Jakub Małecki tłumaczy na łamach Klubu Jagiellońskiego, że „mężczyźni (i nie tylko) ubierają się źle, co niesie za sobą poważne konsekwencje” i jest istotnym problemem społecznym. Nie wiem, w jakiej Polsce żyje Małecki, ale w mojej istotne problemy społeczne to bieda, śmieciówki czy wykluczenie komunikacyjne, a nie to, co Małecki nazywa „chaosem modowym”. Joanna Jędrusik przeczytała za was tekst „Mężczyźni w Polsce ubierają się fatalnie”.
„Kto czyta prawicowe media, ten się w cyrku nie śmieje” – przyszło mi do głowy na widok nagłówka Mężczyźni w Polsce ubierają się fatalnie. Treść przeszła moje oczekiwania – trochę śmieszne i trochę straszne, że młoda postępowa (podobno) prawica tkwi w innej epoce nawet w kwestiach tak przyziemnych jak ubiór.
Zarzuty do stylówki polskich mężczyzn stawia Jakub Małecki – student filozofii na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II i członek redakcji działu „Nowa Chadecja”. Istotna informacja, bo biorąc pod uwagę zawartość artykułu, jakoś bym zrozumiała, gdyby autorem był oderwany od współczesnej rzeczywistości przedstawiciel starszego pokolenia publicystów. Tymczasem konserwatywną jazdę bez trzymanki serwuje nam zniesmaczony polskimi facetami student.
Od razu wyjaśnię, że nie widzę sensu w polemice ze zdaniem Małeckiego na temat rzekomo fatalnego ubioru mężczyzn. Niech wam wystarczy moja deklaracja, że nie zgadzam się z jego tezami i wierzę, że problemem nie jest to, jak faceci się ubierają, tylko że jeden z nich przyjmuje wyższościową perspektywę i krytykuje kilkanaście milionów facetów. Paskudny, elitarystyczny nawyk wielu konserwatystów, zakładanie, że ich rolą jest wzięcie za rękę ciemny lud i zaprowadzenie ładu przez krzewienie jedynych słusznych wartości, nawet w sprawach tak indywidualnych jak ubiór.
czytaj także
Ale od początku. Przeczytałam tekst o źle ubranych mężczyznach, żebyście nie musieli. Zaczyna się z grubej rury: autor przekonuje, że można, a nawet trzeba ograniczać czyjąś wolność, krótko mówiąc – wskazać facetom, jak powinni się ubierać. Małecki tłumaczy, że „mężczyźni (i nie tylko) ubierają się źle, co niesie za sobą poważne konsekwencje” i jest istotnym problemem społecznym. Nie wiem, w jakiej Polsce żyje Małecki, ale w mojej istotne problemy społeczne to bieda, śmieciówki czy wykluczenie komunikacyjne, a nie to, co Małecki nazywa „chaosem modowym”.
Następnie Małecki przytacza opinię ekspertki od savoir-vivre’u i etykiety, która objaśnia, niespodzianka, że jesteśmy postrzegani przez pryzmat ubioru i to, co nosimy, ma ogromne znaczenie. Przy okazji wspomina, że lockdownowe chodzenie w piżamie przyczyniało się do złego samopoczucia pracujących z domu. Nie ma sensu tłumaczyć, że wiele osób było zachwyconych, że nie trzeba się codziennie malować, czesać i chodzić w szpilkach lub garniturze, a złe samopoczucie wynikało raczej z niepewnej sytuacji pandemicznej czy zawodowej. W końcu gdyby ludzie tak źle czuli się w piżamach, to nie chodziliby w nich w dni wolne. Wybór ekspertki też mówi sporo o Małeckim – chyba autor naprawdę wierzy, że posługująca się korpo nowomową, ubierająca wyższą klasę menadżerską kobieta to słuszny sprzymierzeniec w walce o stylówkę polskich facetów.
czytaj także
Potem mowa o badaniach, które wskazują, znowu niespodzianka, że strój ma wpływ na to, jak postrzegamy nie tylko innych, ale także samych siebie. Małecki odwołuje się do artykułu naukowego, którego autorki zaznaczają, „że wciąż jest to zjawisko niewyjaśnione całkowicie”. Mimo diagnozy, która brzmi raczej jak komentarz do badań nad UFO, Małecki za naukowym artykułem przekonuje, że istnieje korelacja między strojem a „samouprzedmiotowieniem, agresją, poczuciem atrakcyjności, pewnością siebie, a nawet apetytem”. Od tej pory będę z uwagą śledziła publikacje autora, może kiedyś zdradzi, w co należy się ubierać, żeby przynajmniej raz dziennie nie mieć ochoty na moją ulubioną pizzę z ananasem.
W tekście Małeckiego brakuje mi konkretnych przykładów, również w tym przypadku autor niestety nie wspomina, jaki strój skłania ludzi do agresji, ale coś mi mówi, że jeśli jeden człowiek reaguje na drugiego agresją, to nie powinien tego tłumaczyć niewłaściwym (swoim lub cudzym) strojem, tak samo jak strojem nie powinno się tłumaczyć gwałtów i molestowania. Jeśli ktoś dopuszcza się przemocy, to winny jest sprawca, nie czyjeś koronkowe stringi albo brudny dres. W końcu mafiozi nie stają się mniej brutalni i bezwzględni od chodzenia w eleganckich garniturach.
Potem autor protekcjonalnie diagnozuje, że w Polsce panuje modowy chaos, ale niektórzy nie są wrażliwi i go nie zauważają. Zaznacza też (czyżby ze strachu przed oskarżeniem o konserwatyzm?), że nie tęskni za dawnymi czasami, i zaprasza do zastanowienia się nad tym, jak współcześnie można dbać o estetykę stroju. Małecki dodaje, że zaproszenie jest skierowane do każdego, nie tylko do elit. Ludzki pan. Znowu, taka uwaga wiele mówi o stanie umysłu młodego konserwatysty. Mnie nie przyszłoby do głowy dodać w tekście, że kieruję go nie tylko do elit.
Potem jazda bez trzymanki: „Spora część mężczyzn ubiera się dla przykładu tak, aby maksymalnie uwydatnić własną seksualność”. Obrywa się obcisłym męskim koszulkom, a nawet podwiniętym rękawom w koszulach, szortom „umożliwiającym prezentację łydek”, mokasynom, obcisłym spodniom, biżuterii na szyi i last but not least obowiązkowym „złotym sikorom”. Swoją drogą, zakładam, że Małecki jest fanem napisanej kilkadziesiąt lat temu przez Stanisława Staszewskiego Celiny, bo nie słyszałam, żeby dzisiaj ktokolwiek tak mówił o zegarkach. Wspominałam już, że autor tkwi mentalnie w innej epoce?
Dalej autor pisze o uprzedmiotowiających ciuchach: „Tego rodzaju strój jest niewłaściwy, ponieważ ułatwia sprowadzenie mężczyzny do roli zabawki i przedmiotu użycia”. Troska o seksualizację polskich mężczyzn jest niepokojąca i zalatuje incelskimi gadkami o facetach – ofiarach przemocy (także seksualnej) ze strony kobiet. Na wszelki wypadek objaśniam – w kraju, w którym kobiety są nagminnie dyskryminowane, seksizm jest bezkarny, a istotną składową wychowania dziewczynek jest uczenie ich, żeby ładnie wyglądały i podobały się chłopcom, problem uprzedmiotowienia dotyczy właśnie kobiet. To je sprowadza się do roli przedmiotów, ozdób, to one są ofiarami przemocy seksualnej, nie dajmy sobie wmawiać, że jest odwrotnie. Kobiety i dziewczynki non stop słuchają uwag na temat ubioru, mężczyźni nie. Chyba że od Małeckiego.
czytaj także
Autora niepokoi też odwrotny trend – ubrania, które „zupełnie nie reprezentują już żadnego podziału na płeć”. Z jednej strony seksualizacja, z drugiej gender. Najgorzej. Autor objaśnia, że strój powinien podkreślać cechy płciowe. Chciałoby się zapytać: po co? Żeby młodzi konserwatyści się nie pogubili i przypadkiem nie zapatrzyli w łydki kolegi, biorąc go za dziewczynę? Przeraża ich świat, w którym ktoś może nie identyfikować się nie tylko ze swoją płcią biologiczną, ale z żadną płcią? Za taką deklaracją stoi po prostu stara (nie)dobra polska homofobia.
