Czy to jest ten moment, w którym powinnam uderzyć się w pierś i zaśpiewać klepany od lat refren: Polska nie jest gotowa na dekarbonizację/weganizm/wstaw dowolne hasło, a społeczeństwo nie lubi zakazów, tylko szanse?
Kojarzycie zaanektowaną przez memiarzy scenę z komiksu „Gunshow”? Tę z psem, który mówi: „this is fine” w pomieszczeniu zajmującym się płomieniami? Niektórzy twierdzą, że niefrasobliwy kudłacz jest metaforą ludzkości w obliczu kryzysu klimatycznego (i wszystkich innych). Ale pewnie dlatego, żeby nas nastraszyć i zmusić do wspierania interesów zielonego lobby. Przecież nie jest tak źle, zwłaszcza w Polsce, która dzięki ociepleniu będzie mieć pogodę rodem z gorącej Afryki. Kto by narzekał?
Tak się składa, że ja, ale nie tylko na wysoką temperaturę.
W 2019 roku ASZ Dziennik podśmiewał się z mediów, które latami prześcigały się w tym, jak opisywać dotkliwość wysokich temperatur, wskazując, że dziennikarze codziennie muszą pisać o spiekocie, skwarze, morderczej gorączce albo moim faworycie – rozżarzonym skwierczeniu zagłady. A przecież ten alarmistyczny arsenał w końcu się wyczerpie i przestanie robić na kimkolwiek wrażenie. W moim przypadku właśnie tak się stało.
Skąd do cholery wziąć to wszystko, co lewica chce dać ludziom?
czytaj także
W 2022 roku zrozumiałam, że powoli zaczyna brakować mi piekielnych metafor, które oddałyby powagę ocieplania się klimatu oraz uciążliwość śmiercionośnego żaru lejącego się z nieba. Obecne lato również nie szczędzi nam gorąca, które Grzegorz Walijewski, rzecznik Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej też nazwał piekielnym, więc oficjalnie ogłaszam, że wycofuję się z rywalizacji o najsilniejsze rażenie upalnym słowotwórstwem, bo ile razy można pisać ten sam tekst w czasach, kiedy do wysokich wskazań termometrów, chcąc nie chcąc, musimy się przyzwyczaić?
Mam już dosyć bycia posłańczynią złych wiadomości. Gdy publikowałam je raz za razem, odrzucając lukrowanie rzeczywistości na umierającej i płonącej planecie jako co najmniej wątpliwe etycznie, mój redakcyjny kolega stworzył generator z najbardziej dołującymi informacjami z moich artykułów. Nie podaję linka, bo podobno od przeczytania zaledwie kilku można poważnie się załamać, choć i bez tego nauka widzi silne korelacje pomiędzy stanem zdrowia psychicznego a skutkami degradacji przyrody i klimatu.
„Obciążenie psychiczne i cierpienie spowodowane świadomością zmian środowiskowych były dotychczas konceptualizowane jako solastalgia, stres środowiskowy, smutek klimatyczny, melancholia środowiskowa i lęk klimatyczny” – wymieniają badacze analizujący to zagadnienie na reprezentatywnej grupie studentów i opisujący swoje wnioski w International Journal of Environmental Research and Public Health.
Coraz częściej mówi się też o klimatycznej depresji, choć ta – jak opowiadała mi Joanna Brzezińska, współzałożycielka Fundacji Klimat i Emocje, „to po prostu termin roboczy, który pozwala psychologom i psychiatrom określić zbiór reakcji wynikających ze świadomości skutków, skali czy nieuchronności zmian klimatycznych”. W Polsce badania na ten temat prowadzi dra Magdalena Budziszewska, która Michałowi Sutowskiemu powiedziała wprost, że jako ludzkość jesteśmy w dupie, biorąc pod uwagę zarówno to, że eksploatacja paliw kopalnych doprowadziła do skoku globalnej temperatury, jak i wojny w Ukrainie.
W natłoku problemów nie ma nic dziwnego w fakcie, że często pytano mnie pół-żartem, pół-serio: „Paulisza, kiedy w końcu napiszesz coś optymistycznego?”. Rebeki Solnit tego świata przekonywały, że w mroku trzeba mieć nadzieję. Z książek wydanych przez Krytykę Polityczną płynęły pozytywne zapewnienia, że przyszłość zależy od nas. Kolejni badacze, z którymi rozmawiałam o strategiach komunikowania globalnego ocieplenia, zgodnie przyznawali zaś, że czytelniczki potrzebują pokrzepiających opowieści o przyszłości, by do obrony planety oraz żądania mądrej polityki adaptacyjnej i neutralnej klimatycznie od decydentów podejść poważnie.
Bez pokazania choćby promyka światła w tunelu łatwo popaść w związany z apatią i niedasizmem fatalizm, a ten, jak twierdzi Michael E. Mann w Nowej wojnie klimatycznej, „obecnie stanowi bodaj większe zagrożenie niż nieprzejednany negacjonizm” albo po prostu jest leżącym w interesie koncernów paliwowych denializmem ukrytym pod kryptonimem. Niestety, ulegają mu także aktywiści popadający w przekonanie, że tytułowej wojny nie da się wygrać z uwagi na wszechmoc biznesu kopalnianego, bezczynność polityków i indolencję społeczeństwa.
czytaj także
Mann, powołując się na badania Nicolasa Smitha i Anthony’ego Leiserowitza, zauważa jednak, że porażka nie jest przesądzona, a zagrzewanie do walki ma sens, jeśli wykorzysta się do tego najbardziej motywujące emocje: troskę, zainteresowanie i wspomnianą już tutaj nadzieję. Na przeciwnym biegunie ustawia zaś nieskuteczne szokowanie i strach, których wywoływanie często zarzuca się mi i innym dziennikarzom piszącym o klimacie mimo tego, że operujemy przerażającymi faktami, a nie kreujemy taką rzeczywistość.
Za każdym jednak razem dzieje się to samo. Wskazuję, że wszystko, co widzimy za naszym oknem albo w najbardziej dotkniętymi skutkami zmiany klimatu zakątkach świata, jest wynikiem działania kapitalizmu, opartego na węglu, rozbuchanej konsumpcji, degradacji środowiska i masowej produkcji mięsa. Sugeruję, że może warto byłoby zrezygnować ze szkodliwych praktyk – systemowo, nie (wyłącznie) indywidualnie, ale wtedy słyszę, że chcę, żeby ludzie jedli robaki zamiast na przykład dużych ssaków i kiełbasy z grilla, bronię im jazdy samochodem i w ogóle odbieram jakąkolwiek przyjemność z życia.
Czy to jest ten moment, w którym powinnam uderzyć się w pierś i zaśpiewać klepany od lat refren: Polska nie jest gotowa na dekarbonizację/weganizm/wstaw dowolne hasło, a społeczeństwo nie lubi zakazów, tylko szanse?
Z takiego dokładnie założenia wychodzą polscy politycy, nawet ci lewicowi. Pali nam się planeta (i dupa), ale lepiej o tym nie mówmy wprost, bo wyborcy się od nas wrócą. Inne opcje partyjne idą w przekaz opisywany przez Tomasza Markiewkę tak: „Obserwując polskich negacjonistów klimatycznych, zauważyłem pewien przeskok: większość zaczęła już argumentować na zasadzie: OK, klimat się ociepla, ale nie ma co panikować, nie histeryzujmy niczym szwedzkie nastolatki, od tego mamy rynek, żeby nam te kwestie rozwiązał, bo to najskuteczniejszy mechanizm adaptacyjny”.
czytaj także
Dlaczego cytatem tym śmiem porównywać polskich polityków do negacjonistów? Bo zachowują się tak, jak by katastrofa klimatyczna nie istniała, ale nie dlatego, że boją się straszyć elektorat i uważają, że lęk jest przeciwskuteczny. Cała bowiem obecna kampania wyborcza opiera się właśnie na polaryzacji i zarządzaniu obawami – nie tymi, którymi trzeba.
W chwili, gdy Polskę nawiedza fala upałów gotowa zniszczyć rolnicze uprawy, powodująca przedwczesne zgony, utrudniająca jakiekolwiek funkcjonowanie i napędzająca kryzys hydrologiczny, słyszymy, że naszym największym problemem i zagrożeniem są migranci, a takie malkontentki jak ja, które chciałyby mądrej, bezwęglowej i bezmięsnej polityki klimatycznej, psują wszystkim humor.
Więcej nie będę. Oto 6 powodów, dla których warto cieszyć się z rozgrzania termometrów do czerwoności.
Bijemy rekordy
Klimatyczna księga Guinnesa powiększa się o kolejne wartości, które co roku stają nieaktualne, bo ludzkość lubi wyzwania i podnoszenie poprzeczki. Nie spoczywamy na laurach z zeszłego lata, lecz prowadząc business as usual, bijemy temperaturowe rekordy. Wielka Brytania ma za sobą najgorętszy czerwiec w historii pomiarów. Trzeciego lipca br. Amerykańskie Narodowe Centrum Prognoz Środowiskowych ogłosiło, że średnia temperatura na świecie wyniosła 17,01 st. C., przewyższając dotychczasową najwyższą taką wartość dla globu odnotowaną w 2016 roku. Światowa Organizacja dodała z kolei, że w tym czasie zaobserwowała także „niezwykle wysoką temperaturę oceanów, a także rekordowo niski zasięg lodu antarktycznego”.
Ale na tym gorąc nie poprzestał, bo w kolejne dni lipca jeszcze bardziej podgrzał światowy termometr do 17,23 st. C. To sprawiło, że mieliśmy do czynienia z najcieplejszym tygodniem w dziejach ludzkości mierzącej temperatury i pierwszym tak ciepłym od nawet 125 tys. lat, jeśli wziąć pod uwagę dane pośrednie, jak stare dzienniki, słoje i pnie drzew albo wygląd dna jezior. Paleoklimatolodzy – jak donosi Washington Post – są zgodni co do tego, że obecna dekada jest wyjątkowa pod względem ocieplenia w porównaniu z jakimkolwiek okresem sprzed ostatniej epoki lodowcowej. To nie jest jednak ostatnie słowo klimatu, bo trwająca fala upałów Cerberus ma zapewnić nam jeszcze bardziej skrajne warunki w ciągu najbliższych kilku dni.
Kuchnia bez prądu i gazu
Już w 2021 roku Mateusz Kowalik donosił na naszych łamach, że „mieszkaniec małopolskich Krzeszowic na ustawionej na płycie rynku patelni bez trudu usmażył jajecznicę”. To oznacza, że wywołany ociepleniem klimatu upał rozpoczął prawdziwą kuchenną rewolucję i przeniósł ją w plener, co oznacza, że grillowanie jest już passe, a obraz „Śniadanie na trawie” może doczekać się współczesnej, nie mniej idyllicznej wersji z betonem w roli głównej. Tego ostatniego mamy w bród, więc wcale nie trzeba jechać do Krzeszowic. A kto wie, czy oprócz jajek nie da się przyrządzić na nim czegoś jeszcze.
Uważność w trybie offline
W czasopiśmie naukowym Environmental Science and Technology opublikowano analizę, która ocenia prawdopodobieństwo wystąpienia blackoutów jako wysokie dla dwóch trzecich Ameryki Północnej. Spowodowany upałami całkowity brak prądu lub ograniczenia w jego dostawach mają nastąpić już tego lata, co oznacza, że mieszkańcy USA będą w końcu mogli oderwać się od telewizorów, komputerów i telefonów. Słowem: w końcu problem z koniecznością bycia non stop online zniknie, a ludzie, zamiast patrzeć w ekran, będą mogli spojrzeć w oczy swoim bliskim. Nie myślcie sobie jednak, że takie rzeczy dzieją się tylko za oceanem, bo i w Europie ryzyko wystąpienia przerw w dostawach energii jest jak najbardziej możliwe.
Mniej ludzi, mniej problemów
Ile to już razy słyszałyśmy, że Ziemia jest przeludniona, a problem z wyżywieniem i zapewnieniem podstawowych warunków do życia wszystkim jej mieszkańcom wzrasta? Rozwiązanie przynosi śmiercionośny (bardziej niż huragany, powodzie i tornada razem wzięte) upał, w wyniku którego w samym tylko 2022 roku, a konkretniej w przedziale pomiędzy 30 maja a 4 września – przedwcześnie zmarło 61 672 Europejczyków, w tym najwięcej kobiet mieszkających w Hiszpanii, Włoszech i Niemczech. W zeszłym roku Zofia Bieńkowska pisała, że „śmierć z powodu upałów jest cicha i niewidzialna”, ale wcale taka być nie musi. Niektórzy, jak jeden z internautów komentujących te doniesienia, stwierdzili, że wiedzą już, gdzie zabiorą swoje żony na wakacje. Skoro oni nie narzekają, to może wy też nie musicie.
Katastrofa zawłaszczona przez człowieka. A co ze zwierzętami pozaludzkimi?
czytaj także
Wszyscy razem
Autorzy książki Aktywna Nadzieja, której polski przekład lada chwila ukaże się nakładem wydawnictwa Krytyki Politycznej, informują, powołując się na dane Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu, że „wraz z globalnym wzrostem temperatury proporcja obszarów, które stają się zbyt gorące do zamieszkania, wzrośnie z 0,8 proc. w 2020 do 19 proc. w 2070 roku”. To oznacza masowe migracje do chłodniejszych miejsc. Wprawdzie Donald Tusk próbuje nas straszyć tym zjawiskiem, ale przecież w kupie cieplej i ciekawiej kulturowo.
Nowe kolorki odblokowane
Skok globalnej temperatury oznacza, że Ziemia będzie bardziej zielona. Dobrze czytacie. Naukowcy z prestiżowych brytyjskich i amerykańskich uniwersytetów policzyli, że w ciągu ostatnich 20 lat aż 56 proc. oceanów zmieniło kolor na zielonkawy. Cieplejszy klimat pozwolił zakwitnąć w wodach tzw. fitoplanktonowi, o takiej właśnie – uwielbianej przez ekologów i symbolizującej nadzieję – barwie. A na tym lista się nie kończy – nieprzewidywalność efektów zmian klimatycznych daje nadzieję, że w kolejnych latach będziemy mieli jeszcze więcej powodów do radości.