W Teksasie wywiązał się konflikt między władzą stanową (i wykonującą jej polecenia Gwardią Narodową) a federalną strażą graniczną. Ostatnim razem, kiedy podobne utarczki miały miejsce, skończyło się secesją i wojną domową. Tym razem chodzi oczywiście o migrantów zza południowej granicy.
W konsekwencji ciągłych wojen USA ze światem prawie każde pokolenie amerykańskich mężczyzn, zaczynając od pierwszej wojny światowej, wysyłano do walki gdzieś poza granicami kraju. Wracali z zespołem stresu pourazowego. W głowach tych, którzy wrócili, wojna trwać będzie zawsze.
29 stycznia w stronę południowej granicy zaczął się toczyć konwój ciężarówek pod hasłem „Take Our Border Back”. Okrzyknął się skromnie Armią Boga.
Syndrom oblężonej rasy, czyli o co chodzi z wielkim zastąpieniem
czytaj także
Jechali amerykańscy vigilantes – samozwańczy strażnicy prawa, których można znaleźć w każdej większej wsi i każdym mieście, uczestnicy ultraprawicowego ataku na Kapitol 6 stycznia 2021 roku, wyznawcy teorii „wielkiego zastąpienia” (białych obywateli USA przez czarnych i Żydów, a jakże), członkowie Aryan Freedom Network (Aryjskiej Sieci Wolności), Proud Boys (Dumni Chłopcy) i inni obrońcy kultury białego człowieka. Organizatorzy wezwali wszystkich „aktywnych i emerytowanych policjantów i weteranów wojennych”. Celem krucjaty, ogłosili, jest powstrzymanie napływu imigrantów zza południowej granicy.
Podczas gdy większość ogranicza się do pogróżek i lokalnych burd, jest grupa szczęśliwców, którym dane jest walczyć naprawdę, w ich przekonaniu: ze złem tego świata i z terroryzmem.
W najbiedniejszym kraju Bliskiego Wschodu, Jemenie, gdzie od 2014 roku trwa wojna domowa, walczą amerykańscy najemnicy – za pieniądze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Ich zadaniem są głównie polityczne zabójstwa – jak donosi BBC – w ciągu trzech lat dokonali stu.
Rewolucja w Jemenie zaczęła się w 2014 roku, kiedy mniejszość szyicka Huti przejęła stolicę i władzę w większości kraju. W 2015 roku przeciwko nim ruszyła koalicja pod wodzą Arabii Saudyjskiej (z pomocą Emiratów, Sudanu, Kuwejtu, Kataru, Maroka, Egiptu, a podobno nawet Korei Północnej). Pieniądze i broń płyną z USA, Wielkiej Brytanii i Francji, a także z Kanady. Popierają oni poprzedni sunnicki rząd Jemenu, który przeniósł się do portowego miasta Aden na samym południu kraju i czeka na pomoc świata. Z kolei ruch Huti wspomagany jest przez szyicki Iran (wojna w Jemenie jest częścią konfliktu sunnicko-szyickiego).
Dziennikarzom BBC udało się przeprowadzić wywiady z pracownikami amerykańskiej prywatnej firmy ochroniarskiej Spear Operations Group („spear” oznacza włócznię), którzy dokonywali w Jemenie zamachów (płacono im do 2020 roku). Założycielem firmy, która pierwotnie została zaangażowana do szkolenia oficerów w bazie wojskowej Emiratów w Jemenie, jest Abraham Golan.
czytaj także
Najemnicy brali na cel liderów ugrupowań takich jak Islah, czyli jemeńska filia Braci Muzułmańskich. W kraju obecne są również Al-Kaida i jej rywalka – ISIS. Jednak wiele ofiar amerykańskich strzelców nie miało nic wspólnego z terroryzmem, przynajmniej tak wynika z materiału opublikowanego przez BBC. Przypomnijmy, że nie jest to pierwszy raz, kiedy prywatne amerykańskie firmy zabijają za granicą za pieniądze – widzieliśmy to już 20 lat temu w Iraku i Afganistanie.
Wróćmy jednak z Jemenu do Teksasu, gdzie w mediach społecznościowych skrzyknięto konwój, aby powstrzymać „nielegalnych”.
Konwój ruszył 29 stycznia z Wirginii na Wschodnim Wybrzeżu USA, by przez Florydę i Luizjanę dotrzeć do Teksasu. Częścią projektu były wiece w Teksasie, Kalifornii i Arizonie. Większość z nich już się odbyła i przypominała wiece Trumpa – morze amerykańskich flag i koszulek z nazwiskiem byłego (i być może przyszłego) prezydenta. Ostatecznym celem był Shelby Park i Eagle Pass u brzegów rzeki Rio Grande, gdzie trwa konflikt między teksańską Gwardią Narodową a federalną służbą straży granicznej (Border Patrol) polegający na tym, że stanowa służba mundurowa nie pozwala służbie federalnej zbliżyć się do granicy państwa.
Krucjata została zorganizowana na Telegramie. Pete Chambers, podpułkownik Zielonych Beretów, pojawił się wcześniej w legendarnym już programie InfoWars Alexa Jonesa, żeby ogłosić plan powstrzymania Latynosów, którzy (jego zdaniem) przemycają fentanyl i uzależniają Amerykę od opioidów. Chambers zapewnił, że wyprawa jest pokojowa, choć w mediach społecznościowych roi się od pogróżek, że popłynie krew.
czytaj także
W rzeczywistości uczestnicy konwoju „Take Our Border Back” spędzili już tydzień pod granicą, gdzie napastują imigrantów. Do większej tragedii jeszcze nie doszło, a niektóre media już uznały konwój za kompletną klapę.
Ideę konwoju promował w Teksasie jeden z posłów stanowych, Keith Self. Inną kluczową postacią projektu jest Phil Waldron, były pułkownik, który pomagał też planować słynny szturm na Kapitol.
Kontekstem tego wszystkiego jest zbyt niezależna – zdaniem administracji Bidena – polityka gubernatora Teksasu Grega Abbotta wobec imigrantów. Tu warto wspomnieć byłego już sekretarza od Homeland Security, Latynosa Alejandro Mayorkasa. Ponieważ republikanom nie powiodła się próba impeachmentu Joe Bidena, zamiast prezydenta w lutym zdjęli z urzędu Mayorkasa, co ma znaczenie o tyle symboliczne, że był on pierwszym Latynosem zawiadującym systemem imigracyjnym.
Przez granicę rzeczywiście przedostaje się obecnie wielu imigrantów. Ruch nasilił się za prezydentury Bidena, jak gdyby imigranci wiedzieli, że łatwiej dostaną się do USA teraz niż za rządów Trumpa. Do pewnego stopnia jest to prawdą.
Po drugie, ani republikanie, ani demokraci od lat nie mają pomysłu na to, jak naprawić system imigracyjny. Jedyną propozycją demokratów wydaje się koncepcja całkowitego zamknięcia granicy, na co nie zgadzają się ani ich wyborcy, ani republikanie, ani nawet sam Trump. Kontrargumentem jest oczywiście handel i ruch legalnie zatrudnianych pracowników, nie wspominając o turystyce. Republikanie próbują teraz powiązać fundusze na uszczelnienie granicy z funduszami na pomoc militarną dla Ukrainy, a demokraci próbują nie dopuścić do tego połączenia.
Recepta prawicy na „kryzys męskości”: załóż rodzinę, uwierz w Boga i napnij muskuły
czytaj także
Sytuacja na południowej granicy będzie jednym z najważniejszych tematów tegorocznej kampanii prezydenckiej. Znów, jak cztery lata temu, do wyborów najpewniej staną Biden i Trump, tylko że tym razem większa energia (tak kandydata, jak i jego wyborców) jest niestety po stronie republikanów.
Sam gubernator Abbott przeznaczył znaczne środki z budżetu Teksasu na własną wojnę z imigrantami na granicy. Służby wewnętrzne Teksasu rozciągają druty, które ich ranią lub spowalniają drogę. Jest to tzw. Operation Long Star, uczestniczy w niej także Gwardia Narodowa Teksasu. Pojawiła się również informacja, że Abbott chce zbudować bazę wojskową przy granicy, co może doprowadzić do jeszcze ostrzejszej konfrontacji władzy stanowej z federalną.
Byłoby to wydarzenie bezprecedensowe we współczesnej historii USA. Ostatnia taka konfrontacja doprowadziła do amerykańskiej wojny domowej w XIX wieku. Niektórzy wieszczą wręcz oderwanie się Teksasu od USA i powtórkę z wojny secesyjnej.
Trump nie był pierwszy, nie będzie ostatni. Po nim przyjdzie ktoś jeszcze bardziej bezwzględny
czytaj także
Jedno jest pewne – sytuacji na granicy nie można dłużej tolerować, a demokraci nie mogą tego lekceważyć. Jednym z rozwiązań byłoby zorganizowanie legalnego przepływu pracowników między USA a Ameryką Centralną i Południową. Przepisy obejmowałyby prawo do pracy i pobytu tymczasowego oraz – w większości wypadków – obowiązek powrotu po kilku latach do domu. Ci, którzy przybywają do USA, często deklarują taki właśnie zamiar: chcą zarobić pieniądze i wrócić do siebie. Miałoby to sens jedynie, gdyby mieli do czego wracać, a więc gdyby USA przestały wyniszczać gospodarkę krajów za swoją południową granicą.
Osobnym problemem jest rosnąca liczba imigrantów spoza regionu Ameryki Łacińskiej – od mieszkańców Bliskiego Wschodu do przybyszy z Afryki. Oni też coraz częściej pojawiają się w Meksyku, żeby samodzielnie dotrzeć do Rio Grande, i dalej – na globalną Północ.