Zaraz potem pojawia się krytyka dresów, które zatroskany autor widzi (skandal!) nawet w sklepach z elegancką odzieżą. Później przekonuje, że dres to strój „na tyle luźny, że raczej nie powinniśmy go zakładać na spotkania z innymi ludźmi”. Poza tym, że nie będziemy ubrani stosownie do okazji, istnieje, według Małeckiego, ryzyko (poparte badaniami), że w dresach będziemy się zbyt swobodnie czuć i zachowywać. Czy autor naprawdę wierzy, że ubrany w dres student jego Alma Mater imienia Jana Pawła II nagle poczuje się tak swobodnie, że pójdzie na Paradę Równości, upije się, wda w bójkę albo, jeszcze gorzej, zagłosuje na lewicę? Czasem trudno nadążyć za prawicowymi demonami. W każdym razie jako lewaczka nie uważam, żeby poczucie się w jakimś ubraniu swobodnie miało na mnie demoralizujący wpływ.
Potem Małecki pisze o autoekspresji, która według niego musi zawsze iść na kompromis z normami społecznymi, i autentyzmie jako pretekście do wywoływania zgorszenia, a na poparcie swoich tez, o zgrozo, zapodaje cytat z Zygmunta Baumana o tym, że jesteśmy zmuszeni do kupowania swojej indywidualności w supermarketach, i stawia zarzut, że co to za autentyzm z sieciówek. Chyba zabrakło mi u Małeckiego refleksji z listu Jana Pawła II do artystów (bo kto inny zajmuje się pięknem, jak nie oni?): „Niech różnorakie drogi, którymi podążacie, artyści całego świata, prowadzą was wszystkich do owego bezmiernego oceanu piękna”. Skoro nawet papież uznawał, że do piękna są różnorakie drogi, to może warto się w niego wczytać, a nie pisać bzdury i podpierać się nieskutecznie lewicowym myślicielem? Nie, młodzi prawacy, nie macie monopolu na decydowanie o tym, co jest piękne, nawet jeśli poprzecie to cytatem z Marksa.
Następnie autor pochyla się nad kolejnymi problemami, na przykład tym, że tylko mniej niż połowa Polaków interesuje się modą. To niby mało? Nie wiadomo, kogo Małecki traktuje jako benchmark. Autor uczynnie wyjaśnia, że problemem nie jest brak zainteresowania, ale niewłaściwe wzorce – większość, ku rozczarowaniu autora, deklaruje, że woli casualowe ubrania, a jedynie 19 procent, ubolewa Małecki, ubiera się klasycznie. Proszę bardzo, nie lubicie klasycznego stylu? Wolicie street, casual albo sportowy? Macie zły gust i nie umiecie w piękno. Podziękujcie Małeckiemu, że objaśnił wam świat. Pewnie wielu z was już pędzi sprawdzić, czy da się zaprasować ulubione dresy w kant.
czytaj także
Autor diagnozuje, że nieszczęśni faceci nie mają skąd czerpać właściwych wzorców ubioru. Następnie zapewnia nas, że wskaże nam kierunek rozwiązania tego palącego problemu, i objaśnia, że trzeba się kierować wartościami, takimi jak piękno, bo jak dowodzi autor, bez potrzeby piękna nie można mówić o kulturze.
Piękny strój powinien, według autora, podkreślać cechy płciowe, ale nie seksualizować przez odsłanianie nadmiernej ilości ciała. Niestety brakuje konkretów, nie wiemy, ile według Małeckiego można odsłonić w ramach umiłowania piękna i podkreślania płci, a ile świadczy o tym, że nie grzeszymy dobrym smakiem.
Potem, nareszcie, autor podrzuci protipa zagubionym mężczyznom: żeby się pozytywnie wyróżnić, należy właściwie wybierać dodatki. Kolejny nagłówek? „Nie chodzi o narzucanie sztywnych reguł” pojawia się w porę, kiedy zaczynam liczyć, ilu znam facetów ze złotymi, hehe, sikorami na rękach. Noszonymi nieironicznie, noszone ironiczne to przecież te przemyślanie dobrane dodatki, nie? Które w takim razie są nieprzemyślane? Jak Małecki weryfikuje poziom przemyśleń przeciętnego polskiego faceta względem dodatków? Nie wiemy.
Na koniec autor ubolewa, że ludzi rzadko da się do czegoś przekonać logiczną argumentacją. Szkoda, że nie próbował, ale mam wrażenie, że kategoryczne, arbitralne sądy, uzurpowanie sobie prawa do decydowania o tym, co jest piękne, i ocenianie, że inni nie mają o tym pojęcia, nie ma wiele wspólnego z logiczną argumentacją. Przeciwnie, wyklucza, uniemożliwia dyskusję i poniża krytykowanych, nie dając im legitymacji do obrony. Nie chodzi o to, żebyś przekonał Małeckiego, że twoje szorty są fajne, tylko o to, żebyś zrozumiał, że on wie lepiej.
Pierwsze słowa, które nasuwają się po lekturze tekstu, to (mrugam do libków) „nie mów innym, jak mają żyć”. Serio, to, jak wyglądamy, nie powinno podlegać czyjejkolwiek ocenie, niezależnie od tego, jakiej jesteśmy płci. Tak, funkcjonujemy w świecie, w którym wiele zawodów wiąże się z dress code’em, ale występki przeciwko takowemu nie świadczą o braku kręgosłupa estetycznego łamiących zasady, tylko o tym, że zasady często nie nadążają za rzeczywistością i wynikają z przestarzałych norm. Dress code jest niepraktyczny i to właśnie dress code sprowadza ludzi do roli przedmiotów – na przykład linie lotnicze wymagają od obsługi noszenia szpilek i obowiązkowego makijażu. Czy widzimy zastosowanie praktyczne? Przeciwnie, skoro obcasy muszą nosić kobiety, to nie dość, że zmusza się je do męki w imię czyjegoś poczucia estetyki, to w dodatku się je dyskryminuje – w końcu ich koledzy mogą chodzić po lotnisku w płaskich butach.
Od początku Małecki przekonuje, że ubiór się liczy, bo ludzie oceniają innych po stroju. Mam przede wszystkim wrażenie, że robi to sam autor i że z przekonaniem będzie uprzedzony nawet do najmądrzejszego i najwartościowszego faceta ubranego w szorty albo bluzę z kapturem. Ocenianie ludzi po ubiorze? Takie cnoty chcecie ugruntować w narodzie, młodzi konserwatyści?
Elegancki strój od zawsze był elementem legitymizującym władzę elit. Piękny surdut, frak, garnitur – od razu widać, że wielki pan i może mówić innym, co wolno, a co nie. Wyraźnie odróżnia się od ubranej w łachmany tłuszczy, której roczne zarobki nie starczyłyby nawet na kupno cylindra. Małecki co prawda raz wspomina, że ładne ubrania są niestety drogie, ale nie przychodzi mu do głowy, że o ubiorze decyduje kapitał kulturowy i mocno z nim powiązany status materialny, a wykluczenie estetyczne pokrywa się tutaj z wykluczeniem ekonomicznym. W końcu Polska jest półperyferyjnym i niezamożnym krajem. Od zawsze elity budowały swoją pozycję na zaznaczaniu swojej odrębności: estetycznej, kulturowej i ekonomicznej, od ludu. Teraz robi to Małecki, zupełnie pozbawiony refleksji o tym, że jego krytyka wpisuje się w żenujący klasizm. Taki spod znaku narzekania na szczerbatych Januszów w żonobijkach i dresie, chamstwo bez koszulek, nieumiejących się ubrać buraków i bazarowy styl. Fajnie tak poczuć się częścią lepszego świata niż biedota, która robi zakupy w sieciówce i na bazarze, a nie w vintage shopach i Hugo Bossie, prawda?
czytaj także
Na koniec warto podkreślić, nie oceniajmy po ciuchach, tylko po czynach. Uraczę was sugestywnym przykładem. Pamiętacie panikę moralną i medialną na widok posła odbierającego przysięgę w obuwiu sportowym? I to oburzenie Tomasza Lisa, który przy każdej okazji nazywa gościa trampkarzem. A mógł się na zaprzysiężenie ubrać ładnie, jak poseł Kukiz, prawda? Zły facet w gajerze to większy zamach na ład społeczny niż przyzwoity poseł trampkarz, który w ważnych kwestiach ma odwagę zagłosować przeciwko własnemu klubowi. Wolę Polskę casualową niż taką, w której ktoś wybierze Sachajkę do parlamentu, bo ten jest zawsze elegancko ubrany, a młodzi konserwatyści wmawiają nam, że kiepskie ciuchy to zagrożenie dla porządku społecznego.
Nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę wpaść na kampus Jana Pawła II i obczaić, co ta uduchowiona młodzież nosi.