Kraj

Petryczkiewicz: Innego końca świata nie będzie

O tym, że Boris nadchodzi i niesie ze sobą niespotykane do tej pory ilości wody, wiedzieliśmy dobre kilka dni wcześniej. W większości zalanych miejscowości w ciągu doby spadła półroczna norma, w kilku – nawet więcej.

Miniony miesiąc był najcieplejszym sierpniem od 250 lat pomiarów temperatury na świecie. Ostatnie 12 miesięcy było najcieplejszymi na planecie od tysięcy lat. W porównaniu do okresu przedindustrialnego Ziemia ociepliła się już w zasadzie o 1,5 stopnia, które uważane jest przez naukowców za granicę relatywnie bezpiecznego poziomu. Zahamowanie zmian klimatycznych, tak by jej nie przekroczyć, stanowi też cel porozumienia paryskiego. Morze Śródziemne osiągnęło rekordową temperaturę bliską 30 st. C.

Sytuacja ta nie cieszy już nawet wielbicieli wypoczynku na włoskiej riwierze – w takiej temperaturze morza nie da się ochłodzić, za to ma ona bezpośredni wpływ na tworzenie się pogodowego fenomenu, zwanego niżem genueńskim. Jest on zjawiskiem naturalnym występującym cyklicznie nad północnym wybrzeżem Morza Śródziemnego. W tym roku znalazł się na ustach wszystkich z powodu swojej wyjątkowo morderczej siły i obfitości opadów. Nadano mu imię Boris.

Naukowcy do polityków: To nie jest pojedyncze odstępstwo od normy. To nowa rzeczywistość

W Polsce zabił na razie siedem osób. Zdewastował Lądek-Zdrój, Głuchołazy, Bardo, Kłodzko, Nysę i kilkanaście innych miast i wiosek na Dolnym Śląsku. Przerwał tamę w Stroniu Śląskim. Uszkodził zaporę w Jarnołtówku. Woda prawie przelała się przez drugą najwyższą tamę w Polsce – w Pilchowicach.

Kiedy piszę ten tekst, Opole walczy z wodą, Oława i Wrocław nerwowo czekają, a największy polski zbiornik retencyjny w Raciborzu wypełniony jest już w 80 proc. Jednocześnie w pozostałej części Polski panuje dalej susza, Wisła w Warszawie ma wciąż rekordowo niski stan – 22 cm. Na całym Mazowszu i północnym wschodzie Polski płynie już niewiele rzek, koryta są suche od miesięcy.

Co różni obecną powódź od tej z 1997 roku?

W Polsce spada rocznie średnio 600 mm deszczu. O tym, że Boris nadchodzi i niesie ze sobą niespotykane do tej pory ilości wody, wiedzieliśmy dobre kilka dni wcześniej. Prognozowano rekordowe opady, wyższe niż te z 1997 roku, choć krótsze. W większości zalanych miejscowości w ciągu doby spadła półroczna norma, w kilku – nawet więcej.

W przeciwieństwie do wielkiej wody z 1997 roku wydaje się, że byliśmy do tych wydarzeń dość dobrze przygotowani. Systemy modelowania i ostrzegania IMGW czy Wód Polskich są szeroko dostępne i komentowane w internecie, co na pewno przyczynia się do wzrostu świadomości społecznej i daje czas na reakcję. Także służby – przynajmniej z tego, co można było zobaczyć w internecie czy telewizji – działały sprawnie i były nieźle przygotowane.

Po 1997 roku wydano na infrastrukturę przeciwpowodziową 22 miliardy złotych, w tym 2 miliardy na budowę polderu Racibórz Dolny. Jest to tzw. suchy zbiornik zalewowy, który uruchamia się tylko w razie powodzi. Poprzez system śluz i kanałów przekierowuje on wodę z Odry, wypłaszczając falę powodziową. Wydaje się, że odegra kluczową rolę w ochronie Opola, Kędzierzyna-Koźla i Wrocławia.

Może jesteśmy gotowi na suszę stulecia i powódź tysiąclecia – ale nie co roku [rozmowa]

Powódź w 1997 roku wydarzyła się latem – w lipcu (zanim zmiana klimatu rozhulała się na dobre, lipiec był miesiącem z najwyższą średnią opadów, co dziś nie jest już prawdą). Tymczasem ta aktualna trwa we wrześniu – w zasadzie jest to już meteorologiczna jesień. Do tej pory nie notowano takich zdarzeń na taką skalę w tym okresie. Miesiąc rozpoczął się bardzo upalnie w całej Europie, tak jakby lato nie zauważyło, że skończyły się wakacje. Bezrefleksyjne komentarze w wielu mediach z zachwytem przyjmowały słoneczną pogodę. Tymczasem rekordowo gorące powietrze znad Morza Śródziemnego niosło ze sobą ogromny ładunek pary wodnej. Zderzenie z arktycznym powietrzem zaowocowało zablokowaniem ekstremalnie napakowanego wilgocią niżu genueńskiego na południu kraju.

Jak mówi na swoim blogu Wolne Rzeki Piotr Bednarek, „Badania pokazują, że mieliśmy do czynienia z dziewięcioma epizodami dużych powodzi w ciągu ostatnich 500 lat (włączając tegoroczną). Różnica jest taka, że poprzednie osiem epizodów było związane z okresowym obniżeniem temperatury w Europie. Ten aktualny – dziewiąty – wręcz przeciwnie. Wiązany jest ze znaczną zwyżką temperatur, obserwowaną od 250 lat, ale rekordową i ciągłą przez ostatnie 13 miesięcy”.

