„Pandemia koronawirusa utrudniła przekroczenie granic nie tylko żywym – stała się poważnym wyzwaniem dla rodzin zmarłych migrantów zarobkowych. Niektóre nawet nie odbierają ciała z kostnicy z powodu braku pieniędzy” – mówi Oleg Miliński, właściciel międzynarodowej firmy pogrzebowej Funeralia.
Olena Babakova: Firmy założone przez migrantów zajmują się zazwyczaj gastronomią, handlem, sprzątaniem. Jak wpadłeś na pomysł założenia biznesu, który zajmuje się transportem zmarłych za granicą Ukraińców do domu?
Oleg Miliński: Sam byłem pracownikiem migracyjnym we Włoszech. Ten kraj zmienił moje nastawienie do śmierci i pogrzebu: na Ukrainie pogrzeb to golgota, morze rozpaczy, które musi wchłonąć wszystkich, natomiast we Włoszech zobaczyłem, że nawet tak smutny dzień może być piękny. Że można godnie traktować ciało zmarłego i urządzić mu estetyczne pożegnanie z tym światem.
Dlatego po powrocie do rodzinnego Chmielnickiego w 2009 roku za zaoszczędzone pieniądze otworzyłem dom pogrzebowy. Po kilku latach zdałem sobie sprawę z problemów, z jakimi stykają się ukraińskie rodziny, których krewni zginęli podczas pracy w Europie. Wtedy postanowiłem zaangażować się w międzynarodową repatriację zwłok. Od 2015 roku moja firma Funeralia działa w UE: mamy biura w Warszawie i Mediolanie.
W nowej ojczyźnie pogrzeby robią tylko ci, którzy przybyli z całą rodziną oraz mają na to kasę – im dalej na zachód, tym droższy jest pogrzeb. Taniej jest przywieźć ciało Polaka z Wielkiej Brytanii, niż pochować go tam. W ciągu roku około trzech tysięcy ukraińskich rodzin zleca transport zmarłych z zagranicy w celu pochówku w domu.
Gdzie umierają krewni twoich klientów?
Wcześniej około 50 procent takich zamówień pochodziło z Rosji. W ostatnich latach sytuacja się zmienia – zacząłem mieć zamówienia ze Skandynawii; Francja i Niemcy rosną od dwóch lat. Obecnie najwięcej zgonów notuje się w Polsce – to ponad 600 Ukraińców w ubiegłym roku.
Jak wyglądała repatriacja umarłych w Europie przed pandemią?
Budzę się i już mam kilka nieprzeczytanych SMS-ów: gdzieś w Polsce, we Włoszech lub w Niemczech ktoś umarł i gdzieś go zawieźli. Zazwyczaj rodzina nie potrafi jednoznacznie stwierdzić, gdzie jest ciało, nie zna nazwy miasta lub nie potrafi go poprawnie przeliterować. Wtedy zaczynam poszukiwanie. Dzwonię na policję, do prokuratury, a czasem bezpośrednio do lekarzy w kostnicy, i zwykle po kilku godzinach już wiemy, gdzie jest ciało zmarłego.
Pewnego razu dostałem wiadomość i zacząłem tradycyjne poszukiwania. Okazało się, że mężczyzna żyje, a rodzinę wprowadzono w błąd! Był wypadek, policja źle zidentyfikowała ofiary i akurat mój „klient” przeżył. Ale niestety rzadko tak bywa. Z reguły wiadomość o śmierci zostaje potwierdzona i po uzyskaniu zgody od rodziny uruchamiam procedurę sprowadzenia ciała z zagranicy – repatriację, tylko że pośmiertną.
Ale nie zawsze tak się dzieje. W ubiegłym roku 30 procent ciał ukraińskich pracowników zmarłych podczas pobytu w Polsce nie odebrano z kostnicy. W warszawskim okręgu konsularnym zginęło 250 Ukraińców, z czego ciała 170 zostały wydane rodzinie czy takim firmom jak nasza. Inni leżą w kostnicach przez kilka miesięcy, a następnie chowa ich lokalny ośrodek pomocy społecznej.
Dlaczego?
Moim zdaniem dlatego, że rodziny na Ukrainie nie mają pieniędzy na to, by sprowadzić szczątki. Z reguły chodzi o kwotę ok. 1500–2000 euro, w przypadku sprowadzenia ciała z Europy Zachodniej – 3000. Bez względu na to, ile migrant zarabia za granicą, jego krewni wszystko wydają w ciągu miesiąca. Połowa moich klientów na wstępie deklaruje, że nie ma pieniędzy, że będą zbierać wśród sąsiadów.
Według badań ukraińscy migranci w Polsce to głównie osoby w wieku 20–35 lat. Na co umierają?
