Blisko połowa uszytej odzieży nigdy nie zostaje sprzedana i trafia prosto na śmietnik, czasem na innym kontynencie. Największym na świecie wysypiskiem ubrań staje się pustynia Atakama. Tu mogą trafić także swetry z reniferem, które dostaniecie pod choinkę.
Gdy dociera się na Atakamę, uderza suche, rozgrzane pustynnym słońcem powietrze. Może też zakręcić się w głowie od wysokości, w niektórych rejonach przekraczających cztery tysiące metrów n.p.m. Jednak tym, co na chilijskiej pustyni robi największe wrażenie, są pejzaże – kosmiczne, surowe, przypominające krajobrazy z innej planety. Znajdziemy tu kolorowe laguny, księżycowe doliny, potężne wulkany i spowite dymem gejzery.
Powyżej rozciąga się nieskazitelnie czyste niebo, co czyni Atakamę jednym z najlepszych miejsc na Ziemi do prowadzenia badań astronomicznych. Nigdzie indziej gwiazdy nie wydają się równie bliskie jak tutaj – wśród pustynnych przestrzeni chilijskiej północy.
W ostatnich latach dziewiczy bezkres Atakamy, obszaru o rozmiarze porównywalnym do terytorium Grecji, zmienia się w największe wysypisko odzieży na świecie. W północnej części pustyni rośnie olbrzymie składowisko odpadów tekstylnych, na które co roku trafia nawet 60 tysięcy ton ubrań. Widok – po raz pierwszy ujawniony światu pod koniec 2021 roku, za sprawą głośnej fotografii Martina Bernettiego – robi makabryczne wrażenie. Wśród kosmicznych krajobrazów i wyjątkowego w skali Ziemi pustynnego ekosystemu lądują masy toksycznych śmieci zwiedzionych z daleka, głównie ze Stanów Zjednoczonych i Europy.
Przekopując się przez rosnące góry ubrań, można znaleźć kolorowe topy z H&M, jesienne płaszcze z Zary, dżinsy z Shein, buty Nike i tony innych produktów od różnych, swojsko brzmiących marek, również tych bardziej luksusowych. Większość z nich jest europejska lub amerykańska, choć oczywiście ubrania zostały uszyte nie w państwach globalnej Północy, tylko najniższym możliwym kosztem w szwalniach Bangladeszu, Birmy czy Kambodży.
Lokalni aktywiści i dziennikarze zaczęli już określać tę część Atakamy mianem cementerio de ropa – cmentarzyskiem ubrań. Gigantyczne wysypisko wciąż się powiększa, układa w rosnące góry przedmiotów i pochłania kolejne partie pustyni.
Najmodniejsze kolory sezonu w H&M? Te, które spływają rzekami Bangladeszu
czytaj także
Branża tekstylna jest obecnie drugą (zaraz po przemyśle paliwowym) najbardziej szkodliwą dla klimatu oraz środowiska naturalnego gałęzią gospodarki. Przyczynia się do masowych zanieczyszczeń gleby i zatruwania rzek (m.in. ołowiem, arsenem i rtęcią), zużycia co najmniej 20 proc. światowych zasobów wody i emisji ponad 10 proc. globalnych emisji gazów cieplarnianych – większej niż łączna emisja międzynarodowych lotów oraz żeglugi morskiej.
Produkcja odzieży generuje ponad 90 milionów ton syntetycznych śmieci rocznie i odpowiada za 10 proc. pływającego w oceanach mikroplastiku. Co więcej, tylko 12 proc. z całej masy „zużytych”, zwróconych lub niesprzedanych ubrań jest poddawane skutecznemu recyklingowi, a zaledwie jeden procent wraca do dalszego obiegu w postaci nowych tekstyliów. Proces przetwarzania jest bowiem kosztowny i skomplikowany – większość odzieży jest dziś szyta z najtańszych tworzyw syntetycznych (przede wszystkim z poliestru, akrylu i nylonu) albo trudnych do przetworzenia mieszanek tkanin naturalnych z syntetycznymi. Plastikowe ubrania od światowych marek będą się rozkładać przez kilkaset lat.
