Od niemal 50 lat „Project Censored” co roku publikuje zbiór tekstów, w których opisano istotne wydarzenia lub społecznie ważne problemy, a które w mediach głównego nurtu zostały całkowicie przemilczane. O czym największe amerykańskie media nie chciały mówić w ubiegłym roku?
Podobnie jak sztandarowy program progresywnej lewicy, radio Democracy Now!, przedsięwzięcie o nazwie Project Censored jest częścią progresywnej Fundacji Pacifica, z siedzibą w Los Angeles. Projekt istnieje od 1976 roku, a jego założycielem był Carl Jensen, wykładowca na Sonoma State University w Kalifornii. Do klasyki należy już publikowany co roku raport o stanie mediów, State of the Free Press, wydawany przez niezależne wydawnictwo Seven Stories Press.
W USA, jak wiadomo, urzędowej cenzury nie ma i zasadniczo być nie może (o ile nie jest się Julianem Assange’em), jednak nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że o pewnych sprawach media mówią więcej, a o innych dużo mniej albo wcale. Project Censored definiuje więc cenzurę jako „celowe lub nieumyślne tłumienie obiegu informacji w dowolny sposób – między innymi przez stronniczość, przemilczenie, niepełne lub powierzchowne informowanie albo autocenzurę – w efekcie którego opinia publiczna nie jest w dostatecznym stopniu informowana o społecznie istotnych wydarzeniach”. Co roku publikuje wybór materiałów, które zostały niedostrzeżone lub całkowicie „wyparte” przez największe media, a które zdaniem redakcji Project Censored zasługują na uwagę opinii publicznej.
Tu nikt cię nie skaże za memy z papieżem. Za swastykę też nie
czytaj także
Właśnie ukazała się tegoroczna edycja tego raportu, jak zawsze, w formie książki: State of the Free Press 2024. W środku można znaleźć 25 przykładów dziennikarskich porażek z ubiegłego roku – historii, które, choć społecznie istotne, pozostały nieopowiedziane, niewystarczająco zbadane, zbyte milczeniem.
* * *
Podam przykład z własnego reporterskiego doświadczenia: wciąż są w USA hrabstwa, które oferują specjalne korzyści dla nowo przybyłych firm, stawiając przede wszystkim na obiecane miejsca pracy. Wpuszczenie wielkiego biznesu często wywiera jednak negatywny wpływ na wspólnotę (od szkód dla środowiska po zaniżanie płac) lub nie przynosi spodziewanego wzrostu zatrudnienia. Tak było na przykład z firmą Hive, „solar data company”, która od pięciu lat buduje się w Golden Valley w Arizonie.
Wiele jest takich podejrzanych projektów, zwłaszcza na południowym zachodzie Ameryki. Lokalne media, jeśli takowe są na miejscu, mogą napisać jeden artykuł czy drugi, informujący o tym, że firma powstaje i ilu planuje zatrudnić pracowników, ale nie mają środków ani ludzi, żeby faktycznie prześwietlić tego rodzaju biznesy.
Tymczasem lokalny rząd, który zainwestował w firmę poprzez znaczne ulgi podatkowe i korzystne ceny gruntu, zostaje, jak w przypadku Hive, z wybudowanym molochem, w którym nikt nie wie, jakie dane są przechowywane i czemu, a kilku faktycznych pracowników przybyło razem z firmą. Ponieważ firma nie przynosi jeszcze dochodów, a prezesi zmieniają się jak rękawiczki, władze bez końca czekają, podczas gdy firma nie wnosi absolutnie nic w życie wspólnoty. Osobiście byłam na ceremonii otwarcia firmy w 2018 roku; teraz czytam, że inwestycja ma zostać ostatecznie ukończona w 2026 roku.
* * *
Trwa koncentracja i monopolizacja prasy korporacyjnej, która – sama pomyślana jako biznes, który ma przynieść dochód – służy interesom wielkiego biznesu i lokalnej władzy. Zaufanie do dziennikarstwa i dziennikarzy w USA spada z roku na rok. Stąd większość odbiorców mediów nie ma większego problemu z tym, że lokalne gazety jedna po drugiej znikają z miasteczek i całych hrabstw, pozostawiając jedną opcję lub żadnej w promieniu setek mil.
Powodów tego stanu rzeczy jest wiele – dwa najważniejsze to media społecznościowe, które w znacznej mierze zastąpiły czytelnictwo gazet, nawet tych online, oraz kampania Trumpa przeciw dziennikarzom, w pewnym stopniu (jak pokazuje raport) nawet uzasadniona. W efekcie jednak, jak pokazała ankieta Pew Research Center z 2022 roku, tylko 61 proc. Amerykanów ufa mediom głównego nurtu. To spadek o 15 punktów procentowych od 2016 roku.
Pani dziennikareczko, praca jest dla zarządu, dla pani są (lub nie) napiwki od czytelników
czytaj także
Wyborcy Trumpa uważają media za przedłużenie administracji Bidena – i nawet demokraci są głęboko rozczarowani uległością liberalnych mediów wobec polityki zagranicznej obecnego prezydenta. A ekstremiści, którzy w internecie zaczęli odgrywać rolę dziennikarzy, nieustannie atakują (werbalnie, a niekiedy fizycznie) mniejsze i większe gazety, próbując robić dziennikarstwo o dziennikarstwie.
W wielkiej wiejskiej Ameryce często nie ma też internetu – zwłaszcza w górach, na pustyniach i rezerwatach rdzennej ludności, których jest na zachodzie USA całkiem sporo. Dodatkowo kraj zalewa tzw. fałszywa prasa, czyli czysta polityczna propaganda (drukowana i online), z której siły korzystają przede wszystkim radykalni prawicowcy, ale również część demokratów.
Z drugiej strony mamy problem filtrowania wiadomości w mediach społecznościowych. Umiejętność krytycznego czytania nigdy nie była mocną stroną Amerykanów, w odróżnieniu od bardziej sceptycznej Europy Wschodniej, wychowanej na propagandzie i wyczulonej na nią. Prawda jest też taka, że ludzie nie chcą już płacić za wiadomości i nie mają dość czasu lub cierpliwości, by czytać długie artykuły. „W dziennikarstwie nie ma już ani podaży, ani popytu” – mówi socjolog Andy Lee Roth, jeden z redaktorów raportu State of the Free Press 2024.
czytaj także
Innym charakterystycznym dla mediów zjawiskiem jest news snacking, traktowanie wiadomości jako dwuminutowej przekąski dla mózgu w kolejce w supermarkecie. Ludzie myślą, że jeśli stanie się coś ważnego, to się o tym dowiedzą. To niekoniecznie prawda, bo na Facebooku przeczytają tylko wiadomości wybrane dla siebie, pod kolor swojego stworzonego przez algorytmy profilu zainteresowań. W rezultacie Amerykanie nie wiedzą zbyt dużo o polityce, choć są przekonani, że wiedzą wszystko, co trzeba.
Stosunkowo nowym zjawiskiem jest także wzrost liczby byłych agentów CIA pracujących w każdym niemal departamencie internetowych molochów takich jak Google.
* * *
O czym się więc nie pisze w kraju bez cenzury? Najwięcej nienapisanych historii wciąż dotyczy kryzysu klimatycznego i zanieczyszczenia środowiska. W odróżnieniu od Unii Europejskiej Stany wciąż dopuszczają używanie szkodliwych lub silnie toksycznych substancji takich jak azbest. Korporacyjne media informują o kolejnych konferencjach klimatycznych, lecz nie piszą na przykład o tym, że deszczówka nie nadaje się już do picia nigdzie na świecie albo że kompensacja emisji dwutlenku węgla przez firmy takie jak Disney, Shell czy Gucci nie przyczynia się do ogólnego spadku emisji.
Media nie poświęciły szczególnej uwagi temu, że w drugiej połowie 2022 roku korporacje osiągnęły najwyższe zyski w historii, między innymi dzięki temu, że zawyżały ceny wielu produktów, zasłaniając się inflacją. Nie pisano i o tym, że przemysł paliwa kopalnego regularnie pozywa rządy – stanowe, lokalne i federalne – żeby blokować regulacje, które próbują poprawić stan rzeczy.
czytaj także
Trudno też przeczytać w amerykańskich mediach o tym, że przynajmniej 1733 aktywistki i aktywiści ekologiczni zostali zamordowani na świecie, a najbardziej niebezpiecznymi dla nich krajami są Meksyk i Honduras.
