Czytaj dalej, Weekend

Pomnik uprzedzeń [o książce K. Geberta „Pokój z widokiem na wojnę”]

Gebert nie udaje bezstronnego: jego zdaniem racja w konflikcie izraelsko-arabskim leży po stronie Izraela. Należy więc docenić to, że jego książka nie jest gołosłowną apologią Izraela; autor raczej stara się pogodzić swoją sympatię do Izraela z próbą zrozumienia strony palestyńskiej. Ostatecznie jednak próba ta ponosi klęskę.

Książka Konstantego Geberta Pokój z widokiem na wojnę, podsumowująca jego dorobek jako wiodącego polskiego obserwatora spraw bliskowschodnich, jest pozycją niewątpliwie ważną. Wybrana na jedną z książek roku 2023 Magazynu Literackiego „Książki” ma szansę zostać czołowym przewodnikiem po dziejach konfliktu arabsko-izraelskiego w Polsce. Wypada zatem wreszcie przyjrzeć się temu dziełu uważniej i zapytać, jakiej jakości jest wiedza, którą Gebert serwuje polskiej publiczności. Czym może poskutkować kształtowanie opinii publicznej na bazie tej wiedzy wobec kwestii palestyńskiej, zwłaszcza po 7 października 2023?

Siła rażenia politycznych mitów

O tym, że książka jest skierowana do szerokiego grona odbiorców i nie rości naukowych pretensji, mówi sam autor, i w tym sensie gra uczciwie. Ponieważ Gebert nie włada hebrajskim (o arabskim nie wspominając – ta oczywistość, że dla rzetelnego zbadania historii Izraela konieczna jest znajomość arabskiego, wciąż się nie zadomowiła nad Wisłą), musi budować swoją opowieść „na podstawie [anglojęzycznych na ogół] prac izraelskich autorów oraz […] własnych doświadczeń” (str. 13). Pozbawiona oryginalnych przemyśleń odautorskich, książka byłaby wartościowa, gdyby przynajmniej popularyzowała najnowsze ustalenia historyczne, niedostępne do tej pory po polsku. Poniżej postaram się wykazać, że tego zadania nie spełnia, a za odtwórczą, choć wartką narracją kryje się wadliwy mechanizm interpretacyjny.

Izrael sprowadza na siebie klęskę. Zdziwię się, jeśli za 25 lat wciąż będzie istnieć [rozmowa]

Przede wszystkim, wbrew tytułowi, nie jest to historia Izraela – to historia ruchu syjonistycznego i stworzonej przezeń struktury państwowej, którą autor redukuje do bycia emanacją syjonizmu. Z książki nie dowiadujemy się niczego o procesie powstania narodu izraelskiego i jego dialektycznej relacji ze spuścizną żydowską (poza jednym utrzymanym w tabloidowym stylu rozdziale o waśniach świeckich z ortodoksją) ani o kulturze czy gospodarce lub systemie prawnym. Zamiast tego otrzymujemy zacofaną względem dzisiejszej historiografii historię polityczno-wojenną opowiedzianą oczami elit (tzw. top-down perspective).

Co więcej, utożsamianie historii syjonizmu z historią Izraela, a historii Izraela z nowoczesną historią Żydów, choć jest w gruncie rzeczy fałszem, prowadzi Geberta do bezkrytycznego przyjęcia syjonistycznej interpretacji historii żydowskiej. Ciągłość historyczna narodu żydowskiego od starożytności do dziś, którą Gebert bierze za pewnik (str. 11, 219), nie jest jednak faktem – jest politycznym mitem, podobnym w swej absurdalności do mitu o pochodzeniu Palestyńczyków od rdzennych ludów Kanaanu. Równie mitologicznym jest paradygmat Geberta o wyjątkowości Izraela jako najbardziej doświadczonym wojną kraju na świecie, stworzonym przez naród trwający wbrew pragnącym go unicestwić prądom historii.

Gwoli sprawiedliwości, Gebert nie udaje bezstronnego: jego zdaniem racja w konflikcie izraelsko-arabskim leży po stronie Izraela. Należy więc docenić to, że jego książka nie jest gołosłowną apologią Izraela; autor raczej stara się pogodzić swoją sympatię do Izraela z próbą zrozumienia strony palestyńskiej. Ostatecznie jednak próba ta ponosi klęskę, tak ze względu na braki warsztatowe, jak i zasadnicze sympatie ideologiczne Geberta: nie da się bowiem oddać sprawiedliwości perspektywie palestyńskiej, jeżeli uznaje się na wstępie, że jakakolwiek krzywda czyniona im przez syjonizm jest przykrą koniecznością historyczną. Pomijając okresy między każdym kolejnym wybuchem przemocy między Izraelczykami a Arabami, książka tworzy fałszywe przeświadczenie determinizmu metahistorycznego, sugerując, że każda masakra Palestyńczyków przez Izrael jest po prostu koniecznym i oczywistym, choć godnym pożałowania skutkiem sprzeciwu Palestyńczyków wobec istnienia Izraela jako takiego.

