Jest dość zabawne, jak to absolwent Oksfordu Sikorski Radosław dał się podejść najprostszą sztuczką trollerską. Za nazwanie go „Herr Sikorski” odparował Beacie Kempie, żeby walnęła się „w zatłuszczony łeb”. A niezawodny Tomasz Lis dorzucił, bo pan Tomasz zawsze dorzuca, że „chyba przetłuszczony”.
Oczywiście strona obrażona, z Beatą Kempą na czele, zaczęła rozpaczać, jakie to straszne, jak tak można? Polały się łzy. Chociaż, swego czasu, to Kurski krzyczał o „babonach”, a prawicowi publicyści strajkujące kobiety wyzywali od kurewek (Ziemkiewicz) albo rechotali z Doroty Wellman, z którą nikt się nie prześpi (obślizgły Piekara).
Sikorski próbował się nawet bronić tym, że określanie go mianem „Herr Sikorski” to sugerowanie zdrady, a to jeszcze gorsze niż czepianie się wyglądu. Wyszło jednak dosyć piskliwie.
Wydawać by się mogło, że ot, zwyczajna pyskówka na Twitterze. Ale to jest coś więcej. Po pierwsze, oskarżanie innych o zdradę, w czym także lubuje się liberalna opozycja, krzycząc o ruskich agentach Putina, już tak spowszedniało, że na nikim nie robi wrażenia. Czepianie się czyjegoś wyglądu z kolei z roku na rok wydaje się coraz bardziej niedopuszczalne.
Liberalna opozycja nie rozumie, że tak jak dekadę temu żarty o niskim Kaczyńskim z kotem i bez konta w banku jeszcze uchodziły, tak dziś budzą już tylko politowanie. Bazujące na wyśmiewaniu estetyki sokoburakowienie – tak bardzo związane z PO i jej politykami – samo zaczęło wywoływać estetyczny niesmak. Jeśli chcesz obśmiać czyjś estetyczny wygląd, sam stajesz się obrzydliwy, a więc poniekąd nieestetyczny.
A po drugie, w sprawach estetycznych liberalnej opozycji oczywiście wolno mniej. Dlaczego? Ano dlatego, że wojna o to, kto narzuci w Polsce narrację polityczną, trwa. Czy naprawdę opozycja chce sporu o to, kto przynależy do „ładniuśkiej” elity z PO, a kto do „nieurodziwego” ludu z PiS? PiS doskonale zna swój elektorat. W pewnej mierze nim pogardza, czego dowodem jest chociażby telewizja Jacka Kurskiego, z której poziomu rechocze w mailach nawet sam premier Morawiecki.
Ale PiS z pewnej estetycznej siermiężności zrobił sprytny polityczny oręż. Tak, jesteśmy przaśni – zdają się mówić wyborcom PiS-owcy – ale przaśna na swój piękny sposób jest przecież cała Polska. W przaśności nie ma nic złego. Im bardziej PiS staje się przaśny, tym bardziej jest więc w swej ludowej narracji wiarygodny. I tym bardziej może wygrać z „ładniuśkimi” elitami.
Ba, im bardziej owa przaśność jest przez elitarne PO wyśmiewana, tym bardziej PiS w swej ludowości umocni się w elektoracie. Beata Kempa, nawet jeśli autentycznie, a nie PR-owo płakała w telewizji, lała też trochę łzy szczęścia. Oto Oksfrodczyk z dworku w Chobielinie kpi z wyglądu kobiety, konkretnie jej włosów, jakże podobnego do milionów zwykłych, zapracowanych polskich żon i matek. Trudno o lepszy prezent.
Rozumie to Tusk. Stąd te próby zerwania z wizerunkiem wielkomiejskiej PO. Te próby robienia show w zwyczajnych halach sportowych, to komiczne błogosławienie chleba.
Problem dla PO, a może i całej opozycji jednak nie jest w tym, że zarówno jej zaplecze partyjne, jak i ten najbardziej żelazny anty-PiS-owski elektorat wyborcami Prawa i Sprawiedliwości faktycznie pogardza. Bo przecież zaplecze PiS i elektorat PiS równie mocno pogardza wyborcami PO czy lewicy. Problem także nie w tym, że jedni i drudzy nie dają na wstrzymanie i przy byle kłótni wyzywają się i obrażają w social mediach. Ba, nawet nie w tym, że w próbach umizgiwania się salonowego Tuska do szarego człowieka ten były król Europy jadający z Obamą wiarygodny jest średnio.
Problem (dla PO) tkwi przede wszystkim w tym, że tych „przaśnych” było i nadal jest w Polsce więcej niż tych, którzy są elitarni jak Sikorski. Dlatego więcej wyborców oburzy się na obrażanie przez Sikorskiego na Twitterze Beaty Kempy czy Beaty Szydło aniżeli Małgorzaty Gersdorf przez prawicę. A potem pójdzie do urn zagłosować.


















