania narobił rosyjski serial Słowo pacana, oparty na książce pochodzącego z Kazania dziennikarza Roberta Garajewa. Ku zgryzocie zorientowanej narodowo, ukraińskojęzycznej inteligencji, produkcja zdobyła dużą popularność także wśród Ukraińców – głuchych na argument, że wykupowanie dostępu do rosyjskich streamingów to pośrednie finansowanie wojny. Nostalgia okazała się silniejsza.

Maks Korż żeruje na tej nostalgii, ale jego pacańskość – choć ma w sobie, jak wyjaśnia mi Jegor, chuligański wajb – jest zmiękczona, ugrzeczniona. Korż i jego fani to pacany w czyściutkich najkach i wyprasowanych bluzach, pracujący i ogarnięci, a nie zalegający na osiedlowych ławeczkach i trzepakach.

Sherburne: Czy krytyka muzyczna się wykrwawi? [rozmowa]

Silny jest tu wątek pewnej kulturowej jedności. Tego, co wspólne i łączące w postsowieckim doświadczeniu zarówno dla Białorusinów i Ukraińców, jak i Rosjan. W 2022 roku Korż wydał antywojenny w wymowie kawałek Swój dom. Zwraca się w nim do fanów: „Strzelają, wszyscy kłamią, ale wiedzcie, że rację ma ten, kto broni swojego domu”. W zwrotkach opiewa utraconą wspólnotę. Plansza na koniec klipu głosi: „Ludzie, którzy dorastali na tych samych podwórkach, na tych samych wartościach, którzy rozumieją się w stu procentach i są gotowi na pokojowe sąsiedztwo, znowu zostali podzieleni wojną”. Dla świadomych Ukraińców ta utracona postsowiecka (tudzież wschodniosłowiańska) jedność to groźny mit. Wśród fanów Maksa Korża wciąż panuje internacjonalizm – według jednych naiwny, według innych budujący i dający nadzieję na przyszłość.

„Dantejskie sceny” lub „chuligański wajb”

Polskie relacje z występu Korża skupiają się na niezbyt obyczajnych zachowaniach fanów i rzekomej agresji. Zaczęło się od głośnych imprez w ramach rozgrzewki przed koncertem. Potem niektórzy próbowali przeskoczyć z trybun na płytę główną, by bawić się pod sceną. Ochrona nie dawała sobie rady, skończyło się interwencją policji i zatrzymaniami. Koncert rozpoczął się z półtoragodzinnym opóźnieniem – po tym, jak organizatorzy apelowali o powrót na wykupione miejsca i zagrozili odwołaniem imprezy.

Cichanouska: Walka o wolną Białoruś trwa. Nic się nie skończyło

Marcin wyznaje, że sam zamierzał przeskoczyć z trybun na płytę główną. Zrezygnował nie dlatego, że widział, co się dzieje z tymi, którzy to zrobili, ale dlatego, że jego miejsce było zbyt wysoko, by w ogóle podjąć taką próbę.

– To tradycja, która wytworzyła się podczas koncertów Korża. Całe miasto powinno zostać wywrócone do góry nogami. Tak było zawsze i wszędzie. Ale nikt nikogo nie zaatakował, nikt nikomu nie zrobił krzywdy. O jakiej agresji więc mowa?

Jegor uważa, że to, co polskie media określiły jako chaos i dantejskie sceny, to niegroźna realizacja tego pacańskiego, chuligańskiego wajbu, do którego odwołuje się Korż w swojej twórczości. Taki karnawał, czas niepohamowanej ludowej zabawy, kiedy codzienne hierarchie i obyczaje zostają zawieszone. Trochę jak przy okazji ważnego piłkarskiego meczu, chociaż wszyscy, z którymi rozmawiam, są zgodni, że fani Korża są spokojniejsi i sympatyczniejsi niż klubowi ultrasi. Alaksandr Chernuho podkreśla, że 109 zatrzymanych to niewielki ułamek z 70 tysięcy fanów, którzy byli na koncercie, i jeszcze paru tysięcy, którym nie udało się kupić biletów, ale bawili się równolegle na ulicach Warszawy.

Karnawał nie dla migranta

Kto pamięta piłkarskie derby Warszawy, ten nie powinien mieć pretensji do fanów białoruskiego rapera. Koncert Korża trafił jednak w specyficzny kontekst. Wielotysięczna publika na Stadionie Narodowym składała się głównie z migrantów, a obrazki, które przedostały się do szerokiej polskiej publiczności, przedstawiają młodych mężczyzn bez koszulek, forsujących barierki, szarpiących się z ochroną i policją albo tańczących zapamiętale pod sceną.

Stulecie Lex Grabski i wciąż żywe dylematy polskiej polityki narodowościowej

Polski odbiorca po raz kolejny otrzymał przekaz, zgodnie z którym migracja to agresja, niepokojące ruchawki i w ogóle same problemy. Oliwy do ognia dolała czerwono-czarna flaga OUN, którą rozwinął jeden z fanów. Nie tylko polscy, ale i białoruscy komentatorzy grzmią, że niedzielne wydarzenia uderzają w wizerunek migrantów z Białorusi, Ukrainy i innych państw byłego ZSRR, pogarszając i tak nienajlepszy ostatnio stosunek polskiego społeczeństwa do nowych sąsiadów. W dyskusjach po białorusku można spotkać się z przerzucaniem winy na Ukraińców, sami zaś Ukraińcy sprawę flagi kwitują stwierdzeniem, że to na pewno rosyjska prowokacja.

Polskie władze w osobie ministra Kierwińskiego operują swoimi ulubionymi zaklęciami, czyli zapowiadają deportacje osób, które naruszyły prawo. We wtorek po południu Donald Tusk dumnie ogłosił, że sądy błyskawicznie osądziły zatrzymanych na koncercie i 63 osoby – obywatele Ukrainy i Białorusi – zostaną deportowane. Migrant ma przez cały czas zachowywać się cicho i spokojnie, najlepiej by rozrywki zażywał w sposób umiarkowany albo w ogóle, zamiast tego skupiając się na pracy oraz płaceniu podatków i składek do polskiego budżetu. Prawa do karnawału jest pozbawiony.

Ta polityczna i medialna burza w szklance wody sporo mówi o polskim społeczeństwie, do którego przy okazji koncertu Korża zaczęło docierać, że migranci ze wschodniej Europy mają jakieś równoległe życie kulturalne i wspólnotowe, a do tego jest to życie, którego form Polacy nie rozumieją. Zadziałał efekt skali, bo dopóki mówiący po rosyjsku nowacy (by użyć terminu Jany Szostak) z państw byłego ZSRR spotykali się na mniejszych koncertach w klubach, chodzili na rosyjskojęzyczne stand-upy czy spotkania z pochodzącymi z ich krajów publicznymi intelektualistami, mało kto to zauważał, a tym bardziej postrzegał jako problem. Jednak szalony, wielotysięczny tłum na Stadionie Narodowym, wylewający się po koncercie na ulice Warszawy, trudno było przegapić. Nakręcony przez rząd, prawicę i media lęk przed migracją wytwarza zaś poczucie, że dzieje się coś niepokojącego, nad czym nie mamy kontroli. Nawet takie tytuły jak „Polityka” opisują wydarzenia z koncertu Korża w kategoriach zamieszek, pisząc o rozszalałym tłumie, który nie respektował żadnych zasad.

Wróciłam do Białorusi, a tam Belarussia. Wiedziałam, że to może być podróż w jedną stronę

Zaskoczenie popularnością Korża i frekwencją na jego występie pokazuje też, jak gruba była – i jest – kulturalna żelazna kurtyna, dzieląca polskie społeczeństwo od sąsiadów z Europy Wschodniej. Biorąc pod uwagę ksenofobiczne nastroje w Polsce, ta kurtyna jeszcze długo nie upadnie.

Nasz stosunek do migracji został zaprogramowany wokół zagrożenia i wynikającej z niego konieczności ścisłej kontroli, a nie wokół chęci poznania i realnej integracji. W swojej pseudopolitycznej przemowie Korż mówił, że Białorusini i Polacy niczym się od siebie nie różnią. Nie jestem pewna, że tych drugich przekonał.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij