Gospodarka

Pudrowanie złego systemu

Zmiany w podatku PIT na pierwszy rzut oka dobrze się prezentują, ale nie rozwiązują w żaden sposób problemu, jakim jest niesprawiedliwy i odstający od zachodnich standardów polski system podatkowy.

Politycy najwyraźniej wyczuwają, że z naszym podatkiem dochodowym od osób fizycznych jest coś głęboko nie tak. W sytuacji, gdy na Zachodzie standardem cywilizacyjnym jest progresja i bardziej sprawiedliwe rozłożenie obciążeń, w Polsce bliżsi jesteśmy standardom wschodnim – PIT jest de facto liniowy, a najzamożniejsi mają mnóstwo możliwości, żeby i tak niski podatek sobie obniżać.


Mimo to nikomu nie starczyło dotąd odwagi, by gruntownie go zreformować, a ambitny projekt jednolitej progresywnej daniny dochodowej przepadł z kretesem, zaszczuty przez wpływową mniejszość, której by zaszkodził. Co jakiś czas dostajemy niewielkie korekty, które mają w założeniu ucywilizować nieco system, ale ich efekty są niewielkie, wprowadzają chaos, a czasem też tworzą pola do kolejnych nadużyć.

To samo dotyczy trzech zaproponowanych właśnie przez PiS rozwiązań: podwojenia kosztów uzyskania przychodu pracowników, zniesienia PIT dla osób do 26 roku życia i obniżki pierwszej stawki do 17 proc. Pierwsza propozycja jest bardzo dobra, druga zupełnie idiotyczna, a trzecia – tradycyjnie – kosmetyczna.

10 lat kosztów pracowniczych

Na podwyższenie kosztów uzyskania przychodu pracownicy czekali od lat – konkretnie od dziesięciu. Przez tę dekadę pensje poszły w górę, koszty życia również, a koszty pracownicze stały w miejscu, jakby kolejnym ekipom rządzącym wyleciało z głowy, że coś takiego w ogóle istnieje. Przypomnijmy, że obecnie koszty uzyskania przychodu dla pracowników wynoszą 111 zł miesięcznie lub 139 zł miesięcznie dla tych, którzy muszą dojeżdżać do pracy do innego miasta lub gminy. Te śmieszne kwoty nie odzwierciedlają w żaden sposób realnych kosztów, które ludzie muszą ponosić, by uzyskać swoje wynagrodzenia. 111 złotych nie wystarczy nawet na bilet miesięczny w większości aglomeracji, a pracownicy dojeżdżający do innego miasta samochodem wydają, lekko licząc, kilkaset złotych na paliwo. To wszystko w sytuacji, gdy prowadzący działalność gospodarczą mogą wrzucać sobie w koszty niezliczone dobra, włącznie z garniturami (jeśli tylko jest na nich naszyte logo firmy) czy własnymi szkoleniami (jeśli tylko odpowiadają one profilowi działalności). O nadużyciach polegających na wrzucaniu w koszty konsumpcji prywatnej szkoda wspominać.

Raj dla spadkobierców

Podwojenie kosztów uzyskania przychodu dla pracowników zadziała dokładnie tak samo, jak podniesienie kwoty wolnej od opodatkowania o 1335 zł (lub 1669 zł dla dojeżdżających). Tyle że skorzystają z niego tylko pracownicy, a nie pozostali podatnicy PIT (np. przedsiębiorcy czy emeryci). Zwiększy więc on część wynagrodzenia, która nie będzie opodatkowana – dla dojeżdżających będzie to oznaczać zysk na czysto rzędu 25 zł miesięcznie, czyli 300 zł rocznie. To niewiele, ale dla najmniej zarabiających będzie odczuwalne. Podobnie jak podniesienie kwoty wolnej, zwiększy to minimalnie progresję podatkową, gdyż proporcjonalny zysk z tej reformy będzie tym większy, im mniej się zarabia (25 zł to więcej dla zarabiającego 2 tys. netto niż dla zarabiającego 10 tys.). Rządzący powinni jednak dopisać również procedurę rewaloryzacyjną pracowniczych kosztów uzyskania przychodu, na przykład o roczny wzrost płac – żeby uniknąć sytuacji, w której znów zostaną one zamrożone na całą dekadę.

Wiek ważniejszy niż dochód?

Zupełnie inaczej trzeba ocenić drugą propozycję, jaką jest zniesienie podatku dochodowego dla osób do 26 roku życia. Będzie ona kosztować budżet 2 mld złotych, a więc wcale nie mało, szczególnie gdy brakuje podobno pieniędzy np. dla opiekunów osób z niepełnosprawnościami. Nie jest też ona odpowiedzią na żaden istotny problem na rynku pracy. Owszem, zatrudnienie w wieku 15–24 lata wynosi jedynie 34 proc., ale nie ma w tym nic dziwnego, skoro to okres nauki – szkoły średniej i potem wyższej. Przy obecnej sytuacji na rynku pracy problem ze znalezieniem posady mają przede wszystkim osoby „niezatrudnialne”, czyli niemające żadnych kwalifikacji. A więc na przykład mające ukończone jedynie gimnazjum. W ich zatrudnieniu nie przeszkadza im przecież PIT, tylko brak kwalifikacji właśnie. Powinny się więc skupić na zdobyciu jakichkolwiek kompetencji. Jeśli rząd ma wolne 2 mld zł i chce rozwiązać jakiś problem na rynku pracy, powinien włożyć je właśnie w aktywizację osób długotrwale bezrobotnych lub pozostających poza rynkiem pracy – i to we wszystkich grupach wiekowych, a nie tylko w najmłodszej.

