Pomimo mocarstwowej retoryki eurofatalizm PiS jest ideologią zdecydowanie pomniejszającą potencjał Polski. Jest on oparty na braku wiary w jakąkolwiek sprawczość Warszawy na arenie europejskiej.
Prawo i Sprawiedliwość intensywnie poszukuje swojej nowej idée fixe, która ukonstytuuje doktrynę tej partii na najbliższe lata. Żywotność ideologii w PiS jest bardzo krótka, gdyż ugrupowanie Kaczyńskiego potrafiłoby przegrzać nawet popularyzację chęci życia. Po zupełnym wyczerpaniu potencjału Smoleńska oraz błyskawicznej kompromitacji krytyki polityki resetu wobec Rosji, którą rozegrali najgorzej, jak się dało, PiS chce postawić na sprzeciw wobec dalszej integracji europejskiej.
Buras: W opozycji PiS nie będzie miał hamulców, by sięgnąć po antyukraińską kartę
czytaj także
Z czysto politycznego punktu widzenia to wybór racjonalny, gdyż najbliższa kadencja upłynie pod znakiem debaty o zmianie traktatów. PiS po raz kolejny jednak dowodzi, że o ile potrafi celnie dobierać tematy, o tyle sensownie o nich rozmawiać już nie umie.
W odróżnieniu od skrajnej prawicy PiS nie jest typowo eurosceptyczne. Nie podważa zasadności istnienia Unii Europejskiej ani członkostwa w niej Polski. Podejście PiS do integracji europejskiej można nazwać eurofatalizmem, które sprowadza się do przeświadczenia, że w dalszym pogłębianiu integracji wszystko pójdzie źle. Według tej koncepcji każde, nawet czysto teoretyczne ryzyko musi się ziścić, a Polska nie będzie w stanie choćby złagodzić ewentualnych negatywnych konsekwencji. Pisowski eurofatalizm opiera się na kilku założeniach, które przyjęto jako aksjomaty, chociaż na pierwszy rzut oka widać, że są co najmniej mocno wadliwe.
Zabiorą nam nasze prawa
Według PiS pogłębienie integracji będzie się wiązać wyłącznie z nałożeniem na Polskę nowych obowiązków. Dzięki federalizacji Europy rządy krajów członkowskich będą mogły wpływać na to, co dzieje się w Polsce, ale w drugą stronę to już działać nie będzie. Alarmuje więc, że niemiecka policja otrzyma prawo do prowadzenia działań na terenie Polski, nie wspominając słowem, że polska policja będzie mogła podejmować je na terenie Niemiec.
To wybiórcze podejście dobrze widać w jednym z punktów uzasadnienia projektu uchwały „w sprawie zatrzymania niebezpiecznych dla Rzeczypospolitej Polskiej zmian Traktatu o Unii Europejskiej oraz Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej”, który PiS złożyło pod koniec listopada. Podpisani pod projektem posłowie i posłanki PiS przestrzegają, że zniesienie prawa weta dotyczącego transgranicznej współpracy sądów w sprawach rodzinnych może doprowadzić do uchwalenia przepisów ułatwiających wywóz polskich dzieci za granicę.
PiS przemilcza więc fakt, że pogłębienie integracji w sprawach rodzinnych ułatwiłoby polskim rodzicom odzyskanie dzieci uprowadzonych za granicę przez drugiego z rodziców. Obecnie sąd w kraju, do którego dziecko zostało uprowadzone, może odmówić wydania orzeczenia o powrocie dziecka w kilku przypadkach określonych w konwencji haskiej. Problem w tym, że sądy krajowe stosują ją w różny sposób i często przychylnie względem swoich obywateli.
„Ja jestem sędzią w okręgu berlińskim i mogę powiedzieć, że nierestrykcyjne podejście jednego państwa może powodować, że drugie również będzie się zastanawiać czy dzieci zwracać. […] Stosowanie tych przepisów w sposób nierestrykcyjny będzie bowiem prowadziło do swoistego wyścigu, kto pierwszy uprowadzi dziecko” – mówiła w 2020 roku sędzia Joanna Guttzeit portalowi prawo.pl. Partykularne podejście w stylu „nigdy nie oddamy polskich dzieci” prezentowane przez PiS ma więc też drugą stronę medalu – czyli niemożność odzyskania dzieci wywiezionych z Polski przez jednego z rodziców.
czytaj także
W interesie rodziców jest więc wprowadzenie przejrzystych i wspólnych dla całej UE zasad rozwiązywania sporów o opiekę nad dzieckiem. Na tym polega integracja europejska – obywatele innych krajów członkowskich będą mogli łatwiej dochodzić swoich praw w Polsce, ale równocześnie Polacy i Polki będą mogli skuteczniej walczyć o swoje prawa w innych państwach członkowskich.
Samotność strategiczna Polski
Powyższy śródtytuł nawiązuje do książki bliskiego PiS komentatora geopolityki Marka Budzisza. Jej tytuł doskonale oddaje mentalność tego środowiska na arenie europejskiej. Politycy tej partii są przekonani, że Polska jest zupełnie osamotniona i nikt nie wesprze jej w walce o swoje interesy.
Nic więc dziwnego, że utrzymanie prawa weta jest dla PiS sprawą życia i śmierci. Z tego punktu widzenia tylko weto może być przekonującym argumentem w negocjacjach na forum unijnym. Przykładowo w wyniku zniesienia prawa weta w polityce zagranicznej „organy UE będą mogły narzucać Polsce obecność w sojuszach politycznych ze wskazanymi przez siebie państwami (np. z Rosją)”.
Tymi organami UE będą jednak Rada Europejska i Rada UE, w których Polska jako piąty co do wielkości kraj członkowski dysponować będzie całkiem dużą wagą głosu. A jako największy kraj w regionie będzie mogła tworzyć koalicje z podobnie patrzącymi na sprawy międzynarodowe państwami członkowskimi. Jest ich mnóstwo: Czechy, państwa bałtyckie, Szwecja, Finlandia, Dania, Rumunia czy Holandia – te kraje Polska mogła traktować jako zdecydowanych sojuszników podczas głosowań w sprawie wsparcia Ukrainy czy sankcji nałożonych na Rosję.
Dzięki konieczności tworzenia koalicji Polska będzie musiała prowadzić aktywną politykę zagraniczną w regionie, dzięki czemu zacznie wreszcie odgrywać w nim rolę na miarę swojego potencjału. Dotychczas zresztą to właśnie prawo weta blokowało korzystne dla Polski rozwiązania w UE i NATO – mowa o szantażu stosowanym przez Budapeszt w sprawie wsparcia Ukrainy i jej integracji z UE oraz akcesji Szwecji do Paktu Północnoatlantyckiego.
Nic dziwnego, że PiS jest przekonane o samotności Polski na forum UE. W czasach rządów tej partii tak właśnie bywało, gdyż mało kto chciał mieć cokolwiek wspólnego z kojarzoną z awanturnictwem oraz naginaniem prawa Warszawą. Wystarczyło jednak, że Polska zaczęła odgrywać czołową rolę we wsparciu Ukrainy, przyjmując przy tym 1,5 mln uchodźczyń, i obraz Warszawy momentalnie się ocieplił. Nastąpiło też zbliżenie z Czechami, Finlandią czy krajami bałtyckimi. Polska ma ogromne możliwości budowania koalicji na forum UE. Jeśli ktoś ich nie miał, to rząd PiS, a nie Polska jako taka.
Bruksela wrogiem Warszawy
Według PiS oddanie większych kompetencji Brukseli sprawi, że będziemy musieli zrzec się swoich żywotnych interesów, gdyż Unia patrzy na kluczowe sprawy zupełnie inaczej. Dotyczyć to ma szczególnie energetyki. „Należy racjonalnie zakładać, że przyjęcie tych poprawek doprowadziłoby w bardzo krótkim czasie do likwidacji polskiej energetyki węglowej i gazowej, zablokowania inwestycji w energię atomową, a w konsekwencji zmuszenia naszego kraju do importowania energii elektrycznej produkowanej przez Niemcy i inne państwa” – czytamy w uzasadnieniu projektu uchwały PiS.
Prawico, lewico, liberałowie, zrozumcie jedno: Unia Europejska jest wybawieniem
czytaj także
W rzeczywistości interesy UE jako całości są zbieżne z polskimi. Bezpieczeństwo energetyczne, pokój w krajach ościennych czy wzrost konkurencyjności europejskiej gospodarki to kwestie istotne dla Brukseli. Owszem, wiele krajów patrzy na te sprawy inaczej, ale dzięki istnieniu wspólnych instytucji te różnice są niwelowane i sprowadzane do wspólnego mianownika.
Dotychczas Polska na tym głównie korzysta. Przykładowo gazociąg Baltic Pipe, sztandarowa inwestycja PiS, może w ogóle funkcjonować dzięki dostępowi do europejskiej sieci gazociągów – a konkretnie do gazociągu Europipe II. Z drugiej strony to właśnie sprzeciw niektórych krajów członkowskich blokuje wprowadzenie wspólnych zakupów surowców energetycznych, co obniżyłoby ich koszty dla Polski.
Czwarta Rzesza
PiS jest też przekonane, że Unią Europejską trzęsą niemal wyłącznie Niemcy – ewentualnie Berlin z Paryżem. To założenie jest przyjmowane jako pewnik, nikt z tym nie dyskutuje. W ten sposób federalizacja UE jest tylko narzędziem do spełniania imperialnych ambicji Berlina – tym razem dyplomatycznie, a nie za pomocą agresji wojskowej.
To teza, którą łatwo jest sprzedać, szczególnie nad Wisłą, gdzie pamięć o niemieckich zbrodniach jest świeża. Problem w tym, że UE powstała właśnie po to, by powściągać ambicje Berlina. Euro wprowadzono między innymi dlatego, żeby złagodzić obawy Europy przed zjednoczeniem Niemiec. Pisaliśmy już niedawno o tym, że w instytucjach UE akurat Niemcy są zbyt słabo reprezentowane w stosunku do liczby ludności. Berlin regularnie przegrywa też sprawy przed TSUE.
Ledwie dwa miesiące temu bliskie PiS media informowały, że TSUE orzekł łamanie przez Niemcy unijnych przepisów dotyczących ochrony przyrody. W listopadzie tego roku PE przegłosował również włączenie energii jądrowej do listy technologii zeroemisyjnych, czemu sprzeciwiały się Niemcy, ale popierały między innymi Francja i Polska. W 2021 roku TSUE przyznał też Polsce rację w sprawie objęcia niemieckiego gazociągu OPAL (lądowe przedłużenie Nord Stream) prawem unijnym.
czytaj także
Pomimo mocarstwowej retoryki eurofatalizm PiS jest więc, paradoksalnie, ideologią zdecydowanie pomniejszającą potencjał Polski. Jest on oparty na braku wiary w jakąkolwiek sprawczość Warszawy na arenie europejskiej. Chociaż PiS deklaratywnie odwołuje się do tradycji jagiellońskiej, piłsudczykowskiej czy myśli Giedroycia, w których Polska jest aktywnym graczem w całym regionie Europy Środkowo-Wschodniej, to w praktyce apeluje o rezygnację ze stworzenia mechanizmów, które taką politykę mogłyby umożliwić.
Oczywiście dalsza integracja UE jest procesem, który należy poddawać krytyce oraz nieustannej i dokładnej analizie. Bezkrytyczny euroentuzjazm niektórych liberałów jest równie szkodliwy co pisowski eurofatalizm. Jednak swoją histeryczną i skrajnie jednostronną retoryką PiS niedługo zupełnie skompromituje krytykę integracji UE, jak wszystko zresztą, co bierze na swój sztandar.