Czytaj dalej

Kto wyruchał Ronalda Reagana i co z tego wynikło?

J.G. Ballard to pornograf, który stymuluje supermarksistów. Jego książki ekranizowali Spielberg i Cronenberg. Ballardowski arsenał plądrowało doborowe grono filozofów, awangardowych muzyków i gwiazd list przebojów. Dziś, 13 lat po jego śmierci, dzieło Ballarda jest aktualne bardziej niż kiedykolwiek.

Kto wyruchał Ronalda Reagana i co z tego wynikło? Czy możliwy jest romans lewicy z surfaszyzmem? Co znaczy być supermarksistą? Jeśli nie wiecie, to posłuchajcie. Opowie o tym duch J.G. Ballarda. Najpierw jednak zapnijcie pasy, bo ta jazda może skończyć się kraksą katapultującą was w nowy świat. Będzie groźnie, ale wspaniale.

Marks i Engels nie byli pacyfistami

Dane profilowe szofera

James Graham Ballard (1930–2009) to jeden z najwybitniejszych pisarzy XX wieku. Brytyjski do szpiku kości Angol, który stał się ikoną globalnej popkultury. Perwersyjny nowator przebrany za konserwatystę starej daty.

Pół wieku przemieszkał w szeregowcu na przedmieściach Londynu. Do zdjęć dla prasy pozował, eksponując zaokrągloną sylwetkę – z dumą! Brzuszek plus baki oraz łysina i dziwaczna zaczeska. Blezer i bambosze. Jednocześnie pisał jak prorok, pornograf i patomorfolog w jednej osobie. Podtatusiała obudowa kryła stos atomowy, diaboliczną wyobraźnię, laserowy intelekt.

Fot. De Singel/flickr.com

Paradoks? Niekoniecznie. Jak zauważył jeden z krytyków, angielskie przedmieścia zawsze były ekstremalnie surrealistyczne, dlatego „takich” powieści nie mógł napisać „ktoś w dżinsach”. W tym przypadku drobnomieszczańskie opakowanie tworzyło skórę naturalnie zrośniętą z mutującą wyobraźnią zbiorową – i z literaturą opisującą te mutacje.

Jego książki ekranizowali Spielberg (Imperium słońca, 1987) i Cronenberg (Kraksa, 1996). Ballardowski arsenał plądrowało doborowe grono filozofów, awangardowych muzyków i gwiazd list przebojów. Baudrillard nazwał Kraksę „pierwszą wielką powieścią świata symulacji”. Legendarna wytwórnia Mute (Depeche Mode, Nick Cave, Laibach) zainaugurowała działalność singlem Warm Leatherette (1978), inspirowanym Kraksą. Siouxsie Sioux marzyła o Ballardowskim seksapilu. Grace Jones i Madonna też flirtowały z Ballardem.

Już sama zdolność do wywoływania odzewu z tak różnych stron świadczy o wielowymiarowym promieniowaniu tej literatury. Czy jednak dałoby się zidentyfikować główny generator promieniowania? Prawdopodobnie. To rdzeń programujący dezintegrację obiegowych wyobrażeń o człowieku, społeczeństwie, cywilizacji. Wynikiem jest ciągły, kalejdoskopowo przewrotny rozpad stereotypów antropologicznych i socjologicznych.

Przykład? Ballard zaczynał na początku lat 60. jako pisarz SF, ale od razu katapultował się z astronautycznej rupieciarni. Zamiast fantazjować o lotach kosmicznych, wolał studiować odloty wewnętrzne w apartamentach klasy średniej. Interesowały go pragnienia wszczepiane rodzinom nuklearnym przez kapitalizm, które zmieniały konsumentów w wykolejone maszyny, ulegające niesamowitym transformacjom – seksualnym i politycznym. Obłędny kosmos tworzyły pulsary w hipokampach agentów nieruchomości, copywriterów, producentów telewizyjnych. Białe karły eksplodowały w układach nerwowych neurologów i psychiatrów.

Jednocześnie pisarz badał ogólnospołeczne i geofizyczne procesy wielkoskalowe. Zatopiony świat (1962) oraz Susza (1965) opisywały przypuszczalny przebieg globalnego ocieplenia. Z kolei tematem dwóch ostatnich powieści Ballarda była rewolucja i pytanie o to, czy jest ona jeszcze możliwa. W Ludziach millenium (2003) pulsowała nadzieja na progresywną rewoltę klasy kreatywnej, Królestwo nadchodzi (2006) to zupełnie inna opowieść. To historia faszystowskich rozruchów na przedmieściach Londynu, wznieconych przez kiboli i klientów supermarketów pod wodzą zdeklasowanego aktora telewizyjnego; studium terenowe mechanizmów, które dziesięć lat później doprowadzą do brexitu, a w USA wyniosą do władzy Trumpa.

