Unia Europejska, Weekend

Reakcjonizm architektoniczny, czyli zawoalowana ofensywa skrajnej prawicy

Szare klocki, szklane klatki, depresyjne budynki niszczące ludzkiego ducha – krytykom architektury nowoczesnej nie brakuje negatywnych epitetów do jej opisania, a podobne sentymenty zyskują na popularności. Często kryje się za nimi nie tylko niechęć do konkretnego stylu w sztuce budowlanej, ale też ultrakonserwatywny program społeczny.

Łatwo zlekceważyć narzekania płynące z kont na platformie X czy Facebooku, nawet tych mających setki tysięcy obserwujących – zwłaszcza gdy dotyczą tak błahych tematów jak kształt oddanego niedawno do użytku budynku. Jeden post zignorujemy, innemu damy lajka, bo akurat zgadzamy się z krytyką, może nawet udostępnimy go dalej. Przez myśl nam nie przejdzie, że w ten sposób możemy nieświadomie wesprzeć skrajnych tradycjonalistów, dla których ofensywa na gruncie estetycznym stanowi przyczółek do promowania swoich poglądów w szerszej przestrzeni społecznej.

„Jedno było tu luksusowe – komorne”. Sytuacja mieszkaniowa w młodej Gdyni

Wrogie nowoczesnej architekturze nastroje coraz częściej przenikają do świata polityki, gdzie służą jako uzasadnienie dla projektów konserwatywnych, nacjonalistycznych, a czasem i liberalnych. Jedni przebudowują całe stolice w stylu klasycystycznym (czy może raczej disneylandowym), inni poprzestają na burzeniu pomników modernizmu. Najczęściej obrywa się jednak zwykłym osiedlom mieszkalnym, mimo że nic lepiej nie świadczy o dokonanym w XX wieku postępie w budownictwie.

„Sztuka bezbożnych społeczeństw”

Konto Culture Critic ma na X ponad milion obserwujących. Na pierwszy rzut oka jest to po prostu profil wrzucający zdjęcia ładnych zamków, wiekowych kościołów i bogatych kamienic. Jeśli jednak prześledzimy dokładniej jego aktywność, to znajdziemy powtarzające się wielokrotnie porównania architektury starej i nowej, mające pokazać inherentną brzydotę tej ostatniej, bardziej minimalistycznej i funkcjonalnej. Kopiąc dalej, dotrzemy do treści wyraźnie nacechowanych ideologicznie, np. zestawienie rzeźby klasycznej z Fontanną (pisuarem) Duchampa, opatrzoną podpisem „sztuka w religijnym społeczeństwie / «sztuka» w bezbożnym społeczeństwie”.

Odkryjemy również materiały z bohaterami amerykańskiego alt-rightu, w rodzaju Tuckera Carlsona. W ostatnich latach wielbiciel Władimira Putina i były prezenter Fox News komentował również rozwój architektury, stwierdzając, że jej nowoczesne wydanie nienawidzi ludzi i miażdży ich ducha. W podobnym tonie pisze wiele z pozoru apolitycznych kont w mediach społecznościowych, zarzucających modernistycznym budynkom nie tylko oszpecanie miast, ale wręcz niszczenie cywilizacji.

Przychodzi Carlson do Putina, a tam kremlowsko-kagiebeowskie bajanie

Kryje się za tym przekonanie, że nowoczesna architektura to element globalistycznego spisku, którego ostatecznym celem jest wynarodowienie społeczeństw Zachodu, pozbawienie ich tożsamości oraz kultury. W tej wizji wrogiem numer jeden są wielkie blokowiska, często zamieszkiwane przez ludność imigrancką, co sprzyja włączaniu do tradycjonalistycznej narracji elementów ksenofobicznych i rasistowskich. Samą architekturę modernistyczną często obwinia się o powstawanie „gett”, mimo że ważniejsze od formy budynków było zarządzanie nimi przez władze, braki w infrastrukturze publicznej itd.

Dla skrajnej prawicy opłacalne jest sprowadzenie problemu do kwestii estetyki. Nie pomoże to w rozwiązaniu kryzysu mieszkaniowego, wręcz przeciwnie – na Zachodzie sprzyja burzeniu przystępnych cenowo osiedli mieszkalnych i oddawaniu terenów deweloperom – ale za to wzmocni opowieści o zderzeniu cywilizacji, gdzie po jednej stronie stoi tradycja oraz piękno, a po drugiej bezbożny modernizm, odpowiedzialny za wszelkie zło, od oszpecania miast po imigrację.

Od niszowych narzekań po polityki państwowe

W Holandii otwarcie na „modernistyczny, multikulturowy projekt” pomstuje prawicowy ekstremista Thierry Baudet, mówiący o narzucaniu przez globalistów wrogiego środowiska miejskiego i „świata bez domu”. Nawiasem mówiąc, jego krytyka nie ogranicza się do wszelkiej architektury powstałej po XIX wieku, ale dotyka też muzyki – Baudet atakuje rap czy rock. W sąsiednich Niemczech skrajny tradycjonalizm architektoniczny reprezentuje AfD, postulująca powrót do bardziej „ludowego” i bliższego „niemieckiemu duchowi” budownictwa. Można odnieść wrażenie, że zdaniem nacjonalistów wraz z brutalistycznymi blokami magicznie znikną też mniejszości etniczne.