Jedną z pierwszych firm, które w ostatnich dekadach zdecydowanie postawiły na ilość kosztem jakości, nadając szyciu ekspresowe tempo, była hiszpańska ZARA. Właśnie w kontekście tej marki narodziło się pojęcie fast fashion, po raz pierwszy użyte na łamach „New York Timesa” na początku lat 90. XX w. Był to czas, gdy firma Amacia Ortegi, dziś jednego z najzamożniejszych ludzi na Ziemi, weszła na amerykański rynek, otwierając swój pierwszy butik w Nowym Jorku. ZARA zaczęła wówczas produkować jeszcze szybciej i na jeszcze większą skalę niż wcześniej, wypuszczając na półki gotowy produkt w ciągu zaledwie 15 dni od stworzenia projektu.
czytaj także
Wkrótce do konkurencji stanęły inne firmy, m.in. szwedzki H&M, brytyjski TOP SHOP czy irlandzki Primark, które pod przykrywką demokratyzacji i egalitaryzacji mody zaczęły jeszcze bardziej nakręcać konsumpcjonizm, czerpiąc wielomiliardowe zyski z umasowionego szycia w niewolniczych warunkach. Wiele sieciówek osiągnęło tak absurdalnie szybkie tempo produkcji, że zaczęło wprowadzać do sklepów już nie kilka, a kilkadziesiąt różnych linii rocznie. A gdy już wydawało się, że szybciej i taniej produkować się nie da, do gry wkroczyły takie marki jak Shein. Chińska firma potroiła przychody dotychczasowych gigantów i podniosła szybkość oraz śmieciowy charakter branży odzieżowej na jeszcze wyższy poziom.
Szacuje się, że współczesny przemysł tekstylny każdego roku wytwarza ponad 100 miliardów sztuk ubrań, czyli ponad dwukrotnie więcej niż jeszcze 20 lat temu. Te liczby dawno już przekroczyły wskaźniki faktycznego popytu, bo – jak wskazuje raport przeprowadzony na zamówienie McKinsey & Company – odzieży szyje się tak dużo, że ponad 40 proc. wyprodukowanych ubrań nie udaje się sprzedać. Nawet gdyby nagle od jutra wstrzymano produkcję odzieży na całym świecie, wciąż przez kilka lat byłoby jej kilkukrotnie więcej, niż Ziemia byłaby w stanie bezpiecznie pomieścić, a ludzie – zutylizować.
Najwyższą cenę bogacenia się koncernów i nadmierną konsumpcję globalnej Północy płaci globalne Południe. Świetnie opisała to na przykład Aja Barber w książce Consumed. The Need for Collective Change: Colonialism, Climate Change, and Consumerism. „Moda pogłębia i utrwala cykl wyzysku oraz ucisku. Ostatecznie najbardziej zagraża i szkodzi tym, którzy są na samym początku tego cyklu, a potem na jego końcu” – pisze amerykańska badaczka. Nadprodukowane koszulki, spodnie, kurtki czy torby są najczęściej palone lub zmieniają się w toksyczny dla środowiska odpad, porzucany w Afryce (m.in. na wielokilometrowych wysypiskach w Kenii, Ghanie czy Nigerii) bądź tam, skąd pierwotnie pochodzą, czyli m.in. w Chinach i Bangladeszu. Albo na Atakamie, gdzie składowiska niechcianej odzieży są dziś już tak ogromne, że widać je z kosmosu.
Kolejna ofiara antropocenu? Tak wygląda transformacja energetyczna na Mazurach Garbatych
czytaj także
W jaki sposób ubrania trafiają na chilijską pustynię? Wszystko zaczyna się w Iquique – stolicy jednego z najbardziej wysuniętych na północ regionów Chile i jednym z najważniejszych portów w kraju. Mieści się tu największa portowa strefa bezcłowa w Ameryce Południowej, ZOFRI (Zona Franca de Iquique). Codziennie przypływają tu importowane produkty. A wśród nich tony nowych, nigdy niesprzedanych, używanych lub zwróconych ubrań. Docierają tu głównie ze Stanów Zjednoczonych i Europy – Chile pozostaje od lat największym importerem tekstyliów na kontynencie.
