„Diabeł się w ornat ubrał i ogonem na mszę dzwoni” – tymi słowami pana Zagłoby można najkrócej podsumować propozycje ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka, który obiecuje umocnienie „wolności” na polskich uczelniach.
Ktoś mógłby powiedzieć: „skoro wolność jest wielką wartością, co jest złego w tym, że ktoś – choćby ultrakatolicko-narodowo-pisowski minister – chce ją umacniać? Być może przedstawiciel antyliberalnej partii chce wprowadzić dobre rozwiązania: dlaczego mielibyśmy tego nie poprzeć?”. Odpowiadam: ponieważ ta propozycja jest oszustwem – chodzi w niej o coś zupełnie innego, niż oficjalnie głosi minister nauki. Dlatego omawiając pomysły Przemysława Czarnka, „wolność” trzeba wziąć w cudzysłów. Kiedy minister używa tego słowa, ma na myśli coś zupełnie innego.
Po pierwsze, wcale nie jest oczywiste, że wolność głoszenia poglądów na polskich uczelniach jest w jakikolwiek sposób zagrożona. Czarnek wielokrotnie tak twierdził, nie podawał jednak żadnych przykładów, a w każdym razie żadnych, które można by w niezależny sposób zweryfikować. Wspomniał np. o zakazie cytowania Jana Pawła II czy Tomasza z Akwinu w pracy doktorskiej. Nie wiadomo jednak, kto, komu, gdzie i kiedy tego rzekomo zakazał. Mówił także o „kilkudziesięciu” sprawach dyscyplinarnych wytoczonych wykładowcom za głoszenie „katolickich i konserwatywnych” poglądów. Znów jednak nie mówił, jakie konkretnie przypadki ma na myśli. „Diabeł się w ornat ubrał i ogonem na mszę dzwoni” – tymi słowami pana Zagłoby można najkrócej podsumować propozycje ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka, który obiecuje umocnienie „wolności” na polskich uczelniach.
To ważne, ponieważ w tych, o których wie opinia publiczna – np. w sprawie prof. Ewy Budzyńskiej z Uniwersytetu Śląskiego – wcale nie chodzi o „konserwatywne i katolickie poglądy”, tylko o brednie niezgodne z nauką. Według studentów prof. Budzyńskiej, którzy złożyli na nią skargę będącą podstawą sprawy dyscyplinarnej, wykładowczyni mówiła im m.in., że używanie domacicznej wkładki antykoncepcyjnej może spowodować urodzenie się dziecka z wkładką wrośniętą w głowę.
Uniwersytecie Śląski, jeśli boisz się Ordo Iuris, mrugnij osiem razy
czytaj także
Podobnie casus prof. Aleksandra Nalaskowskiego z UMK w Toruniu nie dotyczył „konserwatywnych poglądów”, tylko mowy nienawiści – chodziło m.in. o nazywanie osób LGBT+ „gwałcicielami” w felietonie w tygodniku „Sieci” (i wiele innych rzeczy, których nie chcę nawet cytować).
Minister Czarnek, powtórzmy, nie powołał się jednak na żaden konkretny przykład – być może dlatego, że wówczas można byłoby łatwo wykazać, co naprawdę ma na myśli, kiedy opowiada o „konserwatywnych i katolickich poglądach”. Wtedy okazałoby się, że ministrowi chodzi po prostu o zagwarantowanie religijnym fanatykom prawa do głoszenia na uczelniach – na wykładach! – poglądów jawnie przeczących wiedzy naukowej. Można więc będzie wykładać płaskoziemstwo oraz mówić, że geje i lesbijki są dewiantami, którzy gwałcą dzieci. Wykładowcy, którzy takie poglądy głoszą, będą mogli je głosić ex cathedra z poczuciem całkowitej bezkarności.
Rozwiązania, które zaproponował minister w postaci zmian w ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, wydają się potwierdzać, że dokładnie o coś takiego chodzi ministrowi. Co zawiera projekt? Zacytujmy:
– nauczyciel akademicki nie może zostać pociągnięty do odpowiedzialności za wyrażanie przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych;
– strony postępowania mają prawo skierować zażalenie do komisji dyscyplinarnej przy ministrze, jeżeli postępowanie dotyczy wyrażania przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych;
– wszczęte dotychczas postępowania, które dotyczą wyrażania przez nauczycieli akademickich przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych, zostają umorzone.
Każda religijna bzdura będzie więc chroniona. Co więcej, dotychczasowe postępowania zostaną umorzone. Gdyby zaś jednak jakiemuś homofobowi czy homofobce cudem wytoczono sprawę dyscyplinarną, minister ze swoją komisją będzie mógł ją umorzyć. To tyle, jeśli chodzi o „konserwatystów”. Znów tutaj to słowo trzeba wziąć w cudzysłów, nie chodzi bowiem o konserwatystów, tylko o ludzi obrażających innych i głoszących antynaukowe bzdury. Minister Czarnek nie ma chyba najlepszej opinii o konserwatyzmie, skoro uważa, że potrzebuje takiej ochrony.
Polskie uczelnie przetrwały getto ławkowe, bicie żydowskich studentów i profesorów, którzy z nimi sympatyzowali, a także stalinowskie represje wobec wykładowców. Przetrwają więc i takie przyzwolenie na brednie głoszone przez religijnych fanatyków.
Czarnek ogłosił Pakiet Wolności Akademickiej. Czy można już zapraszać płaskoziemców?
czytaj także
W deklaracjach ministra o „obronie wolności” jest jednak jeszcze jeden haczyk. Otóż chroniona ma być wolność wszystkich, niezależnie od poglądów, jak podkreślał parokrotnie w trakcie konferencji prasowej, a więc także osób o poglądach liberalnych i lewicowych. Z wyjątkiem – dodał zaraz minister – tych poglądów, których głoszenia zakazuje konstytucja.
Szanujemy konstytucję, prawda? Haczyk polega na tym, że minister interpretuje ją w bardzo szczególny sposób. Według niego art. 13 zakazuje „propagowania idei komunistycznych, idei nazistowskich, faszystowskich, w tym również marksistowskich” (to cytat z wypowiedzi Czarnka dla Radia Maryja z 1 października). To nieprawda. Art. 13 zakazuje „istnienia partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu”. Dostrzegacie różnicę? Konstytucja mówi zupełnie co innego, niż twierdzi minister.
Można więc bez trudu wyobrazić sobie sytuację, w której np. wykładanie marksizmu będzie zagrożone sankcją dyscyplinarną (bo konstytucja), a opowiadanie w sąsiedniej sali, że geje gwałcą dzieci, ponieważ taka ich natura, pozostanie nie tylko bezkarne, ale chronione przez władzę i nadkomisję dyscyplinarną przy ministrze.
Sprytne? Bardzo! Prymitywne, ale chytre. Będzie wolność? Będzie, a jakże. Dla religijnych fanatyków i ich politycznych patronów. Nie dla lewaków, którzy obrażają konstytucję niemoralnymi miazmatami.
Oto nowy kanon lektur Najprawdziwszego Polaka. Od lewaka dla ministra Czarnka
czytaj także
Całą ofensywę Czarnka w obronie rzekomo zagrożonej „wolności” trzeba też widzieć w szerszym kontekście. Po protestach kobiet przez media prawicy przetoczyła się fala paniki moralnej: zdaniem wielu polityków i komentatorów młodzi ludzie zostali zdemoralizowani przez lewicowych wykładowców. Sami, naturalnie, nie wpadliby na pomysł, aby protestować. Ideologiczna kontrola nad uniwersytetami stała się więc dla rządzącej prawicy priorytetem nie tylko ideologicznym, ale przede wszystkim politycznym. Jeżeli chcemy myśleć o utrzymaniu władzy w dłuższej perspektywie – pisali – trzeba zadbać o to, aby nam polityczni wrogowie nie wychowywali młodzieży.
Władza na razie nie posuwa się do represji, ale polityczny nacisk na polskie uczelnie z pewnością będzie narastał. PiS ma gotowy wzór. Viktor Orbán, który zakazał gender studies oraz wyrzucił Central European University z Budapesztu, posunął się na tej drodze znacznie dalej. Węgierski dyktator przejął także polityczną kontrolę nad finansowaniem badań naukowych, co dało mu narzędzie do podporządkowania sobie dużej części węgierskiego środowiska naukowego.
Zachód przesadnie nie protestował. Trudno wyobrazić sobie, żeby ujął się za polskim profesorami, tym bardziej że świat sobie doskonale bez naszej peryferyjnej nauki poradzi. Minister Czarnek będzie zaś miał swoje małe królestwo wolności – dla swoich.