Dotacja kapitałowa dla osiemnastolatków w wysokości 25 tysięcy złotych kosztowałaby nas rocznie tyle, ile trzynaste emerytury, za to zdecydowanie bardziej pomogłaby młodym niż zwolnienie ich z PIT.
Różnice majątkowe to samonapędzający się mechanizm. Ludzie bogaci mają więcej możliwości pomnażania kapitału niż mniej zarabiający, stają się więc jeszcze bogatsi niż ci drudzy. Przekraczanie kolejnych progów bogactwa otwiera przed nimi coraz to nowe furtki pozwalające jeszcze szybciej powiększać majątek, w efekcie czego nożyce rozwierają się jeszcze szerzej. Inwestycje w nieruchomości, najbardziej dochodowe fundusze inwestycyjne czy rozliczanie się przez liczne raje podatkowe, z których część leży zresztą w UE, to instrumenty premium, do których maluczcy w ogóle nie mają dostępu.
Bogaci mają też tańszy dostęp do kapitału (niższe oprocentowanie pożyczek), więc gdy zechcą sfinansować swoją inwestycję kredytem, zapłacą za to znacznie mniej niż zwykli ciułacze czy drobni przedsiębiorcy. Wszystko to sprawia, że nierówności majątkowe muszą rosnąć, a do górnego jednego procenta czy nawet górnych 10 procent będzie trafiać coraz większa część tortu, jakim jest zakumulowany majątek krajowy (czy też światowy, patrząc z perspektywy globalnej).
Nierówny wyścig
Postępująca akumulacja majątków osobistych jest prawdopodobnie najważniejszym w Polsce czynnikiem nierówności szans. Potomkowie zamożnych rodzin od najmłodszych lat korzystają z rodzinnych zasobów, dzięki czemu otrzymują lepszą edukację i wyższy kapitał społeczno-kulturowy. Mogą bez większych przeszkód udać się na studia do innego miasta czy nawet kraju, ponieważ rodzice sfinansują im utrzymanie. Nie będą musieli przy tym marnować energii i czasu na dorabianie w typowych studenckich miejscach pracy (puby, fast foody itd.), lecz wykorzystają je na zdobywanie sieci kontaktów, aktywność społeczną czy poszerzanie wiedzy. Gdy więc opuszczą mury uczelni, będą kilka kroków przed mniej zamożnymi koleżankami i kolegami, a przecież bogata rodzina chętnie sfinansuje im jeszcze dobry start w samodzielne życie.
czytaj także
Zwiększające się nierówności majątkowe sprawiają więc, że z każdym kolejnym pokoleniem dzieci zamożnych rodzin mają większą przewagę na starcie. Mniej zamożni nie mają szans z nimi konkurować – a przecież żyjemy w systemie gospodarczym opartym na konkurencji. Trudno tu w ogóle mówić o równych szansach dla wszystkich. Już na starcie biegu potomkowie zamożnych rodziców mają kilkaset metrów przewagi, a na ich trasie nie ma żadnych płotków, ewentualnie są rozmieszczone dużo rzadziej.
Już na starcie biegu potomkowie zamożnych rodziców mają kilkaset metrów przewagi, a na ich trasie nie ma żadnych płotków.
Według OECD polskie gospodarstwa domowe należące do dolnych 60 procent, a więc większość społeczeństwa, kontrolują jedynie 18 procent krajowego majątku. Tymczasem rodziny należące do górnych 10 procent mają do dyspozycji aż 42 procent kapitału zgromadzonego przez obywateli kraju znad Wisły. A przecież polskie nierówności majątkowe na pełną skalę rosną dopiero od 30 lat. W 50-lecie III RP górne 10 procent będą jeszcze potężniejsze w stosunku do dolnej większości. Konkurencja, na której – powtórzmy – oparta jest gospodarka rynkowa, będzie więc przypominać mecz z ustawionym na początku wynikiem.
Oczywiście, wciąż będą pewne przetasowania, ktoś rozpuści rodzinny majątek, a jakiś wyjątkowy talent z klasy ludowej się wzbogaci, o czym fundamentaliści kapitalizmu będą bez przerwy przypominać, próbując dowieść w ten sposób, że każdy ma szansę na sukces, „wystarczy tylko chcieć”. Te przetasowania nie zmienią jednak ogólnej zasady działania systemu i hierarchii społecznej, która zostanie skutecznie spetryfikowana.
Pomysł znany od dawna
Nierówności majątkowe zagrażają zatem samej istocie gospodarki rynkowej, jaką jest wolna konkurencja. Powinny więc przeszkadzać jej najzagorzalszym zwolennikom, ale tak się nie dzieje. Pozostaje więc bronić gospodarki rynkowej tym, którzy przed nią bezkrytycznie nie klękają, a rynku nie traktują jak wyroczni.
10 najbogatszych osób w Polsce ma tyle, co 6,8 miliona najuboższych
czytaj także
Jedną z wysuwanych przez nich propozycji jest tak zwana dotacja kapitałowa, czyli swego rodzaju spadek od państwa, jaki otrzymują wszyscy wchodzący w pełnoletniość obywatele. Swego czasu takie rozwiązanie zaproponowali w USA Bruce Ackerman i Anne Alstott, autorzy książki The Stakeholder Society. Wyszli oni z założenia, że każda obywatelka i obywatel mają prawo do zgromadzonego przez pokolenia krajowego bogactwa, powinni więc w nim partycypować. Zaproponowali, by każdy obywatel otrzymywał u progu dorosłości 80 tysięcy dolarów na „dobry start”, sfinansowane z dwuprocentowego podatku od majątku osobistego.
Wcześniej w Wielkiej Brytanii profesor ekonomii politycznej Cedric Sandford zaproponował podobny mechanizm: „negatywny podatek od kapitału”. Różniłby się on tym, że państwo jedynie wyrównywałoby majątek początkowy osiemnastolatków do pewnej ustalonej granicy – tak więc ci, którzy mieliby więcej, nie otrzymaliby nic, a ci, którzy nie mieliby nic, dostaliby od państwa pełną pulę.
Dotację kapitałową zaproponował także nieżyjący już Anthony Atkinson w książce Nierówności. Co da się zrobić?. Według niego mogłaby ona wynosić 10 tysięcy funtów, a finansować ją miałyby wpływy z podatku od spadków. Atkinson przywołuje także utworzony na Wyspach mechanizm Child Trust Fund, dzięki któremu rodzice wspierani państwowymi dotacjami mogli odkładać środki, które miały zostać przekazane ich dzieciom w momencie przekroczenia progu dorosłości. To byłby oczywiście półśrodek, gdyż rodzice mieli partycypować w kosztach, a wielu nie byłoby na to stać. Nawet ten półśrodek nie przetrwał jednak rządów torysów, którzy doszli do władzy w 2010 roku i niemal natychmiast zlikwidowali fundusz.
10 miliardów na wyrównanie szans
Jak mogłoby to wyglądać w Polsce? Jak zauważa Atkinson, dotacja nie może być zbyt mała, gdyż wtedy beneficjent po prostu ją przeje albo przehula, co w wieku 18 lat może się wydawać całkiem rozsądnym wyborem. Musi ona wystarczyć na coś konkretnego, z drugiej strony trzeba pamiętać o ograniczeniach budżetowych naszego wciąż niebogatego państwa. W Polsce mogłaby ona wynosić 25 tys. złotych. W 18. urodziny każdy obywatel otrzymywałby taką kwotę na swój rachunek bankowy, a jeśli by go nie miał, państwo otwierałoby mu bezpłatne konto w jednym z państwowych banków.
czytaj także
Przy 400 tysiącach osiemnastolatków roczny koszt budżetu państwa wyniósłby 10 mld zł, czyli kwotę porównywalną z tym, ile wydamy w tym roku na trzynaste emerytury. Byłoby to przy tym rozwiązanie systemowo zmniejszające nierówności szans, a nie ordynarna kiełbasa wyborcza. Dotacja kapitałowa dużo bardziej pomogłaby młodym niż zwolnienie ich z PIT. A trzeba pamiętać, że kolejne roczniki są w Polsce coraz mniej liczne, więc ten koszt budżetowy będzie spadał.
Dotacja kapitałowa dużo bardziej pomogłaby młodym niż zwolnienie ich z PIT.
Źródeł finansowania mogłoby być kilka. Fundusz, z którego finansowane byłyby dotacje kapitałowe, powinny zasilać w pierwszej kolejności dywidendy spółek Skarbu Państwa oraz dotacje dla budżetu z NBP. W końcu każdy obywatel i każda obywatelka są de facto udziałowcami spółek Skarbu Państwa, więc powinni partycypować w ich zyskach. Oprócz tego należałoby też przywrócić opodatkowanie spadków i darowizn w obrębie najbliższej rodziny i dodatkowe wpływy z tego podatku skierować bezpośrednio do funduszu dotacji kapitałowej. Dzięki temu dziedzice zamożnych rodzin podzieliby się swoim spadkiem z tymi, którzy nie mogą liczyć na podobną przyjemność.
Oprócz tego należałoby też wprowadzić podatek katastralny (czyli od wartości nieruchomości), którym obciążone byłyby ekskluzywne nieruchomości – na przykład o wartości powyżej 2 mln zł. Podatek od nieruchomości, który jest w Polsce śmiesznie niski, wciąż trafiałby do budżetów gmin, a wpływy z podatku katastralnego do funduszu dotacji kapitałowej.
Kacper Płażyński lubi to
25 tys. złotych to kwota, która umożliwiłaby przyzwoity start mniej zamożnym Polakom. Mogliby je zużyć na wiele różnych celów – chociażby na dalszą edukację lub utrzymanie podczas studiów w innym mieście. Dzięki temu mogliby się skupić raczej na zdobywaniu wiedzy niż np. smażeniu kotletów. Ci z kolei, którzy utrzymanie mieliby zapewnione, mogliby włożyć kwotę na lokatę i po ukończeniu studiów sfinansować nią np. wkład własny przy zakupie mieszkania. Lub rozkręcić dzięki niej jakiś niewielki biznes – maksymalna dotacja z Urzędu Pracy na założenie działalności gospodarczej jest bardzo podobnej wysokości.
czytaj także
Jakiś przyszły Kacper Płażyński nie musiałby już udawać bezrobotnego, żeby otworzyć niewielką kancelarię, lecz mógłby po prostu skorzystać ze swojej dotacji kapitałowej. Oczywiście, część osiemnastolatków kwotę tę by zwyczajnie zmarnowała, ale bez wątpienia byłaby to mniejszość, a politykę społeczną powinno prowadzić się pod większość obywateli, a nie margines. Za 10 mld zł rocznie, które byłyby finansowane w większości z dodatkowych źródeł do budżetu, umożliwilibyśmy start tym Polkom i Polakom, którzy nie mają szczęścia posiadać bogatych rodziców. Czyli zdecydowanej większości.