Wyznaczony na premiera Michel Barnier przedstawił swój gabinet. Znajdziemy w nim głównie polityków prawicowych, a ich przetrwanie na stanowiskach będzie zależne od poparcia nacjonalistów od Le Pen. Jeszcze zanim nowi ministrowie rozpoczęli pracę w swoich resortach, rozpoczęły się antyrządowe protesty.
Gdy Macron po dwóch miesiącach politycznego manewrowania w końcu znalazł nowego premiera w osobie Michela Barniera, jasne stało się, jaką trajektorię obierze obóz prezydencki: w prawo. Kolejnym potwierdzeniem tego zwrotu jest skład Rady Ministrów, bowiem oprócz macronistów, i to raczej tych bardziej prawicowych, zasiądą w niej politycy jednoznacznie kojarzeni z konserwatywnymi Republikanami (LR).
Konserwatysta, który pogodzi liberałów i nacjonalistów. Kim jest nowy premier Francji?
czytaj także
Zdaniem lewicy osadzenie Barniera w Matignon (siedzibie francuskich premierów) stanowi pogwałcenie reguł demokratycznych, ponieważ zignorowano wolę wyborców i reprezentanta czwartej co do wielkości siły parlamentarnej postawiono ponad kandydatką mającego największą liczbę deputowanych Frontu Ludowego (NFP). Co więcej, mniejszościowy gabinet Barniera będzie bliższy nacjonalistycznej prawicy niż socjalnej lewicy i to u tej pierwszej będzie szukać poparcia w obliczu potencjalnego wotum nieufności.
Kim są nowi ministrowie?
Nowy rząd jest przeważająco męski (jeśli chodzi o pełnoprawnych ministrów) i raczej stary, z wyższą średnią wieku (52,5) niż w kilku poprzednich gabinetach. Znajdziemy w nim rekordowych dziesięciu sześćdziesięciolatków i trzech siedemdziesięciolatków. Mimo zaawansowanego wieku niewielu członków rządu ma doświadczenie ministerialne – z jednej strony prawica nie rządziła od 2012 i wymieniła w międzyczasie swoje pierwsze szeregi, z drugiej macroniści postawili na nowe twarze. Za to zdecydowana większość rządziła już na szczeblu lokalnym lub regionalnym.
Przy dokładniejszej analizie składu nowego gabinetu w oczy rzuca się stosunkowo niewielka liczba reprezentantów klasycznej elity administracyjnej, czyli przede wszystkim absolwentów słynnej ENA, przez dekady naczelnej kuźni kadr kierujących Republiką Francuską. W ich miejsce pojawiło się wyjątkowo dużo ministrów z zapleczem biznesowym lub ekonomicznym – aż trzy czwarte z członków rządu Barniera ma takie wykształcenie. Pojawiają się w związku z tym obawy, że wzmocni to widoczną już we wcześniejszych macronowskich rządach tendencję do traktowania państwa jak prywatnego przedsiębiorstwa, prowadzącą do cięcia wydatków bez baczenia na koszty społeczne.
Kim jest Lucie Castets, kandydatka francuskiej lewicy na premierkę kraju?
czytaj także
Przechodząc do przynależności politycznej ministrów, na papierze przewagę liczebną mają macroniści. Niemal wszyscy wywodzą się jednak z prawego skrzydła obozu prezydenckiego, więc na 40 członków rządu Barniera aż 29 zbierało doświadczenie w partiach prawicowych, a tylko czterech było kiedykolwiek związanych z lewicą. Kontrastuje to z pierwszymi macronowskimi gabinetami Édouarda Philippe’a, gdy ok. połowy ministrów działała wcześniej w Partii Socjalistycznej lub innych ugrupowaniach centrolewicowych.
W rządzie Barniera znalazło się kilku chrześcijańskich tradycjonalistów, w tym odpowiedzialny za edukację wyższą Patrick Hetzel. Jeszcze parę miesięcy temu sprzeciwiał się on forsowanym przez Macrona projektom wpisania prawa aborcyjnego do konstytucji oraz legalizacji eutanazji, zarzucając obozowi prezydenckiemu ulegnięcie „ideologii woke”.
Zaciskanie pasa, walka z imigracją i „porządek”, czyli więcej tego samego
Na dzień dobry Barnier i jego współpracownicy zmierzą się z wysokim deficytem budżetowym, wynoszącym ok. 6 proc. W związku z tym zapowiedziano cięcia wydatków państwowych, a nowi ministrowie otrzymali zadanie szukania oszczędności w podległych im resortach. Barnier nie wykluczył jednak nałożenia większych podatków na bogatych, co byłoby odwróceniem dotychczasowej polityki Macrona. Za korektę budżetu będzie zresztą bezpośrednio odpowiadać protegowany prezydenta, obchodzący niedawno 33. urodziny Antoine Armand – do jego pierwszych posunięć może należeć cofnięcie redukcji podatku od dochodów wielkich korporacji, dokonanej przez Macrona na samym początku prezydentury.
Z kolei w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych znanego z twardej ręki Géralda Darmanina zastąpi polityk o jeszcze bardziej konserwatywnych poglądach. Należący do LR Bruno Retailleau jest zwolennikiem „rewolucji penalnej”, zawierającej m.in. surowsze wyroki i obniżenie wieku pełnej odpowiedzialności karnej. Zaostrzenie prawa postawiłoby w trudnej sytuacji i tak przeciążony francuski system penitencjarny – według danych z zeszłego roku, w dysponujących łącznie 60 tys. miejsc zakładach karnych trzymano blisko 75 tys. osadzonych. To siłą rzeczy utrudnia kontrolę nad więźniami oraz ich resocjalizację, ale ta ostatnia nie należy do priorytetów nowego rządu.
czytaj także
Obejmując stanowisko Retailleau wprost zadeklarował, że ma trzy główne cele: „przywrócić porządek, przywrócić porządek i jeszcze raz przywrócić porządek”. To klasyczne hasło francuskiej prawicy, podnoszone przez Sarkozy’ego, Darmanina, ale też polityków RN. Kryje się za nim wiara, że większa surowość systemu karnego i policyjne represje wystarczą, by rozwiązać problem przestępczości, mimo że od wielu lat takie środki przynoszą co najwyżej umiarkowane efekty. Jednocześnie niewiele mówi się o inwestycjach publicznych czy tworzeniu miejsc pracy – rząd spróbuje za to zmniejszyć konkurencję poprzez ograniczenie imigracji do Francji. Trudno uznać to za zerwanie z dotychczasową polityką, ponieważ już w zeszłym roku macroniści dokonali zmian w prawie migracyjnym we współpracy z nacjonalistami. Francję czeka raczej korekta niż zmiana dotychczasowego kursu, który i tak zmierzał na prawo.
Nowy rząd bez miesiąca miodowego
Prawicowy zwrot i silna pozycja konserwatystów z LR, mimo dosyć skromnej liczby deputowanych, wynikają z zależności gabinetu Barniera od wsparcia partii Le Pen. Lewica i nacjonaliści mogliby przegłosować razem wotum nieufności, więc Macron zdecydował się na milczące porozumienie ze swoją starą wroginią. Dla Marine Le Pen to okazja do forsowania własnych projektów i zyskania większej akceptacji na francuskiej scenie politycznej, co w dalszej perspektywie ułatwi ostateczny demontaż frontu republikańskiego.
Między innymi dlatego lewica tak zdecydowanie protestowała w ostatnich tygodniach, wyprowadzając na ulice setki tysięcy ludzi. Jean-Luc Mélenchon nazwał gabinet Barniera „rządem przegranych”, nawiązując do kiepskiego wyniku wyborczego macronistów i LR. Wtórował mu lider socjalistów Olivier Faure, mówiąc o „reakcyjnym rządzie, pokazującym środkowy palec demokracji”. Paradoksalnie jedynymi ugrupowaniami poza koalicją rządzącą będą lewica i nacjonaliści, czyli dwie opcje polityczne, które z lipcowego głosowania wyszły wyraźnie wzmocnione.
Le Pen wykorzystuje zaistniałą sytuację, aby wpływać na rząd Barniera. Lewica tymczasem stawia się w roli jedynej prawdziwej opozycji, co może być dla niej korzystne w dłuższej perspektywie. Według sondaży 60 proc. Francuzów nie ma zaufania do świeżo powstałego rządu. Aż 80 proc. uważa, że nie będzie on w stanie poprawić ich siły nabywczej, jakości opieki zdrowotnej czy zmniejszyć nierówności społecznych. Im bardziej obóz Macrona przesunie się na prawo, zawodząc obywateli w wymienionych kwestiach, tym więcej powstanie miejsca do zagospodarowania po lewej stronie. Pytanie, na ile NFP jest gotów, żeby je zająć.