Przyczyny śmierci migrantów są takie same jak u pozostałej części populacji. Po pierwsze – choroby serca i krążenia. Dość często zdarzają się wypadki drogowe. Sporo samobójstw, szczególnie wśród młodych mężczyzn. Rok temu chowałem mężczyznę, który powiesił się pierwszego dnia pracy w Polsce. Oszukano go w pracy? Ktoś go skrzywdził? Tego nie wiem. Ale wiem, że rodzina pożyczyła mu tysiąc euro na podróż, a potem potrzebowała dwa razy więcej, aby pochować go w domu.
Epidemia pokazała, że europejskie gospodarki zależą od migrantów
czytaj także
Dziś rano telefon – dziewczyna rzuciła się pod samochód, zostawiła w domu dwoje dzieci. Nie ma męża, jej matka zbiera teraz pieniądze po całej wsi. Zmarłemu zawsze należy się szacunek, ale czasami myślę sobie: „cholera, jeśli tak chcesz się zabić, to zrób to w domu, bo jeśli zrobisz to za granicą, rodzina nie tylko przeżywa koszmarną tragedię, ale i popada w wielkie długi”.
Rodzina dała zgodę na przewiezienie ciała – co dzieje się dalej?
Należy uzyskać zgodę na pochówek w prokuraturze. Im większe miasto, tym dłużej czekasz na pozwolenie. Średnio zajmuje to dwa tygodnie, ale jeśli zmarły miał fałszywy paszport lub inne problemy z dokumentami, procedura może potrwać nawet kilka miesięcy. Na Ukrainie trudno to wyjaśnić ludziom – u nas, jak ktoś dziś zmarł, to jutro będzie pogrzeb. Nawet jeżeli chodzi o morderstwo i zostaje przeprowadzona sekcja zwłok, to ludzie stoją pod kostnicą z zamówioną trumną. W Europie i USA szczególnie w dużych miastach jest inaczej, spójrzcie chociażby na pogrzeby celebrytów – dlaczego są chowani w kilka tygodni? Nie tylko dlatego, że trzeba przygotować ceremonię. Czekają na papiery!
Po tym jak prokuratura wydała zgodę, wyrabiamy akt zgonu i pozwolenie lokalnych władz na wywóz ciała za granicę. Teraz jest to utrudnione. Podczas pandemii decydujący faktor dla żywych to jakie państwo zechce cię wpuścić. W mojej branży – jakie państwo zezwoli cię wypuścić. Następnie prosimy konsulat o zgodę na transport zwłok na Ukrainę.
czytaj także
Czy istnieje możliwość, by przyspieszyć ten proces?
Czasami, kiedy za zagranicą umiera jakiś wpływowy biznesmen czy urzędnik z Ukrainy, to jego kolegów kusi, by przyspieszyć procedurę i załatwić sprawę „po ukraińsku” – znaleźć „dojścia” do prokuratora czy lokalnych władz. Raz widziałem taką próbę nacisku na prokuratora w Niemczech, w wyniku której interesanci czekali jeszcze dłużej.
Kiedy wszystko jest gotowe, ubieramy ciało, malujemy, zabezpieczamy, wkładamy do trumny i przewozimy na Ukrainę, czasem tylko do granicy – jeżeli rodzina chce zaoszczędzić i dalej wieźć sama, to na Ukrainie można trumnę choćby na dachu samochodu zamontować. Z reguły przewozimy trumny, rzadziej urny. Chociaż urna jest tańsza.
Ukraińcy nie chcą kremacji?
Miesiąc temu miałem rozmowę z klientem: nie mamy pieniędzy, jesteśmy na bezrobociu, ale zrobić kremację? Nigdy! W Japonii 99 procent pogrzebów to kremacja, w UE odsetek ten rośnie z roku na rok. Na Ukrainie natomiast wokół kremacji jest sporo przesądów, szczególnie na wsi. Ale widzę, że kwarantanna wprowadziła tutaj zmiany – dziś wysłaliśmy osiem urn na Ukrainę. Ponieważ obecnie transport zwłok jest utrudniony – chodzi już nie o tygodnie, tylko miesiące czekania – ludzie skłaniają się ku szybszym i tańszym rozwiązaniom.
czytaj także
Na początku kwietnia przez zamknięte granice nie wyjeżdżaliśmy z kraju, ale jeździliśmy po Polsce i zbieraliśmy zwłoki – na kremację lub do naszej lodówki w Warszawie. 10 euro dziennie i mogą leżeć tam przez rok. Jednak do tego ludzie też są uprzedzeni – wielu Ukraińców uważa, że trzymanie ciała w lodówce przez długi czas jest przygnębiające. Ale teraz mamy taki okres, że wszyscy zmieniamy swoje przyzwyczajenia: siedzimy w domach, nie podajemy sobie dłoni, chodzimy w maseczkach. No więc również kremację zaczęto częściej wybierać.
Jak epidemia koronawirusa wpłynęła na międzynarodową repatriację zmarłych? Czy da się dziś karawanem przekroczyć granicę?
Od połowy marca wszystkie procedury związane z transportem ciał zmarłych zostały wydłużone co najmniej dwukrotnie. Dopiero teraz sytuacja z przejazdami przez granicę zaczyna wyglądać nieco lepiej. Ale przez kilka tygodni była naprawdę dramatyczna: zmarł Ukrainiec w Niemczech, a Polska i Czechy są zamknięte, z Austrii wyjeżdżać można tylko w godzinach nocnych. No to z Berlina jedziemy do Austrii, stamtąd na Węgry i na ukraińskie Zakarpacie. Wydłużenie trasy powoduje wzrost ceny za nasze usługi – muszę przecież zapłacić dniówkę kierowcy, opłacić mu hotel, paliwo. Dziś koszt sprowadzenia zwłok z Polski na Ukrainę to 2000–2500 euro, z Europy Zachodniej – 4000.
Rok temu chowałem mężczyznę, który powiesił się pierwszego dnia pracy w Polsce.
Na początku kwietnia Polska przez tydzień była jedynym krajem UE, który z powodu epidemii zabronił tak wwozić, jak i wywozić ciała zmarłych. Po apelu członków naszej branży do Polskiego Towarzystwa Pogrzebowego zakaz został złagodzony i od 7 kwietnia możemy wywozić urny. 20 kwietnia pojawiła się kolejna „innowacja” – teraz to nie powiatowa, tylko wojewódzka stacja sanitarno-epidemiologiczna wydaje zezwolenie na wywóz zwłok. Czyli dochodzi kolejny tydzień oczekiwania.
Kierowców karawanów nie obowiązuje kwarantanna?
Oczywiście, że obowiązuje. Kierowca, który przywiezie ciało na Ukrainę, trafia na kwarantannę na 14 dni. Wróci do UE – i tam znów 14 dni spędza w kwarantannie. Byłoby logiczne, gdyby kierowcy karawanów zostali zrównani z kierowcami ciężarówek i zwolnieni z obowiązku kwarantanny. Nie przekraczamy granicy dla zabawy; ludzie, którzy zamawiają nasze usługi, naprawdę nas potrzebują. Wiem od polskich kolegów, że jak wracają z ciałem z Niemiec, to polska Straż Graniczna nie wydaje im nakazu izolacji. A jak wróciłem z Ukrainy – od razu wpis do systemu i na następny dzień policja sprawdzała, czy jestem w domu.
Niektóre kraje opracowały specjalne zasady pochówku zmarłych na koronawirusa. Czy zmiany dotknęły też zasad transportu ciał?
Istnieje kilka chorób – dżuma, cholera, ebola, wąglik – w przypadku których ciało należy pochować w ciągu doby bez możliwości transportu za granicę. COVID-19 na tej liście nie ma. Obecnie tylko Włochy wymagają, by zmarłych na koronawirusa koniecznie kremować. Ale ciężko ten nakaz wykonać, bo kolejki do krematorium trwają tygodnie.
czytaj także
Miałem już trzech klientów, których krewni zmarli na koronawirusa we Włoszech. Zorganizowaliśmy kremację, transport urny i pogrzeb na Ukrainie. Generalnie oferujemy też klientom możliwość uczestnictwa w kremacji online, ale akurat teraz we Włoszech nie jest to możliwe z powodów sanitarnych.
Natomiast w innych państwach zmarłych na COVID-19 nie kremujemy, przewozimy trumny. Dla mnie ciało takiej osoby nie jest bardziej niebezpieczne niż podróż autobusem miejskim. W krajach UE kostnice dezynfekują takie zwłoki i pakują w worek. Ciało wygląda wtedy jak Jezus Chrystus w całunie. Trumna jest zawsze zapieczętowana, więc zwłoki nie stanowią niebezpieczeństwa dla innych.
Zauważyłem zresztą, że ta pandemia dodała ludziom empatii. Więcej rzeczy potrafią zrozumieć, zaakceptować. Wcześniej było tak: ktoś zmarł w Paryżu, a jego rodzina na wieść o tym, że ciało znajdzie się we Lwowie za dwa tygodnie, bardzo się burzy. A potem odbierałem telefony z naciskami od lokalnych władz czy księdza. Dzisiaj ludzie jakby pogodzili się z tym, że i w życiu, i w śmierci przeszkód pojawiło się więcej.
czytaj także
Kiedy rozmawiamy, słyszę, że urywa się u ciebie telefon, ciągle ktoś pyta o jakieś drobiazgi.
