Kraj

Cywilizacyjny regres po polsku. Cofamy się w rozwoju na własne życzenie

Kryzys energetyczny cofnie Polskę o lata pod względem energetyki, czystości powietrza oraz usług publicznych. Zamiast transformować energetykę, dopłacamy do węgla. Zamiast walczyć ze smogiem, dopuszczamy spalanie zabronionego przez wiele samorządów węgla brunatnego, a zamiast modernizacji komunikacji zbiorowej – coraz szybciej ją zwijamy.

Pod koniec września Sejm przyjął ustawę o pomocy dla przedsiębiorstw w związku z postępującym kryzysem energetycznym. Na ostatniej prostej tradycyjnie wrzucono do niej poprawki, które w drodze normalnego procesu legislacyjnego mogłyby wzbudzać niepotrzebny harmider. W ten sposób Sejm czasowo, do 30 kwietnia przyszłego roku, przywrócił do łask węgiel brunatny.

Obecnie można go już legalnie sprzedawać gospodarstwom domowym, a te będą mogły go swobodnie spalać w swoich domowych kotłach. Stało się to możliwe, gdyż posłowie i posłanki zawiesili też stosowanie kar za łamanie samorządowych uchwał antysmogowych. A w wielu z nich węgiel brunatny znalazł się na cenzurowanym.

Nic dziwnego, to straszliwie brudny i toksyczny rodzaj paliwa stałego. Zawiera między innymi kilka procent siarki, czyli jakieś dziesięć razy więcej niż węgiel kamienny. Jest też pełen popiołów i wilgoci. Jego wartość energetyczna jest kilkukrotnie niższa od ekogroszku, więc użytkownicy kotłów będą musieli dorzucić do nich kilka razy więcej surowca. To wszystko przedostanie się ich kominami na ulice miast i miasteczek. Smacznego.

Uchwały antysmogowe to jedno z naszych osiągnięć cywilizacyjnych z ostatnich trzech dekad. Powstawały często w trudzie, atmosferze kłótni i nieporozumień. Początkowo były uznawane za wymysły ekologicznych aktywistów, ale w 2022 roku mamy już tylko jedno województwo – podlaskie – które własnej uchwały wciąż się nie doczekało.

Bez planu, bez wiary, bez przyszłości? Polacy w kryzysie a transformacja energetyczna

Poza tym uchwały wprowadzono także na szczeblu wielu miast. Są one świadectwem tego, że wspólnoty lokalne starają się, lepiej lub gorzej, dbać o jakość powietrza na terytorium swoich gmin i miast. Sejm kilkoma głosowaniami te niewątpliwe osiągnięcia lokalnych społeczności zawiesił. Chociaż mieszkańcy nie chcą, by w ich otoczeniu spalać trujący węgiel brunatny, posłowie wymusili przymykanie na ten proceder oka.

Zjednoczona Prawica nie po raz pierwszy pokazała, że zdanie samorządów niespecjalnie ją obchodzi. W oczach PiS wspólnoty lokalne to rozwydrzone dzieciaki, które co jakiś czas trzeba przywołać do porządku.

Węgla więcej, OZE mniej

Kryzys energetyczny mógłby być okazją do zmiany Polski na lepsze. Poprzedni, ten z lat 70., w państwach Zachodu rozpoczął zmniejszanie paliwożerności samochodów i rekonstrukcję europejskich miast, które w tamtym czasie były zalewane przez niekończące się potoki aut.

Niestety, polska władza od początku obecnego kryzysu idzie na łatwiznę. Tylko w tym roku przepalimy ok. 12 miliardów złotych na dopłaty do węgla dla wszystkich, także bardzo zamożnych gospodarstw domowych ogrzewających się tym paliwem. Kolejne pieniądze pójdą na operację dystrybucji węgla poprzez samorządy – spółki skarbu państwa będą zobowiązane do sprzedaży im surowca w cenie 1,5 tys. zł za tonę.

Jesteśmy ostatnim państwem w UE, w którym gospodarstwa domowe na tak dużą skalę używają węgla w domowych kotłach. Na Polskę przypada 87 proc. węgla spalanego przez gospodarstwa domowe w UE. W ramach dopłat do węgla około 3 miliardów złotych trafi do gospodarstw domowych należących do 40 proc. najzamożniejszych w Polsce. Lepiej byłoby im dopłacić nawet i 5 miliardów, ale na montaż pomp ciepła albo termomodernizację domów, a nie na węgiel.

Obecny kryzys nie będzie dla nas okazją do postępu, ale wręcz przeciwnie – do cywilizacyjnego regresu. Zamiast transformować energetykę i całą gospodarkę w kierunku mniejszej emisyjności i energochłonności, spalamy jeszcze więcej węgla.

Według danych z EU-ETS, czyli unijnego systemu praw do emisji CO2, w 2021 roku Polska wyemitowała ekwiwalent 191,5 mln ton dwutlenku węgla. To przeszło 11 proc. więcej niż rok wcześniej. To także więcej w porównaniu do 2019 roku, czyli okresu sprzed pandemii, gdy wyemitowaliśmy 184 mln ton CO2.

Nic dziwnego – nasz miks energetyczny jest w coraz większym stopniu oparty na węglu. Według raportu Forum Energii w 2021 roku łączny udział węgla kamiennego i brunatnego w produkcji energii elektrycznej w Polsce wyniósł 72,4 proc. Rok wcześniej po raz pierwszy w historii zmniejszyliśmy udział węgla poniżej 70 proc., jednak w ubiegłym roku zdążyliśmy to zaprzepaścić. Udział odnawialnych źródeł energii w naszym miksie spadł z 18 do 17 proc.

Etat dla złodzieja tramwaju?

Na polu transformacji energetycznej jedziemy więc na wstecznym. Dowodów tego cofania się jest więcej. Wciąż nie uchwalono nowelizacji ustawy wiatrakowej, która, według Fundacji Instrat, wyklucza z nowych inwestycji wiatrowych 99,7 proc. lądowej powierzchni naszego kraju. Liberalizacja ustawy mogłaby zwiększyć dostępną powierzchnię 25-krotnie, niestety w rządzie prym wiodą hamulcowi zmian na lepsze – czyli między innymi Solidarna Polska.

Bogaci mieli czas na wymianę pieców. Dlaczego dopłacamy do ich węgla?

Nowelizacji ustawy wiatrakowej wciąż się nie doczekaliśmy, w kwietniu wprowadzono za to zmiany w fotowoltaice – tyle że na gorsze. Ustawa zmieniła metodę rozliczania prądu dla nowych prosumentów. Użytkownicy paneli PV, którzy zainstalowali je po 31 marca tego roku, nadwyżki sprzedają do sieci po cenie hurtowej, a za całość pobieranej z niej energii płacą cenę detaliczną, czyli obciążoną między innymi opłatami dystrybucyjnymi.

Zapewne między innymi dlatego tegoroczna edycja programu Mój Prąd 4.0 jak na razie jest porażką. Do października wpłynęło zaledwie 11,5 tys. wniosków. W edycji Mój Prąd 3.0 wpłynęło 178 tysięcy wniosków, a środki skończyły się po trzech miesiącach od uruchomienia. W tym roku bez wątpienia nie zostaną one wyczerpane.

Wydawałoby się, że kryzys energetyczny to dla transportu zbiorowego czas żniw. Kierowcy powinni chętnie przesiadać się do autobusów i tramwajów, by nie płacić horrendalnych rachunków koncernom paliwowym. Zakłady komunikacji miejskiej powinny zagęszczać siatki połączeń i wysyłać na ulice więcej autobusów.

Tyle w teorii. W praktyce polski transport zbiorowy przechodzi obecnie chyba największe tarapaty w historii. Miejscy przewoźnicy zmagają się z brakiem kierowców, których odstraszają fatalne warunki pracy. Zamiast zapłacić kierowcom więcej, miasta tną połączenia i likwidują linie. Duże ośrodki miejskie straciły po kilkaset milionów złotych rocznie z powodu obniżki PIT, więc ich możliwości finansowe są ograniczone.

W Krakowie we wrześniu wyjeżdżało o 25 autobusów mniej niż w okresie przedwakacyjnym. Na szczęście od października wróciły one na ulice. Jednak w Bydgoszczy z powodu braku kierowców oraz rosnących cen paliw i energii od października do likwidacji poszło 6 proc. kursów. Katastrofalna sytuacja jest też w Tychach, gdzie kursy odwoływane są regularnie. Od października z siatki połączeń zniknęło 30 kursów, a jedna linia w ogóle została zlikwidowana. Słynny 25-latek, który ukradł tramwaj na zajezdni w Katowicach i pojechał nim do Chorzowa, zbierając po drodze pasażerów, powinien raczej dostać etat w ZTM, zamiast trafić do aresztu na trzy miesiące.

Słowacja daje przykład

W pekaesach również rzeź. Połączenia autobusowe na prowincji miały przejść renesans dzięki uruchomieniu Funduszu Rozwoju Przewozów Autobusowych. Faktycznie, dzięki niemu udało się uruchomić co najmniej kilka bardzo dobrze działających sieci. Problem w tym, że obecna stawka dotacji wynosząca 3 złote za kilometr jest niewystarczająca, by utrzymać powstałych przewoźników. PKS Radom skończył działalność 31 października, a wypowiedzenia otrzymało 80 osób. W stan likwidacji postawiony został PKS Wałcz, który będzie kursować jedynie do końca roku. Małopolska PKS niemal z dnia na dzień zlikwidowała natomiast połączenie Myślenice–Kraków.

Zima, po której przyszła Thatcher

Zbulwersowani mieszkańcy Małopolski napisali petycję do marszałka województwa w sprawie wykluczenia transportowego. Warto przytoczyć jej dłuższe fragmenty:

„Przed wyborami w 2019 roku Prawo i Sprawiedliwość zdobyło serca i głosy wielu Małopolan, obiecując przywrócenie zlikwidowanych przed laty PKS-ów. […] Stąd też ze zdumieniem i głębokim żalem przyjęliśmy informację o tym, że linia transgraniczna została zlikwidowana i zastąpiona autobusem z przesiadką, z którego prawie nikt nie chce w tej formie korzystać, a pozostałe linie marszałkowskie wcale nie są nowym standardem, ale zwykłym busiarstwem, od którego wszyscy przecież chcielibyśmy już dawno odejść. […] Tuż za naszą południową granicą, w słowackim Kraju Żylińskim i Kraju Preszowskim, nie ma mowy o wykluczeniu komunikacyjnym ani busiarstwie. Tamtejsze regiony – odpowiedniki województwa małopolskiego przeznaczają na transport autobusowy nawet 10 proc. swojego budżetu (Małopolska – zaledwie 1 proc.), utrzymując całą sieć około 200 linii autobusowych (Małopolska – zaledwie kilkanaście, mimo że jest pięć razy większa od nich). Słowackie autobusy kursują przez cały dzień. Są to duże pojazdy, a nie ciasne busy. Dojeżdżają do każdej wioski, co pokazuje, że da się, w podobnych warunkach ekonomicznych i społecznych stworzyć profesjonalny transport publiczny”.

Dlaczego organizujemy Strajk Kryzysowy z rolnikami?

czytaj także

Dlaczego organizujemy Strajk Kryzysowy z rolnikami?

Dominika Lasota, Wiktoria Jędroszkowiak

Niewielka i uboższa Słowacja może więc być dla Polski cywilizacyjnym wzorem. Kryzys energetyczny cofnie Polskę o lata pod względem energetyki, czystości powietrza oraz usług publicznych. Zamiast transformować energetykę, dopłacamy do węgla. Zamiast walczyć ze smogiem, dopuszczamy spalanie zabronionego przez wiele samorządów węgla brunatnego. Kryzys mógłby być też szansą na przeprowadzenie modernizacji komunikacji zbiorowej. Niestety, stał się raczej okazją do jej dalszego zwijania. Rządzący zachowują dobry humor, gdyż polska gospodarka prawdopodobnie uniknie recesji. Szkoda tylko, że za cenę głębokiej recesji w obszarze naszych dóbr wspólnych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij