Sądzimy, że większość Europy podziela polskie stanowisko wobec wojny w Ukrainie, a jeśli ktoś się z niego wyłamuje, to część Zachodu. Nieprawda. Im dalej na wschód, tym bliżej władzy są partie bardziej uległe wobec Rosji i tym więcej oznak, że po trudnej zimie sojusz z Ukrainą może się załamać.
Kryzys kosztów utrzymania na Zachodzie to jeden z głównych sojuszników Moskwy. Kreml liczy na to, że mieszkańcy Europy ugną się pod wysokimi cenami oraz chłodem w mieszkaniach i wymogą na rządach zmianę polityki wschodniej. W tym celu już latem Rosja zamknęła przesył gazociągiem Nord Stream, czym wywołała skokowy wzrost cen gazu i panikę za Odrą.
Rosja ma doświadczenie w sterowaniu nastrojami społecznymi i opinią publiczną. Tym razem postanowiła skorzystać z broni, którą budowała od lat – czyli energetyki. Będzie to miecz obosieczny: mniej pieniędzy ze sprzedaży gazu wpłynie do rosyjskiego budżetu i spółek energetycznych. Zanim jednak Europa doczeka tych problemów budżetowych Rosji, musi przetrwać tegoroczny okres grzewczy.
czytaj także
Oczywiście zimowy wysiłek Europejczyków będzie bez porównania mniejszym wyzwaniem niż przeżycie zimy nad Dnieprem. Zima w Ukrainie prawdopodobnie będzie koszmarna i może wygenerować kolejny kryzys uchodźczy. Rosjanie liczą też na to, że Europejczycy polegną pod względem morale i finalnie wybiorą tańszy gaz i niższe ceny zamiast wspierania niepodległościowych i prozachodnich ambicji Ukraińców. Prognozy Rosjan wcale nie muszą być przestrzelone.
Środkowoeuropejscy russlandversteher
Tej jesieni mieliśmy już całą serię mniejszych i nieco większych protestów. Na ulice Pragi Czesi wychodzili łącznie już trzy razy. Za każdym razem antyeuropejskie środowiska znad Wełtawy dały radę przyciągnąć na swoje demonstracje po kilkadziesiąt tysięcy osób. Można więc zakładać, że wiele z tych osób skłoniły do wyjścia na ulicę nie poglądy polityczne, ale sytuacja finansowa.
Na początku października zgromadzeni na demonstracji niemieckiej prawicowej partii AfD przekonywali, że należy skończyć z polityką sankcji oraz dostawami broni. Podżegacze wojenni powinni odejść od władzy, twierdzą, by wywołany przez nich kryzys energetyczny przestał rujnować Niemcy. W podobnym duchu wcześniej odbyły się demonstracje w Kolonii i Lipsku. 22 października w kilku niemieckich miastach miały zaś miejsce demonstracje związków zawodowych i organizacji ekologicznych protestujących przeciw rosnącym kosztom życia. W nadchodzącym czasie możemy mieć więc do czynienia z miksem protestów motywowanych politycznie o prorosyjskim zabarwieniu, jak i tradycyjnych protestów związanych ze spadającą stopą życiową.
Polacy są przekonani, że większość mieszkańców Europy podziela naszą percepcję wojny w Ukrainie. Politycy rządzącej prawicy dodatkowo tworzą obraz, jakoby ewentualni hamulcowi ostrzejszej polityki wobec Kremla znajdowali się głównie w sytej i rozleniwionej Europie Zachodniej – we Francji, Holandii czy Niemczech. Oba założenia są nieprawdziwe. Różnice w podejściu do wojny są wyraźne, a najwięcej potencjalnych słabych punktów znajdziemy w państwach naszego regionu.
