Unia Europejska

Sfrustrowani obywatele kontra bezkarni policjanci. Jak nie-imigranci wywołali spór o imigrację

We Francji trwają zamieszki. Nie pierwsze i nie ostatnie. W reakcji na płonące samochody i komisariaty rozpoczął się festiwal straszenia imigrantami, mimo że ich udział w rozruchach jest znikomy. Komentatorzy wzywają władze do ostrych działań, ignorując fakt, że to brutalność policji jest jedną z głównych przyczyn niepokojów.

Ledwie zdążyły wygasnąć wielomiesięczne protesty przeciwko reformie emerytalnej, a Francją wstrząsnęły jeszcze gwałtowniejsze zamieszki. Zapalnikiem okazała się śmierć nastoletniego Nahela Merzouka, zastrzelonego podczas próby ucieczki przed policją. Funkcjonariusz otworzył ogień do odjeżdżającego kierowcy, mimo że nic nie wskazywało, aby ten był uzbrojony lub stanowił bezpośrednie zagrożenie.

Wieść szybko obiegła cały kraj. Najbardziej wzburzyła biedne przedmieścia, gdzie mieszka najwięcej osób pochodzenia imigranckiego. Francuzi z banlieues ruszyli do ataku – na komisariaty, samochody i sklepy. To właśnie o tym się teraz mówi, a nie o przyczynach ogromnej frustracji społecznej stojącej za cyklicznie wybuchającymi we Francji rozruchami.

Rasistowska wojna mundialowa: francuska skrajna prawica poluje na Marokańczyków

Mniejsza o ludzi, płaczmy nad samochodami

Polskie media od kilku dni pokazują nagrania płonących francuskich ulic, piszą o starciach z policją i wyliczają szkody materialne. Politycy szybko podłapali temat – premier Morawiecki mówi o potrzebie obrony europejskich granic i zasługach PiS-u w tym aspekcie, podczas gdy inni zaczęli wytykać rządowi, że za jego kadencji do Polski przybyło wielu imigrantów z krajów muzułmańskich. Konfederaci i Donald Tusk sugerują, że kwestią czasu jest, aż Uzbecy lub Turcy wywołają podobne rozruchy u nas. Czyżby do podpalania samochodów predestynowała religia lub narodowość?

Czytając panikarskie opisy ostatnich wydarzeń, można odnieść wrażenie, że Francja jest na skraju wojny domowej, a krew leje się strumieniami. Tymczasem w ogólnokrajowych zamieszkach zginęła dotychczas jedna osoba. To o jedną za dużo, ale statystycznie bezpieczniej jest znaleźć się w centrum francuskich starć ulicznych niż np. w amerykańskiej szkole. Dla porównania – bilans ofiar francuskiej policji wyniósł w zeszłym roku 13 zastrzelonych osób. Tylko pięciu funkcjonariuszy objęto śledztwem w sprawie zasadności użycia broni. Ta bezkarna przemoc (często o podłożu rasistowskim) jest dobrze znana mieszkańcom biednych przedmieść.

Praca do śmierci? Francuzi się na to nie zgadzają

Dla polskich komentatorów większym problemem niż zabijanie obywateli przez funkcjonariuszy państwowych jest gniew tych pierwszych, wyrażany w tak „niecywilizowany” sposób. Śmierć jakiegoś nastolatka to nic, rzucenie koktajlem Mołotowa w witrynę sklepową jest barbarzyńskim i niewytłumaczalnym zamachem na własność prywatną.

Francuzi prawdziwi i fałszywi

Innym charakterystycznym elementem popularnej narracji wokół zamieszek jest pisanie o imigrantach w odniesieniu do Francuzów biorących w nich udział, tak jakby inny kolor skóry lub obce korzenie odbierały im obywatelstwo. Gdy żółte kamizelki demolowały Paryż, polska prawica miała do nich więcej sympatii, ponieważ można było przedstawić protest jako walkę „prawdziwej” Francji przeciwko europejskim elitom. Teraz wygodniej jest mówić o zderzeniu cywilizacji i niszczeniu samochodów jako przejawie barbarzyństwa – optyka radykalnie się zmienia w zależności od tożsamości protestujących.

Samochody zniszczone podczas zamieszek. Fot. Insider News/youtube.com

Takie myślenie jest powszechne również w samej Francji. Prawica żąda ostrzejszej reakcji policji, większej liczby aresztowań i odcięcia przedmieść od wybranych usług publicznych – propozycje są różne, od transportu zbiorowego po telekomunikację. „Antysystemowi wolnościowcy” stali się nagle największymi piewcami państwa policyjnego i łamania praw obywatelskich, przynajmniej dopóki cierpią wyłącznie biedacy oraz potomkowie imigrantów.

Prawicowi ekstremiści przedstawiają postawionego w stan oskarżenia policjanta jako bohatera. Rozpoczęli zbiórkę pieniędzy w jego imieniu, w kilkanaście godzin gromadząc milion euro. Jeden ze związków zawodowych policjantów pogratulował koledze zastrzelenia nastolatka i zasugerował, że tak powinno się postępować z kryminalistami. To już za dużo nawet dla rządu, który uruchomił procedurę mogącą skutkować rozwiązaniem związku.

Rządzący nie szanują obywateli, więc obywatele sięgają po garnki

W bardziej mainstreamowej krytyce zamieszek podnoszone jest hasło obrony Republiki – samo w sobie bardzo słuszne, ale jego zwolennicy zazwyczaj nie akceptują faktu, że rozwiązaniem jest republika socjalna, nie liberalna. Ta ostatnia poległa z kretesem w próbach rozwiązania problemu spauperyzowanych przedmieść, czego dowodzą powtarzające się erupcje społecznego niezadowolenia.

W poszukiwaniu lekarstwa na zamieszki

Nie sposób rozdzielić ostatnich wydarzeń we Francji od problemów z banlieues, niesławnymi przedmieściami. To głównie ich mieszkańcy biorą udział w rozruchach, wyrażając w ten sposób narastający resentyment do francuskich władz. Kilkadziesiąt lat temu elity rządzące sprowadziły miliony afrykańskich pracowników, aby wykorzystać ich jako tanią siłę roboczą, ale po deindustrializacji kraju duża część przybyszy stała się zbędna i pozostawiono ich samych sobie w osiedlach na obrzeżach miast.

Teraz na podupadłych przedmieściach dorastają wnukowie imigrantów, z których większość jest pozbawiona jakichkolwiek perspektyw. Wbrew obiegowej opinii tereny te są dramatycznie niedofinansowane – państwo znacznie mniej inwestuje w biedne rejony, co prowadzi do dalszego pogłębiania się nierówności. Brakuje szkół, infrastruktury publicznej i miejsc pracy. Mieszkańcy banlieues mają za to pod dostatkiem policjantów, których się boją i unikają ze względu na negatywne doświadczenia.

Prezydent Macron i środowiska liberalne lubią mówić o republikańskich wartościach i potrzebie ich propagowania wśród migrantów oraz ich potomków. Szkoda tylko, że niewielu będzie chętnych do słuchania o wolności, równości i braterstwie, jeśli od głoszącego te hasła państwa otrzymują marną edukację, kiepską pracę i rasistowską policję. Niektórzy (choć na pewno nie większość) z protestujących nie czują więzi z Francją, co stanowi efekt wieloletnich zaniedbań rządzących, którzy obywateli z (post)imigranckich przedmieść często poddawali represjom, a rzadko próbowali ich rzeczywiście zintegrować z resztą społeczeństwa.

Po jednej stronie mamy więc bezkarną policję i państwo niewypełniające swoich obowiązków, a po drugiej obywateli sfrustrowanych na tyle, że buntują się w trudny do zaakceptowania sposób, prowadzący do sporych zniszczeń. Warto zastanowić się, kto tu ponosi większą winę, a kto zasługuje na zrozumienie. Nie trzeba pochwalać zamieszek, żeby dostrzec ich faktyczne źródła oraz potrzebę zmiany polityki państwowej wobec grup podporządkowanych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij