Wyśmiewanie wyglądu Żydów, wymóg podległości, zarzuty o nieuczciwość, chciwość, tchórzostwo i korupcyjne spiski – tak literatura naukowa opisuje antysemityzm. Jerzy Jedlicki starał się wyćwiczyć mi oko na formy antysemityzmu. Wiele już powiedziano o złu pełnowymiarowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku. Pierwiastek antysemicki został jednak niedoszacowany.
Próba upokorzenia Wołodymyra Zełenskiego w Gabinecie Owalnym pod koniec lutego wyznaczyła strategiczne załamanie Ameryki. Zapowiada ona nową konstelację sił nieporządku, ogarniętych obsesją zasobów, grabiących wszystko, co popadnie. W sednie nowej katastrofy tkwi jednak coś starego, znajomego, czego może wolelibyśmy nie oglądać: antysemityzm. Zajście w Białym Domu miało charakter antysemicki.
Jestem historykiem Holokaustu. Uczyłem się od ocalałego. Jerzy Jedlicki miał dziewięć lat, gdy Niemcy najechały na Polskę, 14, kiedy wyszedł z ukrycia w Warszawie, a gdy się poznaliśmy, był już wybitnym polskim historykiem. O antysemityzmie rozmawiał ze mną przez kilkadziesiąt lat – od rozpadu Związku Radzieckiego do swojej śmierci w 2018 roku. To, jak zareagowałem na scenę w Gabinecie Owalnym, jak myślałem nad nią i ją rozpatrywałem, ma związek z moimi badaniami, ale też z osobą Jerzego.
Jerzy Jedlicki ocalał z Holokaustu, ponieważ jego matka Wanda, tłumaczka literatury, odmówiła pójścia ze swoimi dziećmi do getta warszawskiego. Dzięki odwadze i pomysłowości jej i tych, którzy jej pomogli, Jerzy z bratem przeżyli. Jego ojciec został zamordowany wraz z ponad trzema milionami polskich Żydów. Ich historia rodzinna wychodziła na jaw po trochu, w miarę naszego zaprzyjaźniania się, w miarę ukazywania się drukiem wspomnień o ocaleniu w dzieciństwie, pisanych przez kolegów Jerzego, w miarę mojego rosnącego zainteresowania wojną. W toku badań natrafiłem na wspomnienie o ich ukrywaniu się w Warszawie, spisane przez matkę. Okazało się, że Jerzy pomógł w ułożeniu tekstu.
W Polsce potransformacyjnej, w latach 90. i dwutysięcznych, Jerzy zajmował się aktywizmem przeciwko antysemityzmowi i ksenofobii. Za jego namową przyszedłem na kilka spotkań stowarzyszenia, które współprowadził. Przez ten cały czas, jak sądzę, Jerzy starał się wyćwiczyć mi oko.
Niektóre formy antysemityzmu, tak jak on go definiował, przejawiały się w jego wspomnieniach z okupacji. Żydzi musieli się płaszczyć. Niemcy szydzili z ich stroju. To zanim posłano ich do getta i wymordowano. Z Żydów zrobiono kozła ofiarnego, obciążono ich odpowiedzialnością za to, czego Niemcy i tak chcieli się dopuścić.
Tokarska-Bakir: Wciąż tkwimy w logice czystki etnicznej [rozmowa]
czytaj także
Inne cechy antysemityzmu, opisywane przez Jerzego, były bardziej abstrakcyjne. Osiągnięcia Żydów przedstawiano jako niezasłużone. Żydzi odnoszą sukcesy – mówili antysemici – tylko kłamstwem i propagandą. Jeżeli Żyd zostanie kimś wybitnym, to tylko świadczy o istnieniu żydowskiego spisku, a zatem o nieprawości instytucji, w ramach której sukces został osiągnięty. Żydem wybitnym – zakładali antysemici – zawsze powoduje żądza pieniądza.
Część z tego, co mówił Jerzy, miała związek z jego przeżyciami powojennymi. Nie-Żydzi zaprzeczają odwadze i cierpieniu Żydów. Heroizm i męczeństwo przypisują tylko sobie. Jerzy nosił w medalionie zdjęcie matki. Ważne dla niego było to, że ona wykazała się odwagą. W komunistycznej Polsce obowiązywała legenda, która zresztą utrzymuje się do dziś, tuszująca odwagę Żydów, a cały opór przypisująca nieżydowskim Polakom. Po wojnie istniał też antysemityzm radziecki, o szerszej i dłuższej historii, według którego Żydzi chowali się na tyłach, podczas gdy inni walczyli i ginęli. Faktami nie dało się przed nim obronić.
Antysemityzm w codziennym życiu
Elementy, które przez lata pojawiały się w rozmowach z Jerzym – wyśmiewanie wyglądu Żydów, wymóg podległości, zarzuty o nieuczciwość, chciwość, tchórzostwo i korupcyjne spiski – opisuje literatura naukowa na ten temat. Nauka to ważna sprawa, podobnie jak świadectwa, podobnie jak lekcje w szkole. Ale to wszystko powinno nam pomagać dostrzegać antysemityzm w codziennym życiu. Niektóre przypadki przybierają tak przytłaczający rozmiar, że trudno się z nimi skonfrontować i je nazwać. Jak zauważył Orwell, czasem trudno dostrzec coś, co ma się tuż przed oczami.
Wiele już powiedziano o złu pełnowymiarowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku. Pierwiastek antysemicki został jednak niedoszacowany. Istotnym wojennym celem Rosji była faszystowska zmiana reżimu – obalenie demokratycznie wybranego prezydenta na rzecz jakiegoś kolaboranta.
Stoi za tym przesłanka absurdalna: że Ukraińcy tak naprawdę nie są narodem, że woleliby Rosjanina na prezydenckim stołku. Ale przesłanka ta ma również charakter antysemicki: to nienaturalne, żeby ważny urząd piastował Żyd. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski ma żydowskie pochodzenie. Niektórzy członkowie jego rodziny walczyli w Armii Czerwonej przeciwko Niemcom. Innych wymordowano w Holokauście. Choć jego żydowskość nie jest w ukraińskiej polityce specjalnie istotna, ma ona wielkie znaczenie dla rosyjskich (i innych) antysemitów.
Ukraina, mówi Putin, tak naprawdę nie istnieje. Ale do motywów kremlowskiej propagandy należy też stwierdzenie, że Zełenski nie jest pełnoprawnym prezydentem Ukrainy. Dwa niedorzeczne pomysły idą w parze: Ukraina to sztuczny twór, który może istnieć wyłącznie dzięki międzynarodowemu spiskowi żydowskiemu. To, że Żyd stoi na czele kraju, tylko potwierdza – zdaniem rosyjskich faszystów – zarówno nieprawdziwość Ukrainy, jak i prawdziwość spisku.
Taka perspektywa rosyjskiego reżimu jest skrycie (a czasem i otwarcie) antysemicka. Rosyjska propaganda traktuje Zełenskiego jak ogarniętego obsesją pieniądza podczłowieka. Zełenski startował do wyborów w 2019 roku z programem pokojowym, ale Putin nie chciał z nim rozmawiać, częściowo dlatego, że jego zdaniem Ukrainiec nie prezentował wystarczająco uniżonej postawy. A rosyjski reżim, który wydał rozkaz inwazji, sam jest jawnie faszystowski, zgodnie z dowolną definicją faszyzmu, jaką zechcą sobie państwo wybrać.
Tak się złożyło, że 28 lutego zacząłem oglądać dyskusję w Białym Domu z udziałem Zełenskiego, Donalda Trumpa, J.D. Vance’a i Briana Glenna dopiero pod koniec, kiedy Vance już krzyczał na ukraińskiego prezydenta: „you’re wrong!”. Ogarnąłem ton i mowę ciała zebranych, i moja pierwsza, odruchowa reakcja była taka: to są nie-Żydzi próbujący zastraszyć Żyda. Trzech na jednego. Cała sala na jednego. Scena antysemicka.
A im dłużej słuchałem słów, tym bardziej potwierdzała się moja reakcja. Nie mogę się wypowiadać o tym, za kogo sam uważa się Zełenski. Za Ukraińca, oczywiście. Poza tym nie wiem. To sprawy skomplikowane, osobiste.
Ale nie dla antysemity.
Tam, w Gabinecie Owalnym, w pokrzykiwaniu i przerywaniu, w odgłosach i milczeniu, uwidoczniło się wszystko. Odważny człowiek, uważany za Żyda, musiał zostać sprowadzony do parteru. Gdy mówił rzeczy zwyczajnie prawdziwe, zakrzykiwano go i przezywano propagandystą. Nikt nie uznał odwagi Zełenskiego, pozostającego w Kijowie. Amerykanie przedstawiali siebie jako prawdziwych bohaterów, bo dostarczyli jakąś część broni.
Nie wspomniano o cierpieniu Ukraińców i Ukrainek. Próba odwołania się do niego została okrutnie i fałszywie sprowadzona do „wycieczek propagandowych”, które ma oprowadzać Zełenski. Amerykanie przedstawiali siebie jako prawdziwe ofiary, bo zapłacili za jakąś część broni. Chodziło, o dziwo, o pieniądze. Istnieje takie szczególne trumpistowskie przekonanie, odnoszące się wyłącznie do Ukrainy, że pomoc powinno się spłacić, jak gdyby była pożyczką – a sumę długu wysysa z palca sam Trump. Zełenskiego przedstawiono jako kogoś, kto wziął od nas pieniądze, sam nie dał nic w zamian, naciągnął nas. Szydzono też z niego za to, że nie wie, jak się ubrać na taką okazję, że nie pasuje. I żądano czołobitności: „Czy choć raz pan podziękował?”, „Niech pan powie parę słów wdzięczności”. A potem wyrzucono go z Białego Domu. I kazano ustąpić ze stanowiska prezydenta Ukrainy.
czytaj także
Fakty kontra antysemityzm
Tak jak zwykle w przypadku antysemityzmu, faktami nie da się obronić. Zełenski stale dziękuje Amerykanom, to łatwo sprawdzić. Został wybrany na prezydenta republiki demokratycznej, zgodnie z jej konstytucją. Ostatnie wybory wygrał 73 proc. głosów, w sondażach ma obecnie poparcie rzędu 68 proc. Gdyby dziś zorganizowano następne wybory, zwyciężyłby. Zgodnie z konstytucją następne wybory odbędą się jednak po zakończeniu wojny i stanu wojennego. W Ukrainie panuje powszechna opinia, podzielana również przez przeciwników Zełenskiego w Radzie Najwyższej, że wyborów nie można przeprowadzić, skoro Rosja najeżdża i okupuje połacie ukraińskiego terytorium i stosuje przemoc na obywatelach i obywatelkach Ukrainy.
Zełenski wykazał się osobistą odwagą. Pozostał w Kijowie, gdy wszyscy oczekiwali, że zbiegnie. Regularnie wizytuje front. Cierpienie Ukraińców jest, niestety, bardzo prawdziwe, od izb tortur przez egzekucje po porwania dzieci i zniszczone miasta. Trzeba się zgodzić, że broń przeciwpancerna, zatwierdzona przez Trumpa podczas jego pierwszej kadencji, odegrała istotną rolę w pierwszych kilku tygodniach wojny. Jednak do kolejnych dostaw broni doprowadził zdumiewający fakt powodzenia ukraińskiego oporu.
Broń przeznaczona dla Ukrainy była pomocą, a pomoc to nie pożyczka. Stanowi ona w zasadzie znikomą część amerykańskiego budżetu, jedynego centa od dolara. Większość z tego centa pozostaje w USA, bo uruchamia linie produkcyjne, które wcześniej zdążyły wystygnąć. Duża część broni, którą USA dały Ukrainie, była przestarzała i w przeciwnym razie zostałaby zezłomowana. A jak każdy w gabinecie tak naprawdę dobrze wiedział, strój Zełenskiego wyrażał solidarność z ludźmi na wojnie. Wcale nie różnił się aż tak bardzo od tego, co w 1942 roku w Białym Domu miał na sobie Winston Churchill.
Aby stwierdzić, że zajście w Białym Domu było antysemickie, nie trzeba wiedzieć nic więcej. Było w nim wszystko: wymóg podległości, obsesja pieniądza, oskarżenia o korupcję i nieuczciwość, osaczenie, podniesione głosy, niedorzeczne pretensje, stojące za wszystkim poczucie, że Żyd nie pasuje i trzeba go wydalić. Kontekst mówił wystarczająco wiele, nie trzeba nic więcej: historyczne oznaki antysemityzmu, żydowskie pochodzenie Zełenskiego, konkretny sposób, w jaki obeszli się z nim nie-Żydzi.
czytaj także
Jeśli jednak na chwilę przyjrzymy się mężczyznom, którzy starali się upokorzyć Zełenskiego, obraz staje się jeszcze jaśniejszy i wyraźniejszy. Człowiek, który zapytał prezydenta Ukrainy o strój, Brian Glenn, jest dziennikarzem skrajnej prawicy, propagującym teorie spiskowe. Trudno powiedzieć, dlaczego został on zaproszony do Gabinetu Owalnego. Ale zna się z Marjorie Taylor-Greene, tą od „żydowskich laserów kosmicznych”, apologetką rosyjskiej propagandy.
Człowiek, który żądał potulności i mówił o „wycieczkach propagandowych”, J.D. Vance, właśnie powrócił z Niemiec, gdzie ostentacyjnie poparł tamtejszą skrajną prawicę. Vance przedstawia Zełenskiego jako zepsutego kłamcę zupełnie bezpodstawnie, na podstawie „dowodów”, które podpowiedział mu internet, odkrywszy najwyraźniej słabe punkty wiceprezydenta.
Człowiek, który upierał się, że prawdziwymi bohaterami są Amerykanie (a zwłaszcza on we własnej osobie), czyli Donald Trump, zeszłej jesieni oświadczył Żydom, że oni poniosą odpowiedzialność, jeżeli on przegra – między wieloma innymi pogróżkami.
A człowiek, który pociąga za sznurki, Elon Musk, popiera skrajną prawicę w kilku krajach, przystosowuje swoją platformę społecznościową do wspierania faszystów i na całym świecie okrył się niesławą za swoje hitlerowskie pozdrowienie. Przekonanie Muska, że Zełenski to naciągacz, nie mogłoby być bardziej antysemickie.
Zełenski jako kozioł ofiarny
A co robią Amerykanie od 28 lutego? Traktują Zełenskiego jak kozła ofiarnego. Postawili na kłamstwa, które niestety mają sens tylko według światopoglądu antysemickiego. W kółko winią ukraińskiego prezydenta za rzeczy, których sami i tak chcieli się dopuścić. To jest jakimś cudem jego wina, a nie ich decyzja, że odmawiają Ukrainie broni i wspierają Rosję, że odmawiają Ukrainie niezbędnej wiedzy wywiadowczej, ułatwiając Rosjanom zabijanie Ukraińców za pomocą rakiet i dronów.
Ten mechanizm kozła ofiarnego jest antysemicki w formie, bo opiera się na absurdalnej przesłance, że decyzje strategiczne Amerykanów mogą i powinny zależeć od stroju i sposobu bycia sojusznika. Jest też antysemicki w treści, bo spycha całą odpowiedzialność na Żyda, który musi wziąć na siebie winę za wszystko. Amerykanie wciąż osaczają Zełenskiego w mediach, odmawiając mu legitymizacji jako prezydentowi, nawołując do jego dymisji. Do tego dokłada się Musk, który wyzywa Zełenskiego i żąda, żeby ten został zastąpiony kimś innym i wydalony z kraju.
Za tym wszystkim kryje się założenie, które można tak naprawdę zrozumieć wyłącznie jako zarazem antysemickie i antyukraińskie: że gdyby Zełenski podał się do dymisji, to wojna z jakiegoś powodu by się skończyła, bo jakimś cudem to on – a nie Putin i Rosjanie – do niej podżega. A to przekonanie głęboko i dziwacznie mylne: Zełenski nie jest jakimś wielkim spiskowcem, który znanym tylko sobie sposobem nakłania Ukraińców do czegoś, czego w przeciwnym razie by nie robili. Ukraińcy i Ukrainki są w tym wszystkim sprawczy.
Zostali zaatakowani i się bronią. Ich prezydent – według jego własnych słów – jest tylko ziarnkiem piasku w klepsydrze. Gdyby Zełenski został zabity – a szczucie na niego przez Amerykanów tylko zwiększyło prawdopodobieństwo takiego biegu wypadków – Ukraina walczyłaby dalej.
Amerykański antysemityzm dziś łączy się z antysemityzmem rosyjskim i go wzmacnia. Przekonanie, że Zełenski nie jest prawdziwym prezydentem, a zatem jego rząd też jest nieprawdziwy, od samego początku stanowi bardzo konkretny, rosyjski motyw antysemicki. A od czasu zajścia w Białym Domu poparcie Rosjan dla postępowania Amerykanów nie mogłoby chyba być wyraźniejsze.
Rzecznik Putina wyraził zadowolenie, że polityka obu państw się zbiega. Rzeczniczka rosyjskiego ministra spraw zagranicznych porównała Ukraińców do pedofilów i złodziei. Sam minister stwierdził, że Zełenskiego „trudno nazwać człowiekiem”. Były prezydent Rosji przezwał Zełenskiego świnią i kibicował Trumpowi. Tamtejsza telewizja cały tydzień opiewała Trumpa jako sojusznika. Przy akompaniamencie tego chóru rosyjskich pochwał Biały Dom zatrzymał pomoc wojskową i ograniczył wsparcie wywiadowcze dla Ukrainy. Tak więc Stany Zjednoczone obecnie ułatwiają faszystowską inwazję i legitymizują próbę faszystowskiej zmiany reżimu.
W latach 20. XXI wieku trudniej nazwać rzeczy po imieniu niż bodaj w zeszłym stuleciu. Prawdziwi faszyści dziś określają innych jako „faszystów”, żeby odebrać temu słowu znaczenie i żeby nie można było w nich zobaczyć tego, kim są w rzeczywistości. To jest typowa rosyjska praktyka, dziś podłapana przez faszystów amerykańskich. Podobnie antysemici mogą nazywać innych „antysemitami”. Gdy Rosjanie mówią, że musieli najechać na Ukrainę z powodu cudzego „antysemityzmu”, nie swojego, tylko starają się odebrać temu słowu znaczenie. Gdy Amerykanie twierdzą, że za „antysemityzm” trzeba nękać uniwersytety, robią dokładnie to samo. Fakt, że ktoś chce zakazać protestów, nie oznacza, że jest przeciwny antysemityzmowi. Historia raczej podpowiada coś wręcz przeciwnego.
Trwają skoordynowane dążenia, żeby nam wmówić, że antysemityzm to coś innego niż tradycyjnie wrogie postrzeganie i traktowanie Żydów przez nie-Żydów. Skutkiem semantycznych nadużyć jest trywializacja antysemityzmu – koncepcja, do której wszyscy powinniśmy umieć podejść poważnie; zjawisko, które powinniśmy dostrzec.
Leociak: Nie jesteśmy w stanie jako ludzkość niczego się nauczyć
czytaj także
Poza nadużywaniem tego słowa antysemici mogą reagować z udawanym oburzeniem, kiedy im się wytknie ich antysemityzm. Mogą chować się za Izraelem albo wskazywać na Żydów w swoim otoczeniu. Kiedy więc jakieś postępowanie zdaje się państwu antysemickie, musicie państwo sami zadecydować, czego jesteście świadkami. Bo idą za tym doniosłe konsekwencje moralne i polityczne.
Reakcja osobista
Scena w Gabinecie Owalnym wzbudziła we mnie mocną, osobistą reakcję. Przez tydzień sprawdzałem ją w rozmowach z przyjaciółmi i kolegami, którzy przyznawali, że zareagowali podobnie. Przyjrzałem się jeszcze raz temu, czego się nauczyłem jako historyk. Spojrzałem na definicje naukowe. Wszystko niestety się zgadza.
Negatywne reakcje na zajście w Gabinecie Owalnym mogą oczywiście przybrać inną postać. Antysemicki element konfrontacji, choć istotny, nie był jedyną działającą tam dynamiką. Ukraińcy i inni Europejczycy, co zrozumiałe, potraktowali próbę upokorzenia Zełenskiego jako bodziec do rozpoczęcia dyskusji o nowym porządku bezpieczeństwa międzynarodowego, który bierze pod uwagę zawodność Stanów Zjednoczonych.
Pojawiły się też oceny moralne z innych porządków, w tym ze strony byłych dysydentów z Europy Wschodniej. Na początku marca trzydzieścioro niegdysiejszych opozycjonistów i opozycjonistek z Polski podpisało list do Donalda Trumpa. Wyrazili oni „niesmak” tym, jak Zełenskiego potraktowano w Białym Domu. Zwrócili uwagę, że żadna waluta „nie może być ekwiwalentem za krew przelaną w imię niepodległości i wolności”. Porównali atmosferę panującą w Gabinecie Owalnym podczas konfrontacji 28 lutego do przesłuchania albo procesu w komunistycznej Polsce, na którym człowiek podejmujący ryzyko w słusznej sprawie słyszał, że nie ma w ręku żadnych kart; że racja jest po stronie silniejszego.
Opiekun mojej pracy doktorskiej, Jerzy Jedlicki, był opozycjonistą. Polscy komuniści umieścili go w obozie internowania. Być może, gdyby był jeszcze z nami, podpisałby ten list. Jako ktoś, kto badał komunistyczny terror i o nim pisał, uznaję perspektywę dysydentów. Biorąc pod uwagę ich własne, osobiste doświadczenia przesłuchań i terroru, trzeba do niej podejść poważnie.
Sygnatariusze nie wspomnieli jednak o tym, że Służba Bezpieczeństwa w latach 70. i 80. stosowała również typowo antysemickie techniki przesłuchań: z osobami żydowskiego pochodzenia obchodzono się jak z obcymi i poddawano je szczególnej przemocy. Kilku śledczych otaczało przesłuchiwanego i między sobą rozmawiało o jego rzekomo żydowskiej zdradliwości i ułomności. Osaczenie, zgnębienie, poniżenie.
Nie mogę więc uciec od tej pierwszej, odruchowej reakcji na zajście w Gabinecie Owalnym: oto osoba żydowskiego pochodzenia, traktowana przez nie-Żydów w sposób bardzo konkretny i rozpoznawalny. Rozumiem porównanie opozycjonistów do przesłuchania czy procesu, potrafię sobie wyobrazić tę celę czy salę rozpraw. Ale mnie uderzył widok tego kręgu nękających nie-Żydów – taki jak w Europie lat 30. XX wieku, a także w innych miejscach i czasach, w tym konkretnym momencie, kiedy motłoch czuł, że zmienia się dynamika władzy.
Ale czy się zmienia? Pisząc tu o antysemityzmie, proszę nas, Amerykanów [tekst ukazał się pierwotnie po angielsku na substacku autora – przyp. red.], o poważne zastanowienie nad tym, co robimy; nad zbrodniczą wojną Rosji przeciwko Ukrainie, której teraz stajemy się współsprawcami. To, że rosyjska wojna jest antysemicka, to jedna z wielu jej podłości. Stanięcie po stronie Rosji w tej wojnie jest złem z wielu powodów, również z tego.
W czasie kiedy antysemityzm staje się na świecie coraz większym problemem, chciałbym, żebyśmy dostrzegali jego oczywiste przejawy, zwłaszcza kiedy my, Amerykanie, jesteśmy w nie tak bardzo zamieszani. W rosnącym kręgu amerykańskich głosów wzywających Zełenskiego do ustąpienia ze stanowiska jest pewna bezmyślność motłochu, która moim zdaniem ma swoją nazwę i historię. Chciałbym, żebyśmy przypomnieli sobie tę historię i pamiętali, że ta nazwa może się też odnosić do nas.
Pisząc o antysemityzmie, wysuwam również tezę polityczną. Antysemita naprawdę wierzy, że Żyd musi ulegać, że Żyd nie może walczyć, że państwo rządzone przez Żyda musi rychło paść. Na tym polegał jeden z błędów Putina dwa lata temu. A teraz, jak podejrzewam, ten sam błąd popełniają również Trump i Musk. Ameryka, oczywiście, jest na tyle potężna, że może zaszkodzić Ukrainie. Podobnie jak Rosja.
Połączenie polityki amerykańskiej i rosyjskiej w tej chwili zabija Ukraińców i Ukrainki. Koszt powstania osi amerykańsko-rosyjskiej będzie dla Ukrainy straszliwy. Ale Ukraina nie upadnie natychmiast, a jej ludność nie obróci się przeciwko Zełenskiemu. Co zrobi on sam, tego nie wiem i nie próbuję przewidzieć – i taki właśnie jest sens mojego wywodu.