Elity zawsze chcą, żeby było nowocześnie, ale nie dziwacznie

O ile AfD czy Baudet są mniej lub bardziej na politycznym marginesie, o tyle zbliżone poglądy architektoniczne w złagodzonej wersji coraz częściej odnajdujemy na szczytach władzy. W Wielkiej Brytanii orędownikiem tradycyjnej architektury jest król Karol, od dawna lobbujący za budownictwem w stylach znanych z czasów jego dalekich przodków. Idąc tym tropem torysowski rząd w 2018 roku powołał do życia komisję Building Better, Building Beautiful, oddając jej stery Rogerowi Scrutonowi, czołowemu antymodernistycznemu ideologowi, który komentując pożar Grenfell Tower, stwierdził, że 72 osoby uniknęłyby śmierci, gdyby budynek był ładniejszy.

W roli arbitrów piękna lub brzydoty konserwatywni politycy postawili samych siebie. Ze strony rządu płyną zapewnienia, że Ministerstwo Mieszkalnictwa powstrzyma budowę „depresyjnych” nowoczesnych bloków, sprzyjając bardziej tradycyjnym formom, rzekomo milszym dla oka – chociażby takim, jak te widoczne w budowanym z poparciem króla Karola „feudalnym Disneylandzie”, czyli miasteczku Poundbury. Po drugiej stronie oceanu analogicznym posunięciem był uchwalony za prezydentury Donalda Trumpa (i anulowany przez Bidena) dekret Making Federal Buildings Beautiful Again. Dokument wprost potępiał architekturę brutalizmu i dekonstruktywizmu, nakazując jednocześnie wznoszenie nowych gmachów w stylu klasycystycznym.

Najbardziej ambitnym projektem architektonicznych reakcjonistów pozostaje jednak Skopje 2014. Nacjonaliści z Macedonii Północnej postanowili całkowicie zmienić oblicze stolicy, która wskutek trzęsienia ziemi z 1963 roku straciła swoje zabytki i została odbudowana w stylu jugosłowiańskiego brutalizmu. Skoro zabytków brakowało, trzeba było je stworzyć – rozpoczęto wyburzanie wyjątkowych konstrukcji z XX wieku (lub ich ukrywanie za nowymi fasadami), aby w ich miejsce postawić budynki kopiujące starożytną Grecję. Rządzący chcieli w ten sposób wykreować fałszywe poczucie bliskości ze starożytną Macedonią. Pojawiły się śnieżnobiałe gmachy z kolumnadami oraz dziesiątki pomników, w dużej mierze postaci historycznych, niemających ze współczesnymi Macedończykami nic wspólnego.

Nostalgia za przeszłością słusznie minioną

Stolica Macedonii Północnej może od razu posłużyć za historię ku przestrodze – zaledwie kilka lat po zrealizowaniu przebudowy Skopje okazało się, że pomijając wątpliwe walory estetyczne, nowa-stara architektura ma przede wszystkim koszmarną jakość wykonania. Marmury pękają, płyty gipsowe odpadają, spod fasad wydostaje się styropian, a wiele z niegdyś bielutkich kolumn dosłownie gnije. Oczywiście tradycjonalistyczna architektura nie musi być tak tandetna, ale to wymagałoby ogromnych nakładów finansowych.

7 postkomunistycznych osiedli, na których chciałabyś mieszkać

Północnomacedoński projekt od początku krytykowano za marnotrawstwo znaczących środków publicznych, a i tak nie wykonano go porządnie, bo do tego potrzeba byłoby jeszcze większych funduszy. Wyszukane zdobienia i szlachetne materiały do tanich nie należą. Dlatego też, wbrew wyobrażeniom wielu tradycjonalistów, dawne miasta (poza nielicznymi wyjątkami) wcale nie były wypełnione imponującymi pałacami i secesyjnymi kamienicami, z którymi np. Baudet lubi zestawiać brutalistyczne bloki. W rzeczywistości odpowiednikami wielkiej płyty były ohydne czynszówki lub prowizoryczne szałasy.

Modernizm jako prąd architektoniczny rozwinął się w odpowiedzi na czasy, gdy za pełnymi przepychu centralnymi bulwarami funkcjonowały całe dzielnice nędzy. Obiecał zapewnienie wszystkim ludziom godnych warunków zamieszkania i tę obietnicę w dużej mierze zrealizował, nawet jeśli nie ustrzegł się przy tym błędów.

Po obu stronach żelaznej kurtyny budowano na potęgę blokowiska z mieszkaniami tanimi, lecz komfortowymi, które walnie przyczyniły się do skoku w poziomie życia zwykłych ludzi. „Szare klocki” miały tu większe zasługi niż domki na przedmieściach, będące skrajnie nieefektywnymi formami budownictwa, ale za to znacznie bliższymi ideałowi promowanemu również przez niektórych polskich polityków.

Tradycjonaliści w jednym mają rację: architektura jest na wskroś polityczna. Dlatego świadomie promują powrót do przeszłości, chcąc w pakiecie ze starą architekturą przepchnąć hierarchiczny i konserwatywny model społeczeństwa. Pompatyczne, klasycystyczne gmachy mogą jednocześnie przykrywać braki w budownictwie społecznym, którego upadek koreluje z odrzuceniem modernizmu. Oczywiście nie znaczy to, że progresywiści muszą bezkrytycznie popierać nowoczesną architekturę. Jest ona różnorodna, brzydsza lub ładniejsza, mniej lub bardziej funkcjonalna – rozwiązań trzeba jednak szukać w jej obrębie, a nie w zamierzchłej przeszłości. Gipsowymi kolumnami nie zasłonimy kryzysu mieszkaniowego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij