Świat

Rule, Britannia! Viva la brexit!

Konsekwencje pandemii i wojny w Ukrainie dotknęły cały świat, ale Wielka Brytania, która boryka się dodatkowo z konsekwencjami brexitu, stoi zdecydowanie gorzej niż wszystkie inne porównywalne kraje. Jesteśmy jedynym krajem z grupy G7, którego gospodarka nie wróciła do poziomu z 2019 roku. A będzie tylko gorzej.

W najbliższych dwóch latach, według OECD, stan gospodarki Wielkiej Brytanii uplasuje nas na najniższej pozycji wśród krajów rozwiniętych. W rankingu grupy G20 za nami została już tylko objęta sankcjami Rosja. Co więcej, nasz poziom życia spada na łeb na szyję nie od dziś – a zaczął spadać na długo przed pandemią. Za nami 12 lat rządów torysów, przed nami konsekwencje polityki zaciskania pasa biednym i wyjścia z Unii.

Już w 2021 roku nawet najlepiej zarabiające gospodarstwa domowe w Wielkiej Brytanii wlokły się w tyle za Niemcami i Norwegią. Za to standard życia domostw najmniej zarabiających był o 20 proc. gorszy niż ich odpowiedników w Słowenii.

Skansen Anglia

A środek? Przeciętne brytyjskie gospodarstwo domowe w 2007 roku stało o 8 proc. poniżej swoich odpowiedników w krajach Europy Północno-Zachodniej. Do 2021 roku ta różnica wyniosła aż 20 proc. Takie dane mogą szokować nie mniej niż wiara, że wyjście z Unii i odcięcie się od najbliższego wielkiego rynku nie doprowadzi nas do ruiny.

Ogłoszony w listopadzie nowy budżet naszego (trzeciego w tym roku) rządu oznacza, że na powrót realnych zarobków do poziomu sprzed piętnastu lat nie ma co liczyć przed 2027 rokiem. Według proeuropejskiego londyńskiego think tanku Centre for European Reform połowa z 55-milionowej dziury w budżecie to konsekwencja brexitu, a wzrost podatków, jaki rząd zapowiedział w nowym budżecie, nie byłby potrzebny, gdybyśmy nie wyszli z Unii. Albo gdybyśmy przynajmniej wyszli z jakimś rozsądniejszym planem, zakładającym na przykład pozostanie w unii celnej i na rynku wewnętrznym.

Ale nie, mieliśmy przecież najlepszy z najlepszych plan Johnsona. Nawet z Urzędu Odpowiedzialności Budżetowej przewidują, że dochody rozporządzalne gospodarstw domowych spadną średnio o 7 proc. w najbliższych dwóch latach, co oznacza, że wymazaliśmy całą dekadę i w 2024 roku osiągniemy poziom z 2013.

Najwyraźniej kiedy Sunak, Truss i Johnson opowiadali o potencjalnych innowacjach możliwych dzięki odrzuceniu europejskich standardów i regulacji, mieli na myśli wehikuł czasu. Jeszcze więcej mówiono i nadal można usłyszeć o potencjalnych a do tej pory niezidentyfikowanych korzyściach z brexitu. Nasz wiktoriański celebryta Jacob Rees-Mogg jeszcze jako minister ds. korzyści z brexitu, najpierw poprosił o nadsyłanie dowodów na „dywidendy” z brexitu (a myśleliśmy, że to jemu płacą za ich znalezienie), po czym ogłosił, że jedną z kluczowych wygranych jest możliwość produkowania głośniejszych i silniejszych odkurzaczy. Nikt się akurat nie uskarżał na odkurzacze, ale sześć lat po odzyskaniu niepodległości zdecydowanie czas posprzątać ten bajzel.

Żniwa z brexitu zbiera m.in. Holandia. Zyskały holenderskie firmy logistyczne i właściciele magazynów obsługujących brytyjskie biznesy, które przenoszą operacje na kontynent. W 2021 roku komisarz Agencji ds. Inwestycji Zagranicznych rządu Holandii Hilde van der Meer potwierdzała, że w ciągu jednego tylko roku około 600 firm prowadziło rozmowy o przeniesieniu operacji do Holandii, co oznacza otworzenie około 6 tysięcy miejsc pracy (nie dla Brytyjczyków) i ponad pół miliona euro dla holenderskiej gospodarki. Tymczasem 73 proc. właścicieli brytyjskich firm stwierdziło, że ich biznesy nie odczuły żadnego benefitu z brexitu. W styczniu tego roku co trzecia osoba prowadząca biznes w Wielkiej Brytanii wyraziła niepokój, że jej firma może upaść przed końcem roku. Nie z powodu pandemii ani wojny w Ukrainie, ale właśnie z powodu brexitu.

Najbardziej ucierpiały małe i średnie firmy, które nie są w stanie ponieść dodatkowych kosztów związanych z eksportem towarów i usług na unijny rynek. Nie każdego przedsiębiorcę stać na przeniesienie lub otwarcie dodatkowej siedziby na kontynencie.

Kolejną barierą jest wydłużony czas transportu i biurokracja wynikająca ze zmiany statusu Wielkiej Brytanii na kraj spoza Unii. Sami sobie zażyczyliśmy tej zmiany, co nie przeszkadzało naszym prorządowym mediom wykrzykiwać o nowych biurokratycznych szykanach kierowanych jakoby przeciwko nam przez okrutną UE. Ta propaganda działa, choć Unia nie wprowadziła dla Wielkiej Brytanii żadnych nowych utrudnień – po prostu objęły nas te same regulacje co każdy inny kraj trzeci.

Byli „kluczowi”, czują się wykluczeni. Polscy migranci zarobkowi w Wielkiej Brytanii

Kłody pod nogi brytyjskim firmom rzuca nikt inny, tylko nasz rząd. W 2020 roku torysi w Izbie Gmin odrzucili, za namową Johnsona, poprawki z Izby Lordów mające na celu utrzymanie europejskich norm dotyczących żywności i środowiska, co w konsekwencji powoduje jeszcze większe trudności w eksporcie na rynek unijny (na szczęście dla was i waszego zdrowia). Johnson upierał się przy obniżeniu norm jakości po to, by podpisać fantastyczną (czytaj: fikcyjną) umowę z USA, o której słyszeliśmy od początku kampanii za wyjściem z UE. Według naszych mediów wszystko było już zaklepane dzięki przyjaźni przywódców obu krajów i ich równego kalibru przywódców: Johnsona i Trumpa. O dziwo, jak przyznano w końcu we wrześniu 2022 roku, w końcu się okazało, że nie mamy szans na żadne specjalne umowy handlowe z USA. Czyżbyśmy jednak nie byli mocarstwem międzynarodowym? Niemożliwe!

Brytyjski eksport do Unii spadł od 2019 roku o ponad jedną czwartą. Cierpią na tym producenci „tradycyjnych” brytyjskich wyrobów. Wartość eksportowanego dżinu spadła w 2020 roku o 100 milionów funtów i o kolejne 30 milionów w 2021. Koszt eksportu sera (niezależnie: kawałka czy całego kontenera) skoczył z 35 na 180 funtów wyłącznie z powodu brexitu – pomijając rosnące ceny paliw i koszty związane z pandemią czy wojną w Ukrainie. Produkująca od 2010 roku sery firma Cheshire Cheese Company (to samo Cheshire, skąd pochodził Kot-Dziwak) straciła wraz z wyjściem z Unii 20 proc. klienteli, a wartość eksportowanego przez nich sera spadła o 600 tysięcy funtów. Pod koniec listopada właściciel sprzedał firmę większemu biznesowi z siedzibą w Holandii.

Na utracie rynku unijnego ucierpieli m.in. producenci whisky, czekolady, porcelany, jak również rzemieślnicy i artyści. Koszt brexitu dla branży chemicznej wynosi już około 2 miliardów funtów.

Uciekają z Wyspy również duże przedsiębiorstwa. Mieszkańcy Grimsby, którzy jak karpie głosujące za Wigilią opowiedzieli się w 70 proc. za brexitem, stracili właśnie 200 miejsc pracy w związku z zamknięciem zakładu przetwórstwa ryb. Iceland Seafood, którzy przejęli upadły biznes w 2020 roku (wówczas utraciło pracę 400 osób), doszli w tym roku do wniosku, że prowadzenie firmy po brexicie nie ma tu większego sensu, i postanowili skupić się na rynkach Irlandii i Hiszpanii. Oddziały w Wielkiej Brytanii zamknęły lub zmniejszyły między innymi Honda (35 tys. miejsc pracy), Jaguar (45 tys.), Nissan (16 tys.), British Steel (4 tys.), Sony i wiele, wiele innych.

Londyn stracił 7 tys. miejsc pracy w sektorze finansowym (na korzyść krajów unijnych), a w tym miesiącu Paryż przejął tytuł największej giełdy w Europie.

Kolejnym skutkiem naszego wyjścia z klasą i bagatelizowania jego oczywistych konsekwencji jest brak stabilizacji – postrzegany i realny. Mało kto chce inwestować w kraju, w którym nie jest jasne, jakie obowiązują prawa i kiedy się mogą zmienić. Deregulacja rynku pracy też nie obrodziła jeszcze miodem i mlekiem. Płatnych dni wolnych jest w Anglii zaledwie 9 (w Polsce 14, Szwecji 16, w siedmiu innych krajach Unii 15). Podczas gdy inni zaczynają wprowadzać czterodniowy tydzień pracy, u nas planuje się zniesienie limitu 48 godzin pracy tygodniowo. Urlop macierzyński/ojcowski? Płatny urlop? Płaca minimalna? Do diabła z tymi lewackimi wymysłami!

Czterodniowy tydzień pracy? Najwyższy czas!

czytaj także

A i tak borykamy się już z brakiem pracowników, spowodowanym w dużej mierze przez brexit. Prezes Narodowego Banku Anglii podczas przesłuchania przed Komisją Specjalną Skarbu Państwa w tym miesiącu przyznał, że Wielka Brytania jest jedynym krajem OECD, który doświadcza „wstrząsających tendencji w sile roboczej”, co bezpośrednio wpłynęło na stan naszej gospodarki i kolosalną inflację.

Ludzi pracujących w Wielkiej Brytanii jest o prawie 2 proc. mniej, niż było w 2019 roku. Wydawałoby się, że skoro rząd chce „szybszego rozwoju”, to powinien zrozumieć, że przy malejącej sile roboczej nie spełnimy ekonomicznych oczekiwań. Przedstawiciele biznesu od dawna postulują ułatwienie imigracji właśnie z tego powodu – żeby było komu pracować.

Tymczasem premier Sunak, pomimo kariery w banku inwestycyjnym, wykazuje poważne braki w podstawach arytmetyki. Obecnie mamy nieobsadzonych miejsc pracy (około miliona) niż bezrobotnych i szukających pracy. Pod koniec listopada na corocznej Konferencji Konfederacji Biznesu Brytyjskiego (CBI), Sunak ogłosił, że jego priorytetem jest w tym momencie ukrócenie „nielegalnej imigracji”… Ręce opadają, a wraz z nimi narzędzia do pracy.

A rąk brakuje na przykład do zbierania plonów. Według Narodowego Związku Rolników już w pierwszej połowie tego roku zmarnowaliśmy warzywa i owoce o wartości 60 milionów funtów, właśnie z powodu braku pracowników. Według Brytyjskiej Izby Handlowej 76 proc. firm ma trudności z rekrutacją. Największe braki wykazuje budowlanka – pracowników brakuje w 83 proc. firm. Niewiele lepiej trzyma się logistyka i restauratorzy.

Liczba restauracji zamkniętych z powodu niewypłacalnosci wzrosła prawie dwukrotnie między kwietniem 2020 a kwietniem 2021 rok, do 1406). Były to restauracje, które dzięki rządowej pomocy dla przedsiębiorstw przetrwały pandemię, ale nie były w stanie funkcjonować bez pracowników i z ubożejącą klientelą.

Rządowa myśl przewodnia „brytyjskie posady dla Brytyjczyków” nie dotyczy najwyraźniej najlepiej płatnych posad w sektorach z przyszłością. Podczas wspomnianej konferencji CBI Sunak snuł wizję sektora technologicznego Wielkiej Brytanii, przyciągającego „najlepszych i najbardziej utalentowanych” młodych ludzi z całego świata (w związku z czym rząd planuje system wizowy właśnie dla nich). Trudno powiedzieć, co oprócz płacy ma owych „utalentowanych” przyciągnąć: transport, który staje z każdą zmianą pogodową, pustka na tradycyjnych ulicach handlowych, zabarykadowane kluby muzyczne, zamknięte restauracje, kiepska sytuacja mieszkaniowa czy upadająca ochrona zdrowia.

Rząd sklejony na ślinę, poseł zjada pająki. Jak premier Sunak został zakładnikiem własnej partii

Brexit nie jest jedynym powodem, dla którego odczuwamy brak siły roboczej. Wielka Brytania jest jedynym krajem rozwiniętym, w którym liczba osób w wieku produkcyjnym bez zatrudnienia rosła nadal po pierwszym szoku pandemii.

Około 600 tys. pracowników, którzy zniknęli z rynku pracy, jest przewlekle chorych. Pomimo że chęć do pracy jest dużo wyższa wśród chorych niepracujących niż wśród niepracujących zdrowych, szybko, o ile w ogóle, do pracy nie wrócą. Nie ma komu ani gdzie leczyć społeczeństwa. Po dwunastu latach rządu torysów, ulg podatkowych dla korporacji i realnych cięć wydatków na usługi publiczne, NHS niedługo ulegnie implozji. W grudniu po raz pierwszy w naszej historii zastrajkują brytyjskie pielęgniarki.

Po sześciu latach robienia ludziom wody z mózgu na temat konsekwencji brexitu temat wreszcie przestaje być tabu dla polityków i większości brytyjskich mediów. W trakcie październikowej konferencji torysów w Birmingham tłumy dobijały się na prounijne wydarzenie towarzyszące, podczas gdy w holu głównym wiało pustkami. „Financial Times” wypuścił w październiku półgodzinny reportaż wideo pt. Efekt brexitu: jak wyjście z Unii uderzyło w Wielką Brytanię? i udostępnił go za darmo, bez paywalla.

Zostały za to idiotyczne nagłówki podburzające przeciwko imigrantom. Jeszcze w listopadzie media pełne były wrzasku o rekordowej imigracji. Skokowy wzrost imigracji netto, do 504 tysięcy osób w 2022 roku, tłumaczy głównie przybycie uchodźców z Afganistanu, Ukrainy i Hongkongu (popierane przez większość społeczeństwa wbrew staraniom naszych naczelnych ksenofobów) i pocovidowy powrót zagranicznych studentów. Ale nic to, trzeba bić na alarm i trzymać gawiedź w pogotowiu, wmawiając wszystkim, że spadająca nieproporcjonalnie do krajów unijnych stopa życiowa to wina pandemii, wojny w Ukrainie, a teraz także Albańczyków i studentów z zagranicy.

Praca sezonowa z opcją wykorzystania seksualnego – tak Brytania wita uchodźców z Ukrainy

Wbrew tej propagandzie, jak każde starzejące się społeczeństwo, a po brexicie tym bardziej, powinniśmy imigrantów witać z otwartymi ramionami. Tymczasem Sunak, zamiast wytłumaczyć, kto, ile i za co płaci (studenci zagraniczni płacą za edukację jak za zboże i przynoszą Wielkiej Brytanii prawie 30 miliardów funtów rocznie), zarzeka się, że rozprawi się z nadmierną liczbą przyznawanych wiz studenckich.

Jak długo będziemy ślizgać się w dół w brexitowym amoku i na pomocarstwowym rauszu? Stawiajcie zakłady. A mityczne korzyści z brexitu? No jak to, przecież są! Korzyść odniósł na przykład hojny sponsor torysów Crispin Odey, który zasilił kampanię za wyjściem z Unii dotacjami w wysokości 870 tys. funtów. Zarobił 220 milionów funtów na przewidywalnym załamaniu się waluty i rządowych obligacji wraz z ogłoszeniem wyniku referendum.

Zyskali unijni przedsiębiorcy i producenci, zapewniający wyroby i usługi, których import do Unii z Wielkiej Brytanii przestał się opłacać. Zyskał każdy kraj europejski, w którym firmy brytyjskie i międzynarodowe zwiększyły operacje. W tym i Polska, gdzie m.in. w Aston Chemicals zatrudniono dodatkowy personel, a firma płaci podatki na terenie Unii. Korzystajcie! I wyciągajcie wnioski.

**
Johanna Kwiat – artystka, tłumaczka symultaniczna, amatorka kwaśnych jabłek. Absolwentka Wydziału Antropologii Kultury Goldsmith College, University of London.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Johanna Kwiat
Johanna Kwiat
Korespondentka Krytyki Politycznej z Londynu
Artystka, tłumaczka symultaniczna, amatorka kwaśnych jabłek. Absolwentka Wydziału Antropologii Kultury Goldsmith College, University of London. Korespondentka Krytyki Politycznej z Londynu.
Zamknij