Albo Bruksela wyciągnie wnioski z porażki i przygotuje plan bezpiecznej ekonomicznie integracji dla Ukrainy, albo kilkadziesiąt milionów Europejczyków zostanie poza UE.
Unia Europejska dała się ograć Rosji w starciu o integrację Ukrainy. Nie doszło do podpisania umowy stowarzyszeniowej.
Trudno uwierzyć, że wystarczyła tak otwarta i prymitywna zagrywka, jak nałożone kilka tygodni temu przez Rosję embargo na niektóre ukraińskie towary. W podobnej sytuacji postawiona Mołdawia na razie wciąż się dzielnie opiera. Wymiana handlowa Ukrainy z Rosją jest mniej więcej podobnej wielkości, co z państwami Unii, inwestycje państw Unii na Ukrainie są dziesięciokrotnie większe niż rosyjskie. Ale oczywiście Unii nie ma się co bać, dlatego przegrała. Przegrała także dlatego, że nie zdecydowała się potraktować poważnie Ukrainy i zaoferować pomocy na odpowiednim poziomie.
Opowieści polityków unijnych, że integracja to nie targi, mają w sobie tyle samo prawdy, co teksty Janukowycza, że stoi na straży praw człowieka.
Wszyscy wiedzą, że największym targowiskiem na kontynencie nie jest Kryty Bazar w Stambule, tylko siedziba Komisji Europejskiej w Brukseli. Proponowanie Ukraińcom integracji europejskiej kosztem ruiny setek zakładów pracy, skokowego spadku konkurencyjności, utraty rosyjskich rynków zbytu – i równocześnie żądanie spełnienia warunków pożyczki od Międzynarodowego Funduszu Walutowego (m.in. zamrożenie pensji, znaczne cięcia wydatków na cele budżetowe, podniesienie ceny gazu dla użytkowników o 40 procent) – to zapraszanie biedaka na obiad do najdroższej knajpy z informacją, że sam ma zapłacić rachunek.
Takie porażki wywołują w Polsce „pożegnania z Giedroyciem”, z najróżniejszych stron politycznego spektrum. Wszystkie okazują się przedwczesne, bo musielibyśmy zmienić miejsce na mapie albo Rosja musiałaby się zdemokratyzować, albo Unia zamienić w Stany Zjednoczone Europy, żebyśmy z Giedroyciem naprawdę mogli się pożegnać. Niedawny powrót zimnowojennej atmosfery, w której wymyślał swoją doktrynę Giedroyc, jest tego najlepszym dowodem.
Tym razem Polska poniosła porażkę, ale nie sama. Putin zagrał na nosie również Berlinowi i Brukseli. I to może być „dodatni minus” szczytu w Wilnie. Padły mocne jak na José Manuela Barroso deklaracje: „Wiemy, jak bardzo zwykli Ukraińcy czują się Europejczykami! Nie opuścimy ich” oraz słowa Hermana van Rompuya: „Naciskom Rosji nie wolno ulegać”. Zobaczymy. Po wileńskim szczycie z pewnością piłka jest po stronie Brukseli, która jeśli chce poważnie traktować swoje zamiary, powinna przygotować plan bezpiecznej ekonomicznie integracji z Ukrainą. To jest warunek spełnienia podstawowej misji Unii Europejskiej, czyli zagwarantowania długotrwałego pokoju w Europie.
Rosja połykająca Ukrainę to pożywka dla imperializmu i przekreślenie szans na demokratyzację Kremla. Rosja bez Ukrainy to pożegnanie z imperium i koniec lekceważenia przez rosyjskie władze własnych obywateli, których należy odróżniać od Putina i putinoidów. To także jedyna szansa na dobre relacje między UE i Rosją, wbrew nadziejom niektórych polityków w Unii, którzy wierzyli, że z Rosją dogadają się bezpośrednio ponad głowami mniejszych narodów.
Integracja samej Mołdawii i Gruzji bez Ukrainy to geopolityczny bezsens; tymczasem Rompuy i Barroso zapowiedzieli jak najszybsze podpisanie parafowanych właśnie umów. To jest powód do nieustannych tarć w relacjach Moskwa-Bruksela, a więc nadzieja, że ściskania się z Putinem kosztem Ukrainy raczej nie będzie, choć zakładać coś więcej niż cynizm w dzisiejszej polityce, to mydlić sobie oczy w nadziei, że może tym razem nie zaswędzi.
Putin ograł polityków, ale przepadł u samych Ukraińców.
Integracji z Rosją chce dziś raptem kilkanaście procent społeczeństwa, wielokrotnie mniej niż integracji z Unią. I to jest największa zdobycz ostatnich negocjacji. Ukraina nie podpisała jeszcze umowy stowarzyszeniowej z Unią. Podpisali ją za Janukowycza ukraińscy obywatele.
Tekst ukazał się też na stronie OpenDemocracy.
Czytaj specjalny serwis ukraiński Dziennika Opinii.