Z analiz ClimaMeter (projekt badawczy finansowany przez Unię Europejską i francuskie Narodowe Centrum Badań Naukowych) wynika, że Boris był szczególny także z innego powodu. W centrum niżu anomalia ciśnienia (odchylenie od średniej wieloletniej) wyniosła aż – 10 hPa, a im ciśnienie niższe, tym bardziej ekstremalne zjawiska pogodowe za sobą pociąga. ClimaMeter policzyło, że niże takie jak Boris mają dziś w centrum ciśnienie średnio o 2 hPa niższe niż historycznie. Jednocześnie przynoszą sumy opadów wyższe o 20 proc. „Różnice, które obserwujemy w tym niżu, w porównaniu z przeszłymi zjawiskami tego typu, mogą być spowodowane zmianą klimatu wywołaną przez człowieka, z niewielkim udziałem naturalnej zmienności” – podsumowują swoje analizy.

Państwo z kartonu kontra wielka woda

Prof. Mateusz Grygoruk, hydrolog ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, wskazuje w wypowiedzi dla portalu Nauka o Klimacie, że uprzednie opróżnienie instalacji hydrotechnicznych przygotowało je na przyjęcie wody. Jednak zapory i tamy na Dolnym Śląsku, z których wiele ma już prawie 100 lat (choć są regularnie modernizowane i konserwowane), nie są obliczone na dziejące się dziś konsekwencje zmiany klimatu. Gdyby Boris miał podobną trajektorię, ale wydarzył się pod koniec XX wieku, przyniósłby nam prawdopodobnie znacznie mniejsze szkody.

W lipcu 1997 roku deszcz padał przez cztery dni, podobne opady powtórzyły się dwa tygodnie później i trwały kolejne dwa dni. Wrześniowa powódź w porównaniu do tamtej była błyskawiczna – deszcz padał niecałe trzy doby i spadło go więcej niż 27 lat temu. Po ulewach pogoda ustabilizowała się i wróciły wysokie, późnoletnie temperatury.

Trzeba też jasno wskazać, że powódź dotyka po raz kolejny dokładnie te same miejscowości co w 1997 roku. Mocno zindustializowane i wysoce przekształcone koryta dolnośląskich rzek i samej Odry mają niewielki potencjał ochronny przeciw powodzi – woda płynie tu z dużą szybkością skanalizowanymi, wyprostowanymi korytami. Dodatkowo wiele osiedli – na czele z wrocławskim Kozanowem – zbudowano i dalej się rozbudowuje na dawnych niemieckich polderach zalewowych. To proszenie się o katastrofę, dziejące się w majestacie prawa i przy poklasku lokalnych władz, robiących wszystko, byle tylko przypodobać się inwestorom i deweloperom.

Poprzednie obwałowania Wrocławia wystarczyły na 100 lat, zanim rozbiła je „powódź tysiąclecia”. Woda, która popłynęła w 1997 roku, jak i ta z 14 września nazywana jest „stuletnią”, ale między obiema nie minęły nawet 3 dekady – co pokazuje, jakiego tempa nabrały zmiany klimatyczne. Nie mam krzepiących wieści. Naukowcy są w pełni zgodni – będzie tylko gorzej. Nasze fantazje o kontrolowaniu rozchwianych żywiołów planety możemy włożyć między bajki. Niestety będą to raczej koszmary.

Nie będzie pomarańczy

Nie wiem, czy kolejny Boris przyjdzie za dziesięć lat, czy za trzy. W internecie czytam ekstatyczne zachwyty nad ludzką potęgą zaklętą w betonowe filary zapory w Raciborzu Dolnym i ogłoszonymi właśnie planami budowy jeszcze większych zbiorników w Małopolsce.

Niczego innego się nie spodziewałem. Zamiast debaty o rzekach (która nigdy w naszym kraju się nie odbyła), zamiast skoordynowanej i przemyślanej transformacji energetycznej (która w perspektywie dwóch dekad mogłaby doprowadzić do sensownej dekarbonizacji kraju), zamiast jakiejkolwiek nauki, która płynie dla nas z przyrody (nie wiem, ile można słuchać naukowców krytykujących rujnujące stoki gór wycinki czy sławiących zbawienną rolę mokradeł, torfowisk i naturalnych dolin rzecznych dla retencji wody), dostajemy – jak przed 27 laty – afektywny i populistyczny potok betonu.

Jeszcze większe zapory, jeszcze wyższe wały, jeszcze bardziej wyprostowane koryta rzek, jeszcze więcej zabudowy na terenach zalewowych. Jeszcze więcej wody spływającej błyskawicznie w dół z większym impetem. Większe zagrożenie powodziowe, większa susza. Innego końca świata nie będzie. Nie ma co liczyć na pomarańcze.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Daniel Petryczkiewicz
Daniel Petryczkiewicz
Fotograf, bloger, aktywista
Fotograf, bloger, aktywista, pasjonat rzeczy małych, dzikich i lokalnych. Absolwent pierwszego rocznika Szkoły Ekopoetyki Julii Fiedorczuk i Filipa Springera przy Instytucie Reportażu w Warszawie. Laureat nagrody publiczności za projekt społeczny roku 2019 w plebiscycie portalu Ulica Ekologiczna. Inicjator spotkania twórczo-aktywistyczno-poetyckiego „Święto Wody” w Konstancinie-Jeziornej. Publikuje teksty i fotoreportaże o tematyce ekologicznej.
Zamknij