Ważnym tematem, którym media nie zajęły się dostatecznie, są zmiany prawa stanowego w takich stanach jak Alabama czy Oklahoma, które doprowadziły do odebrania kobietom prawa do aborcji. W Alabamie zdarza się już, że te, które poroniły, są aresztowane i oskarżane o morderstwo. Żeby takie kobiety znaleźć, stosuje się „stalkerware”, program stworzony pierwotnie do monitorowania dzieci.
Amerykanie nie wiedzą też, jak silny jest ruch „zakazanych książek” w szkołach i jak wielka jest presja na lokalne władze, żeby wyeliminować książki o rasie, seksie i płci ze szkół i gimnazjów. Napędzane jest to masami konserwatywnych mam, zrzeszonych na przykład w ruchu Moms for Liberty, który ma listę tytułów „nie do przyjęcia”. Na liście są książeczki o dwóch pingwinach wychowujących pisklę, ale też dzieła Szekspira i Rzeźnia numer 5 Kurta Vonneguta.
Rodzice wygrażają bibliotekarkom, książki dziurawione są kulami. A to nie wszystko
czytaj także
W końcu jedno pozytywne – i też nieopisane w korporacyjnych mediach – zjawisko: odradzające się związki zawodowe w sektorach publicznych na południu USA. Organizują się przede wszystkim niebiali Amerykanie, co wróży związkom nową przyszłość. Już 71 proc. Popiera je większość społeczeństwa, jak pokazuje The State of the Free Press 2024 – to najwyższy poziom poparcia od 1965 roku.
Media korporacyjne polegają jednak głównie na tzw. źródłach oficjalnych, czyli wypowiedziach lokalnej władzy. Nawet „New York Times” często ogranicza się do przedstawienia oficjalnego stanowiska Departamentu Stanu. A dziennikarze, politycy i biznesmeni grają razem w golfa.
Porażki amerykańskiego – i nie tylko – dziennikarstwa sięgają przynajmniej czasów wojny w Wietnamie. Gdy doszło do rzezi w My Lai, gdzie w 1968 roku amerykańskie wojska lądowe zmasakrowały kilkuset uzbrojonych cywilów, w Wietnamie znajdowało się 649 zagranicznych dziennikarzy. Żaden z nich nie napisał o tym, co się wydarzyło. Świat dowiedział się o masakrze dopiero półtora roku później, gdy opisał ją młody reporter śledczy Seymour Hersh.
Najsłynniejszy amerykański sygnalista Daniel Ellsberg na krótko przed śmiercią w 2023 roku powątpiewał, czy „New York Times” i „Washington Post” odważyłyby się dzisiaj opublikować tajne akta Pentagonu, tak jak to uczyniły, mimo panicznej reakcji administracji Nixona, ponad 50 lat temu.
czytaj także
John Pilger, zmarły niedawno australijski dziennikarz i autor wielu filmów dokumentalnych, opisał ten fenomen jako „lapdogs with laptops” – pieski salonowe z laptopami. Powoływał się na porażki wielkich mediów takich jak BBC, które współdziałały z prawicowym rządem, żeby zaszkodzić Partii Pracy (redaktorzy pisali przemowy dla prawicy), lub publikowały artykuły dostarczone dziennikarzom wprost przez agentów wywiadu M16 (to przy okazji wojny w Iraku).
Gdyby nie tchórzostwo dziennikarzy, którzy nie próbowali zweryfikować kłamstw administracji George’a Busha o tym, że Saddam Husajn posiada broń masowego rażenia, prawie milion ludzi nie musiałoby zginąć w Iraku. Poniewczasie „New York Times” przyznał, że materiały publikowane tam tuż przed amerykańską inwazją na Irak nie zostały poddane odpowiedniej weryfikacji, ale dla ofiar i dla całego kraju było już za późno.