Teoretycznie, według obowiązujących w kraju regulacji, importowana odzież może zostać przetworzona albo sprzedana. W interesie koncernów odzieżowych nie leży jednak inwestowanie w recykling lub upcykling – bezpieczną utylizację tekstyliów bądź ich ponowną sprzedaż. Byłoby to bowiem zbyt pracochłonne i kosztowne. Wielkim firmom znacznie bardziej opłaca się pozbycie się problemu: wysłanie ubrań statkiem do Ameryki Południowej i porzucenie ich na dalekiej pustyni.
Tym bardziej, że pozwala na to dotychczasowe prawo, a tereny Atakamy pozostają strefą wolną od podatku, co czyni je szczególnie atrakcyjnym miejscem na magazynowanie odpadów. Porzucone tekstylia mogą tu leżeć latami, bez dodatkowych opłat i bez żadnych przykrych konsekwencji dla producentów.
Konsekwencje ponosi za to ekosystem i ponoszą je okoliczni mieszkańcy. „Nasze miasto zmieniło się w wysypisko śmieci dla świata. Tylko 15 proc. przywożonej odzieży jest tu ponownie sprzedawane, 85 proc. trafia na nielegalne składowiska” – apelował przed dwoma laty Patricio Ferreira Rivera, burmistrz miasta Alto Hospicio, w pobliżu którego rosną góry tekstylnych śmieci.
Sąsiedztwo składowisk szkodzi mieszkańcom. Z odzieży uwalniają się różnego rodzaju chemikalia i mikroplastik, które zatruwają pobliskie gleby oraz nieliczne źródła wody (chilijska północ od lat zmaga się z problemem postępującej suszy). Na wysypiskach często dochodzi do pożarów, podczas których ulatniają się chmury toksycznych substancji. „Domagamy się zmiany prawa i obowiązujących umów handlowych. Sami nie dysponujemy odpowiednimi środkami, by móc rozwiązać ten problem. To nie są małe składowiska – to są całe tony ubrań, które dalej, pomimo protestów, są zwożone na pustynię i zanieczyszczają całą okolicę. Mamy już dość” – tłumaczy od miesięcy Ferreira Rivera.
Liczące ponad 140 tysięcy mieszkańców Alto Hospicio – podobnie jak pobliska część Atakamy – stało się w ostatnich latach tzw. strefą poświęcenia (sacrifice zone) – obszar silnie narażony na zanieczyszczenie środowiska oraz wpływ pojawiających się w pobliżu toksycznych substancji lub odpadów. Strefy poświęcenia, pisał w ubiegłym roku amerykański socjolog Ryan Juskus, charakteryzują się nieproporcjonalnie wysokim zanieczyszczeniem przemysłowym i stają się ofiarami rozmaitych „efektów ubocznych” przemysłu, które są szkodliwe dla przyrody oraz ludzkiego życia i zdrowia. W związku ze skażeniem środowiska mieszkańcy takich miejsc dużo częściej zapadają też na nowotwory, choroby układu oddechowego, udary czy problemy z sercem.
czytaj także
Według raportu ONZ z 2022 roku w strefach poświęcenia mieszka obecnie blisko 9 milionów osób na świecie – i nie zawsze są to kraje globalnego Południa. Jedno z najbardziej skażonych miejsc do życia znajduje się w „najbogatszym kraju Trzeciego Świata” (jak pisał Charlie Le Duff), czyli w Stanach Zjednoczonych. Jest to tzw. aleja raka (Cancer Alley) w Luizjanie, ciągnąca się wzdłuż rzeki Missisipi, między przedmieściami Nowego Orleanu a miastem Baton Rouge.
Na odcinku blisko 130 kilometrów znajduje się tam aż 150 rafinerii i fabryk. Ich działalność sprawia, że powietrze, którym oddychają mieszkańcy (głównie Afroamerykanie) jest skażone tlenkiem etylenu, rakotwórczą toksyną odpowiadającą też m.in. za problemy z płodnością oraz uszkodzenia DNA. Pomiary sprzed kilku miesięcy wykazały, że poziom stężenia tej substancji w powietrzy jest jeszcze wyższy niż dotąd sądzono, znacznie przekraczając dopuszczalne normy, a prawdopodobieństwo zapadnięcia na nowotwór wśród mieszkańców jest kilkadziesiąt razy wyższe niż w innych częściach kraju.
