Kraj

Jak odsunąć PiS od władzy, nie zmarnować głosu i nie musieć wybierać „mniejszego zła”

Chociaż PiS jest najsłabszy od 2015 roku, demokratycznej opozycji nie przybywa poparcia. Prostych rozwiązań nie ma, ale coś w wyborczej taktyce partii opozycyjnych musi się zmienić. Czy taką zmianę sygnalizuje ostry skręt Donalda Tuska w prawo?

Także w polityce zaczęły się wakacje. Choć ze względu na już rozpędzoną prekampanijną maszynę będą one politycznie dość intensywne, to jednak pewnie nie aż tak jak wczesna jesień, gdy trzy, cztery tygodnie przed wyborami kampania ruszy na pełnych obrotach. Partie mają więc ostatnią szansę, by dokonać przeglądu planów na jesień, przeprowadzić kluczowe dla swoich założeń badania społeczne i dokonać strategicznej i taktycznej refleksji, na którą za chwilę nie będzie już czasu.

Swoje kalkulacje będą też prowadzić najbardziej zaangażowani wyborcy – ci, którzy nawet na wakacjach nie potrafią wyłączyć się od polskiej polityki. Ci spośród nich, którzy wiedzą, że jesienią zagłosują na jedną z trzech list demokratycznej opozycji, zadają sobie teraz pytanie: jak najefektywniej wykorzystać swój głos, tak by odsunąć PiS od władzy, nie zmarnować głosu na listę, która może spaść pod próg, a przy tym jeszcze najlepiej nie musieć wybierać mniejszego zła.

Wybory wygrywa się już nie w Końskich, ale w Nieświniu

Tak blisko, wciąż za daleko

Odpowiedzi na te pytania muszą udzielić liderzy trzech tworzących obóz demokratyczny bloków. Opozycja znajduje się dziś bowiem w paradoksalnej sytuacji. Z jednej strony, PiS jest najsłabszy od 2015 roku, co daje w końcu realną szansę na to, by odebrać mu władzę. Z drugiej strony, opozycję od celu ciągle dzieli tych kilka kluczowych metrów, bez których nie dotrze do mety i nie sięgnie po władzę – chyba że z pomocą Konfederacji. Opozycja jest blisko władzy, ale ciągle nie dość blisko i dopóki nie pokona ostatniej, kluczowej, pozornie krótkiej prostej, to „blisko” będzie oznaczało „wciąż za daleko”.

Ostatnie wzrosty Koalicji Obywatelskiej, która w sondażach zaczyna pomału wyrównywać się z PiS, nie zwiększyły znacząco sumy poparcia dla trzech bloków opozycji, w dużej mierze odbyły się bowiem kosztem mniejszych komitetów.

Pół biedy – z punktu widzenia odsunięcia PiS od władzy – gdyby KO była w stanie skanibalizować mniejsze partie na tyle skutecznie, by być w stanie zapewnić sobie samodzielną większość w przyszłym Sejmie. Nic jednak nie wskazuje na to, by głosy mogły się ułożyć w ten sposób – zbyt wielu jest wyborców, dla których nawet w perspektywie trzeciej kadencji PiS głosowanie na KO jest barierą nie do przekroczenia. Jeśli zaś Trzecia Droga i Lewica znajdą się pod progiem z kilkoma procentami poparcia, to nawet gdyby PO wyprzedziła PiS, i tak utworzy rząd co najwyżej na łasce Konfederacji.

Trudno sobie wyobrazić, by był to dobry gabinet. Sejm, w którym znalazłyby się tylko Koalicja Obywatelska, Zjednoczona Prawica i Konfederacja, byłby też głęboko niereprezentatywny, a jego efektem byłoby rosnące zniechęcenie kolejnych grup obywateli do polityki i państwa.

Jedyna opcja, by odsunąć PiS od władzy i rozpocząć proces uzdrawiania polskiej polityki przeoranej przez osiem lat prawicowego populizmu, odgórnych kampanii nienawiści i hiperpolaryzacji, to obecność w przyszłym Sejmie wszystkich środowisk opozycji demokratycznej. Niestety, nie ma jednego, pewnego sposobu, jak ją zagwarantować.