Wedle Geberta istnienie państwa żydowskiego na arabskim Bliskim Wschodzie jest dla Arabów nieakceptowalne przede wszystkim ze względów religijnych (a nie dlatego że zostało pomyślane i wcielone jako projekt kolonialny). W tym sensie arabska wrogość wobec Izraela jest ciągiem dalszym antysemityzmu. „Dowodami” na to są rzekome zalecenia palestyńskich przywódców Churchillowi, by się zapoznał z Protokołami Mędrców Syjonu (str. 81), i znalezione w egipskich koszarach na Synaju w 1956 arabskie wydanie Mein Kampf (str. 316), mimo że ukazało się w Bejrucie w 1954, a imię tłumacza jest jednoznacznie chrześcijańskie (o czym Gebert by wiedział, gdyby czytał po arabsku). Kłóci się to zresztą ze spostrzeżeniem Geberta, powziętym od izraelskiej prawicy, że tożsamość narodowa Palestyńczyków (których najczęściej nazywa „Arabami palestyńskimi”) wykształciła się wyłącznie na bazie sprzeciwu wobec syjonizmu – co jest prawdą tylko po części – ale autor zdaje się nie dostrzegać tej sprzeczności.

Gebert: Zamordowana szansa na pokój

Dehistoryzowanie arabskiego antysyjonizmu poprzez redukowanie do antysemityzmu jest tym bardziej niezwykłe, że Gebert sam nie stroni od języka rasistowskich stereotypów: „arabski tłum – bijąc i grabiąc – runął na żydowskie dzielnice Jerozolimy”, pisze na str. 176. Palestyńska perspektywa jest a priori niegodna zaufania: masakra na mieszkańcach Chan Junus popełniona przez wojsko izraelskie w listopadzie 1956 jest „domniemana” (str. 318), ponieważ „nie jest znana w źródłach izraelskich”. Jedynie gdy źródła palestyńskie zdają się nie potwierdzać izraelskich doniesień o masowym mordzie na Palestyńczykach (na przykład w Tanturze w 1948), wówczas magicznie odzyskują wiarygodność.

Gebert niemal wprost zakłada (str. 13), że tylko Izrael jest zdolny do refleksji nad własnymi przewinieniami, czym zdradza ignorancję na temat dyskursu wewnątrzarabskiego. Ponadto, mówiąc o wzajemnym mordowaniu Arabów i Żydów, Gebert odwraca rzeczywiste proporcje: o zbrodniach palestyńskich pisze obszernie, niekiedy (na przykład, omawiając masakry 1929 roku) wręcz wydaje się delektować pornografią przemocy. Natomiast o izraelskich najczęściej pisze zwięźle, więcej uwagi poświęcając oburzeniu, jakie wywołały w Izraelu, niż ofiarom, mimo iż ze względu na przewagę technologiczną i militarną Izraela, skala i liczba zbrodni popełnianych przezeń na Palestyńczykach jest nieporównywalnie większa od zbrodni popełnionych przez Palestyńczyków.

Dezinformacja, teorie spiskowe i romantyzowanie terroryzmu. Dokąd zmierza polski antysyjonizm?

Zarazem Gebert jest do pewnego stopnia świadom zmian w historiografii izraelskiej wprowadzonych przez „Nowych Historyków” wolnych od paradygmatu syjonistycznego. „Nowi Historycy” dowiedli, że trwanie konfliktu jest przede wszystkim skutkiem uczynienia z niego racji stanu przez kolejne rządy izraelskie. Gebert włącza niektóre z ich ustaleń do swojego tekstu; czyni to jednak na ogół w sposób chaotyczny, w postaci sztucznych wtrętów czy dygresji, nie przemyślając zarazem zasadniczego przesłania.