Klienci dzwonią po sto razy, nawet gdy nie mają konkretnych pytań – opowiadają o swoim dniu, żałobie, jak źle się czują. Po raz dziesiąty chcą usłyszeć, gdzie jest ciało, jak je ubierzemy, jaki będzie makijaż. Bo Ukraińcy nie lubią pogrzebu, przy którym nie mają nic do roboty. Kiedy pracowałem jeszcze na Ukrainie i mówiłem ludziom, że moja praca polega na tym, by oni mogli skupić się na rodzinie i nie martwić o szczegóły, to ich oburzenie nie znało granic. Jak to – pogrzeb, a ja nic nie robię, tylko papiery podpisałem? Więc kiedy osoba umiera za granicą, w domu ludzie od razu zaczynają zamawiać mszę, kopać grób, piec ciasta – nawet jeśli ciało przywiozą za miesiąc. Chcą czuć, że w ten sposób coś zrobili dla zmarłego.
Oczywiście, wiem, że gdy tak wydzwaniają, to potrzebują nie mnie, tylko psychologa – stracili ukochaną osobę, nie mogli się pożegnać, może nawet nie widzieli się z nią od lat. Ale na Ukrainie nie ma kultury psychoterapii, nie ma zwyczaju rozmowy o traumie, dlatego dzwonią do nas i po raz kolejny pytają, jak ubierzemy ciało.
A dla ciebie ta praca jest psychicznie trudna?
U mnie największy smutek wywołuje to, że wielu z tych śmierci za granicą dałoby się uniknąć. W Polsce sytuacja nie jest najgorsza – coraz więcej Ukraińców ma umowy o pracę, a wraz z nimi ubezpieczenie zdrowotne. Bo jeśli ktoś od lat pracuje nielegalnie, nie ma możliwości pójść do szpitala, to nawet kiedy wróci do domu, nie pójdzie do lekarza. Odnotowujemy wiele zgonów wśród młodych: kogoś przez kilka dni bolało serce, aż znaleźli go rano bez oddechu.
Czego z pewnością w Polsce brakuje migrantom, to pomocy psychologicznej. Ukraińcy rzadko mają gdzie pójść opowiedzieć o swoich krzywdach, wątpliwościach, porażkach. Konsulowie ukraińscy i tak mają sporo obowiązków, a większość takich spraw leży poza ich kompetencjami. Wciąż jest niewiele organizacji pozarządowych, które pomagają migrantom, a te, które istnieją – cierpią na brak finansowania.
Od kilku dekad temat śmierci jest tabu na Zachodzie. Żyjemy tak, jakby śmierci nie było, wypieramy ją ze swojej codzienności. Czy ta pandemia i towarzyszące jej obrazki ze szpitali, cmentarzy, krematorium zmuszą ludzi w Europie do zmiany swojego podejścia do śmierci i umierania?
I tak, i nie. Kiedy jakaś katastrofa nagłaśniana jest w mediach, to ludzie najpierw są w szoku, potem go oswajają, a na końcu tracą wrażliwość. W 2014 roku rada miejska Chmielnickiego, gdzie miałem dom pogrzebowy, zakazała sprzedaży wieńców pogrzebowych na ulicy. Bo ludzie są przygnębieni, kiedy widzą wieniec, a myślenie o śmierci psuje im humor! Alkohol czy broń w sklepach obok jakoś nikomu humoru nie psuły…
czytaj także
Z drugiej strony wydaje mi się, że teraz wiele osób zaczęło zwracać uwagę na statystyki dotyczące śmierci. Śledzą liczbę zgonów na koronawirusa, ale przy tym zaczęli porównywać te dane ze śmiercią z powodu raka lub chorób serca. I tu pojawia się zaskoczenie – iluż ludzi umiera codziennie z powodu prozaicznych, uleczalnych chorób! Dlaczego robimy tak mało, by ich uratować?
Osobiście chciałbym, aby koronawirus zmienił nie tyle stosunek do śmierci, ile do medycyny, która pomaga nam śmierci uniknąć. Przecież to straszne, jak w ostatnich latach ludzie zaniedbują obowiązek szczepienia dzieci. Być może teraz chociaż niektórzy antyszczepionkowcy uświadomią sobie, co może się stać, gdy przyjdzie epidemia, a nie będziemy mieli odporności zbiorowej. Jeśli to będzie jedyna lekcja wyciągnięta z tej pandemii, to już będzie sporo.