Powstawanie takich stref poświęcenia ma ścisły związek z pogłębianiem się nierówności społecznych. Na jednym biegunie znajduje się grupa, która na silnej ekspansji danego przemysłu obficie się bogaci; na drugim grupa, która zwykle należy do gorzej sytuowanych ekonomicznie, a pod wpływem rosnących zanieczyszczeń jeszcze bardziej ubożeje.
Mieszkańcami stref poświęcenia są zwykle osoby o niskich dochodach, należące do najmniej uprzywilejowanych klas społecznych – tak jest w Luizjanie i podobnie jest w Alto Hospicio, które od lat pozostaje jednym z najuboższym miejsc w Chile. Dziś staje się ono miastem migrantów, pochodzących m.in. z Wenezueli i Boliwii. W Chile jest to już szósta „oficjalna” strefa poświęcenia – pozostałymi są położone w środkowym Chile Quintero-Puchuncaví, Coronel i Mejillones oraz leżące na północy Tocopilla i Huasco.
Jest wiele powodów, by nie kupować ubrań w sieciówkach. Wybierz swój
czytaj także
W 2022 roku, gdy o cmentarzysku ubrań zrobiło się głośno na cały świat, postanowiono pozbyć się problemu: doszło do wielkiego pożaru, w którym spłonęła duża część zwiezionych tekstyliów. „Nad całą okolicą przez kilka dni unosił się duszący dym, wszystko śmierdziało palonym plastikiem i nie można było oddychać” – mówiła w rozmowie z „El Pais” Ángela Astudillo, studentka prawa i aktywistka z Alto Hospicio. „Później w mediach pojawiły się informacje, że problem został rozwiązany, ale to nieprawda. Na Atakamę dalej trafiają tony tekstyliów. Składowiska nie zniknęły, tylko po prostu przesunęły się dalej w głąb pustyni, by trudniej było je zlokalizować” – opowiada.
Aktywistka przyznaje, że gdy po raz pierwszy zobaczyła na własne oczy sterty markowych ubrań pośrodku pustyni, była przerażona; pojawiło się w niej poczucie bezsilności, smutku i głębokiego absurdu. Postanowiła działać i w 2020 roku wspólnie z trójką znajomych, założyła organizację pozarządową Desierto Vestido. Zajmuje się w niej edukacją klimatyczną i uczeniem odpowiedzialnej konsumpcji, projektowaniem mody cyrkularnej, a przede wszystkim pracą w terenie – sprzątaniem pustyni z tekstylnych śmieci.
W kwietniu tego roku Desierto Vestido połączyło siły z modowym kolektywem Fashion Revolution Brazil i brazylijską agencją marketingową Artplan, wspólnie organizując na wysypisku cykl pokazów mody – Atacama Fashion Week. Autorką kolekcji była pochodząca z São Paulo artystka Maya Ramos, a wszystkie prezentowane projekty bazowały na ubraniach z pustyni. Również sama Ángela na co dzień zajmuje się projektowaniem i tworzeniem odzieży na bazie upcycklingu. Regularnie przemierza piętrzące się wysypiska, dokumentując je na zdjęciach i zbierając porzucone przedmioty, aby dać im drugie życie.
czytaj także
„Kiedy zaczynasz tworzyć coś z rzeczy, które ktoś wyrzucił, definicja tego, co jest odpadem, staje się względna. Jeśli tylko znajdzie się odpowiedni sposób, można wykreować coś naprawdę wspaniałego. A jednocześnie pomóc choć trochę naszej pustyni i odwrócić jej tragiczny los” – mówi Ángela, która nie zamierza się w swojej pracy poddawać. Chce działać aż do skutku, mimo że ani projekty Desierto Vestido, ani działania lokalnych radnych i prawników, ani protesty mieszkańców nie przyniosły na razie efektu.
Alto Hospicio, położone na peryferiach długiego kraju, ponad 1500 kilometrów od Santiago, nadal jest pozostawione same sobie. Statki z ładunkiem niesprzedanych ubrań nadal płyną do Chile.