Postanowiłam napisać o „Premierze”, żeby przypomnieć raz jeszcze, co takiego jest w stylu robienia polityki, w sposobie opisywania świata, który Lis nazwał kiedyś „retro”, a który dla mnie jest po prostu manifestem dziaderstwa.
Kiedy znany dziennikarz rozmawia ze znanym politykiem na potrzeby książki, to można się spodziewać wielu anegdot, wspominków z życia politycznego i komentarzy do współczesności. Nie inaczej jest w wywiadzie Tomasza Lisa z Leszkiem Millerem zawartym w książce Premier (TLW 2023).
Obaj rozmówcy czasy największej aktywności publicznej mają już za sobą. Leszek Miller był w PZPR, w parlamencie, był premierem, teraz jest w europarlamencie i często w TVN-ie. Tomasz Lis był dziennikarzem, gospodarzem wszystkich ważnych programów informacyjnych, naczelnym „Newsweeka”, a teraz jest na Twitterze i YouTubie. No i założył wydawnictwo, które wydało jego wywiad z Millerem.
Leszek Miller na Twitterze, czyli lobby wspierające gwałcicieli
czytaj także
Lis zniknął z dużych mediów, ale nadal ma grono wiernych fanów. Bez wątpienia należy do nich Leszek Miller, co można łatwo wyczytać z kart książki. Panowie rozmawiają jak starzy znajomi. Przechodzą chronologicznie przez życie premiera od czasów dzieciństwa, przez początki kariery, po kulminację tej kariery, aż do dziś, do wyborów 15 października. Każdy, kto interesuje się polityką, znajdzie tu parę ciekawych opowieści. Każdy, kto czytał inne wywiady czy słuchał czasem występów Millera w telewizji, nie będzie zaskoczony.
Generalnie książka Premier to rozmowa dwóch facetów z wielkim ego. Współczesny świat jest tak skonstruowany, że najczęściej to właśnie takie osoby osiągają sukcesy, więc nie jest przypadkiem, że to takie osoby potem występują w książkach, opowiadają o świecie.
Nie będę streszczać książki. Ale postanowiłam napisać o niej, żeby przypomnieć raz jeszcze, co takiego jest w stylu robienia polityki, w sposobie opisywania świata, który Lis nazwał kiedyś „retro”, a który dla mnie jest po prostu manifestem dziaderstwa.
czytaj także
Nogi Sierakowskiej, piersi Jakubowskiej
Obaj panowie niby zdają sobie sprawę, że czasy się zmieniły, coś tam dzwoni w którymś kościele, ale nie bardzo wiedzą, w którym i o co chodzi. Lis mówi do Millera pod koniec rozmowy, że premierowi „było łatwiej, niż byłoby teraz, bo teraz maczyzm już jest zupełnie nie w modzie”. Na co Miller odpowiada, że teraz jest on „grzechem, a nawet przestępstwem”.
Maczyzm nie jest przestępstwem, nie przypominam sobie żadnych przepisów prawa, które by go tam określały. O tym, co jest grzechem, decydują hierarchowie Kościoła, ale z tego, co wiem, na liście grzechów maczyzmu nie ma. Na pewno w wielu środowiskach maczyzm nie jest modny. Czy dlatego panowie postanowili, że oni się tej modzie nie poddadzą i będą rozmawiać jak dziaders z dziadersem?
Jak to wygląda w praktyce? Przytoczę fragmencik wymiany zdań o Izabeli Sierakowskiej:
„Miller: Iza to była nasza La Pasionara, tylko ładniejsza, oczywiście elegancka pani. Słyszę, jak ona idzie po schodach w tych swoich butach na obcasach.
Lis: Pamiętam już z czasów sejmowych, że miała strasznie długie i zgrabne nogi.
Miller: Tak. I na szpilkach zawsze. Jak stukała tymi szpilkami… Ja zresztą poznałam trzy pokolenia Sierakowskich, bo kiedyś byłem na takim spotkaniu, gdzie była jej mama, ona i jej córka i wszystkie…
Lis: Superzgrabne?
Miller: Wszystkie. Mama też. Zresztą, o czym my rozmawialiśmy, bo się rozmarzyliśmy…”.
Niby gadka-szmatka dwóch panów, ale jednak opowiadają publicznie o osobie publicznej. Ktoś mnie kiedyś przekonywał, że dziaderstwo czy seksizm mogą być niezawinione przez mężczyzn, bo oni serio myślą, że prawią komplementy i ogólnie to chcą dobrze. Na pewno tak się zdarza. Ale Lis i Miller doskonale zdają sobie sprawę, że maczyzm wyszedł z mody. Czemu więc brną w takie gadki?
Inny fragment. Tym razem Miller wspomina, jak podpadł feministkom, bo powiedział o Aleksandrze Jakubowskiej, że „ma mężne serce w kształtnej piersi”. Premier tłumaczy, że Jakubowska uważała to za komplement, ale feministki wiedziały lepiej. Po czym dodaje, że „mężczyzna nie powinien mówić kobiecie, że ona ma takie piersi…”. Nie wiem, co myślała o tym Jakubowska, ale wiem, że oto premier polskiego rządu opowiada w książce o piersiach koleżanki z pracy. Fatalnie to brzmi. I żadne tłumaczenia nie ratują sytuacji.
czytaj także
Panowie wspominają, że u feministek ogólnie Miller miał słabe notowania. „Nie ukrywaliśmy nigdy wzajemnej niechęci – mówi Miller. – Ja do pań feministek, a one do mnie. Wydawało mi się, że one bardzo często przesadzają po prostu” – dodaje. Na co Lis dopowiada: „Wariatki”. A Miller ciągnie dalej, że feministki „działają na własną niekorzyść. No, ale one pewnie uważają odwrotnie…”.
Można by z tego wnioskować, że Millerowi parę razy zwrócono uwagę na seksistowskie odzywki. O tym, że Tomasz Lis także usłyszał już od paru osób, że jego zachowania i komentarze były seksistowskie, też dobrze wiemy. Tłumaczenie więc, że były inne czasy, a oni to w ogóle nie wiedzieli, w tym wypadku nie ma sensu. Dowiedzieli się, wiedzą, a mimo to jadą dalej.
Wiesiu załatwia dziewczyny
Miller wspomina wizytę Berlusconiego w Polsce. Poszli do restauracji na kolację. „I pijemy, gadamy, a w pewnym momencie on mówi: – Leszek, gdzie są dziewczyny? – Jakie dziewczyny? – Normalne!” – opowiada Miller. „I sobie myślę, skąd ja mu mogę znaleźć teraz dziewczyny? Zawołałem szefa ochrony i mówię: – Wiesław, zobacz, czy tu nie ma jakichś dziewczyn z BOR-u. Jak są, to weź im powiedz, żeby wyjęły te wszystkie pistolety i żeby przyszły po 5 minutach. Wiesiu przychodzi i mówi, że są trzy. – Dobra – mówię”.
Czytacie to i przecieracie oczy, zastanawiając się, czy premier Miller właśnie opowiada Tomaszowi Lisowi, jak z Wiesiem stręczył pracownice BOR-u dla Berlusconiego? Tak, właśnie to przeczytaliście.
Na szczęście Berlusconi musiał zaraz lecieć, więc kobietom nic się nie stało. Czy w kolejnych słowach wywiadu Miller przeprasza pracownice z BOR-u, że w ogóle przyszedł mu do głowy pomysł, żeby je wołać? Nic z tych rzeczy.
W chłopackiej szatni
Wszystkie te historyjki doskonale pasują do całej książki, która jest właśnie taka chłopacko-szatniana. Możliwe, że luzacki styl rozmowy ma być atutem publikacji i pokazywać, że panowie mówią szczerze, że mają dobry kontakt. Nieraz przerzucają się imionami, które komuś, kto nie zna dokładnie politycznej historii, mogą nic nie mówić.
Miller na temat większości osób wypowiada się dobrze. Tylko o Kaczyńskim, jego obozie oraz Włodzimierzu Czarzastym konsekwentnie mówi jak najgorzej. Aleksandra Kwaśniewskiego ciągle nazywają za to „Oluś”. Przezywają jeszcze prezydenta Dudę. A co zabawne, robią to wszystko, żeby równocześnie wymądrzać się, że „pogarda drugiej strony, inwektywy, poczucie wyższości” to coś, co sprzyja Kaczyńskiemu. No cóż, w pogardę i poczucie wyższości to obaj rozmówcy umieją dobrze, więc może niech sami się zastanowią nad tym, co opowiadają i jak opowiadają.
czytaj także
Choć głównym bohaterem książki jest Leszek Miller, to Tomasz Lis nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z okazji pokazania się z jak najgorszej strony.
Dwa krótkie cytaty. Miller opowiada o rozmowie z Tadeuszem Mazowieckim w czasie, kiedy ten drugi formował rząd.
„Miller: Na zakończenie on mówi, że ma kłopot z rzecznikiem rządu…
Lis: A pan mu pewnie powiedział: to musi być długonoga blondynka?”
Co wnosi do całej rozmowy to niemądre wtrącone zdanie Tomasza Lisa? Nic. Ale za to jak wiele mówi o wywiadującym.
W innym miejscu panowie rozmawiają o kobietach i płci:
„Miller: Ja jestem zwolennikiem tezy, że są dwie płci. A nie kilka.
Lis: Ja też, ale to jest coraz mniej popularna teza.
Miller: Wiem. Dlatego to mówię. I jestem zwolennikiem tezy, że jeżeli trafisz na tę drugą płeć, to więcej wytrzymasz.
Lis: W zeszłym roku na Balu Mistrzów Sportu spędziłem całą noc, pijąc z naszym napastnikiem, Tomaszem Frankowskim. Opowiadał mi, nazwisko po nazwisku, historie swoich kolegów. Generalnie to było wręcz banalne, bo sprowadzało się do tego, że który spotkał fajną babę, to wyszedł na prostą. A kto trafił na jakąś cwaniarę, która chciała szybkiej kasy, to wylądował na mieliźnie”.
I tak sobie o „babach” Lis z Millerem prawią bez żadnego poczucia żenady czy refleksji, że szczerość w rozmowach jest spoko, ale czy jedyny format szczerej i otwartej konwersacji to musi być gadanie rodem z męskiej szatni?
Czytałam książkę Premier, łapiąc się za głowę i myśląc, co tu się odjaniepawla (Jana Pawła panowie bronią co chwilę, tak na marginesie). Nazywam książkę Premier manifestem dziaderstwa nie dlatego, że tu i ówdzie panom się uleje jakiś seksistowski komentarz albo opowiedzą anegdotę w stylu retro. Wręcz przeciwnie, obaj rozmówcy grają na dziaderskiej nucie konsekwentnie i dodatkowo podtrzymują się nawzajem w przekonaniu, że to dobra nuta, taka staroświecka, vintage, a dla mnie to nuta zdartej, niefajnej płyty.
czytaj także
Napisałam wyżej, że Lis i Miller mówią wprost, że maczyzm nie jest modny, ale wygląda na to, że oni postanowili się nie poddawać trendom. Rozmawiają jak dziaders z dziadersem wbrew wszystkiemu, co niby już wiedzą. Nie wiem, czy w ten sposób chcą bronić swoich biografii? Czy kreują się na niezłomnych, co to się feministkom nie dadzą?
Jeśli tak, to obaj przegapiają zmiany społeczne, jakie zachodzą wokół nich. A przecież cała ta rozmowa ma pokazywać, jak bardzo obaj się interesują współczesnym światem. Przegapiają kawałek tego współczesnego świata i dlatego nie wiedzą, że już się nie mówi o kobiecie „baba”. A to nawet nie jest największy z ich problemów.