By ugrać nieco więcej głosów, rząd PiS niszczy moralny i polityczny kapitał, jaki zgromadził w ukraińskiej polityce. Taka polityka jest głęboko antypaństwowa, szkodliwa i głupia.
W pierwszym miesiącu wojny, w marcu 2022 roku, Jarosław Kaczyński wzywał NATO do rozpoczęcia „misji pokojowej na Ukrainie”, co najpewniej oznaczałoby bezpośrednie wciągnięcie Sojuszu w gorący konflikt zbrojny z Rosją. Polska wyszła wtedy przed szereg, pomysłu nikt w NATO nie podchwycił. Najważniejsze państwa Sojuszu, ze Stanami na czele, miały inne koncepcje co do tego, jak wspierać Kijów.
Choć Rząd Morawieckiego nie wracał już później do koncepcji misji NATO w Ukrainie, to w pierwszym roku wojny był tym, który najbardziej konsekwentnie wzywał państwa NATO i Unii Europejskiej, by nie oglądając się na własne straty gospodarcze i wątpliwości swoich opinii publicznych, maksymalnie przyciskały gospodarczo Rosję i wspomagały wojskowo Ukrainę.
czytaj także
Teraz, ponad półtora roku od rozpoczęcia otwartej inwazji Putina na Ukrainę, prezydent Andrzej Duda porównuje państwo ukraińskie do zdesperowanego topielca, który próbując się ratować, wciąga pod wodę osoby usiłujące mu pomóc – czyli w tej analogii Polskę. Słowa te z uznaniem cytuje rzeczniczka rosyjskiego MSZ, Maria Zacharowa.
Premier Morawiecki w wywiadzie zapewnia, że Polska nie przekazuje już więcej broni Ukrainie, bo teraz zbroi się sama. Rzecznik jego rządu, Piotr Müller mówi, że świadczenia socjalne dla Ukraińców miały tymczasowy charakter i nie muszą zostać przedłużone. Z kolei europoseł Jacek Saryusz-Wolski oskarża wręcz Ukrainę o to, że wchodzi w sojusz z Niemcami przeciw Polsce.
Minister rolnictwa Robert Telus z kolei przestrzega, że jeśli „nie zbudujemy odpowiednich narzędzi” chroniących polskich producentów rolnych, to Polska będzie przeciwna wejściu Ukrainy do Unii Europejskiej – o co polska dyplomacja zabiegała w Europie przez ostatnie kilkanaście miesięcy. Całe napięcie w relacjach z Ukrainą wiąże się bowiem ze sporem o obecność ukraińskiego zboża na polskim rynku. Polski rząd wyłamał się z polityki Unii Europejskiej i ogłosił jednostronne embargo na ukraińskie zboże. Ukraina pozwała Polskę przed Światową Organizacją Handlu, ze strony Kijowa pojawiły się sugestie możliwych sankcji na polskie produkty rolne.
czytaj także
W ciągu kilkunastu miesięcy polska polityka – a przynajmniej retoryka – wobec Kijowa wykonała więc skok spod jednej ściany pod drugą. Od deklaracji najgłębszego sojuszu, planów budowy międzymorza i występowania w roli głównego adwokata Kijowa na Zachodzie przeszliśmy do wzajemnych oskarżeń i gróźb, które w najgorszym wypadku mogą się nawet skończyć wojną handlową.
Świat nie rozumie, o co Polsce chodzi
Ta zmiana retoryki nie uszła uwadze światowej opinii publicznej. Zwłaszcza słowa premiera Morawieckiego były szeroko komentowane w międzynarodowych mediach. Wśród podejmujących temat dominowało zdumienie i pytanie: o co właściwie Polsce chodzi? Podobnie jak przy skazanej z góry na klęskę szarży polskiego rządu, która miała zablokować drugą kadencję Tuska jako przewodniczącego Rady Europejskiej.
Sashank Joshi, piszący dla „The Economist” o sprawach bezpieczeństwa, słowa Morawieckiego nazwał na X „absolutnym szaleństwem z Polski”. Szef brukselskiego biura tego samego tygodnika pisze z kolei o „niezwykłej zmianie strategii Polski”: „Pamiętam wykłady, że jedyna dobra broń to broń w ukraińskich rękach, że Ukraińcy walczą także za nas, że Niemcy to tchórze, którzy niczego nie rozumieją i tak dalej”.
Absolute lunacy from Poland. “One of Ukraine's staunchest allies, Poland, has announced it will no longer supply weapons to the country as a diplomatic dispute over grain escalates.” https://t.co/dWsHT7w5KO
— Shashank Joshi (@shashj) September 21, 2023
Rząd i jego medialni sojusznicy zaczęli tłumaczyć, że zachodnie media źle przytoczyły słowa premiera. Że Morawiecki nie tyle zapowiedział zwrot w polityce i zaprzestanie pomocy zbrojnej Ukrainie, co po prostu stwierdził fakt: przekazaliśmy Ukrainie wszelką pomoc w sprzęcie wojskowym, jaką mogliśmy, i więcej w tej chwili przekazać nie jesteśmy w stanie, musimy się skupić na modernizacji własnych sił zbrojnych. Jacek Sasin zapewnił nawet, że w przyszłości możliwa będzie dalsza pomoc.
Wszystko to prawda, ale premier Morawiecki popełnił przynajmniej grubą komunikacyjną niezręczność. Bo na polityku spoczywa też odpowiedzialność za taki dobór słów, by dobrze zrozumiała go opinia publiczna w kraju i na świecie, a także międzynarodowi partnerzy.
Ci ostatni też dziwią się retorycznemu zwrotowi polskiego rządu w sprawie Ukrainy. Z państw zachodniej Europy płyną głosy zaniepokojone tym, co postrzegane jest jako wycofanie się Polski z pomocy Ukraińcom. Jak pisze „Rzeczpospolita”: „Niemiecki minister rolnictwa Cem Özdemir uznał, że Polska jest solidarna z Ukrainą »na pół etatu«, podczas gdy jego francuski odpowiednik Marc Fesneau powiedział, że strategia Polski »zagraża globalnemu bezpieczeństwu żywności«”.
Boże, chroń polskiego rolnika (albo jak wyjść z Unii, żeby nie było na nas)
czytaj także
Oczywiście, za tego typu głosami kryje się nie tylko troska o Ukrainę. Są one też reakcją na prowadzoną z pozycji moralnej wyższości polską politykę po lutym 2022 roku, próbującą „zawstydzić” państwa Europy Zachodniej i skłonić je do zerwania stosunków gospodarczych z Rosją i maksymalnego zaangażowania w konkretną, wojskową pomoc Ukrainie. Polska retoryka zupełnie nie liczyła się wtedy z argumentami zależnego od rosyjskiego gazu niemieckiego lobby przemysłowego czy francuskich firm obecnych na rosyjskim rynku. Trudno więc dziś spodziewać się, że z dużym zrozumieniem spotka się nasza polityka dyktowana interesami polskiego rolnictwa.
Jak obłudnie nie brzmiałaby jednak troska Berlina o to, czy Polska aby nie wyłamuje się z frontu pomocy Ukrainie, premier Morawiecki i jego ministrowie, stosując taką, a nie inną strategię w sporze o ukraińskie zboże, sami się podkładają i pośrednio wzmacniają siły dążące do wyłomu w europejskiej solidarności wobec Ukrainy.
Napuszona retoryka to jeszcze nie realpolitik
Oczywiście, strona ukraińska nie jest tu bez winy. Język, jakim w sporze z Polską posługują się politycy ukraińscy, niestety łącznie z prezydentem Zełenskim, też jest daleki od rozsądku i jakby nastawiony na eskalację. W naszym interesie jest jednak zachować cierpliwość i spokój.
Ostra retoryka rządu wobec Kijowa chwalona jest przez „realistyczną” część prawicy, która mówi: wreszcie porzucamy mrzonki i stawiamy na realpolitik. No niestety nie. Realpolitik to nie puszące się deklaracje, które podchwytuje potem rosyjskie MSZ.
Realpolitik nakazałaby najpierw wypracować konsensus co do tego, jak szukać równowagi między kwestiami bezpieczeństwa Polski – do którego zwycięstwo Ukrainy w tej wojnie jest kluczem – a interesami naszego lobby rolnego. Bo choć nie możemy zaniedbać tych ostatnich, to rząd nie powinien też działać jak komitet wykonawczy producentów zboża. Rządy Zjednoczonej Prawicy tymczasem tak bardzo spolaryzowały scenę polityczną, że wypracowanie żadnego konsensusu nie jest możliwe.
Te same rządy najpierw dopuściły do zalania polskiego rynku ukraińskim zbożem, a teraz zapewniają rolników, że twardo będą bronić ich interesów przed Kijowem.
Polska zamyka granice dla zboża z Ukrainy. Czy jesteśmy fałszywą sojuszniczką Kijowa?
czytaj także
Dobrze prowadzona realistyczna polityka umożliwiłaby nam załatwienie sprawy ze zbożem po cichu, skutecznie i w miarę szybko. Bez wyciągania sporów na zewnątrz. Tymczasem wszystko wskazuje, że okres niezwykłego ocieplenia w stosunkach z Kijowem po lutym 2022 roku został zmarnowany. Nie wypracowano nawet nieoficjalnych kanałów komunikacji, które teraz mogłyby zostać uruchomione.
W naszym dobrze pojętym interesie nie leży też podsycanie antyukraińskich nastrojów. Bo Ukraińcy i Ukrainki potrzebni są polskiemu rynkowi pracy i w naszym interesie jest to, by jak najwięcej z nich zostało tu po wojnie – czemu sprzyjać będzie też odpowiedni stosunek polskiej większości do żyjących tu ekspatów z Ukrainy.
Piwo z Mentzenem zresetowało nam politykę wschodnią?
Tak zdefiniowany polityczny realizm w relacjach z Kijowem nie zajmuje jednak tego rządu. Zajmuje go wygranie wyborów, a z badań PiS miało wyjść, że letnie wzrosty Konfederacji wynikały z rosnących nastrojów antyukraińskich. Było więc oczywiste, że PiS, by osłabić Konfederację i odebrać jej elektorat, samo sięgnie po antyukraińskie emocje.
Innymi słowy, radykalny zwrot w polityce wobec Kijowa dokonuje się, bo dzięki kolejnym „piwom z Mentzenem” trochę więcej ludzi zadeklarowało w sondażach oddanie głosu na Konfederację – być może dla beki – co przestraszyło sztabowców Zjednoczonej Prawicy, która bynajmniej nie ma ochoty na wspólne rządy z Bosakiem, Braunem i Korwinem.
Jak partia prawicowych ekstremistów uwiodła liberalnych wyborców
czytaj także
Mamy rząd, który dla wygrania wyborów jest gotów ujawnić tajne plany obronne sprzed dekady, ośmieszając się przed sojusznikami. Nie powinno więc nas może dziwić, że by zneutralizować „efekt Mentzena”, niszczy on własny moralny i polityczny kapitał, jaki zgromadził w ukraińskiej polityce. Taka polityka jest głęboko antypaństwowa, szkodliwa i głupia – ale może faktycznie okazać się wyborczo skuteczna.