Premierka Nowej Zelandii była ulubienicą liberalnych i progresywnych mediów na całym świecie. Demokratka idealna, która skutecznie radziła sobie w najbardziej kryzysowych sytuacjach. Jacinda Ardern ogłosiła właśnie rezygnację ze stanowiska premierki kraju, tłumacząc ją wypaleniem i brakiem sił do walki o kolejne wyborcze zwycięstwo. Jedną z przyczyn była też jednak jej malejąca popularność wśród wyborców.
Mówiąc o powodach swojej decyzji, Jacinda Ardern wskazywała przede wszystkim na wypalenie. Pełni urząd od ponad pięciu lat i jak twierdzi, jej bak jest już pusty. Ardern nie czuje się na siłach fizycznych i psychicznych, żeby walczyć w kampanii o następną kadencję w zbliżających się wyborach. Jej Partią Pracy w kampanii przed październikowym głosowaniem dowodzić będzie już ktoś inny.
Niezależnie od tego, kto zostanie nowym liderem nowozelandzkich laburzystów, czeka ją lub jego bardzo trudne zadanie. Szanse na powtórzenie świetnego wyniku z 2020 roku są minimalne – o ile wtedy Partia Pracy zdobyła ponad połowę głosów, o tyle teraz sondaże dają jej ok. 30 proc. poparcia.
Jednocześnie rekordowo niskie są notowania rządu oraz samej Ardern, więc niektórzy oceniają jej ruch jako ucieczkę do przodu przed możliwą przegraną. A jeszcze niedawno nic nie zapowiadało takiego końca drugiej kadencji progresywnej premierki.
czytaj także
Specjalistka od zarządzania kryzysowego
Jako liderka Partii Pracy Ardern po kolei mierzyła się z różnego rodzaju kryzysami. Pierwszym było pikujące poparcie laburzystów i z pozoru pewna klęska wyborcza w 2017 roku. Ardern przejęła szefostwo partii krótko przed wyborami i zdołała błyskawicznie odwrócić tendencję spadkową, w efekcie zostając premierką. Wymagało to zawarcia koalicji z zielonymi i nacjonalistami z NZ First, ale i tak sukces przerósł najśmielsze oczekiwania nowozelandzkiej centrolewicy.
Na stanowisku szefowej rządu na Ardern czekały kolejne wyzwania, w 2019 roku kraj bowiem spotkały dwie tragedie: masakra w Christchurch i erupcja wulkanu White Island. W obu przypadkach Ardern zareagowała szybko i zdecydowanie.
Po ataku prawicowego terrorysty premierka uspokoiła opinię publiczną i zaostrzyła prawo do posiadania broni, ograniczając jej dostępność. Po katastrofie naturalnej również chwalono rząd za sprawne działanie, które zminimalizowało straty.
Prawdziwym testem była jednak pandemia koronawirusa. Wielu światowych liderów go oblało. Na świecie były kraje, gdzie dochodziło do apokaliptycznych scen. Tymczasem Nowa Zelandia pozostawała zieloną wyspą, przez dwa lata od początku pandemii liczba zachorowań utrzymywała się na rekordowo niskich poziomach.
Wyspiarskie położenie niewątpliwie pomagało, ale i tak Ardern powszechnie chwalono za dobre zarządzanie kryzysem. Obywatele również ją docenili, dając jej wyjątkowo mocny mandat w wyborach w 2020 roku. Światowe media w tym czasie nazywały premierkę Nowej Zelandii „najbardziej efektywną liderką na planecie”. Co sprawiło, że czar prysł, prowadząc do rezygnacji Ardern ze stanowiska?
Jacinda Ardern, Stefan Löfven, Pedro Sánchez i in.: Czas wrócić do multilateralizmu
czytaj także
Za progresywną fasadą
Obecnie Ardern ma lepszą opinię za granicą niż we własnym kraju. Prawdopodobnie jest to efekt tego, że świat interesował się Nową Zelandią we wspomnianych momentach kryzysu, gdy młoda premierka błyszczała, budując przy tym w umiejętny sposób swój wizerunek empatycznej przywódczyni.
Po Christchurch uroniła łzy w miejscu tragedii i wygłosiła słowa jednoczące wstrząśnięty naród. Podczas lockdownu nagrywała w dresie relacje ze swojego domu, podtrzymując morale współobywateli. Jednak Nowozelandczycy prędzej czy później musieli dostrzec, że w codziennym zarządzaniu krajem nie tak wiele się zmieniło.
Brak większych zmian za pierwszej kadencji można było tłumaczyć trudnościami koalicyjnymi, ale po uzyskaniu samodzielnej większości w 2020 roku laburzyści mieli wolną rękę, a mimo to Ardern pozostała zaskakująco konserwatywna w reformowaniu kraju. Przedstawiana w zagranicznych mediach jako czempionka progresywizmu, Jacinda Ardern w krajowej polityce unikała radykalniejszych ruchów.
Nie zważając na rosnące nierówności, nie zdecydowała się na większe opodatkowanie bogatych, więc Nowa Zelandia nadal jest jednym z nielicznych państw rozwiniętych bez podatku od zysków kapitałowych. W referendum na temat legalizacji marihuany odmówiła zajęcia stanowiska, nie chcąc podsycać sporu politycznego z rywalami. Wbrew obietnicom zrezygnowała z planów uczynienia edukacji wyższej bezpłatną.
Być może nie powinno to być zaskoczeniem, jeśli popatrzy się na zaplecze polityczne ustępującej premierki. Mimo młodego wieku Ardern ma za sobą długą karierę zawodowej polityczki w partii, która w ostatnich dekadach lewicowa była tylko z nazwy. Partia Pracy wyręczyła prawicę w demontażu nowozelandzkiego państwa opiekuńczego, a Jacinda Ardern niewiele zdołała zrobić dla odwrócenia błędów swoich poprzedników.
czytaj także
Mieszany bilans Ardern: normalność to za mało
Pielęgniarki i nauczyciele podwyżki musieli sobie wywalczyć sami, ponieważ rząd mimo dobrej sytuacji finansowej państwa próbował zamrozić płace w budżetówce. Nie znaczy to, że za kadencji Ardern nie wprowadzono żadnych progresywnych zmian. Do czołowych obietnic jej pierwszego rządu należało zwalczenie biedy wśród dzieci, i rzeczywiście uruchomiono program pomocy rodzinom, zapewniono bezpłatne posiłki dla uczniów i zwiększono dostęp do opieki zdrowotnej.
Efekty tych posunięć są jednak ograniczone, podwyżki zasiłków idą bowiem na rosnące koszty życia, a w szczególności na czynsze. Nowa Zelandia, podobnie jak wiele innych państw, zmaga się z kryzysem mieszkaniowym, a polityka Ardern na tym polu była równie nieudolna jak programy mieszkaniowe polskiego rządu. Z planowanych stu tysięcy mieszkań w cztery lata zbudowano zaledwie tysiąc. Program KiwiBuild miał zrealizować swój cel w 2028, ale przy takim tempie bardziej prawdopodobny jest rok 2128.
Jacinda Ardern zdobyła szacunek światowych mediów swoją postawą w trudnych momentach i przeciwstawieniem się ofensywie populistycznej prawicy. Doceniano, że jako pierwsza szefowa rządu urodziła dziecko w czasie sprawowania stanowiska. Rzeczy takie jak wykazanie się empatią po tragedii lub skorzystanie z urlopu macierzyńskiego powinny być całkowicie normalne, ale nie są, więc słusznie doceniano działania przywódczyni Nowej Zelandii.
Problem w tym, że – co dobrze wiemy w Polsce – samymi słowami nie zbuduje się stu tysięcy mieszkań. Nowozelandczykom bardziej niż na pochwałach zagranicznych gazet zależy na godnych płacach i dachu nad głową, a premierka Ardern zawiodła wysokie oczekiwania w tych kwestiach.
Teraz opuszcza stanowisko i to od Partii Pracy zależy, czy jej następcą lub następczynią będzie ktoś, kto zaproponuje prawdziwie progresywny program i zdoła znów wygrać wybory.