Skąd się wziął trumpizm?

czytaj także

Na szczęście nic nie jest jednoznaczne ani przesądzone. Ballard nie byłby sobą, gdyby nie wywracał do góry nogami wszystkiego, również własnych prognoz. Z jednej strony ostrzega przed potopem i suszą, a z drugiej twierdzi, że destrukcja dotychczasowego reżimu cywilizacyjnego może być wielką szansą dla jednostki, dla nas wszystkich. Proponuje zatem, by finał Zatopionego świata uznać za „happy end”. Główny bohater, zanurzając się w dżungli, która wyrosła po nowym potopie, zyskuje szansę na zgłębienie jądra ciemności. I wyjście z niej jako człowiek silniejszy: biologicznie, poznawczo, moralnie.

Kataklizmy owocują więc nowymi możliwościami. Dzięki nim można organizować nowe społeczeństwa, kto wie, czy nie lepsze od starych. Dlatego cykl opowiadań Cynobrowe piaski (1971) mapuje awangardowe komuny kwitnące w świecie futurystycznej pustyni. Outsiderzy, ekscentrycy, świry, nowatorzy i milionerzy współtworzą tam pełną napięć, a jednocześnie zaskakująco funkcjonalną strukturę społeczną. Potrafią kooperować, przy czym każdy performuje swoje psychopatologie. Ale nie po to, by znęcać się nad innymi, wdeptywać ich w piach. Przeciwnie, celem jest wzmacnianie innych oraz siebie. Patogimnastyka, inscenizująca akrobatyczne wynaturzenia i karkołomne odchyły od wczorajszych norm, daje ludziom głęboką satysfakcję. Pozwala im rozwijać się i doskonalić egzystencjalnie, interpersonalnie, społecznie. Takie są założenia antropologii i socjologii Ballarda. Jego etyka to prowokacja wymierzona w purytanizm moralny oraz pesymizm cywilizacyjny (prawicowy i lewicowy).

Elity zawiodły w sposób katastrofalny. Trzeba ratować, co się jeszcze da

W tym kontekście łatwo zrozumieć, czemu pisarz protestował, gdy nazywano go katastrofistą. Zagłady ludzkiej cywilizacji nie będzie – podkreślał. Człowiek późnej nowoczesności to tylko z pozoru dekadencka mimoza. Ponieważ cieplarnią konsumeryzmu rządzi twardy kapitalizm, a nierzadko wolna amerykanka, więc jesteśmy bardziej zahartowani, niż sądzą alarmiści, czarni i czerwoni. Zniesiemy więcej sprzeczności, więcej konfliktów ekonomicznych i kulturowych, niż sami przypuszczamy. Owszem, kryzysy mogą nas cofać do jaskiń – ale nie muszą. Równie dobrze właśnie dzięki kryzysom będziemy wskakiwać na wyższe poziomy reorganizacji.

Raport Ballarda. Od Reagana do Trumpa

Najpierw prześledźmy scenariusz brunatny. W demokracji, która umożliwia obywatelom swobodną ekspresję psychopatologicznych pragnień, konflikt polityczny jest zawsze sprzężony z eskalacją napięć seksualnych. Wtedy do gry wchodzi faszyzm. I może wygrać, bo często najskuteczniej odpowiada na masową „tęsknotę orgazmiczną”. To główna teza klasycznego studium Wilhelma Reicha Psychologia mas wobec faszyzmu (1933).

Ballard kontynuuje tę linię diagnostyczną. W latach 1968–1973 jego teksty stają się pastiszami dyskursów medycznych i eksperckich. Najwybitniejszą publikacją z tego okresu jest Atrocity Exhibition (1970), antologia eksperymentalnych form prozatorskich, inspirowanych raportem komisji Warrena badającej zabójstwo Kennedy’ego. Najbardziej bezczelna parodia w tym zbiorze to fikcyjny raport seksuologiczny, zatytułowany Why I Want to Fuck Ronald Reagan.

W 1968 zachodnią opinię publiczną zelektryzował fakt, że Reaganowi, będącemu „tylko” aktorem, a nie „poważnym politykiem”, udało się znaleźć w czołówce wyścigu do Białego Domu. Ballard podkreślał dwulicowość kandydata, czyniącą go prototypem nowego prawicowca. Na wierzchu była estetyka rodem z salonu samochodowego. Nowoczesna i opływowa karoseria, miękka tapicerka. Do tego reklamowy glamour, telewizyjna obietnica wygody i bezpieczeństwa. A pod maską? Przekaz podprogowy: jaskiniowo antysocjalistyczny, wrogi państwu opiekuńczemu, darwinowski.

Według Ballarda ten model kryptofaszyzmu napędzały popędy „analno-sadystyczne”. Uczestnicy fikcyjnego eksperymentu, opisanego w Why I Want to Fuck Ronald Reagan, otrzymali zestaw fotografii i zadanie do wykonania. Mieli stworzyć fotomontaż z udziałem Reagana, grającego główną rolę w dwóch sytuacjach. W trakcie stosunku seksualnego i kolizji samochodowej. „Waginalny stosunek z «Reaganem» okazał się powszechnie rozczarowujący, orgazm osiągnęło 2 proc. badanych. W większości przypadków preferowany model penetracji był odbytniczy”. To samo dotyczyło kraksy. Podczas tworzenia „optymalnego” modelu kolizji mniejszość badanych wolała zderzenia czołowe. Aż „82 proc. wybrało masywne kolizje tylne, preferując ekspresję mas kałowych i krwotoki rektalne”.

Must-fuck współczesnego człowieka

czytaj także

Jak rozszyfrować te metafory? Z perspektywy psychoanalitycznej osobowość analna ma naturę zahamowaną. Cierpi na swoiste „zatwardzenie”. Pod progiem świadomości zalegają stwardniałe odpady, złożone z fragmentów toksycznych treści wtłaczanych ludziom przez funkcjonariuszy reżimu cywilizacyjnego: rodziców, nauczycieli, pracodawców, polityków. Freud nazywał takie koprolity „sztabkami ekskrementów”.

Przykładową „sztabką” może być nienawiść do czarnuchów, żydokomuny, darmozjadów, zboczeńców – wtłaczana masom przez zbrunatniały kapitalizm. Po II wojnie nie przestano wtłaczać tej nienawiści, ale nie wolno już było wyrażać jej tak otwarcie jak przedtem.

Człowiek, któremu zawdzięczamy „feminazistki”

Sadyzm z kolei czerpie przyjemność nie tyle z zadawania bólu innym, ile z obsesyjnej kontroli. Według Fromma sadysta chce twardo kontrolować wszystko: w sobie (to akurat mniej) i wokół siebie (znacznie bardziej). Stąd prawicowe fantazje o polityce „prawa i porządku”. Ponieważ jednak surowa samodyscyplina jest frustrująca i trudna do utrzymania, sadyści wyżywają się głównie w dyscyplinowaniu innych. Samym sobie przyznają prawo do rozwolnienia.

Przy czym im większą masę osiągnie „sztabka”, tym bardziej naciska na wypróżnienie. W przebiegu tego parcia reaganizm reprezentował fazę powojennego zahamowania, szybko tracącego hamulce. Prawica przez pewien czas inwestowała w częściową samokontrolę oraz grę pozorów. Dlatego Reagan wygrał wybory, pozując na sprzedawcę samochodów przyjaznych dla wszystkich. Ale rządził inaczej, już jako akwizytor skrajnie prawicowej agresji, stale dolewając benzyny do wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów.

Nieprzypadkowo zatem w złotych latach reaganizmu Stephen King opublikował Christine (1983). Tytułowy samochód to Plymouth Fury z lat 50., który symbolizuje reakcyjną furię starej Ameryki, nabierającą nowego rozpędu. Pierwotnym właścicielem auta jest upiorny staruch, napędzany nienawiścią do „zasrańców” – wszystkich, którzy stoją mu na drodze i hamują jego agresję. Żądzę odwetu na „zasrańcach” dziedziczy po staruchu kolejny posiadacz Christine, nastoletni nerd i outsider.

Mechanizm transferu pokoleniowego jest w tym kontekście ważny o tyle, że trzydzieści lat od premiery powieści to właśnie młode pokolenie frustratów (seksualnych, ekonomicznych, kulturowych) przesiądzie się do reakcyjnych bolidów. Outsiderzy porzucą lewicę i wejdą w analny konkubinat z szoferem bezwstydnie wykolejonym: Donaldem Trumpem (to również aktor: gospodarz reality show The Apprentice). Trumpizm stanie się kanałem obsceny manifestowanej bez żadnych zahamowani, sztabka ekskrementów zmieni się w polityczne złoto, a ekspresję prawicy zdominują alt-rightowe „wysrywy”, kierowane przeciw takim „zasrańcom” jak imigranci, feministki czy neomarksiści.

Od trumpizmu do surfaszyzmu

Królestwo nadchodzi to powieść ukazująca świat, w którym brunatna obsceniczność wraca do mainstreamu i zalewa główną scenę. Systemowe zwieracze słabną, ludzie znów zaczynają otwarcie mówić, że jakiś nowy faszyzm nie byłby zły. Otłuszczone społeczeństwo się nudzi, więc nie chce chleba, nowych praw człowieka czy gadaniny o odpowiedzialności obywatelskiej. Rośnie natomiast popyt na igrzyska. Świetnie wyczuwają to demagodzy. „Potrzebujemy dramatu, chcemy, żeby naszymi uczuciami manipulowano, żeby nas oszukiwano i nam pochlebiano”. W tym układzie zaczyna dominować pragnienie faszyzmu rozrywkowego. Może on być „jedynym sposobem na utrzymanie społeczeństwa razem. Na zapanowanie nad agresją i skanalizowanie wszystkich lęków i nienawiści”. Ale nie chodzi o nowy zamordyzm. Reżim serwuje ludziom rozrywki „liberalne”, w pakietach z koncesjonowanym „rewolucjonizmem”. „Daj im agresywne wersje kołowrotka dla chomika, takie jak piłka nożna i hokej. Jeśli wciąż będą potrzebowali ujścia pary, niech podpalą kilka kiosków” – najlepiej imigranckich.

W takiej atmosferze wodzirejem okazuje się upadła gwiazda telewizji kablowej. To groteskowy mesjasz rozbijający się po przedmieściach czarną limuzyną, mercedesem nazwanym „Heinrich”. Otoczony egzotycznymi tancerkami, pozuje na bogacza, a zarazem trybuna ludowego. Reżyseruje pucz przeciwko snobom z klasy średniej, gardzącym „przedmieściami przy autostradzie”. Zaczyna jak Berlusconi, by awansować na kogoś w rodzaju Trumpa.

Trump nie był pierwszy, nie będzie ostatni. Po nim przyjdzie ktoś jeszcze bardziej bezwzględny

To populista podwójnie obsceniczny. Po pierwsze, na głównej scenie performuje totalne rozluźnienie „ludowych” zwieraczy. W rezultacie esencją polityki staje się teatralne „sranie” na elity. Po drugie – dostaje za to nagrodę od mas. Ma prawo obnosić własną nieprzyzwoitość: zakłamanie, pychę i korupcję. Jak mógłby powiedzieć Žižek, rezultatem jest koronacja nowego cesarza w ramach złośliwej parodii bajki Andersena. Cesarz nie potrzebuje szat ani listków figowych. Jest politycznym striptizerem, dumnym ze swojej gangsterskiej nagości.

Istnieje jednak alternatywna obsceniczność – realnie rewolucyjna, odsłonięta przez Ballarda w Ludziach millenium. Dochodzi tam do szokującego buntu elit. Pewnego dnia wyższa klasa średnia traci zahamowania: burżuje pod wpływem perwersyjnego podżegacza (terrorysty i pedofila) zaczynają niszczyć symbole własnego statusu. Podpalają swoje samochody i luksusowe apartamenty, budują barykady. W starciach z policją traktują własne dzieci jak żywe tarcze, gotowi poświęcić je na rewolucyjnym stosie.

„Skoro bogaci mają nas w dupie, to my ich też”

Mark Fisher, wybitny teoretyk lewicowy i fan Ballarda, tak podsumował rozwój akcji: powieść zaczyna się od wybuchu furii, jaką klasa kreatywna kieruje przeciwko własnemu konformizmowi – a kończy eksplozją „surfaszyzmu” (What are the Politics of Boredom?).

Co to znaczy? W latach 30. XX wieku surfaszyzm był inwektywą służącą do piętnowania surrealizmu. Niektórzy z jego krytyków uważali, że irracjonalna rewolta przeciw racjonalności mieszczańskiej nieuchronnie utonie w faszyzmie. Głównym celem tej krytyki był Georges Bataille, legendarny surrealista-marksista. W 1937 zszokował towarzyszy następującym twierdzeniem: rewolucja marksistowska musi rozgrywać się na tym samym poziomie co faszyzm. Czyli w obszarze mitologii niszczącej wszystko, co konserwuje burżuazyjną ideologię rozumu. W odpowiedzi część lewicy zawyrokowała, że surrealistyczny marksizm Bataille’a jest po prostu surrealistycznym faszyzmem.

