SLD i Razem walczą o hegemonię na lewicy. Współpraca z jedną z tych sił bez uwzględnienia drugiej byłaby przedłużaniem impasu. Zieloni nie będą przykładać ręki do wojenki, która odwraca uwagę od najważniejszego wyzwania – odebrania władzy prawicy.
Dawno nie było o lewicy tak głośno, a na lewicy tak dynamicznie, jak po odrzuceniu przez Sejm skierowania do dalszych prac w komisjach projektu Ratujmy kobiety oraz po ogłoszeniu przez Oko.press wyników nietypowego sondażu, w którym po raz pierwszy znalazł się lewicowo-obywatelski blok koalicyjny złożony z Inicjatywy Polskiej, Roberta Biedronia, Zielonych, Razem oraz ruchów kobiecych i ruchów miejskich. Ta egzotyczna, ale nie nieprawdopodobna koalicja otrzymała w badaniu 11% poparcia. Być może troszkę na wyrost, bo sondaż przeprowadzono po niechlubnym sejmowym głosowaniu i powszechnym oburzeniu na brak pełnego poparcia dla procedowania obywatelskiego projektu ze strony sejmowej opozycji.
Wiśniewska: Na Nowoczesną i PO nie możemy liczyć. Czas zjednoczyć lewicę
czytaj także
Projekt Ratujmy kobiety w dużej mierze przyczynił się do integrowania wspólnych działań środowisk lewicowych oraz kobiecych. W 2016 roku w skład komitetu obywatelskiego weszły Inicjatywa Polska, Zieloni, Inicjatywa Feministyczna i ruchy kobiece tj.: Kongres Kobiet, Dziewuchy Dziewuchom, Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, w 2017 roku w zbiórkę podpisów pod zaktualizowanym projektem zaangażowały się także Ogólnopolski Strajk Kobiet, Partia Razem i Sojusz Lewicy Demokratycznej, pomagali działacze i działaczki Obywateli RP, wielu organizacji prowadzących kampanie na rzecz równości.
Ale nie tylko projekt Ratujmy kobiety był polem wspólnych działań wymienionych środowisk: w wielu miastach Polski w latach 2015-2017 ich przedstawiciele i przedstawicielki organizowali i uczestniczyli w demonstracjach w obronie Puszczy Białowieskiej, przeciwko rasistowskim atakom i nacjonalistycznym marszom, przeciwko międzynarodowym porozumieniom TTIP i CETA, deformie edukacji czy wspierających protest lekarzy rezydentów, pokazując, że programowych płaszczyzn porozumienia mają sporo.
Projekt szerszej lewicowej współpracy jako pierwszy wysunął Adam Ostolski – były przewodniczący Partii Zieloni, socjolog – pisząc już w grudniu 2016 roku na łamach Krytyki Politycznej o dwóch blokach opozycji: konserwatywno-liberalnym i zielono-lewicowym. Pisał, że „opozycja nie potrzebuje sztucznego zjednoczenia, ale nie służy jej też przesadne rozdrobnienie. Ważne, by linie podziału i kierunki współpracy oparte były na różnicach merytorycznych”.
czytaj także
Do projektów współpracy lewicowych sił odniosły się na łamach Krytyki Politycznej w imieniu swoich formacji Anna Maria Żukowska z SLD i Dorota Olko z Partii Razem. Żukowska przekonuje o konieczności współpracy wszystkich lewicowych sił, wskazując na zmianę programową i pokoleniową w SLD, ale jednocześnie prześlizgując się nad problematycznymi decyzjami niektórych SLD-owskich samorządowców (co trafnie punktuje Olko). Ponadto w zaproszeniu innych do startu pod szyldem SLD Lewica Razem hegemoniczne ciągotki „starego dobrego Sojuszu” są dość widoczne i zniechęcają potencjalnych partnerów.
czytaj także
Olko odrzuca tę wizję, powołując się na biograficzne doświadczenie swojego pokolenia i potrzebę obrony ideowej czystości lewicy. Zapomina jednak, że problemem Polski nie jest dziś SLD, lecz Prawo i Sprawiedliwość z jego autorytarnymi zapędami i bezużyteczność parlamentarnej opozycji. Głosowanie w sprawie projektu Ratujmy kobiety pokazało, że lewica jest dziś Polakom i (zwłaszcza) Polkom potrzebna w Sejmie jak nigdy, ale żeby odegrać rolę, do której jest powołana, musi przestać skupiać się na nostalgicznych porachunkach z ubiegłej dekady i wziąć współodpowiedzialność za to, jaki kraj zostawimy naszym dzieciom. To, że nie wszyscy lubią lidera SLD Włodzimierza Czarzastego czy przyklejana Razem łatka radykalizmu naprawdę nie należą do najważniejszych problemów kraju.
Partii Czarzastego bliżej do PO i Nowoczesnej niż do lewicy społecznej [Razem odpowiada SLD]
czytaj także
Teza Adama Ostolskiego o potrzebie powstania dwóch bloków opozycji: konserwatywno-liberalnego i zielono-lewicowego, jest słuszna. Sondaż Oko.press – choć podział na dwa bloki opozycji przeprowadził wg innych kryteriów – wzmocnił tę narrację. Nie uwzględnił jednak wszystkich elementów politycznej układanki, tak na lewicy, jak i na całości sceny politycznej i społecznej w Polsce. Niemniej rozpoczął ciekawą, i niezwykle potrzebną, debatę publiczną o trzech rzeczach: po pierwsze – podmiotach potencjalnej lewicowej koalicji, po drugie – jej formule, po trzecie – szansach na realne zwycięstwo wyborcze, rozumiane jako wprowadzenie lewicowych przedstawicielek i przedstawicieli do samorządów w 2018 roku, a Parlamentu Europejskiego i Sejmu w 2019.
Po pierwsze: podmioty, które wejdą w skład koalicji
Od schowania „szyldowych ambicji” i odsunięcia na bok personalnych animozji zależy, czy moment przełomowy na lewicy nadejdzie na początku czy pod koniec 2018 roku lub nawet – czy nadejdzie w ogóle. Na spolaryzowanej scenie politycznej między konserwatywno-nacjonalistyczną „dobrą zmianą”, a konserwatywno-liberalną „ciepłą wodą w kranie” zostaje niewiele miejsca dla ruchu prawdziwie progresywnego, który zamiast grać na korcie tenisowym konserwatywnych narracji, wyjdzie z własną wizją Polski solidarnej, demokratycznej, równej i na równi z gospodarką i społeczeństwem stawiającej dbanie o środowisko i racjonalne korzystanie z jego zasobów. By taka wizja miała szanse, na pokładzie muszą być wszyscy: od cieszącego się dużym społecznym poparciem Roberta Biedronia, aktywnie działającą w obszarze przez lata marginalizowanych kwestii społeczny Barbarę Nowacką i stworzone przez nią stowarzyszenie Inicjatywa Polska, akcentujących prawa pracownicze i potrafiących angażować w politykę nowe pokolenia działaczy i działaczki Razem, mających recepty na zieloną modernizację i kluczową dla polskiego bezpieczeństwa transformację energetyczną kraju mocno zakorzenionych na europejskiej scenie Zielonych, poprzez mobilizujące do działania lokalnego i obywatelskiego ruchy kobiece, jak Ogólnopolski Strajk Kobiet czy Kongres Kobiet, i demokratyczne ruchy społeczne jak Obywatele RP i Kongres Ruchów Miejskich kreujący nową jakość miejskiej polityki, po wciąż cieszący się dużym społecznym poparciem i przechodzący programową, a też– choć głównie w regionach – pokoleniową zmianę przywództwa Sojusz Lewicy Demokratycznej.
czytaj także
Tylko obecność wszystkich tych podmiotów jest w stanie zapewnić szanse na odbicie prawicowej narracji i nakreślenie nowych obszarów starcia politycznych programów. Potrzebna jest partnerska i koalicyjna współpraca, otwarta na wszystkich, którzy podzielają podstawowe progresywne i obywatelskie wartości. Ponieważ dziś SLD i Razem walczą o hegemonię na lewicy, współpraca z jedną z tych sił bez uwzględnienia drugiej byłaby tylko dołączaniem się do tej walki i przedłużaniem impasu. Zieloni jako formacja mająca poczucie odpowiedzialności za Polskę i wychodząca naprzeciw oczekiwaniom wyborców są gotowi na szeroką współpracę, ale nie będą przykładać ręki do wojenki, która tylko odwraca uwagę od najważniejszego wyzwania – odebrania władzy prawicy.
Po drugie: formuła zjednoczenia
Potrzebna jest uczciwa koalicja i odejście od myślenia w kategoriach walki o budowanie pozycji hegemona na lewicy. Koalicja ma sens wtedy, gdy gwarantuje, że głos każdego z podmiotów będzie bardziej słyszalny, a sprawy, o które zabiegamy dla naszych wyborców i wyborczyń, będą miały większą szansę na realizację, niż gdybyśmy startowali osobno. Partnerskie i koalicyjne podejście oznacza dla wielu liderów i liderek ciężką do przyjęcia rezygnację z partyjnego szyldu i samotnego stopniowego kroczenia do parlamentu. Jest jednak potrzebne, by nie przespać wyborczych kampanii 2018 i 2019 roku i zagwarantować lewicowym i progresywnym ideom szanse na realizacje w kolejnych latach. Kilkukrotnie do takich działań i schowania szyldu było zdolne SLD. Koalicje Lewica i Demokraci, a w 2015 roku – Zjednoczona Lewica to były dobre formuły startu, nastawione jednak tylko na wyborczą kampanię, a nie dalszą wieloletnią współpracę. Pozostaje otwarte pytanie, czy zarówno polityczni lewicowi soliści, jak i liderzy i liderki lewicowych ugrupowań będą na tyle dojrzali, by zrobić krok w tył i stworzyć platformę prawdziwej i uczciwej współpracy na kolejne lata?
Po trzecie: szanse na realne zwycięstwo wyborcze
Trzecią ważną kwestią są szanse nowego politycznego bytu na wprowadzenie zmian na scenie politycznej w 2018, w 2019 roku, a także w kolejnych latach.
Najwięcej możliwości daje budowa już teraz uczciwa i partnerska koalicja całej lewicy stworzona na wybory do sejmików wojewódzkich. Wybory do sejmików to wybory ogólnopolskie, podczas gdy koalicje miejskie w większości pozostają w gestii lokalnych działaczy i działaczek, są nastawione na inne cele niż koalicje ogólnopolskie. Wspólny start do sejmików będzie testem na to, czy lewicowym ugrupowaniom zależy bardziej na (od)budowie partyjnych szyldów czy na jakościowej zmianie na samorządowej, a w perspektywie także na ogólnopolskiej scenie politycznej. Warunek powodzenia w wyborach do sejmików jest jeden: w koalicji muszą pójść wszyscy. Jeśli w 2018 roku nie uda się pójść wspólnie w wyborach samorządowych, to po osobnych startach wyborczych – być może potrzebnych, by poszerzyć grono wyborców i wyborczyń każdego z podmiotów, ale w kwestii mandatów w sejmikach wojewódzkich odbić się od ściany prawie 15% naturalnego progu wejścia – lewica będzie musiała na nowo spojrzeć na sytuację ogólnopolską, a w grudniu 2018 roku nastąpi katharsis i zmiana nastawienia do tworzenia wspólnej koalicji.
Partia Zieloni kilkukrotnie w wyborach do rad miejskich pokazała, że jest w stanie stworzyć platformę do startu dla lokalnych aktywistów i aktywistek, działaczek na rzecz praw kobiet i środowiska. Jeśli lewica i ruchy kobiece zdecydują, że nie nadszedł jeszcze czas na wspólny ogólnopolski start wszystkich ugrupowań – stworzymy taką platformę startu jako Zieloni. Mamy nadzieję, że zdobyte dzięki temu poparcie dla zielonych idei będzie wartościowym wkładem do szerszej, uczciwej i partnerskiej, koalicji do wyborów do Parlamentu Europejskiego i płynnego przejścia tej koalicji z kampanii europejskiej do kampanii sejmowej.
Ostatnia szansa na to będzie zaraz po wyborach samorządowych. Po 2018 roku będzie za późno na formowanie koalicji, kalendarz wyborczy uniemożliwi stworzenie prawdziwie progresywnego programu wyborczego, dającego szanse na wprowadzenie choć kilku posłów i posłanek do PE czy pozycję liczącej się opozycji parlamentarnej w polskim Sejmie. Jasno trzeba sobie powiedzieć, że rok 2018, a nawet rok 2019 nie będą latami przełomowymi, w których lewica zdobędzie szturmem większość w samorządach czy parlamencie UE czy polskim. Czas na prawdziwie progresywną politykę nadejdzie w 2023 – roku prawdopodobnie przeprowadzanych równocześnie wyborów samorządowych i parlamentarnych (o ile te pod autorytarnymi rządami PiS-u będą jeszcze możliwe). Teraz trzeba budować jej podwaliny.
czytaj także
Aby plan zjednoczenia się udał, potrzeba zatem kilku rzeczy: woli współpracy szerokiego grona ugrupowań lewicowych, społecznych, kobiecych i wolnych elektronów lewicy oraz ustalenia uczciwej formuły koalicji, która rozpocznie swoje działania już w 2018 roku przy wyborach do sejmików wojewódzkich, a w 2019 roku płynnie i pod tym samym koalicyjnym szyldem przejdzie do kampanii europejskiej i sejmowej.
Partie pozaparlamentarne, nowe ruchy polityczne czy społeczne muszą być jednak świadome, że nie przekonają do siebie wyborców i wyborczyń tylko i wyłącznie hasłami dotyczącymi wyrywkowych fragmentów życia społecznego czy negacji zastanego status quo. Programowo jest nam blisko i jesteśmy w stanie wspólnie stworzyć całościową wizję innej Polski – solidarnej, równej, ze sprawnymi demokratycznymi instytucjami, rozwijającej się w sposób zrównoważony, uwzględniający i aspekty społeczne, i ekonomiczne i poszanowanie dla środowiska naturalnego, Polski bezpiecznej energetycznie dzięki rozwojowi nowoczesnej gospodarki opartej o odnawialne źródła energii, a co ważne – innej roli Polski w Europie.
czytaj także
Ważne w tym kontekście jest także wyjście poza dominujący w mediach lewicowych warszawocentryzm i spojrzenie na ogólnopolski potencjał koalicji: działalność poszczególnych ugrupowań poza Warszawą oraz dostrzeżenie ich lokalnych liderów i liderek – bo wyborów nie wygrywa się tylko głosowaniem w Warszawie, lecz także we Wrocławiu, Szczecinie, Lublinie, Elblągu czy Szprotawie i na polskiej wsi, dla której póki co lewica nie ma wyborczych propozycji, a mieć powinna.
Rok 2018 nie będzie przełomowy, ale będzie miał ogromne znaczenie dla obecności lewicy w przyszłym Sejmie, a i jej roli i istnienia w przyszłości. Kolejne 4 lata pozbawionego progresywnej wizji myślenia o świecie parlamentu to oddanie na lata pałeczki kształtowania polskiej polityki PiS-owi, PO i potencjalnemu polskiemu Jobbikowi duetu Korwin-Kukiz. Bo strach po zmarnowanym w 2015, 2018 i 2019 roku głosie sprawi, że w 2023 roku lewicowy wyborca na lewicę już nie zagłosuje.
Lewicowa polityka jest dziś Polsce bardzo potrzebna, a od nas – jako lewicowych i progresywnych partii pozaparlamentarnych, stowarzyszeń, działających na rzecz praw kobiet organizacji – zależy, czy uda się znaleźć formułę współpracy, dzięki której wyjdziemy naprzeciw oczekiwaniom Polaków i Polek. Lewico, czas schować wzajemne animozje, odrzucić mrzonki o osobnym powolnym marszu do Sejmu, zacząć współpracować i wziąć odpowiedzialność za Polskę!