Oto najciekawsze wydarzenia minionego miesiąca w czeskiej i słowackiej polityce. Korespondencja Michala Chmeli.
Koniew zwalony
Afera z niewygodnym pomnikiem radzieckiego marszałka, o której pisałem w swojej poprzedniej korespondencji, wreszcie się uspokoiła.
czytaj także
Po zastanawiająco racjonalnej dyskusji (przerywanej tylko wrzaskami dochodzącymi zza okien) praska rada miasta postanowiła zastąpić posąg Koniewa pomnikiem upamiętniającym wyzwolenie Pragi, a marszałka przenieść gdzieś, gdzie nie będzie wywoływał publicznego zgorszenia. Niewykluczone, że Koniew trafi na cmentarz – choćby z tej racji, że na cmentarzu wandalizm to normalka i nie będzie nikogo kłuł w oczy.
Rosja pospieszyła oznajmić, że to skandaliczny pomysł i narusza międzynarodową umowę o ochronie grobów wojennych – chociaż marszałek nijak pod nią nie podpada – i sytuacja zrobiła się wybuchowa. Czescy i rosyjscy dyplomaci traktują się jak powietrze, a prorosyjskie media do spółki z ukochanym prezydentem naszego kraju z upodobaniem puszczają w świat bajędy, jakoby cała awantura została wywołana po to, by zbudować poziemny parking. Fakt, że taki pomysł istniał, ale posłano go do kosza trzynaście lat temu, zupełnie im nie przeszkadza.
Lepiej późno niż… a nie, czekaj
Z przyjemniejszych wydarzeń: prezydent Miloš Zeman oficjalnie obchodził swoje 75. urodziny. Z tej okazji chcę mu gorąco pogratulować i z całego serca życzyć mu zasłużonej emerytury, usunięcia z urzędu albo przedwczesnego zakończenia urzędowania. Ale co tam moje życzenia. Nic nie przebije prezentu, jaki wręczył mu parlament, gdy zagłosował przeciwko postawieniu mu zarzutów w sprawie rażącego i uporczywego łamania czeskiej konstytucji. Dar to tym cenniejszy, że Zeman od razu zapowiedział kolejną ingerencję w pracę naszego wymiaru sprawiedliwości: postanowił mianowicie ukręcić łeb dochodzeniu w sprawie oszustw podatkowych naszego (nieco tylko mniej ukochanego) premiera, Andreja Babiša. Ot tak, na wszelki wypadek, gdyby ta sprawa kiedykolwiek trafiła do sądu.
czytaj także
Co w tym wszystkim najbardziej pocieszne, to że jeszcze w ubiegłym roku Zeman zarzekał się, że za nic w świecie tego nie zrobi. Konkretnie, powiedział tak: „W żadnym wypadku nie udzielę amnestii Andrejowi Babišowi. W tej sprawie nie zmienię zdania. Gdybym to zrobił, naraziłbym się na śmieszność”. Gratulacje, Panie Prezydencie, zadanie wykonane!
czytaj także
W tej sytuacji to chyba lepiej, że nikt nie postawi nikomu zarzutów, skoro nagle obudziła się prokuratura: jak się okazuje, nie można winić premiera tylko za to, że odczytał definicję „małe lub średniej wielkości przedsiębiorstwo” (czyli takie, które może się ubiegać o unijne subsydia) na tyle kreatywnie, by podciągnąć pod nią „jeden z podmiotów wchodzących w skład największego konglomeratu agrochemicznego w kraju”.
Ta nagła zmiana stanowiska przyszła dość niespodziewanie po czterech latach wytężonego śledztwa. OLAF, europejski urząd do spraw zwalczania nadużyć finansowych, twardo obstaje przy wynikach swojego dochodzenia i upiera się, że ma uzasadnione podejrzenia, że doszło do oszustwa i firmy premiera Babiša wyłudzały europejskie dotacje. Trudno jednak oczekiwać, że system obsadzony po brzegi ludźmi na pasku Babiša da posłuch takim kalumniom. Ale nie traćmy z oczu plusów prokuratorskiego „w tył zwrot”: rezygnacja ze śledztwa oszczędzi czeskiemu premierowi kłopotliwego było nie było obowiązku podpisania własnej amnestii.