Ale pojawiła się też inna interpretacja: istnieją dwa surfaszyzmy.

Pierwszy wywołuje całopalną ekstazę u tych, którzy absolutyzują swoją nienawiść do wszystkiego, co burżuazyjne (własności prywatnej, cieplarnianej kultury bezpieczeństwa, negocjacji i kompromisów). Tacy faszyści będą nie tylko gilotynować innych, ale poobcinają sobie własne głowy i rzucą je na stos, byle tylko wraz z nimi spłonął mieszczański świat.

Terror bez atomu człowieczeństwa

czytaj także

A surfaszyzm drugi? Umożliwia przezwyciężenie faszyzmu. W tym wariancie kluczową rolę gra nadrealizm. Zrywa on z tzw. realizmem, wznosząc się ponad obszar rządzony przez realpolitik, czyli konformizm podporządkowany konserwatywnym i reakcyjnym mitom. Co ważne, polityka nadrealistyczna nie może tracić głowy, musi wykorzystać dla własnych celów niektóre algorytmy realizmu. Na przykład trzeźwą ocenę układu sił, metodyczną analizę słabych i mocnych stron wroga. Autokrytykę. Podobnie surfaszyzm stałby się nadfaszyzmem, gdyby potrafił wykorzystać potencjalnie faszystowskie afekty (nienawiść do mieszczańskiego rozumu) w trakcie przemyślanej budowy społeczeństwa antyfaszystowskiego.

Od surfaszyzmu do supermarksizmu

Z tej perspektywy popatrzmy na „ludzi millenium”. Ich bunt wydaje się całopalny, a zarazem bezsensowny. Przypomina surrealistyczny „czyn bezzasadny”, akt ekstremalnej przemocy wolnej od przyczyn i sensu. Klasyczny przykład takiego czynu znajdziemy w Lochach Watykanu André Gide’a, gdzie główny bohater bez powodu zabija nieznajomego spotkanego w pociągu. Agresja bohaterów powieści Ballarda wydaje się jeszcze bardziej bezzasadna – niszczą przecież samych siebie, swoje mieszkania i kariery, są zdolni do zniszczenia własnych dzieci. I nie wiedzą, w jakim celu. Być może tylko po to, by przestać się nudzić.

Jednocześnie ich furia wskakuje na wyższy poziom racjonalności. Zdaniem Fishera dochodzi do tego wtedy, gdy bohaterowie przeżywają nihilistyczne objawienie: „burżuazyjne interesy nie leżą w niczyim interesie”. Wówczas autodestrukcja zyskuje marksistowski sens. „Ludzie milenium” mordują w sobie depozytariuszy bezsensownych interesów klasowych.

Depozytariusz to figura analna, przy czym analność znów okazuje się przynajmniej dwoista. Z jednej strony oznacza akumulację burżuazyjnych „sztabek ekskrementów”. W Ballardowskim uniwersum każdy samochód wiozący ludzi z domu do szkoły, do pracy, do supermarketu i z powrotem – rozwozi konformistów ulepionych z depozytów, które są prefabrykatami kapitalizmu absurdalnego i toksycznego. Jednak z drugiej strony ci konformiści marzą, żeby wywalić „sztabki” na złom, uwolnić się od balastu. Zacząć życie na nowych zasadach. Dlatego w finale powieści złomują nie tylko własne auta, lecz także cały dotychczasowy „rozkład jazdy” (reżim podziału pracy, obowiązków i przywilejów). Destrukcyjna dynamika tej analności nie musi, ale może być marksistowska.

Ważny okazuje się także jej radykalizm seksualny. Z detalami opisuje go Kraksa (1973), powieść radykalnie pornograficzna. Bohaterami są renegaci z klasy kreatywnej, którzy odtwarzają „na żywo” wypadki samochodowe z udziałem gwiazd filmowych – rozmyślnie narażając własne ciała na coraz głębsze obrażenia. Dopieszczony samochód symbolizuje tu ciało wzorcowo konformistyczne, podporządkowane mieszczańskiej dyscyplinie produkcji i konsumpcji. Autodestrukcja natomiast oznacza rekonstrukcję. Przemodelowanie siebie i innych w taki sposób, by powstawały „żywe rzeźby”, agresywnie wywrotowe.

Komunizm nie musi być apokaliptyczny – może być szampański

Powinny one posiadać nowe otwory cielesne. Po co? Żeby wydalać niechciane depozyty, a jednocześnie wchłaniać impulsy emancypacyjne. „Marzyłem o innych wypadkach, które mogłyby powiększyć ów repertuar otworów i zagłębień, łącząc je z coraz to innymi elementami konstrukcji samochodu, z jeszcze bardziej skomplikowanymi technologiami przyszłości” – raportuje narrator (noszący nazwisko samego autora).

Zwróćmy uwagę na problem komplikacji. Pożądana przyszłość, produkowana przez skomplikowane technologie także powinna być skomplikowana, wieloznaczna, bogata. Z tego wynika, że wydalanie starych koprolitów nie może prowadzić do powstania nowej próżni wewnętrznej. Ludzie uwolnieni od balastu nie mogą być skazani na głodówkę. Trzeba zaoferować im wzbogaconą dietę – nasycać ich nowymi treściami.

Ale zaznaczmy raz jeszcze. To, co bogate, nie powinno być jednoznaczne. Musi składać się z wielu komponentów, nierzadko ze sprzeczności. Nowa dieta, już nie burżuazyjna, będzie uboga, jeśli stanie się wegańska i purytańska. Wyczyszczona nawet z resztek drapieżności i destrukcyjności. Nieskażona spermą psychopatologii.

Wzbogacone stosunki społeczne muszą zatem uwzględniać pragnienie „nieczystości” (zboczeń, herezji). Ballard narrator wyraża tę potrzebę, opisując swoje relacje z żoną. „Przesuwałem palcami po jej dziąsłach w nadziei, że natrafię na choćby malutki okruch przyklejonej do zębów cielęciny” – „przeszukiwałem jej nozdrza i pępek, a w końcu srom i odbyt. Musiałbym wepchnąć palec wskazujący do oporu, by po jego wyciągnięciu poczuć najsłabszą woń substancji fekalnej, zobaczyć pod paznokciem cienką brązową obwódkę”.

Takie procedury erotyczne są zgodne z duchem materializmu dialektycznego. Jak twierdzi Fredric Jameson, marksizm to poznawcza i polityczna chłonność pozwalająca nam przyswajać i przetwarzać przeciwieństwa (które stanowią napęd rozwoju cywilizacyjnego). Przykład? Komuniści muszą pogodzić się z paradoksem: „kapitalizm jest zarazem najlepszą i najgorszą rzeczą, jaka kiedykolwiek przytrafiła się rodzajowi ludzkiemu”.

Wielka narracja albo stagnacja. Lewicy potrzeba kaznodziei

Konfrontacja z tą komplikacją wymaga socjotechnik paradoksalnych. Technologii politycznych, które wygrają z kapitalizmem, prześcignąwszy go w produkcji wyzwalających wynaturzeń. Jedną z nich mógłby być supermarksizm: generator obscenicznych nadwyżek, twórczych odchyłów i odpałów. Cel? Wygrać z darwinizmem i faszyzmem, zaplanować konsumpcję wolnościową, surrealnie racjonalną. Dla wszystkich i dla każdego.

Jaka jest funkcja Ballarda w tym planowaniu? Pisarz należał do przeciwników marksizmu. Uznawał go za biedamaterializm, który nie ogarnia późnej nowoczesności; który fetyszyzuje potrzeby rzekomo podstawowe, represjonując wszystkie inne. Tymczasem w społeczeństwach trwale przeoranych konsumpcjonizmem należy zaspokajać również pragnienia nadmiarowe, wyuzdane.

Supermarksista musi temu przyklasnąć! Zadanie futurystycznego komunizmu polega więc na spawaniu przeciwieństw. Naturę trzeba łączyć z inżynierią społeczną i geofizyczną, kulturę masową z awangardą, zdrowy hedonizm z cukrem i pieprzem perwersji. Demokrację deliberatywną z mikrodawkowaniem stymulującej przemocy. Autor Kraksy dostarcza półprzewodniki do produkcji takiego futuryzmu – potencjalnie czerwone.

Na przekór zaparciom mentalnym warto go czytać systematycznie także w Polsce – kraju zdewastowanym przez patologiczny antykomunizm.

**

Tomasz Kozak – marksista. Adiunkt w Instytucie Sztuk Pięknych UMCS. Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Kozak
Tomasz Kozak
Marksista
Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.
Zamknij