Według kwietniowego badania YouGov tylko niecała jedna czwarta Bułgarów i ponad jedna trzecia Słowaków uznawała Rosję za winną wojny w Ukrainie. Winę NATO widziało za to aż 44 proc. Bułgarów i niecała jedna trzecia Słowaków. Tylko 41 proc. Węgrów widziało winnego w Rosji, za to 17 proc. obarczało winą NATO, chociaż od tamtego czasu propaganda węgierskiego rządu mogła jeszcze do tego wyniku dołożyć. Na przeciwległym końcu znajdują się mieszkańcy krajów nordyckich, Polski, Wielkiej Brytanii i Holandii – w każdym z tych państw przynajmniej 70 proc. obywateli obciążało winą Moskwę.
czytaj także
Podobne wnioski można wyciągnąć z letniego Eurobarometru. Zdecydowanie najmniej chętni wsparciu militarnemu Ukrainy byli Bułgarzy (35 proc.). Za nimi znajdowali się Grecy, Cypryjczycy, Słowacy, Austriacy, Słoweńcy, Węgrzy, Czesi i Rumuni. Po przeciwległej stronie znów ustawili się Duńczycy, Finowie, Szwedzi i Polacy – w każdym z tych państw poparcie dla zbrojenia Ukrainy sięgało 90 proc. lub więcej.
To właśnie w państwach Europy Środkowo-Wschodniej znajdziemy najwięcej tak zwanych russlandversteher (rozumiejących Rosję), co jest zarówno pozostałością po czasach bloku wschodniego, jak i symptomem wciąż istotnych wpływów Moskwy w regionie oraz silnych powiązań gospodarczych z Rosją. Dla państw naszego regionu odcięcie od surowców z Rosji będzie miało znacznie dalej idące skutki niż dla Hiszpanów czy Włochów, którzy kupują gaz z Afryki Północnej albo Azerbejdżanu i mają pod dostatkiem gazoportów.
Powrót politycznych zombie
Tak się szczęśliwie złożyło, że w większości państw naszego regionu – nie licząc Węgier – władzę sprawują obecnie rządy niechętne Rosji i skłonne do pomocy Ukrainie. W wielu z tych krajów sytuacja polityczna jest jednak napięta i nie wiadomo, czy się niebawem nie zmieni. W Czechach rząd Petra Fiali jest bardzo proukraiński. Warto przypomnieć, że Czesi przyjęli nawet więcej uchodźców niż Polska, licząc proporcjonalnie do ludności obu krajów.
Obecnie jednak partia ODS w sondażach jest druga lub trzecia, z ledwie kilkunastoprocentowym poparciem. Depcze jej po piętach agresywnie populistyczna i eurosceptyczna Wolność i Demokracja Tomio Okamury, a liderem są centrowi populiści z ANO, których lider Andrej Babiš wystartuje w nadchodzących wyborach prezydenckich. W rozdawanych przez ruch ANO ankietach większość zwolenników byłego premiera domagała się od niego zdymisjonowania rządu po wygranych wyborach, chociaż prezydent w Czechach nie ma takich uprawnień.
PiS jest częścią międzynarodówki radykalnej prawicy. Liczy, że z nią pokona Brukselę
czytaj także
W Słowacji do władzy chce wrócić Robert Fico, który jest jawnie prorosyjski, a Ukraina wpisała go nawet na czarną listę osób powielających kremlowską propagandę. Tymczasem nastroje społeczne są minorowe, gdyż sytuacja ekonomiczna tego kraju jest fatalna już od kilku lat. W okresie 2015–2021 poziom rozwoju Słowacji spadł z 77 do 68 proc. średniej unijnej. 8 października w Bratysławie odbył się protest przeciw biedzie i w sprawie wyższych płac. Te fatalne nastroje społeczne prorosyjski Fico bez wątpienia będzie chciał wykorzystać.