Czechy: Ćwierć miliona ludzi żądało ustąpienia premiera Babiša
czytaj także
Czekamy teraz, aż parlament zabierze się za naprawianie czeskiego prawa, by notoryczne łamanie go przez prezydenta i premiera nie podpadło już nigdy pod żaden niewygodny paragraf.
Ups, nie ten guzik
A teraz naprawdę dobra wiadomość.
Oglądana z wyżyn czeskiej chwały Słowacja jawi się jako wyżarzona pustynia, nad którą władzę (jeśli godzi się to nazwać władzą) sprawują pospołu bezbożne hordy katolików, konserwatystów, faszystów, gangsterów i kretynów… (ale nie wymieniajmy już dalej, bo wszystkie te kategorie jak ulał pasują do Republiki Czeskiej – no co zrobić, takie życie). Na szczęście ten pogląd okazał się choć w części nieuzasadniony, gdy słowacki parlament na jednym posiedzeniu odrzucił nie jeden, nie dwa ani trzy, ale aż cztery projekty ustaw dotyczące prawnego ograniczenia prawa do aborcji. Owszem, niektóre z tych projektów upadły z przyczyn raczej kuriozalnych – na przykład kiedy decydujący głos sprzeciwu oddał szef jednej z partii popierających projekt, bo omyłkowo nacisnął niewłaściwy przycisk (a chodziło niestety o prawo, które nie miało niczego ograniczać ani zakazywać, ale ułatwić adopcję dzieci).
Trzeba jednak przyznać, że w parlamentarnej debacie nad aborcją, kwestii na Słowacji skrajnie upolitycznionej, dało się usłyszeć głos rozsądku. Za dowód, że tak właśnie było, niech posłużą tłumne antyaborcyjne protesty wspierane przez dwa silne na Słowacji obozy: Kościół katolicki i neonazistowską partię LSNS – których zbliżenie ma w tym kraju szczególnie złowieszczą historię.
Parlament nie zwrócił jednak większej uwagi na te demonstracje, a trzy projekty ustaw, które ograniczałyby prawa człowieka, trafiły do kosza – przynajmniej na razie. Niech żyje Słowacja!
Histeria! Obłęd! Dżihad!
W Czechach też była jedna dobra wiadomość, ale zaraz potem się popsuła. Ponad tysiąc osób wzięło udział w pierwszym praskim strajku klimatycznym, a w innych miastach demonstrowały ich setki. Jedyną otwartą opozycję wobec nich stanowiła grupka mniej niż dziesięciorga aspirujących libertarian z humorystycznymi transparentami typu „Powiedz NIE klimatycznemu socjalizmowi!” (choć ze zdziwieniem odnotowałem brak hasła „Prawo do spalania prawem węgla!”).
czytaj także
Konserwatywna czeska scena polityczna zatrybiła nieco później: słynne wystąpienie Grety Thunberg na forum ONZ dało sygnał do zawodów w znieważaniu nastoletniej szwedzkiej aktywistki. Pierwszą salwę oddali Obywatelscy Demokraci (konserwatywni, prawicowi buce) złorzeczeniami na „zielone szaleństwo”, „młodocianą, chorą Gretę, dziecięcą ofiarę ekolobbystów” oraz „ideologię, która zawsze prowadzi do tragedii”.
Stawkę podbili wywodzący się z tejże partii „trójkolorowi” nacjonaliści tradycyjną, uczciwą i do cna obrzydliwą dawką drwin, pogardy i szejmingu: „światowa polityka nie może być prowadzona pod dyktando szesnastoletniej dziewczyny ze zdiagnozowanym zaburzeniem umysłowym”.
Nasz ukochany prezydent Zeman nie pozostawał w tyle, porównując klimatycznych demonstrantów do krucjaty dziecięcej, ale nawet jego przegonił premier, pohukując na „ton, agresję i histerię” Grety Thunberg i zarzekając się przy tym, że Republika Czeska robi co może dla poprawy klimatu.
Faktycznie: całkiem niedawno powołaliśmy specjalną podkomisję, która ma rekomendować sposoby ograniczania zużycia węgla krajowej gospodarce. Szczytny to cel, tylko tak się składa, że w tej akurat komisji zasiada klimatyczny negacjonista, który – nie zmyślam, niestety – nazwał Gretę Thunberg „Joanną d’Arc klimatycznego dżihadu”.
I to, jak sądzę, zamyka temat.
**
Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.