Czego nie mówi nam Konstanty Gebert

W rezultacie książka jest wewnętrznie niespójna, co najlepiej widać przy omawianiu wojny 1948. Mimo że minęło już trzy dekady od częściowego otwarcia i zbadania izraelskich archiwów dotyczących tego okresu, Gebert uparcie trzyma się przestarzałej historiografii. Zbudowana na początku lat 50. w Izraelu, opiera się na trzech zasadniczych mitach: 1) przywództwo syjonistyczne zaakceptowało ONZ-owski plan podziału Palestyny, podczas gdy Arabowie go odrzucili i najechali Izrael, aby go zniszczyć; 2) była to wojna nielicznych Izraelczyków przeciwko licznym Arabom; 3) Izrael nie jest winny uchodźstwa Palestyńczyków, którzy uciekali namawiani przez własnych przywódców.

Idźmy po kolei.

W marcu 1948 wojskowe dowództwo społeczności żydowskiej w Palestynie opracowało tzw. Plan Dalet („Czwarty”): szereg wytycznych na nadchodzącą wojnę z regularnymi wojskami arabskimi. Gebert wymienia je tak (str. 187): „przejęcie… pozycji strategicznych, zajęcie głównych miast, opanowanie dróg i obsadzenie granic wytyczonych w rezolucji [o podziale]… opanowanie dróg wiodących do takich osiedli… które znalazły się poza tymi granicami”. Najważniejszą część planu autor wspomina mimochodem: miały być opanowane wszystkie miejscowości zamieszkane przez Żydów w Palestynie, również znajdujące się na terenie mającego powstać państwa arabskiego, a położone między nimi palestyńskie wsie zniszczone i ich populacja wypędzona. Zatem jeszcze przed powstaniem Izraela jego przyszłe władze planowały naruszyć decyzję o podziale.

Dlaczego izraelskie służby zawiodły przed wojną Jom Kipur?

Choć sam plan nie zakładał systemowego wypędzenia Palestyńczyków (o czym z kolei milczy historiografia palestyńska), na późniejszym etapie wojny ta właśnie logika „likwidacji” potencjalnej piątej kolumny spowodowała, że z podbitych przez Izrael terenów wyganiano całość lub większość arabskiej ludności; ujawnione niedawno rozkazy i dokumenty rządowe mówią o tym wprost. Gebert, pisząc, że „Izrael ani palestyńskiego exodusu nie wywołał, ani go nie chciał” (str. 528), mija się z prawdą. Zafałszowuje nie tylko zasadnicze brzmienie Planu Dalet, ale pomija cały kontekst jego powstania: tzw. Operacja Wieś, podjęty w latach 1945–1947 przez wywiad Hagany projekt opisania całej struktury wiejskiej Palestyny, który wkrótce posłużył jako cenne źródło informacji przy traktowaniu podbitej ludności oraz historię idei „transferu” w myśli syjonistycznej.

Bardziej skandalicznym kłamstwem jest stwierdzenie, że prace „Nowych Historyków” „potwierdziły… że znaczna część palestyńskich Arabów uciekła z obawy przed działaniami zbrojnymi czy też pod wpływem apeli arabskiego kierownictwa” (str. 194–195, także 526, 529). Legenda o rzekomych apelach arabskich przywódców do Palestyńczyków, aby uciekali, by wrócić z armiami arabskimi, została wymyślona w pierwszej połowie lat 50. i obalona pod koniec tejże dekady przez irlandzkiego dziennikarza Erskina Childersa. „Nowi Historycy” jedynie wbili ostatni gwóźdź do jej trumny, więc powyższe słowa Geberta świadczą w najlepszym razie o głębokiej ignorancji autora.

Podobnym świadectwem niewiedzy jest stwierdzenie, że „w 1948 roku Izrael walczył w pojedynkę – i zwyciężył cudem” (str. 293). W rzeczywistości strona żydowska dysponowała podczas całej wojny większą liczbą żołnierzy niźli Arabowie, a więc odniosła zwycięstwo dzięki przewadze liczebnej i przemytowi broni z Czechosłowacji, a nie Opatrzności. Większość bitew między oddziałami żydowskimi a arabskimi toczyła się poza wytyczonymi w planie podziału granicami państwa żydowskiego, ponieważ państwa arabskie zamierzały przede wszystkim zdobyć arabską Palestynę, a nie „wypchnąć Żydów do morza”. To ostatnie hasło, jak wykazał izraelski historyk Shay Hazkani, jest najprawdopodobniej wymysłem ówczesnej izraelskiej propagandy wojennej.

Widać przy tej okazji wybiórczy stosunek Geberta do rzekomo pewniejszych źródeł izraelskich, których, przypomnę, nie czyta w oryginale. Gdyby bowiem sięgnął po izraelską publicystykę i literaturę z czasów wojny, wiedziałby, że prawda o 1948 była w Izraelu dobrze znana.

Wojna, migracja, radykalizacja, przemoc. Gebert rozmawia z Sasnal

Jeszcze słów parę o palestyńskich uchodźcach. Gebert sporo miejsca poświęca wywodowi, że skoro w 1948 dokonała się „wymiana ludności” między Arabami Palestyny a Żydami z krajów arabskich, palestyńskie prawo do powrotu uległo unieważnieniu. Argument pozornie sensowny, acz całkowicie nieprawdziwy.

Po pierwsze, jest anachronizmem: ta symetria nie pojawia się w ówczesnych debatach o losach wygnanych Palestyńczyków i arabskich Żydów, a sami zainteresowani oczywiście nie sądzili, że biorą udział w odgórnie zaplanowanej wymianie ludności. Po drugie, exodus Palestyńczyków miał miejsce w 1947–1949 (choć sporadycznych deportacji dokonywano jeszcze na początku lat 50., o czym Gebert milczy), natomiast exodus Żydów arabskich przypada na lata 1949–1967, i po części wywołany został działaniami dywersyjnymi Izraela w Iraku i Egipcie. Po trzecie, nazywanie Żydów arabskich „uchodźcami” sugeruje, że są w Izraelu na „wygnaniu”, co przeczy syjonistycznej ideologii. Po czwarte, sugerowanie, że Palestyńczycy są takimiż Arabami jak mieszkańcy krajów, do których ich wygnano, czyni z Geberta nieświadomego piewcę panarabizmu. Ale, jak zaznaczyłem powyżej, konsekwencja nie jest mocną stroną jego książki.

Proizraelska publicystyka

Książka roi się od błędów i nieścisłości mniejszego kalibru, które unaoczniają, jak mgliste ma Gebert rozeznanie w dziedzinie, w której chce w Polsce uchodzić za naczelnego specjalistę. Przykładowo, Gebert pisze (str. 244), że pojęcie „obecnych nieobecnych” stosuje się do uchodźców palestyńskich na Zachodnim Brzegu lub w Gazie, którzy trafili pod okupację izraelską w 1967. W rzeczywistości ta definicja obejmuje wewnętrznych uchodźców w Izraelu, a więc palestyńskich obywateli państwa („obecnych”), którzy są traktowani przez Prawo o Majątku Porzuconym jako reszta uchodźców palestyńskich („nieobecni”) i urzędowo pozbawiani dostępu do swej własności. Na str. 349 wspomina decyzję rządu izraelskiego z czerwca 1967 o gotowości wycofania się z Synaju i Wzgórz Golan, ale pomija fakt, że decyzja nigdy nie została zakomunikowana rządom Syrii i Egiptu. Przez całą książkę powtarza, że na Wzgórzu Świątynnym stoją „meczety”, regularnie myli podziemia ECEL i LEHI, a arabski dowódca Fauzi al-Kawukdżi staje się u niego „Fawzim al-Kuwaklim”. Podobna dbałość o fakty cechuje również ostatnią część książki, obejmującą XXI wiek i będącą czystą proizraelską publicystyką.

Jak powtarzanie izraelskiej propagandy ma uzasadniać czystki etniczne w Gazie

Wobec faktów niemieszczących się w jego światopoglądzie Gebert bywa rozbrajająco nieporadny: tak oto pisząc o zabójstwie w Kairze brytyjskiego ministra stanu na Bliskim Wschodzie przez dwóch zamachowców z LEHI w 1944, wyznaje, iż „zaskakujące, biorąc pod uwagę narodowość i pobudki sprawców, jest to, że ulica kairska okazywała im sympatię”. Zaskakujące to może być tylko dla kogoś, kto nie ma pojęcia o rzeczywistych „pobudkach sprawców”. Na procesie bowiem jeden z zabójców, Elijahu Bet-Tzuri, zwolennik nacjonalizmu hebrajskiego w wersji „kanaanickiej” i ateista, który odmówił spotkania z rabinem w przededniu swej egzekucji, oświadczył, iż nie jest syjonistą i walczy nie o wypełnienie Deklaracji Balfoura, ale o wypędzenie brytyjskich imperialistów z całego Bliskiego Wschodu.

Pokój z widokiem na wojnę, gdyby się ukazała na przełomie lat 80.–90., stanowiłaby skuteczną odtrutkę na pochodzącą z Moskwy antyizraelską propagandę. Ponad trzydzieści lat później jest jedynie pomnikiem uprzedzeń autora.

**

Roman Vater – historyk i tłumacz, Uniwersytet w Cambridge.

*

Słuchaj podcastu „O książkach”:

Spreaker
Apple Podcasts

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij