Oczekiwanie, że – jak chcieliby tego faszyści – państwa europejskie pozostaną homogeniczne, nikt „obcy” nie będzie do nas przyjeżdżał, „kradł socjalu” i „dokonywał zamachu na nasze narodowo-katolickie wartości”, ma tyle sensu, co wygłaszanie przez polityków pozujących na nowoczesnych i demokratycznych odezw do tak zwanego narodu.
Nacjonaliści i sprzyjająca im polityczna prawica – ta skrajna i ta udająca postępową – mogą rękami i nogami bronić konceptu państw narodowych, ale nie przywrócą mu świetności. Na plądrowanej i płonącej planecie, gdzie kurczą się miejsca zdatne do przetrwania, to marzenie ściętej głowy.
W Warszawie mieszkam od piętnastu lat, a od co najmniej dziesięciu – niekoniecznie tego chcąc – co roku oglądam obchody 11 listopada z bliska. Pamiętam na przykład, co działo się, gdy otworzyłam oczy w Dzień Niepodległości jako świeżo upieczona studentka, pamiętająca jeszcze koszmar wtłaczanej mi w szkole do głowy martyrologii.
Byłam na srogim kacu, a ze snu wybudziła mnie Kolorowa Niepodległa. Już chciałam marudzić, że jest jeszcze za wcześnie na Boga, Honor i Ojczyznę, ale pod moimi oknami wybrzmiewały inne i znacznie bliższe mi hasła, zapewniające miękkie lądowanie po imprezowym wieczorze i względne poczucie komfortu oraz przynależności do społeczeństwa. Takiego, które nie cierpi na myśl o polskości, tylko na przykład tańczy i się uśmiecha. Albo zjada rogale, jak poznaniacy.
czytaj także
„Chcemy, aby środowiska nacjonalistyczne widziały, że nie ma naszej zgody na hasła rasistowskie, ksenofobiczne i homofobiczne. Chcemy pokazać, że Święto Niepodległości można obchodzić w sposób kolorowy i wielokulturowy, z muzyką i radością. Jest w Polsce miejsce na patriotyzm radosny, który nie patrzy na to, jaki masz kolor skóry, z kim śpisz, do jakiego kościoła chodzisz” – tak to wydarzenie zapowiadała (w czasach, gdy nawet nie myślałam jeszcze o dziennikarstwie) Agnieszka Wiśniewska – dziś moja szefowa w redakcji Krytyki Politycznej i komentatorka polityczna, która znowu znalazła się na ustach wszystkich, niemożebnie ich rozwścieczając.
Dlaczego? Bo jej słowa z 2011 ani trochę się nie zestarzały. W przeciwieństwie do stanu wiedzy większości polityków, np. Donalda Tuska i Patryka Jakiego. Ale do nich wrócimy za chwilę.
Jak tamto Święto Niepodległości się skończyło? Niestety już wiemy – tęczowa, antyfaszystowska Polska zderzyła się z siłą, która uznaje tylko cztery kolory: biały, czerwony, brunatny i polskoszary. Uboga paleta barw na kolejną dekadę określiła to, jak myślę o demonstrowanym na ulicach mojego miasta patriotyzmie – najgorzej.
Żadnych nowości poza szpagatem
Nie chodzi tu o ojkofobię. Kocham swój kraj, choć jest to trudna miłość. Po prostu co roku drżę o swoje bezpieczeństwo, o to, czy ktoś pobije mojego kolegę za tęczową przypinkę albo zwyzywa przyjaciółki z Ukrainy i Białorusi, a mi wrzuci na przykład petardę albo kostkę brukową do mieszkania przez okno. Tak się złożyło, że przez całe swoje stołeczne życie zawsze kręciłam się po wynajmowanych klitkach w okolicy trasy Marszu Niepodległości. Nie żalę się na swój los, bo widzę – obwarowany wyrzeczeniami w postaci ubóstwa energetycznego, fatalnej jakości snu, powietrza i braku dostępu do zieleni, ale jednak – przywilej mieszkania w centrum dużego miasta.
Jestem jednak zwyczajnie wkurwiona i sfrustrowana tym, z jakim niepokojem moje ciało reaguje na powiewające narodowe flagi, wiedząc, że obok nich będą rytualnie palone, deptane lub ciągnięte po ziemi jakieś inne. I że dla kogoś może to się źle skończyć.
Faszyzm to pragnienie zemsty. Czy będzie powtórka z Weimaru?
czytaj także
Świat idzie do przodu, ale odkąd z dymem poszła tęcza na placu Zbawiciela, polscy nacjonaliści nie zmienili queerfobicznego refrenu swoich bogoojczyźnianych pieśni. Nie inaczej było i w miniony weekend. Ogniem zajęła się tkanina symbolizująca prawa nieheteronormatywnej, również mojej społeczności, ale i ta europejska. To wszystko bliska mi osoba skomentowała następująco: „Rok w rok samo, już naprawdę mogliby się bardziej wysilić i wymyślić coś nowego, ziew”.
Rzeczywiście, uczestnicy tegorocznego marszu nie pokusili się o oryginalność. No, może poza tym, który tak usilnie domagał się uwagi relacjonujących obchody mediów, że gotów był zrobić dla nich szpagat. No i zrobił. „Gdy wstał, wykopał nogę do góry na wysokość głowy i krzyknął: »POLSKA!«” – napisała w socialach dziennikarka OKO.press, Dominika Sitnicka.
Bombelki przeciwko faszyzmowi
Nie mam wątpliwości, że zwłaszcza młodzi mężczyźni, którzy przyjeżdżają do Warszawy na niepodległościową rozróbę, to znaczy manifestację uczuć patriotycznych, szukają uwagi. Nie piszę tego złośliwie, bo domyślam się, jak bardzo czują się osamotnieni, oszukani i wystawieni przez kapitalizm, patriarchat i społeczno-polityczne elity. Szkoda tylko, że pocieszenie znajdują w objęciach faszyzmu. Ale to opowieść na inny tekst.
Co robią gazowi dziadersi, gdy boją się Bombelków? Straszą je sądem
czytaj także
Na tym nudnym i szarym performensie pojawiły się jednak Bombelki w pomarańczowych kamizelkach. Mowa o antygazowym kolektywie, który postanowił stanąć na środku ulicy i – co może wydawać się zaskakująco kreatywne – połączyć ze sobą dwie kropki: paliwa kopalne z faszyzmem.
W sumie kilkanaście osób przeskoczyło przez barierki odgradzające maszerujących od reszty miasta, by zablokować trasę. Jeśli nie mieszkacie w Warszawie albo nigdy nie byłyście na Marszu Niepodległości, musicie wiedzieć, że narodowcy mogą cieszyć się całkowitym przejęciem centrum stolicy na kilka godzin. Oczywiste jest, że ulice są wtedy wyłączone z ruchu kołowego. Ale że także z pieszego? To już – zdaje się – lekka przesada. W okolicach godziny czternastej – czyli startu nacjonalistycznej manifestacji – sama próbowałam przedostać się do domu, od którego dzieliło mnie dosłownie kilka metrów.
Od policjantów usłyszałam jednak, że ulica, przy której mieszkam, została odcięta od świata na czas pochodu i mogę co najwyżej przejść naokoło, pokonując kilka nadprogramowych przecznic. Metalowe blachy sczepione trytytkami miały mnie zniechęcić do negocjacji, ale nie dałam za wygraną i ostatecznie, po wytłumaczeniu kilkunastu funkcjonariuszom, że naprawdę wynajmuję lokum przy Nowym Świecie i naprawdę w dupie mam narodowców, pozwolono mi przejść, zanim smród już odpalanych parędziesiąt metrów ode mnie rac zdołał podrażnić mi nozdrza.
Wkurzona uciekłam do domu, podczas gdy Bombelki, gotowe na zderzenie czołowe z nacjonalistami, skandowały: „Precz z faszyzmem” oraz „Żadnego nowego gazu”. Tym samym aktywiści przypomnieli, że trwa katastrofa klimatyczna, a polski rząd – zamiast ścinać emisję gazów cieplarnianych – „planuje największy w Unii Europejskiej rozrost infrastruktury gazowej”, zaś „prawdziwi” Polacy zajmują się niszczeniem tęczowych flag i szczuciem na osoby migranckie, sami ładując inny gaz – z małpek – i bredząc coś o gazowaniu, które ludzkość przerabiała z powodu frustracji pewnego niedoszłego akwarelisty.
Zieloni, ale w temacie: jaki pomysł na transformację energetyczną mają polskie partie?
czytaj także
„Musimy ze wszystkich sił spróbować zapobiegać dalszemu wzrostowi globalnej temperatury i masowemu uchodźstwu, które on powoduje. Jednocześnie musimy być gotowi na przyjęcie i otoczenie opieką tych, którzy będą szukać u nas schronienia i dlatego nie możemy dopuścić do tego, by nasze społeczeństwo stało się bardziej rasistowskie” – mówiła jedna z przedstawicielek kolektywu Bombelki, Julia Keane, zwracając uwagę na to, czego narodowcy i wspierające ich władze prawicy zdają się nie dostrzegać.
Społeczeństwo i wspólnota zamiast narodu
Migracje są efektem globalizacji, a przede wszystkim fatalnie prowadzonej polityki energetycznej, która sprawia, że klimat się ociepla, w kolejnych miejscach na świecie nie da się przetrwać, a rywalizacja o zasoby skłania pazerne rządy do wywoływania konfliktów, toczenia wojen i wprowadzania autorytarnych reżimów – również uniemożliwiających normalne funkcjonowanie rzeszom niewinnych ludzi.
Oczekiwanie, że – jak chcieliby tego faszyści – państwa europejskie pozostaną homogeniczne, nikt „obcy” nie będzie do nas przyjeżdżał, „kradł socjalu” i „dokonywał zamachu na nasze narodowo-katolickie wartości”, ma tyle sensu, co wygłaszanie przez pozujących na nowoczesnych i demokratycznych polityków odezw do tak zwanego narodu.
Tekst „Wyborczej” o Thunberg dowodzi, że dziadocen miewa twarz babocenu
czytaj także
Właśnie to zaproszona do studia TVN24 Agnieszka Wiśniewska miała na myśli, komentując niepodległościowe przemówienia Donalda Tuska. „Dziś w Polsce, kiedy tyle narodów tutaj mieszka, kiedy za naszą granicą o niepodległość walczą Ukraińcy, Donald Tusk mówi o narodzie? To kategoria, która dzisiaj naprawdę powinna zostać zastąpiona przez społeczeństwo, wspólnotę, bo tak wygląda rzeczywistość” – przekonywała na telewizyjnej antenie i tym samym ściągnęła na siebie gromy z platformerskiego, a potem pisowskiego nieba.
Hasła o „narodzie” nas nie uratują
„Polska od dawna już nie jest krajem emigracyjnym. Jest krajem emigracyjno-imigracyjnym. Poza tym sam koncept państw narodowych w obecnych warunkach stał się zwyczajnie nieaktualny. Zamiast więc zająć się porządną polityką emigracyjną, która ułatwi życie również polskim organizacjom pozarządowym, obywatelom i obywatelkom, odciąży służby publiczne, kontynuujemy nagonkę na osoby migranckie, sankcjonujemy język nienawiści i po prostu jeszcze bardziej pogarszamy i bez tego trudną sytuację. A to można przecież łatwo zmienić, np. włączając osoby migranckie w procesy decyzyjne” – mówiła mi niedawno pochodząca z Ukrainy i działająca w kolektywie STUS Arina Bozhok.
Julia Skavronskaya, która do Polski przeprowadziła się z Białorusi i dziś walczy obok Ariny o proces integracyjny w ramach STUS, dodała: „Migracja jest trendem, który będzie się utrzymywał, więc wpływ grupy osób nieuprawnionych do głosowania, ale mających wkład w funkcjonowanie krajów UE wzrośnie. Przypominam, że są w niej kraje kolonizatorskie, które doprowadziły wiele państw do ubóstwa, wyzysku, wojen i podziałów terytorialnych. Koncept państw narodowych jest więc tym bardziej problematyczny, że został wymyślony przez Zachód wzbogacający się na cudzej krzywdzie. Ta spuścizna pozostawiła całe społeczeństwa w opłakanym stanie, a dziś Europa odwraca się od nich plecami, gdy szukają lepszego czy jakiekogolwiek życia na jej terenie. Nagle przed «obcą» pozaeuropejską kulturą należy się chronić, choć chwilę wcześniej wchodzono do niej z butami”.
Gdy dziś politycy Koalicji Obywatelskiej oburzają się, że Agnieszka Wiśniewska ma czelność wytknąć Tuskowi brak zrozumienia współczesnej geopolityki i wiedzy o społeczeństwie, a Patryk Jaki grzmi, że naczelnej Krytyki Politycznej naród źle się kojarzy, węsząc antypolskość, opadają mi ręce.
czytaj także
Mam wrażenie, że Polską rządzą mali chłopcy, którzy nie dostali zabawki, więc kładą się na środku sklepu, wrzeszczą i wierzgają nogami. Krzycząc „naród, naród, naród” i zamykając oczy na rzeczywistość, nie da się sprawić, że globalna temperatura spadnie, wojna w Ukrainie się skończy, a ludzie przestaną się przemieszczać w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Ale dzięki przeprowadzeniu sprawiedliwej i zielonej transformacji energetycznej można sprawić, że klimat będzie zmieniał się mniej gwałtownie. Rosja straci rolę paliwowego giganta i kasę na zbrojenia, zaś mądra polityka migracyjna zagwarantuje migrantom i tubylcom dobre życie we wspólnocie. Wtedy Polska będzie nie tylko niepodległa, ale i kolorowa.