Prounijne demonstracje wygasały. Teraz władza dała powód, by wciąż wychodzić na ulice.
Nad ranem w sobotę, 30 listopada, specjalne oddziały milicji Berkut rozpędziły Euromajdan. Na placu Niepodległości przebywało wówczas kilkaset osób. – Przypadało mniej więcej dziesięciu berkutowców na jednego demonstranta – mówi sześćdziesięcioletni Serhij z Kijowa, który był wówczas na placu.
29 listopada odbył się protest prounijny, na którym występowali liderzy opozycji. Mimo że prezydent Wiktor Janukowycz nie doprowadził do podpisania umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z Unią Europejską, na placu Niepodległości nie było ogromnych tłumów. Podczas wystąpień przewodniczących trzech największych opozycyjnych partii na Euromajdanie zgromadziło się ok. dziesięciu tysięcy ludzi, znacznie mniej, niż się spodziewano. Po przemówieniach ludzie zaczęli się rozchodzić. W rezultacie wieczorem na placu Niepodległości było mniej osób niż w minionych dniach. W nocy nie odbywały się żadne koncerty, nie puszczano nawet muzyki, dlatego też atmosfera była raczej senna.
O czwartej nad ranem pojawiły się specjalne oddziały Berkutu i zaatakowały przebywających na placu Niepodległości. – Wiele osób po prostu spało i byli zawinięci w koce. Ich też bili – mówi Serhij. Ze strony demonstantów nie było żadnych prowokacji, nie robili niczego, co mogłoby sprowokować oddziały milicji. Funkcjonariusze postępowali bardzo brutalnie – bili demonstrantów, kopali, ciągnęli po ziemi. W rezultacie siedem osób zostało hospitalizowanych, trzydziesieści pięć doznało obrażeń, a kilkadziesiąt zostało aresztowanych. Internet szybko obiegły zdjęcia zakrwawionych uczestników Euromajdanu.
Jak mówi wykładowca ze Lwowa Ołeh, który także był na placu Niepodłegości, milicja nie dała demonstrantom szansy na rozejście się. Nie pozwalali też pomagać rannym. – Jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Bili po plecach i nogach, żeby nie można było uciekać – opowiada Ołeh. – Nie było żadnego powodu, dla którego musieliby potępować w taki sposób.
Część osób z placu Niepodległości rozbiegła się po mieście. Głównym miejscem schronienia stał się teren Soboru Mychajłowskiego. Berkutowi nie udało się tam dostać. Gdy zaczęli się zjeżdżać dziennikarze, milicja odjechała.
Jako oficjalny powód brutalnej interwencji Berkutu podano umożliwienie dokończenia budowy choinki na placu Niepodległości. Demonstranci mieli w tym przeszkadzać.
Stopniowo pod Soborem zaczęli pojawiać się opozycyjni politycy i gromadzić ludzie. Deputowani wzywają do udziału w demonstracji zaplanowanej na niedzielne południe.
Siłowe rozgonienie Euromajdanu jest mimo wszystko zaskoczeniem. Prounijne demonstracje wygasały, straciły swoją dynamikę i po niedzieli prawdopodobnie nie starczyłoby już energii na kontynuowanie protestów. Teraz władza dała powód, aby wciąż wychodzić na ulice.