Jeszcze trudniejsza sytuacja jest w Bułgarii, w której społeczeństwo jest zdecydowanie najbardziej prorosyjskie w UE. Niedawno upadł rząd Kiryła Petkowa, który prorosyjski bez wątpienia nie był. Odmówił on płacenia za gaz w rublach, w wyniku czego Gazprom odciął Sofii dostawy dokładnie w tym samym czasie co Polsce. Dla Bułgarii brak rosyjskiego gazu jest jednak znacznie bardziej dotkliwy. W przedterminowych wyborach wygrała partia GERB, która co prawda należy w PE do europejskich chadeków (EPP), ale jej lider Bojko Borysow to polityk o wątpliwej reputacji, oskarżany między innymi o korupcję. W Bułgarii wciąż funkcjonuje rząd techniczny, jednak całkiem prawdopodobne, że w nadchodzących miesiącach jej polityka wobec Rosji stanie się mniej odważna. Tym bardziej że nastroje społeczne nie są przesadnie proukraińskie – we wrześniu tamtejsi rolnicy protestowali przeciw importowi zboża znad Dniepru.
Fasada fajna, a z tyłu dziadostwo. Jak zima stulecia obnażyła katastrofę Polski węglowej
czytaj także
Także w Europie Zachodniej poparcie dla kryzysowej polityki rządów jest mizerne. Według badania przeprowadzonego we wrześniu w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Włoszech, Francji, Niemczech, Szwecji i Danii w każdym z analizowanych krajów co najmniej dwie trzecie pytanych oceniało politykę swoich państw podczas kryzysu energetycznego jako złą. Ponad 80 proc. Brytyjczyków i Włochów było przekonanych, że rząd nie radzi sobie z kryzysem kosztów życia. Podobnego zdania było trzy czwarte Niemców, Francuzów i Hiszpanów.
Wraz z postępującym kryzysem energetycznym poparcie dla Ukrainy może maleć, za to rosnąć może przeświadczenie, że Europa powinna jakoś się z Rosją ułożyć. Według innego badania YouGov między marcem a lipcem poparcie dla rozszerzania sankcji nałożonych na Moskwę wyraźnie spadło w Polsce (z 71 do 63 proc.), Wielkiej Brytanii (z 55 do 51 proc.), Niemczech (45 → 41 proc.) i Francji (38 → 36 proc.).
Mieszkania ważniejsze niż wojna
To właśnie rosnące ceny w największym stopniu zaprzątają głowę Europejczyków. Kryzys kosztów utrzymania dominuje w codziennych rozmowach i najbardziej rozpala debatę publiczną. W letnim Eurobarometrze zapytano Europejczyków o dwie najważniejsze kwestie, którym musi stawić czoła ich państwo. Inflacja i koszty utrzymania znalazły się na zdecydowanym pierwszym miejscu – wskazało na nie 54 proc. pytanych w całej UE. W 26 z 27 państw rosnące koszty znalazły się na samym szczycie – tylko w Szwecji znalazły się na trzecim miejscu, za przestępczością i zmianami klimatu.
W całej UE na drugim miejscu wśród najbardziej palących kwestii znalazło się zaopatrzenie w energię, a na trzecim sytuacja ekonomiczna. Natomiast sytuacja międzynarodowa (12 proc.) wylądowała dopiero na szóstym miejscu, za zmianami klimatu i zdrowiem.
Organizacja pozarządowa More in Common przeprowadziła w lipcu badanie w czterech państwach Europy – Wielkiej Brytanii, Polsce, Niemczech i Francji. Zapytano między innymi o trzy najważniejsze problemy trapiące ojczyzny ankietowanych. We wszystkich czterech zdecydowanie wygrały koszty utrzymania – w Polsce wskazało je aż 72 proc. pytanych, a w Niemczech 45 proc. Wojna w Ukrainie pojawiła się wśród trzech najczęściej wymienianych odpowiedzi jedynie w Polsce (42 proc.). W Wielkiej Brytanii drugim co do wagi problemem były kłopoty NHS (publiczny system ochrony zdrowia), a trzecim zmiany klimatu. We Francji ludzie przejmują się jeszcze zmianami klimatu i zdrowiem, a w Niemczech zamiast zdrowia na trzecim miejscu pojawiła się mieszkalnictwo. Odsetek wskazujących na koszty utrzymania jako główny problem w kraju wzrósł w Polsce od końca ubiegłego roku z 49 do 77 proc., a w Wielkiej Brytanii z 36 do 72 proc.
We wszystkich krajach dominuje też pesymizm. Przynajmniej ponad jedna czwarta pytanych jest przekonana, że kryzys kosztów utrzymania potrwa jeszcze kilka lat, a ponad jedna trzecia powątpiewa, czy w ogóle kiedykolwiek się skończy. Trzy czwarte ankietowanych z Polski obawiało się niepokojów społecznych spowodowanych kryzysem. Podobne obawy podzielało dwie trzecie Francuzów i Niemców oraz przeszło połowa Brytyjczyków. Dwie trzecie Francuzów i Polaków było też przekonanych, że w nadchodzących miesiącach w ich krajach wybuchną strajki.
NRD ciągle żywe
Specyficzna sytuacja jest w Niemczech, w których istnieje wyraźne rozróżnienie na Zachód i Wschód. Na terenach byłego NRD nastroje społeczne są zdecydowanie bardziej prorosyjskie. Jedna trzecia mieszkańców wschodnich landów twierdzi, że to NATO sprowokowało Rosję do ataku na Ukrainę. W zachodnich landach tego zdania jest tylko 16 proc. ankietowanych.
W lipcowym badaniu dla stacji ARD zapytano Niemców o poparcie dla sankcji. Dwie trzecie mieszkańców terenów dawnych Niemiec Zachodnich poparłoby sankcje nawet wtedy, gdyby oznaczało to wzrost kosztów energii lub problemy z jej dostawą. Tego samego zdania było już tylko 40 proc. mieszkańców terenów byłego NRD. W innym badaniu prawie połowa pytanych stwierdziła, że sankcje bardziej szkodzą Niemcom niż Rosji – odwrotnego zdania było zaledwie 12 proc.
Sikorski o wojnie: Co zawalili Niemcy, czego chce Putin i co się da jeszcze zrobić?
czytaj także
Jak na razie w Europie wciąż jest relatywnie spokojnie. Kremlowi nie na rękę są obecne wysokie temperatury, które oddalają ewentualne kłopoty z dostawami surowców energetycznych, szczególnie gazu. Jednak zimą sytuacja może się odwrócić. Nastroje społeczne w całej Europie są pesymistyczne i łatwo będzie o wybuch społecznego gniewu. Moskwa bez wątpienia nie przepuści tej okazji, by wymóc na Europie złagodzenie polityki, a może nawet powrót do relacji handlowych sprzed wojny. Cały trud wspierania Ukrainy i kryzysowego zaciskania pasa poszedłby wtedy na marne.
Zadaniem europejskich rządów powinno być uruchomienie programów osłonowych, które pozwolą w miarę gładko przejść przez kryzys społeczeństwu. Zamożne państwa Europy Zachodniej bez większych problemów znajdą na to pieniądze. Niemcy ogłosiły niedawno program wsparcia odbiorców finalnych energii warty 200 mld euro.
Bez planu, bez wiary, bez przyszłości? Polacy w kryzysie a transformacja energetyczna
czytaj także
Mniej zamożne kraje Europy Środkowo-Wschodniej i Południowej tak hojne zapewne nie będą. Chociaż w naszym regionie skłonność do protestów jest znacznie niższa niż we Francji czy Hiszpanii, to właśnie tutaj Kreml może poszukać swojej szansy, by sprowokować zmianę rządu na bardziej uległy. Gdyby do Węgier dołączyły Słowacja, Bułgaria i Grecja, to forsowanie kolejnych pakietów sankcji czy wsparcia wojskowego dla Kijowa wymagałoby znacznie większej gimnastyki. A w czasie kryzysu energetycznego mało kto będzie miał na to ochotę.