Elita czyta „radykałów”, czyli oczywistości kontra ideologia

Poza tym zniesienie PIT dla młodych jest zwyczajnie niesprawiedliwe. Dlaczego 25-latek zarabiający średnią krajową nie ma płacić podatku dochodowego, a 27-latka na pensji minimalnej już tak? Stawka PIT powinna zależeć od dochodu, a nie od wieku. Ta reforma w niesprawiedliwy sposób traktuje także przyszłych przedstawicieli tych zawodów, w których niezbędne jest długie kształcenie – na przykład lekarzy. Syn bogatego przedsiębiorcy, którego ojciec zatrudni zaraz po szkole średniej w swojej firmie, nie będzie musiał z niewiadomych przyczyn płacić podatku, za to ulga ominie tych, którzy poświęcają się kształceniu, by móc później zdobyć dobrą pracę. Tego typu absurdy w przypadku tej reformy można mnożyć.

Biedroń chce podniesienia płacy minimalnej, radykalnego podniesienia

Dodajmy jeszcze, że zniesienie PIT w najmłodszej grupie pracowników będzie mogło prowadzić do nadużyć. Szczególnie w firmach mniejszych czy rodzinnych. Wystarczy „podpiąć” część wypłaty innego pracownika, na przykład premię, pod osobę do 26 roku życia, by zwolnić ją z podatku, a potem pracownicy sami rozliczą ją między sobą na mocy „dżentelmeńskiej umowy”. W firmach rodzinnych to w ogóle nie byłoby nielegalne, gdyż młodszy brat mógłby przekazać starszej siostrze to dodatkowe wynagrodzenie jako nieopodatkowaną darowiznę. Rząd zapowiedział wprawdzie ograniczenie tej ulgi do 6,5 tys. zł netto, ale ta granica jest na tyle wysoko, że przynajmniej część wynagrodzenia (prowizje, nadgodziny) będzie można w ten sposób rozliczać. Oczywiście tego typu przypadki będą zapewne rzadkie, większość firm machnie ręką na takie kombinowanie, ale w części mniejszych mogą się zdarzyć. Tak więc reforma ta, wcale przecież nie tania, nie rozwiąże żadnego problemu na rynku pracy, za to otworzy kolejną furtkę do „optymalizacji podatkowej”, tym razem dla maluczkich.

PIT w salonie kosmetycznym

Rząd zapowiedział także obniżenie PIT z 18 do 17 procent. To rozwiązanie niby minimalnie zwiększy progresję podatkową – powiększy różnicę między pierwszą stawką PIT a drugą (32 proc.), którą płaci garstka osób, a także liniową dla przedsiębiorców (19 proc.), z której korzysta zdecydowana większość najbogatszych Polaków. Będzie to jednak zmiana kosmetyczna, która nie wpłynie specjalnie na nierówności. Tymczasem PiS za podobną kwotę mógłby zrobić jedną z dwóch innych rzeczy, które dużo lepiej wpłynęłyby na sytuację mniej zarabiających. Po pierwsze, mógłby wprowadzić stawkę 12 proc. dla najmniej zarabiających, z utrzymaniem pozostałych dwóch (18 i 32 proc.). Próg dochodowy dla tej pierwszej spokojnie można by ustalić na takim poziomie, by per saldo reforma kosztowała budżet tyle samo.

Kaczyński zapowiada cuda

Z drugiej strony rząd mógłby obniżyć VAT, który został podwyższony „na czas kryzysu” przez PO i choć kryzys dawno się skończył, kolejni rządzący nie palą się do przywrócenia poprzedniej stawki. Tymczasem podatek VAT to najbardziej niesprawiedliwa z danin, gdyż ma charakter regresywny – obciąża on aż 16 proc. dochodu 10 procent najmniej zarabiających, ale już tylko 7 proc. dochodu 10 procent najlepiej zarabiających – po prostu im ktoś zamożniejszy, tym konsumuje proporcjonalnie mniejszą część swoich dochodów. Przywrócenie podstawowej stawki na poziomie 22 procent kosztowałoby budżet zdecydowanie więcej niż obniżka PIT. Rząd mógłby jednak obniżyć o jeden punkt procentowy tylko stawkę 5 proc., którą obciążone są podstawowe produkty spożywcze. W rezultacie ich ceny by spadły, a najmniej zarabiający skorzystaliby na tym bardziej niż na obniżce PIT. Pytanie tylko, czy którąś z tych dwóch zaproponowanych wyżej zmian dałoby się tak dobrze sprzedać PR-owo jak obniżkę PIT. A przecież o to przede wszystkim w niej chodzi.

Darmowe wieżowce banków oraz ich kapitały wytworzone z niczego

czytaj także

Darmowe wieżowce banków oraz ich kapitały wytworzone z niczego

Jacek Chołoniewski, Mateusz Siekierski, Paweł Górnik

Zmiany w podatku PIT zaproponowane przez PiS przypominają pudrowanie pryszczatej twarzy. Na pierwszy rzut oka ładnie się prezentują, ale poza pierwszym z opisanych postulatów nie rozwiązują w żaden sposób generalnego problemu, jakim jest niesprawiedliwy i odstający od zachodnich standardów polski podatek dochodowy od osób fizycznych. Jedna z propozycji będzie miała wręcz złe konsekwencje. Na prawdziwą progresywną reformę PIT znów zabrakło rządzącym odwagi.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij