„Witajcie i uważajcie” - ostrzega graffiti przy łódzkim dworcu. Uważajcie też na polski hip-hop, może go polubicie.
Bomba na początek: Art Brut, drugi mixtape warszawskiego hip-hopowego duetu PRO8L3M to – jeśli nie jeden z lepszych – z pewnością jeden z bardziej zapadających w pamięć albumów tego roku. Trochę tak, jak wulgaryzmy wymalowane na drzwiach do mojej klatki schodowej, może i nie są piękne, ale trudno przejść obojętnie obok tego dosadnego przejawu lokalnego folkloru. Tak samo jest z historiami opowiadanymi przez Oskara – z żoną tego nie posłucham.
Nie chodzi tylko o wszechobecne przekleństwa czy drastyczno-naturalistyczne opisy libacji i ich nieszczęsnego pokłosia. Te bywają nawet całkiem zabawne, jak w TEB 200-1, historii opartej na patencie starym jak świat. „Nachlasz się i zapominasz” – skanduje na koniec Oskar, swoim niepowtarzalnym chropawym głosem, delikatnym jak papier ścierny, barwnym niczym szary beton. Czasami te alkoholowe opowieści bywają jednak przesadzone, w Tiramisu 2 kac jest czymś w rodzaju sądu ostatecznego – obywa się wprawdzie bez anielskich fanfar, za to jest rzyganie do zlewu.
Dużo większym problemem jest tu stosunek do kobiet. Naturalnie, w hip-hopie mizoginia nie jest niczym niespotykanym, przeciwnie to raczej reguła. I, być może, cena jaką ten gatunek płaci za obsesję na punkcie „autentyczności”.
Tu nawet postaci pokroju KRS One, który zasłynął jako hip-hopowy kaznodzieja i organizator ruchu antyprzemocowego, nagrywały rzeczy kompletnie nieakceptowalne. Na swoim albumie Sex and Violence z roku 1992 przechwalał się seksem z niepełnoletnią i pomstował na to, że „dziewczyny noszą się jak szmaty”, co miało niby usprawiedliwić gwałcicieli. Na szczęście, na Art Brut nie ma nic aż tak drastycznego, ale kobiety pojawiają się tutaj raczej jako rekwizyty służące do seksu, alternatywnie, w najlepszym razie, przedmiot romantycznej miłości. Zabawne, że gdy w W tej podróży Oskar kataloguje życiowe nieszczęścia, zaczyna od kobiety, niegdyś „fajnej, czarnej i zgrabnej”, której największą życiową tragedią jest to, że „jest już stara”. Zresztą, nawet gdy mowa o dojrzałych związkach i dorastaniu, kobietom przypada raczej rola trofeów. W Jakby kończył się: „Poznaję jej krok, znajomą posturę / Czuję dumę, kiedy patrzę na nią”. Być może konwencja jest właśnie taka, mimo wszystko bywa trudna do zniesienia.
Z drugiej strony, dawno nic nie wywarło na mnie takiego wrażenia jak historia dwóch koleżków z osiedla, jąkały i sepleniącego. Pomysł, rytm, narracja – wszystko się tu udało, a puenta zmusiła mnie do zatrzymania się w miejscu i przewinięcia do samego początku. Przez moment wróciłem do czasów pierwszej ekscytacji hip-hopem, tych wszystkich kaset zarzynanych w tanim walkmanie z trzeszczącymi słuchawkami. Tylko dla tego numeru o niecenzuralnym tytule warto chociaż raz przesłuchać Art Brut.
Dobra jest tu jednak o wiele więcej. Otwierająca album Stówa jest opowiedziana z punktu widzenia banknotu („Kończę zwinięty raz n-ty”), psychotycznego, brutalnego i „w ogóle lubiącego zło”. Mógłbym tutaj napisać coś o kapitalizmie, ale PRO8L3M to zupełnie nie ta perspektywa. Zamiast nudnych kazań, słuchacze dostają dobrze opowiedziane historie, z okiem do detalu, tak jak w Mallory Knox („Czuję lepkie żebro”). Dla fanów pouczających morałów też się coś znajdzie. Z Nie ma ratunku dowiedzą się oni, że nie warto zjadać torby grzybów i popijać ich tequilą.
Równie ważna, co słowa jest tutaj muzyka, polski pop z lat 80. gustownie i bez efekciarstwa podany przez Steeza. Pojawia się syntezatorowa el-muzyka Marka Bilińskiego, minimalistyczna i świetlista; niemal punkowy, futurystyczny pop Urszuli (tak!); estradowe, niemożliwie bogato aranżowane utwory Krystyny Giżowskiej i Haliny Frąckowiak. Choć polską muzykę popularną tego okresu odczarowywano już wielokrotnie (robili to między innymi Screenagers i Porcys), PRO8L3M odkrywają ją dla innej hip-hopowej widowni. To kawał fantastycznej roboty i znakomita lekcja tradycji, cenniejsza niż te wszystkie bogoojczyźniane peany.
Co na koniec? Nie jest to płyta dla każdego, nie jest to płyta bez wad, ale – cholera! – naprawdę warto jej posłuchać.
Wszystkim, którzy się na to zdecydują, dedykuję słowa pamiętnego graffiti witającego przyjezdnych na widzewskim dworcu: „Witajcie i uważajcie”. Istnieje ryzyko, że przez PRO8L3M polubicie rodzimy hip-hop na nowo.