Brytyjskie społeczeństwo ma coraz więcej powodów do sprzeciwu wobec poczynań władz. Na Wyspach wszyscy mogą protestować do woli, ale najlepiej we własnych myślach. Kilkoma ustawami i drakońskimi karami rząd zapewnił sobie możliwość tłumienia demonstracji według własnego uznania.
Coraz bardziej groteskowa i gorączkowa retoryka o „zalewających” Wielką Brytanię uchodźcach i o ewentualnej potrzebie wypisania się z Europejskiej konwencji praw człowieka działa świetnie jako broń rażenia i rozkojarzenia. Trudno na przykład złapać pion, nie dostać dysonansu poznawczego lub całkowicie nie stracić chęci do obserwowania poczynań klasy politycznej, gdy się ogląda naszego premiera. Sunak w ubiegłym tygodniu przyjął od prowadzącego z nim wywiad dziennikarza zakład o tysiąc funtów, o to, czy samolot z uchodźcami wyleci do Rwandy jeszcze przed wyborami.
Premier stawia na to, że rządowy samolot poleci, a elektorat, którego ponad jedna trzecia ma tylko skromne oszczędności życiowe lub nie ma ich wcale, może się ewentualnie oburzać na to, jak rząd bagatelizuje rosnące koszty utrzymania, jak chce postępować z uchodźcami i jak całkowicie jest oderwany od codzienności, z którą zmaga się większość z nas.
Rwanda bezpiecznym krajem? Brytyjski rząd zaczarowuje rzeczywistość, by walczyć z łódkami
czytaj także
Awantura o uchodźców służy, o czym ostatnio pisałam, za pretekst do próby uchylenia ustawy o prawach człowieka z 1998 roku i wypowiedzenia konwencji, co przekształciłoby Wielką Brytanię w zderegulowane rodeo bezprawia (czy też, jak chcą zwolennicy, w Eldorado zwane do niedawna Singapurem nad Tamizą).
Według niektórych komentatorów mówienie o zagrożeniach wynikających z wypowiedzenia konwencji objawia brak wiary w nasz własny proces parlamentarny i prawodawstwo: przecież możemy sobie sami ustalić prawa o ochronie pracowników, wolności słowa, godnym życiu, równouprawnieniu płci i tak dalej, prawda? Teoretycznie oczywiście możemy; niestety rzeczywistość pokazuje, że intencją rządu jest raczej wykorzystanie władzy do tłumienia społecznego sprzeciwu niż ochrona naszych praw.
Brexit zdecydowanie przesunął nas w kierunku deregulacji, a zmiany, jakie w brytyjskim prawie wprowadziła partia rządząca, od 14 lat jasno wskazują, dokąd zmierzamy. Jeśli wypowiemy konwencję praw człowieka, możemy zapomnieć nie tylko o prawach pracowniczych, ale i o prawie do strajkowania, walki o godne warunki pracy.
Strajki (jedynie te zorganizowane według zasad ściśle określonych w Ustawie o związkach zawodowych i stosunkach pracy z 1992 roku) są co prawda jeszcze legalne, ale jedynie w oparciu o artykuł 11. EKPC, a nie o prawo brytyjskie, w którym prawo do strajku nie zostało zapisane. W naszym prawie zapisane jest za to, że każda forma strajku solidarnościowego jest nielegalna.
Dyskusja o prawach człowieka trwa, a rząd robi swoje. Antyzwiązkową politykę rządu Sunaka ostro skrytykowała nawet Międzynarodowa Organizacja Pracy (afiliowana przy ONZ), wzywając rząd do przestrzegania prawa międzynarodowego. Nic to, bo już w ubiegłym roku rząd przepchnął przez parlament kontrowersyjną ustawę o strajkach, która nadaje mu władzę odebrania prawa do strajku pracownikom sześciu sektorów gospodarki – w celu zapewnienia minimalnego poziomu usług. W mediach nie mówiło się o tym tyle, co o potrzebie wyjścia z EKPC, pomimo że zagrożona takim działaniem rządu jest potencjalnie jedna piąta wszystkich pracowników.
Skoro nie strajk, to może zwykły protest? Nie tak szybko. Prawo do pokojowego protestu nie jest zapisane w brytyjskich ustawach – brzmi znajomo? Prawo to wynika z praw do wolności wypowiedzi i wolności zgromadzeń, które są chronione – jak wyżej – z mocy EKPC.
Nie sięgają po przemoc, stosują bierny opór, blokują centra miast. Wzywają do rebelii [fotoreportaż]
czytaj także
Tymczasem rząd, w trosce o publiczne fundusze i nasze wspólne dobro, któremu podobno zagrażały protesty ruchów Black Lives Matter i Extinction Rebellion, podjął zdecydowane kroki w celu ograniczenia możliwości wyrażania społecznego sprzeciwu. W 2022 roku przez parlament przeszła Ustawa o policji, przestępczości, wyrokach i sądach. Przyniosła tak ulepszające nasze życie zmiany jak podniesienie maksymalnej kary więzienia za uszkodzenie pomnika z trzech miesięcy do dziesięciu lat (!), czyniąc ją dwa razy dłuższą niż choćby przeciętna kara wymierzana za gwałt.
Na mocy tej samej ustawy policja zyskała nowe uprawnienia, pozwalające na przykład ograniczać czas trwania protestu ulicznego czy maksymalny poziom hałasu, do jakiego może dojść podczas demonstracji. Ponadto ustawa zniwelowała różnice w traktowaniu demonstracji statycznych z marszami protestacyjnymi, podczas gdy wcześniejsze przepisy dotyczące statycznych demonstracji były zdecydowanie mniej rygorystyczne, odzwierciedlając szeroki konsensus, że taka forma protestu jest mniej uciążliwa i łatwiejsza do nadzorowania.
Ustawą wprowadzono też nowe przestępstwo, polegające na „umyślnym lub lekkomyślnym powodowaniu zakłócenia porządku publicznego”, za popełnienie którego także grozi kara do 10 lat więzienia. W pierwszych sześciu miesiącach obowiązywania ustawy Prokuratura Jego Królewskiej Mości postawiła zarzut popełnienia tego przestępstwa co najmniej 201 osobom.
Pierwszym protestującym, którego policja postanowiła w ten sposób ponękać, był Steve Bray, znany jako „pan Stop Brexit”. Bray od lat urządzał (najczęściej jednoosobowe) protesty przed Parlamentem. Stąd zna go większość londyńczyków, a reszta kraju z transmisji na żywo spod Parlamentu, podczas których miał w zwyczaju wchodzić po cichu w kadr z transparentem w ręku. Zaledwie parę godzin po północy, w dniu, w którym ustawa weszła w życie, około 20 policjantów skonfiskowało głośniki i wzmacniacze należące do Braya, zanim miał szansę rozpocząć kolejny dzień swojego pokojowego protestu.
Niedługo pozostanie nam tylko protestować we własnych myślach, bo w maju ubiegłego roku weszła w życie kolejna ustawa o zdecydowanie autorytarnym zacięciu – Ustawa o porządku publicznym. Rozszerzyła uprawnienia policji do zatrzymywania i przeszukania bez uzasadnionego podejrzenia, co uprzednio było możliwe jedynie w kontekście terroryzmu i poważnych aktów przemocy. Dziś policja ma prawo stosować tę i tak kontrowersyjną procedurę również wobec uczestników pokojowych manifestacji.
czytaj także
Ponadto ustawa wprowadziła listę całkowicie nowych przestępstw, jak przypinanie się do obiektów, do gruntu lub do innych osób, a także posiadanie sprzętu, który takie przypięcie się umożliwia. Grozi za to do 6 miesięcy więzienia lub grzywna, której wysokości ustawa nie ogranicza. Dodatkowo ustawa kryminalizuje zachowania, które „w jakimkolwiek stopniu” uniemożliwiają lub opóźniają działanie kluczowych obiektów infrastruktury, wśród których wymieniono, oprócz lotnisk i portów, również drukarnie i drogi.
Ustawa wprowadziła też „nakazy zapobiegania poważnym zakłóceniom” (Serious Disruption Prevention Order), na mocy których można uniemożliwić obywatelom uczestnictwo w protestach, na przykład zakazując przebywania w określonych miejscach w określonym czasie lub w towarzystwie określonych osób.
Wielu działaczy i prawników wyraziło zaniepokojenie, że takie rozwiązania naruszają prawo do wolności słowa i pokojowych zgromadzeń. Wysoki komisarz ONZ ds. praw człowieka Volker Türk wezwał brytyjski rząd do jak najszybszego uchylenia tej legislacji, która jego zdaniem narusza zobowiązania państwa w zakresie ochrony praw człowieka. Nawet Home Office oraz Inspektorat Policji i Straży Pożarnej Jego Królewskiej Mości wyrazili podczas konsultacji nad projektem ustawy obawę, że owe nakazy będą stanowić naruszenie praw człowieka.
A londyńska policja, której i tak nie brakowało uprawnień do przeciwdziałania zakłócającym porządek publiczny demonstracjom, już w maju 2023 roku wykorzystała nowe przepisy, by aresztować pokojowych demonstrantów podczas wcześniej zatwierdzonego protestu przeciwko monarchii. Co więcej, już na parę godzin przed koronacją Karola, o poranku, policja aresztowała sześciu członków antymonarchistycznej organizacji Republika, ponieważ zdaniem policji posiadali oni narzędzia, które mogły zostać użyte, żeby się gdzieś przypiąć. Podejrzane przedmioty, jak się okazało, miały służyć do zabezpieczenia (chwilowo jeszcze legalnych) plakatów z napisem „Nie mój król”.
Koronacja Karola III była aktem poddaństwa wymuszonego policyjną pałką
czytaj także
Parę godzin wcześniej, w noc poprzedzającą dzień koronacji, policja aresztowała wolontariuszki legalnej i sponsorowanej przez londyńskie władze organizacji Gwiazdy Nocy pod zarzutem udziału w spisku, mającym na celu zakłócanie porządku publicznego – ponieważ kobiety miały przy sobie gwizdki, które organizacja rozdaje kobietom dla obrony przed gwałtem.
W październiku aresztowano ponad 60 aktywistów i aktywistek klimatycznych maszerujących przed Parlamentem. W listopadzie, powołując się na tę samą Ustawę o porządku publicznym, policja usunęła propalestyńskich demonstrantów protestujących na dworcu Waterloo.
Sacha Deshmukh, dyrektor naczelny Amnesty International w Wielkiej Brytanii, uważa, że na mocy tej ustawy policja otrzymała de facto pozwolenie na zamknięcie każdego protestu, jaki jej się nie podoba. Trudno się z tą opinią nie zgodzić, skoro na przykład protestujących przed Downing Street przeciwników wprowadzenia stref czystego transportu pozostawiono w spokoju.
czytaj także
Rząd zapewnił sobie możliwość tłumienia publicznego sprzeciwu według własnego widzimisię. Najwyraźniej, kiedy w programie wyborczym z 2019 roku Partia Konserwatywna obiecała „bronić wolności słowa i tolerancji, zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i za granicą”, miała na myśli ochronę jedynie słusznych opinii. Obniżenie progu przestępczości, zrównanie manifestujących z podejrzanymi o terroryzm i poważne akty przemocy, znaczne wydłużenie kar więzienia i nadanie policji nowych, szerokich uprawnień – wszystko to pokazuje, jak bardzo władza rozpycha się kosztem praw obywatelskich.