W świecie antysemity bowiem wszystko wiadomo od początku: Żyd to tylko oszust, troszczy się tylko o pieniądze, daje się wykluczyć, zastraszyć siłą. Gdy zostanie upokorzony i wyeliminowany, wszystko wróci na właściwe miejsce. Proszę przypomnieć sobie uśmieszki w Gabinecie Owalnym 28 lutego: antysemita myśli, że wszystko pojął w lot. Ale w świecie rzeczywistym, w którym przecież żyjemy, Żydzi to ludzie, tak samo groźni i tak samo piękni jak my wszyscy. Stany Zjednoczone nigdy nie wybrały Żyda na prezydenta i może nigdy nie wybiorą. Ale Ukraina wybrała – a ten prezydent reprezentuje naród i mierzy się z wyzwaniami, jakich nigdy nie zrozumieją ci, którzy z niego szydzą. Ci Amerykanie postanowili dodać własne zło do zła, jakiemu on musi stawić czoła. Ale to nie oznacza, że mają oni kontrolę nad tym, co będzie dalej.
W 1936 roku Wanda, matka Jerzego, przełożyła książkę zatytułowaną Nafta rządzi światem. Wygląda na to, że niebacznie powracamy do epoki, w której posiadanie zasobów wymagało przemocy. Polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych zdaje się dotyczyć wyłącznie mineralnego bogactwa: w Grenlandii, w Kanadzie i w Ukrainie. Naciski na Zełenskiego mają związek z pragnieniem kontrolowania ukraińskich złóż minerałów. To niepokojące z kilku powodów.
W wyobraźni antysemity wszystko jest do wzięcia. Rozmawiałem z Jerzym o Mein Kampf, o tym, czy i jak należy cenzurować książkę, kto ją czyta w XXI wieku. Nasz świat, pisał Hitler w Mein Kampf, to tylko cienka powłoka ziemi, którą ocenia się według żyzności gleby i bogactwa minerałów znajdujących się pod spodem. Tylko Żydzi, myślał Hitler, stoją na drodze do jej podboju przez najsilniejszych.
Za kalumniami o łgarstwie, kradzieży i spiskach krył się w istocie prawdziwy lęk Hitlera: Żydzi, jak sądził, są jedynym źródłem ludzkich wartości, powodem, dla którego możemy uważać, że na świecie istnieje coś poza władzą i chciwością potężnych, coś poza niekończącą się wojną o glebę i minerały. Aby stłamsić cnotę, Żyda trzeba najpierw wyszydzić, potem zmarginalizować, a wreszcie zamordować. A to oczywiście funkcjonowało w nazistowskich Niemczech jako polityka: nie dlatego, żeby przesłanka była prawdziwa, ale dlatego, że Niemcy się z nią zgodzili, przy okazji zabijając własną cnotę. „Nigdy więcej” oznacza zajmowanie się mniejszymi agresjami, które zwiastują nadejście większych.
W wojnie, którą rozpętał Hitler, drugiej wojnie światowej, chodziło o eliminację Żydów i grabież zasobów. Hitler przede wszystkim celował w żyzne gleby Ukrainy i bogactwo mineralne Kaukazu – to, co nazywał Lebensraum, przestrzenią życiową. Aby się dostać do Ukrainy, Niemcy musieli przejść przez Polskę, gdzie stworzyli getta, na przykład warszawskie, do którego nie poszła Wanda; i fabryki śmierci, takie jak Treblinka, gdzie pomordowano Żydów Warszawy. Jerzy uniknął gazu w Treblince. Dziesiątki lat później starał się mi pomóc wyrobić sobie oko historyka na miarę dzisiejszych czasów. I może mu się udało, przynajmniej częściowo. Jednej rzeczy jestem pewien. Musimy mieć oczy otwarte na to, czego nie chcemy oglądać.
**
Timothy Snyder – historyk, profesor Uniwersytetu Yale. Specjalizuje się w historii nowożytnego nacjonalizmu oraz dziejów Europy Środkowej i Wschodniej. Autor książek Nacjonalizm, marksizm i Europa Środkowa, Biografia Kazimierza Kelles-Krauza (1872–1905), Czarna Ziemia. Holokaust jako ostrzeżenie, O tyranii. Dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku, Droga do niewolności. Rosja. Europa. Ameryka.
Tekst ukazał się na substacku autora. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska. Dziękujemy autorowi za zgodę na przedruk. Śródtytuły pochodzą od redakcji.
*
Timothy Snyder i Sławomir Sierakowski uruchomili zrzutkę na karetki dla walczącej Ukrainy. Każdy może się dorzucić na zrzutka.pl.