Wyjdźcie na ulicę i spróbujcie zliczyć uśmiechy. To ciągłe trąbienie, pouczanie i warczenie na siebie nie jest objawem szczęścia, tylko traumy, w której żyje większość z nas. Nie przypadkiem depresja stała się w Polsce chorobą społeczną.
Rozwarstwienie, stratyfikacja, nierówności społeczne, przepaść między bogatymi a biednymi – to temat rzadko zgłębiany. Czyżbyśmy woleli nie wiedzieć, jak bardzo zbliżyliśmy się pod względem nierówności do krajów globalnego Południa?
Okazuje się, że PKB per capita w Warszawie jest wyższe niż w wielu stolicach UE – stolica Polski wyprzedziła takie miasta jak Helsinki, Rzym, Berlin, Wiedeń czy Madryt. Tyle statystyka. Bo trudno uwierzyć, że mieszkańcy tych europejskich miast żyją na niższym poziomie niż warszawiacy. Tę zagadkę łatwo wyjaśnić: tam nie ma takich nierówności jak u nas. Dość powiedzieć, że mieszkaniec Pragi-Północ ma szanse pożyć 16 lat krócej niż mieszkaniec miasteczka Wilanów.
Równiej już było. Nierówności w Polsce znów gwałtownie rosną
czytaj także
Przez 30 lat kapitalizmu potroiliśmy nasz dochód narodowy. Ale czy jakość życia większości z nas poprawiła się w stosunku do okresu Polski Ludowej? Nie wydaje mi się.
Z pewnością więcej niż wówczas czasu spędzamy w pracy. Urlopy mamy o wiele krótsze. Większość z nas nieustannie walczy o związanie końca z końcem. Przy czym w razie porażki grozi nam windykacja, egzekucja komornicza, a nawet eksmisja czy zlicytowanie jedynego dachu nad głową – zjawiska w PRL praktycznie nieznane.
Najważniejszą cechą współczesności jest niepewność. Kiedyś gwarancją elementarnego bezpieczeństwa socjalnego było państwo. Zjawiska takie jak bezdomność czy bezrobocie były nie do pomyślenia. Dziś większość z nas stąpa po kruchym lodzie, bo państwo zrezygnowało z otaczania nas opieką, a na rynku jedyną gwarancją bezpieczeństwa są oszczędności. Jednak 75 proc. ankietowanych przez CBOS posiada oszczędności wystarczające na dwa miesiące życia, a 20 proc. w ogóle nie ma oszczędności na czarną godzinę. Nie oznacza to wcale jakiejś rozpasanej konsumpcji, a tylko to, że nieustannie żyjemy „na styk”.
czytaj także
Stopa oszczędności Polaków nigdy nie była wysoka, szczególnie na tle najbogatszych państw, ale najnowsze dane Eurostatu uplasowały nasz kraj na drugim od końca miejscu w Unii Europejskiej. Wysoka inflacja obniżyła w całej Unii realny dochód, jaki pozostaje ludziom do dyspozycji. W 2022 roku 12 państw członkowskich UE odnotowało stopy oszczędności poniżej 10 proc., wśród których Polska i Grecja miały stopy ujemne, wynoszące odpowiednio -0,8 proc. i -4 proc. Oznacza to, że gospodarstwa domowe wydawały więcej, niż wynosił ich dochód do dyspozycji brutto – i w związku z tym albo korzystały ze zgromadzonych wcześniej oszczędności, albo zaciągały pożyczki, by finansować bieżące wydatki. Inne badanie (zespołu Thomasa Piketty’ego) wykazało, że połowa Polaków ma oszczędności na poziomie -700 euro.
Młodzi, wykształceni z dużych miast starają się poprawić swoją sytuację finansową, biorąc dodatkową pracę. Jednak emeryci czy osoby o niskich dochodach rzadko mają taką możliwość.
Ostatnio znowu pojawiają się jakieś księżycowe badania, z których ma wynikać, że Polacy są jednym z trzech najszczęśliwszych narodów w Europie. Jednak są to badania ankietowe, w których Polacy notorycznie kłamią, starając się „wypaść” jak najlepiej. Tymczasem wyjdźcie na ulicę i spróbujcie zliczyć uśmiechy. To ciągłe trąbienie kierowców, wzajemne pouczanie i warczenie na siebie nie jest objawem szczęścia, tylko traumy, w której żyje większość z nas. Nie przypadkiem depresja stała się w Polsce chorobą społeczną, tak jak kiedyś np. gruźlica. Do 30 proc. osób leczonych z powodu różnych chorób somatycznych ma również objawy depresji, które często nie są rozpoznawane. Jest to poważny problem, który dotyka kilkanaście procent społeczeństwa.
czytaj także
Prekaryjne formy zatrudnienia, przepracowanie, mobbing i zbyt niskie zarobki sprawiają, że jesteśmy smutni. Smutni też są młodzi ludzie, którzy nie mając szans na mieszkanie i założenie rodziny, rezygnują z posiadania dzieci. Według najnowszych szacunków 70 proc. ludzi w Polsce nie ma szans na kredyt hipoteczny, bo za mało zarabiają, a jednocześnie duża część z nich nie może też skorzystać z pomocy mieszkaniowej gminy, bo zarabia za dużo.
Kryteria dochodowe są tak ustawione, żeby mało kto się załapał, bo zasób jest skromny, a nowych mieszkań komunalnych się prawie nie buduje. Kryzys mieszkaniowy spowodowany bańką spekulacyjną na rynku nieruchomości uderza przede wszystkim w młode pokolenie. Z jednej strony mamy coraz więcej pustych mieszkań traktowanych jako lokaty, a z drugiej – masę rodzin żyjących w nadmiernym zagęszczeniu. 3,2 mln rodzin musi dzielić mieszkanie z inną rodziną, 12 mln osób żyje w warunkach nadmiernego zagęszczenia, 44 proc. ludzi młodych (w wieku od 25 do 34 lat) wciąż mieszka z rodzicami, a jedna trzecia nigdy nie wyprowadza się od rodziców.
„Biedni i średniacy biednieją, a najbogatsi równie szybko się bogacą – od lat nie było w Polsce tak radykalnego wzrostu nierówności dochodowych. Realne płace i emerytury większości Polek i Polaków maleją w stopniu i tempie niespotykanym w XXI wieku. Równocześnie dochody kilkuprocentowej elity finansowej zwiększają się prędzej niż kiedykolwiek” – donosił portal internetowy Forsal w lutym zeszłego roku. Wszystko to działo się mimo uruchomienia przez PiS transferu socjalnego, pierwszego tak znaczącego od początku transformacji.
Mieszkanie prawem? Niechby i towarem, byle nie spekulacyjnym
czytaj także
Wedle Inequality Report 2022, raportu o nierównościach sporządzonego przez World Inequality Lab przy Paris School of Economics (gdzie wykłada m.in. Thomas Piketty), biedniejsza połowa Polaków kontroluje zaledwie 19,5 proc. ogólnego dochodu. A najbogatszy procent zgarnia 14,9 proc. całej puli, czyli niewiele mniej niż 50 razy liczniejsza część populacji.
Gdyby mimo to ci na dole mogli godnie żyć, bogactwo tych na górze mniej by bolało. Jednak niepodnoszenie w porę kryteriów dochodowych uprawniających do pomocy społecznej w warunkach wysokiej inflacji na nowo wepchnęło co piątą polską rodzinę w łapy lichwiarzy. I trudno nie zauważyć, że to właśnie lichwiarze należą do tego jednego procenta ludzi bogacących się najszybciej.
Wracając do mitu polskiej szczęśliwości, zwracam uwagę na inne systematyczne badanie ośrodka CBOS, który przez kolejne lata pytał Polaków o wyznawane przez nich wartości. We wszystkich badaniach na czoło wysuwa się szczęśliwe życie rodzinne, ważne dla co najmniej 80 proc. respondentów. Żadna inna wartość nie zbliżyła się do tak wysokiego wyniku. Dla porównania: bogactwo było pożądane przez 5 proc. respondentów.
Czy można sobie wyobrazić szczęśliwą rodzinę bez mieszkania, bez dzieci, bez oszczędności? Żyjącą w nadmiernym zagęszczeniu i ciągłej niepewności jutra? Można. Ale to dość trudne.
Wielu patriotów boleje nad malejącą liczbą Polaków. Liczba zgonów wciąż znacząco przekracza liczbę urodzeń. Ma to znaczenie nie tylko dla zastępowalności pokoleń w systemie ubezpieczeń społecznych, ale i dla młodych par, które po części także z przyczyn natury ekonomicznej i mieszkaniowej postanawiają nie urządzać dziecinnego pokoju.
Oczywiście, malejącej dzietności nie da się sprowadzić wyłącznie do kwestii bytowych. Wielu ekspertów twierdzi, że rezygnacja z potomstwa to także rezultat zmian kulturowych. Nie wiemy zatem, czy bardziej pronatalistyczna polityka i zażegnanie kryzysu mieszkaniowego pozwoli poradzić sobie z kryzysem demograficznym. Nie wiemy też z badań, jak duża część respondentów wyobraża sobie szczęśliwe życie rodzinne bez dzieci.
Obok ubóstwa bezwzględnego, które wśród dzieci prawie całkowicie usunął program 500+, jest jeszcze ubóstwo względne, pochodna nierówności. Posiadanie przez dzieci z ubogich rodzin np. stosunkowo drogich smartfonów jest wytykane jako zbędny luksus. Sęk w tym, że brak takiego gadżetu stygmatyzuje dziecko w grupie rówieśniczej. Istnieją nawet miejsca zamieszkania, które stygmatyzują, bo miejsce zamieszkania także jest wyznacznikiem pozycji społecznej. A niektóre adresy zameldowania utrudniają wręcz zdobycie zatrudnienia. W klasowym społeczeństwie kapitalistycznym nieposiadanie określonych dóbr naraża na ustawiczne upokorzenia.
Równość ekonomiczna, czy choćby brak rażąco wysokich nierówności, jest ważną wartością, która decyduje o tym, które społeczeństwa mogą być szczęśliwsze. W książce Duch równości dwójka amerykańskich epidemiologów, Richard Wilkinson i Kate Pickett, dowodzi, że szczęśliwsze są te społeczeństwa, w których istnieją mniejsze nierówności. Tam gdzie dochody są bardziej wyrównane, ludzie żyją dłużej i są zdrowsi.
czytaj także
Mieszkańcy krajów bardziej egalitarnych (państw skandynawskich, Japonii, Belgii) darzą większym zaufaniem współobywateli, cieszą się lepszym zdrowiem psychicznym i większą możliwością społecznego awansu od mieszkańców państw o mniejszej równości dochodów. W tych ostatnich częściej występują takie problemy społeczne jak narkomania, ciąże nastolatek, analfabetyzm i przemoc. W krajach mniej równych więcej ludzi siedzi w więzieniach, ale, co ciekawe, nie jest to spowodowane wyższą przestępczością. Po prostu wymiar sprawiedliwości jest bardziej surowy i rygorystyczny w państwach o większej nierówności majątkowej.
Słowem, kraje o większym stopniu równości, nawet jeżeli nieco uboższe, są na ogół szczęśliwsze. Polska ze swymi nierównościami na szczęście musi jeszcze poczekać.