Sławosz Uznański, drugi Polak w kosmosie, poleciał na orbitę, by przeprowadzić serię eksperymentów naukowych. Ale z całej jego wyprawy zapamiętamy głównie to, co jadł na obiad. Co się stało z wyobraźnią, która kiedyś niosła ludzkość na Księżyc? Czy potrafimy jeszcze przeżywać coś wspólnie i poważnie? I czy potrafimy jeszcze marzyć o przyszłości?
Kiedyś to był kosmos, teraz nie ma kosmosu. Gdzie się podziały marzenia o gwiazdach, odkrywcach, czarnych dziurach, nieskończoności, rozszerzaniu się wszechświata? Generał Hermaszewski – ten to był dopiero poważnym człowiekiem. Swój chłopak, ale na zdjęciach zawsze w skafandrze; nie jadł pierogów, tylko przemycał piersiówkę; o ewentualnych opóźnieniach misji nie mieliśmy pojęcia, bo atmosfera wokół startu była otoczona tajemnicą. Jego misja była elementem propagandy PRL-owskich władz, ale śledziło ją społeczeństwo, które masowo oglądało Sondę [telewizyjny program popularnonaukowy – przyp. red.], a urodziny Mikołaja Kopernika świętowało w nowo otwartych planetariach.
Dziś misji kosmicznej towarzyszą memy, pierogi i telewizje śniadaniowe. Zamiast śledzić z powagą tę wyprawę, ekscytowaliśmy się przekładanym lotem i plotkami z życia małżonki pierwszego polskiego astronauty. Tak, jakby jedynym sposobem naszej konsumpcji wiadomości o świecie, a nawet wszechświecie, było przetwarzanie ich na sieczkę medialną podszytą zastrzykiem Schadenfreude: co się znowu nie udało. Zamiast wyobrażać sobie podróż w stanie nieważkości i sięganie do gwiazd, zastanawiamy się nad smakiem pierogów. Kosmiczna rzeczywistość skrzeczy, zamyka się w banalnym pustosłowiu telewizyjnych pogaduszek.
czytaj także
Nie zrozumcie mnie źle: sama udostępniałam znajomym memy o gwiezdnej wyprawie, a i smaki pierogów uznaje za ważne życiowe zagadnienie. Daleka jestem też od afirmacji „kremówkozy”, czyli infantylnych, bezkrytycznych narracji, jakimi karmiono nas w latach 90. o Janie Pawle II. Nie chodzi mi o to, że Uznańskiemu-Wiśniewskiemu należy stawiać teraz pomniki. Po prostu żałuję, że kosmos zniknął z obszaru naszych marzeń i aspiracji.
Po co nam kosmos w dobie kryzysu klimatycznego?
Od kosmosu odstrasza nas wiele rzeczy. Komercjalizacja lotów sprawia, że rakiety nie kojarzą nam się już z bohaterami przekraczającymi granice ludzkiego pojmowania, ale z multimilionerami o zapędach autorytarnych – i z selfikiem Katy Perry. W obliczu kryzysu klimatycznego loty w kosmos wydają się nierozsądnym marnotrawieniem środków, które mogłyby zostać przeznaczone na przeciwdziałanie skutkom anomaliów pogodowych, zrównoważoną energetykę czy edukację ekologiczną. Wydaje się, że kosmiczne podróże nie przybliżają nas do poradzenia sobie z palącymi problemami, za to mamią nierealną dla większości ludzkości perspektywą ewakuacji z Ziemi. Gdy na naszej planecie nie będzie się już dało wytrzymać, uciekną zapewne wyłącznie ci najbardziej uprzywilejowani.
Kosmos przestał być dla nas namacalny, nie tylko z powodu istnienia teorii spiskowych, uwstecznienia naukowego i spadku prestiżu samej wiedzy. Trudno patrzeć w gwiazdy w czasach niepewności, namacalnie toczących się wojen i konfliktów, pandemii i geopolitycznych przetasowań,. Naszą uwagę pochłania za to częściej: co miał na myśli Szymon Hołownia, kto z kim i dlaczego poszedł na piwo, kto komu zalajkował wpis na X.
czytaj także
Czy warto zatem walczyć o ocalenie tych marzeń o drodze do gwiazd? Co zostanie z misji Axiom 4, poza uśmiechami w śniadaniówkach? Czy nam się to drodzy państwo, jakoś opłaci, zwróci, przemieni w coś potrzebnego?
Co naprawdę wydarzyło się podczas misji Ignis
Przywołajmy fakty pozapierogowe: misja Ignis była efektem współpracy NASA, Axiom Space i SpaceX, składała się z kilku osób, w tym również i Polaka: dowódczyni Peggy Whitson (USA), Shubhanshu Shukli (Indie) i Tibora Kapu (Węgry) Była zaplanowana dwa tygodnie, w jej trakcie miało się odbyć 60 eksperymentów naukowych. Polska część misji obejmowała ich 13 – było to m.in. testowanie zdolności adaptacyjnych mikroglonów wulkanicznych, badanie stabilności nanomateriałów, polimerów i interfejsu mózg–komputer oraz zachowania dobrostanu w przestrzeni kosmicznej. „fff”
Sam Uznański-Wiśniewski jest przedstawicielem nowej ery kosmosu, do którego rzadziej wysyłamy wybitnych pilotów i wojskowych, a częściej akademików. Kariera polskiego astronauty to stopnie naukowe uzyskane w Polsce i Francji, praca w słynnym ośrodku CERN przy Wielkim Zderzaczu Hadronów, prace nad promieniowaniem kosmicznym. Eksperymenty zostały przez niego wykonane, a pomimo początkowych opóźnień i przekładania startu, misja Ignis została uznana za wypełnioną, a załoga wróciła na ziemię bezpiecznie.
Spróbujmy zatem trzymać się ziemi. Odwołam się w tym miejscu do analiz ekspertów i popularyzatorów nauki Tomasza Rożka z Nauka to lubię czy Piotra Cieślińskiego z Gazety Wyborczej: wydatki na sektor kosmiczny to inwestycja w technologie i udział w coraz większym kosmicznym przemyśle. Składka do ESA może nam się zwrócić poprzez inwestycje w polskie start-upy i projekty. Natomiast nadzieje na uzyskanie „efektu Apollo” w edukacji – czyli wzrostu zainteresowania dziedzinami pokrewnymi kosmosowi: w tym nie tylko astrofizyką czy astronomią – są nie do przecenienia.
Efekt Apollo wymaga planu
Co musiałoby się wydarzyć, by efekt Apollo zadziałał? Zdaniem wspomnianych wyżej ekspertów lot Polaka w kosmos musiałby być częścią większej strategii: ponadpolitycznego planu, w którym będziemy doceniać gospodarkę opartą na wiedzy, inwestować w naukę, ale też edukować społeczeństwo. Potrzebujemy również opowieści, które będą pobudzały naszą wyobraźnie i aspiracje. Tymczasem misja Ignis była krytykowana za towarzyszącą jej komunikację. Blogerzy tacy jak Karol Wójcicki (Z głową w gwiazdach) czy Rakietomania twierdzą, że POLSA – Polska Agencja Kosmiczna nie jest zainteresowana współpracą z popularyzatorami nauki, chociaż przecież to właśnie na ich kanałach spora część z nas oglądała relacje ze startu, słuchała przemówienia Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego z orbity i czytała zarówno poważne, jak i mniej poważne analizy dotyczące specyfiki misji. Bez długofalowej strategii wyprawa Uznańskiego-Wiśniewskiego może okazać się jednorazowym fajerwerkiem pozbawionym konsekwencji.
Bardzo odnajduję się w tych eksperckich komentarzach, choć sama nie zajmuje się popularyzacją nauki. W polityce edukacyjnej, o której piszę częściej, od lat, niezależnie od władzy dochodzę do podobnych konstatacji: nie mamy planu i nie zadajemy pytań kluczowych, dryfowanie bez mapy to nasza specjalność. Płyniemy sobie bez strategii dla rozwoju przyszłości naszego społeczeństwa sferach, nie doceniając potrzeby rozwoju opartego na inwestycjach w wiedzę przyszłych pokoleń. Nie potrafimy ciągle znaleźć pieniędzy na podwyżki dla nauczycieli. Nie piszę tego, żeby uważać, że musimy wybierać pomiędzy kosmosem, a dobrze wynagrodzonymi nauczycielami: w idealnym świecie jedno warunkuje drugie.
Kopalnie na asteroidach, na Księżycu hel-3. Kolonizacja kosmosu możliwa jeszcze za naszego życia
czytaj także
Oczywiście w erze lotów bezzałogowych te załogowe traktujemy symbolicznie – w końcu duma z rodaka w kosmosie może być ponadpolitycznym łącznikiem. Potrzebujemy tych momentów, nawet jeśli toną w nadzieniu z pierogów. A jednocześnie sam bohater eskapady podkreśla, ile zawdzięcza nauczycielom, głosi, że „kosmos jest dla wszystkich”. Będąc jeszcze na statku, łączył się z młodzieżą i dziećmi, z entuzjazmem odpowiadał na ich pytania, zadeklarował tournée po Polsce.
Ośmielę się twierdzić, że w dobie polaryzacji i konserwatywnego backlashu, objawiającego się między innymi coraz bardziej sceptycznym podejściu obywateli kraju do naukowych autorytetów, tego nam właśnie potrzeba: odzyskania zaufania do wiedzy, aspiracji i marzeń, które wychodzą poza spory na X, a także jakiegoś poczucia wspólnoty. Dumy, która nie bierze się z poczucia krzywdy, rozpamiętywania przeszłości, tylko ze sprawczości i wyobrażeń dróg, jakimi ma podążać ludzkość. Zamiana tego na doraźne polityczne korzyści i komiksowe historyjki byłaby zmarnowaniem ogromnego potencjału, jaki kryje się za lotem w kosmos.
Lekcja z orbity
W filmie jednego z najbardziej rozpoznawalnych popularyzatorów wiedzy o przyrodzie Davida Attenborougha Life on our planet pojawia się wątek dotyczący obrazu ziemi z 1968 roku, w którym po raz pierwszy jako ludzkość znaleźliśmy się tak daleko od domu. Zobaczyliśmy nasz świat jako niewielką kulę, którą narrator określił mianem „bezbronnej i osamotnionej”. Jego spokojny głos przekonuje, że dopiero wtedy uświadomiliśmy sobie skończoność naszego świata, ściśle uzależnionego od świata przyrody, którego pozostajemy częścią.
czytaj także
Czy w epoce, w której funkcjonujemy głównie w naszych mózgach i telefonach, a nie ciałach, jesteśmy w stanie myśleć o tak wielkiej przestrzeni wokół naszego świata? Przecież nie starcza nam wyobraźni, by myśleć o namacalnych, materialnych zasobach naszych gospodarek czy o skończoności zasobów planetarnych. Może potrzeba nam kosmosu, żeby chociaż na minutę z tych głów wyjść albo wręcz przeciwnie – żeby wykorzystać je do wyobrażenia sobie lepszego świata.