Jedna lista może nie wystarczyć

Teoretycznie takim rozwiązaniem mogłaby stać się wspólna lista wszystkich partii bloku demokratycznego. Problem polega jednak na tym, że – jak pokazał drugi już sondaż obywatelski zrobiony na zlecenie Fundacji Długiego Stołu – idąc na jednej liście, opozycja nie tylko nie zyskuje, ale wręcz traci wyborców. Mimo tej straty ma co prawda większość mandatów, ale po pierwsze bardzo niewielką, po drugie średnio pewną – podział głosów między okręgi sprzyja bowiem dziś PiS, co może dać rządzącej partii kilka mandatów więcej, niż dostałaby, gdyby liczba posłów przypisanych do okręgu uwzględniała ostatnie zmiany rozkładu ludności w Polsce. Te dodatkowe mandaty dla PiS sprawiają, że przewaga, jaką według autorów sondażu obywatelskiego daje jedna lista, rozpływa się powietrzu.

Wspólna lista wyraźnie wzmacnia też Konfederację, która dziś jest główną barierą uniemożliwiającą demokratycznej opozycji polityczną konsumpcję efektów słabnięcia PiS. W każdych wyborach od 2011 roku, gdy rolę tę odgrywał Ruch Palikota, jeśli nie od 2001 – gdy do Sejmu po raz pierwszy weszła Samoobrona – w polskiej polityce mieliśmy ugrupowanie protestu, przyciągające głosy tych, którzy mają już dość całej polskiej polityki i głosują na kogoś postrzeganego jako siła z zewnątrz, która rozgoni całe to towarzystwo.

Macie dość polityki? O to chodziło

czytaj także

W tych wyborach ta rola przypadła Konfederacji. Nie odegra jej Lewica, stawiająca na spokojny, merytoryczny, choć czasem kulejący emocjonalnie przekaz. Nie odegra, choć miała taką szansę, Polska 2050, która tworzy obecnie jeden blok z najbardziej „systemową” polską partią, PSL. Zgrupowanie całej demokratycznej opozycji na jednej liście wzmocniłoby tylko Konfederację jako partię „spoza systemu”. Jedna lista opozycji zmieni bowiem wybory w pojedynek między Kaczyńskim a Tuskiem, dwoma politykami obecnymi na scenie od czasu Sejmu I kadencji (1991–1993), a więc w czasach, gdy rodzice wyborców, którzy teraz po raz pierwszy oddadzą głos, chodzili jeszcze do liceum.

Budowanie wspólnej listy radykalnie utrudni ostatni manewr Donalda Tuska, który w kwestii migracji postanowił przekręcić kierownicą Koalicji Obywatelskiej w prawo do oporu. Wideo, jakie lider PO opublikował w weekend na Twitterze, wygląda, jakby miało zacząć ostrą licytację z PiS na to, kto skuteczniej przestraszy Polaków migrantami i zaoferuje wizję „bezpiecznych granic”. Głównie od przybyszów z państw, gdzie dominującą religią jest islam.

Trudno oczekiwać, by do Platformy idącej z takim przekazem mogła dołączyć choćby Lewica, której komentariat i politycy już zdecydowanie zareagowali w mediach społecznościowych na to, co nagrał Tusk.

Problem z paktami o nieagresji

Jeśli zatem nie jedna lista, to co? W debacie publicznej pojawiają się różne propozycje. Lewica wzywa pozostałe partie bloku demokratycznego do podpisania paktu zapowiadającego przyszłe wspólne rządy. Inni radzą opozycyjnym liderom, by w kluczowych sprawach zaczęli występować i mówić razem. Jakimś rozwiązaniem mógłby być też przynajmniej nieformalny pakt o nieagresji między głównymi siłami i cichy podział „wyborczego terytorium” – tak by poszczególne komitety w jak najmniejszym stopniu podbierały sobie wyborców.

Każda z tych propozycji zawiera pewne racjonalne jądro; z każdą są kłopoty. Pakt o przyszłych wspólnych rządach wysłałby sygnał, że wbrew temu, co sugeruje narracja PiS, opozycja nie jest skłócona i będzie w stanie utworzyć po wyborach stabilny rząd. Bo jakaś część wyborców ma co do tego wątpliwości. Wspólne wystąpienia czwórki liderów sił demokratycznych mogłyby zostać odczytane jako sygnał, że Platforma traktuje mniejsze podmioty jako poważnych politycznych partnerów, nie jako przystawki do połknięcia.

Kobosko: Zwolennicy Polski 2050 mówią, że albo oddadzą głos na Hołownię, albo zostaną w domach

Z drugiej strony, część wyborców może nie do końca rozumieć, jak to jest, że opozycja idzie do wyborów podzielona, skoro po wyborach i tak zamierza się połączyć. Lewica i Trzecia Druga występujące w kluczowych sprawach wspólnie z Tuskiem mogą zacząć zlewać się części wyborców z największą po opozycyjnej stronie formacją.

Cichy pakt o nieagresji i podziale „sfer wpływów” miałby wiele zalet, problem jednak w tym, że elektoratu nie da się podzielić tak, jak ministrowie absolutnych monarchów dzielili między swoje kraje prowincje po zakończeniu wojny, nie przejmując się specjalnie tym, gdzie właściwie chcieliby żyć ich mieszkańcy. Trudno zresztą oczekiwać od największej formacji, że walcząc o swoje poparcie, będzie jednocześnie zwracała uwagę na to, by za bardzo nie osłabić przyszłych sojuszników.

Biorąc pod uwagę rosnące poparcie dla Konfederacji, być może faktycznie byłoby sensownie, gdyby Platforma przesunęła się trochę na prawo, a Trzecia Droga konsekwentnie budowała swój przekaz „Polski gospodarnej”, skierowany do drobnych przedsiębiorców. Dałoby to trochę oddechu i przestrzeni Lewicy, która ma problem z tym, że dużą część swojego elektoratu dzieli właśnie z Platformą.

Ikonowicz: Klasa średnia nie wystarczy, by wygrać wybory

Taki manewr trzeba by jednak przeprowadzić bardzo ostrożnie, by nie skończył się kolejnym konfliktem na opozycji – zwłaszcza takim, który wyborcy zinterpretują jako dowód, „oni się przecież nie dogadają” ani przed wyborami, ani po nich. Nie wiem, czy ostatni zwrot Tuska w sprawie migrantów zbyt gwałtownie nie szarpie Platformą w prawo, aż tak mocne wejście w temat migracji może też politycznie dać wiatru w żagle tym partiom, które najbardziej „posiadają” migracyjny temat – a więc PiS i Konfederacji.

Jakiego minimum powinniśmy oczekiwać

Co w takim razie robić? Nie ma jednego, cudownego rozwiązania. Z pewnością jednak opozycja nie może nic nie zmieniać w swojej taktyce przez wakacje. Bo jeśli ograniczy się jedynie do podbierania sobie wyborców, może zdemobilizować swój elektorat – i nawet jeśli żadna opozycyjna lista nie zostanie zepchnięta pod próg, ostateczny wynik nie musi wystarczyć do samodzielnej większości.

Z pewnością możemy oczekiwać od liderów opozycji pewnego minimum. Po pierwsze, Trzecia Droga nie powinna przy tym poparciu rejestrować się jako koalicja, by uniknąć ryzyka rozbicia o próg i zmarnowania głosów. Po drugie, Platforma powinna nałożyć sobie ścisłe embargo na pozyskiwanie głosu potencjalnych partnerów przez straszenie wyborców, że głos na nich będzie zmarnowany lub że faktycznie pomoże PiS. To zapewnia krótkoterminowe sondażowe wzrosty, ale na dłuższą metę może okazać się destrukcyjne dla całej opozycji. Po trzecie, partie powinny przyjąć zasadę: różnimy się, ale główną oś sporu ustawiamy nie między sobą, tylko między nami a PiS. Liczyłbym na to, że jeśli KO faktycznie gwałtownie skręci w prawo w sprawie migrantów, to Lewica i być może też Polska 2050 zamiast słów moralnego potępienia przedstawią własny sensowny plan bardziej otwartej polityki migracyjnej.

Konfederacja korzysta na tym, że wyborcy uodpornili się na radykalizm

Pewne wakacyjne spowolnienie każda partia powinna też wykorzystać do tego, by zbadać dokładnie, jaki konkretnie elektorat – wiek, region, decyl dochodowy, grupa zawodowa, poglądy, płeć – może pozyskać na ostatniej prostej kampanii i sprofilować pod niego swój przekaz, tak by nie mówić w próżnię i nie tracić czasu na próby dotarcia do wyborców, którzy i tak zagłosują na PiS lub Konfederację.

Niestety, tak długo, jak ta ostatnia będzie ciągle utrzymywała dwucyfrowe poparcie, opozycja będzie musiała mimo słabości PiS pazurami wydrapywać każdy głos – a i to może okazać się za mało.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij