Unia Europejska

Czechy wybierają: między złym a znacznie gorszym

Dosłownie każda z partii mających jakąkolwiek szansę na wejście do parlamentu naśladuje premiera Babiša i używa retoryki nacechowanej ksenofobią i zacofaniem. Właściwie różnią się tylko tym, czy głoszą nietolerancję rasową, religijną, seksualną, czy klasową.

Zaczęły się wybory do czeskiego parlamentu. W weekend 8 i 9 października Czesi i Czeszki zdecydują, kto z dostępnych na listach wyborczych gangów, oszustów czy idiotów poprowadzi kraj ku świetlanej postpandemicznej przyszłości. Każdy możliwy wynik będzie zły. Bardzo zły.

Od populistów do konserwatystów

Nie powinno nikogo dziwić, że sondaże wykazują przewagę obecnej partii rządzącej ANO Andreja Babiša. Bez względu na wszystko, co wydarzyło się w ubiegłym roku – afery, śledztwa, 30 tysięcy zmarłych w wyniku fiaska zarządzania COVID-19, podczas którego rządzący wykazali się zdolnością przewidywania i kompetencjami bezgłowej kury, a nawet pomimo ostatniego skandalu dotyczącego zakupu przez lidera partii francuskich nieruchomości przez podstawione firmy (co w sumie wygląda całkiem jak pranie brudnych pieniędzy) – nic nie jest w stanie poczynić wyłomu w litej skale tego elektoratu.

Oczywiście, można próbować to wyjaśniać: najczęściej przywoływaną przyczyną jest to, że ANO dysponuje ogromną machiną propagandową, jako że Babiš jest właścicielem wielu mediów, a PR-owe działania ANO przemyca nawet do poradników zdrowotnych rozsyłanych przez państwową ubezpieczalnię na koszt podatników. To rzeczywiście może być przyczyną, jednak nie tłumaczy działań dziwacznie niesprawnej opozycji, która woli zwalczać się we własnym gronie, niż wytykać Babišowi błędy i wpadki jego rządu.

Opozycja ogranicza się do powtarzania w kółko, że Babiš to zło, nie podając jednak ani tła, ani konkretnych przykładów. Z jakiegoś bliżej nieznanego powodu pomysł uważnego przyjrzenia się żelaznemu elektoratowi ANO (wyborcy z mniejszych miejscowości, osoby starsze oraz ludzie rozczarowani tradycyjnymi partiami politycznymi) i zawalczenia o jego głosy jakoś nikomu się tym razem nie objawił. Zamiast tego na opozycji słyszymy ciągłe powtórki z konserwatywnego i neoliberalnego programu.

Babiš naturalnie jest w stanie obiecać cokolwiek komukolwiek, ale jego tegorocznej kampanii wyborczej przyświeca jednak pewna strategia. I jest ona całkiem złowieszcza.

Spisek niemiecko-brukselski, czyli… Czesi zamknęli nam kopalnię

ANO przestało już udawać, że jest partią dla wszystkich, a zamiast tego skupiło się jeszcze bardziej na (domniemanych) lękach i niepokojach przeciętnych Czechów. Retoryka partii, jak się wydaje, przesunęła się z prób zadowolenia mniej więcej wszystkich w celu umożliwienia dalszego, niczym niezakłócanego sprzeniewierzania państwowych pieniędzy, w kierunku twardego konserwatywnego nacjonalizmu.

Babiš powołuje się obecnie na Węgry jako wzór do naśladowania. Chwali Viktora Orbána, który skądinąd pojawił się w Pradze osobiście, by poprzeć Babiša w tak palących kwestiach jak nielegalna imigracja, zwalczanie unijnego „zielonego oszołomstwa” oraz zainteresowanie piłką nożną. W bardzo Orbánowskim stylu na zwołaną specjalnie konferencję prasową zostali zaproszeni jedynie wybrani (czytaj: prorządowi) dziennikarze, a organizatorzy posunęli się nawet do tego, że wykluczyli z udziału przedstawicieli mediów francuskich i niemieckich.

Tak czy inaczej, kurs na nacjonalizm wydaje się przynosić Babišowi efekty: nowa, otwarcie nieliberalna ANO nadal przewodzi w sondażach.

Demokratyczna opozycja

Można byłoby sądzić, że takie przesunięcie kursu wywoła pewną reakcję ze strony partii opozycyjnych, próbujących przekonać opinię publiczną, że ich własne ideologie stanowią przeciwieństwo tego, co reprezentuje sobą ANO. Niestety, tak się nie dzieje.

Dosłownie każda partia mająca jakąkolwiek szansę na wejście do parlamentu naśladuje Babiša i używa retoryki nacechowanej ksenofobią i zacofaniem, niezależnie od tego, czy głosi nietolerancję rasową, religijną, seksualną, czy klasową. Wydaje się, że jedyne, co naprawdę jednoczy zwalczającą się nawzajem opozycję, to próba urządzenia piekła na Ziemi ludziom ubogim, bezrobotnym i bezdomnym.

Są też pewne różnice. Największą szansę na detronizację Babiša ma tzw. demokratyczna opozycja. Do grupy tej należą dwie koalicje, które w sondażach zazwyczaj zajmują drugie i trzecie miejsce. Co jednak smutne, w kwestii rzeczywistego programu partie te są właściwie wymienne.

Mamy zatem koalicję SPOLU (co znaczy „razem”, ale nie kojarzcie sobie jeszcze zbyt wiele, Polacy) – nieco złowieszczo wyglądający konglomerat trzech konserwatywnych ugrupowań prawicowych: okrytych niesławą konserwatywnych liberałów z ODS, samozwańcze neoliberalno-konserwatywne TOP09 oraz odpornych na wszelkie polityczne wstrząsy ludowców (KDU-ČSL), którzy jakoś ciągle pojawiają się w polityce i ględzą w parlamencie o swoim średniowiecznym programie, pomimo że w rządzie nie zasiadają już od 2013 roku, a żadnej realnej władzy, na szczęście, nie mieli od około 1925 roku.

Koalicja SPOLU forsuje standardowy neoliberalny program, tj. żadnego podnoszenia podatków, ale ulgi podatkowe dla najbogatszych już proszę bardzo. Cięcia wydatków budżetowych na każdym szczeblu, zwłaszcza w ramach usług świadczonych na rzecz społeczeństwa – jak najbardziej. Kiedy ostatnio owi komedianci byli u władzy, udało im się niemal zarżnąć system opieki społecznej w kraju. Rozwiązanie kryzysu mieszkaniowego? Załatwi się poprzez wsparcie dla deweloperów budujących drogie mieszkania i sprzedających je potem funduszom hedgingowym i finansowym spekulantom (jako że wszelkie inne działania stanowiłyby naruszenie zasad wolnego rynku, a zatem komunizm).

Ogólnie rzecz biorąc, przesłanie SPOLU wydaje się brzmieć: ludzie, którzy nie są skłonni poświęcić całego życia na katorżniczą pracę, to lenie. A lenie nie zasługują, by żyć.

Choć ich głównym przesłaniem jest „Pozbądźmy się Babiša!”, tak naprawdę SPOLU chętnie zgodziłoby się nawet na koalicję z ANO, o ile tylko pozwoliłoby im to znaleźć się w przyszłym rządzie. W takim scenariuszu czeka nas dalsza dewastacja kraju przez szukających zysku bogaczy. Jeśli SPOLU rzeczywiście przejmie władzę, ugrupowanie to może okazać się gorsze od Babiša w obecnych rządach koalicyjnych z socjaldemokratami.

Druga koalicja, idąca w sondażach łeb w łeb ze SPOLU, to jednostronny sojusz pomiędzy (niegdyś) progresywną Partią Piratów a centroprawicowymi burmistrzami i niezależnymi (STAN). Piraci byli jeszcze dwa miesiące temu nawet liderem w sondażach. Dziś są trzeci. Co się stało?

Piraci z Wyszehradu – ostatnia nadzieja antyestablishmentu

Skrzydła podcięła im zupełnie nietrafiona kampania wyborcza, podczas której zamiast zająć się konkretnymi kwestiami, większość czasu spędzili na tłumaczeniu się, że nieprawdą jest to, co mówią o nich inne partie. A zwłaszcza że są lewicowi, co to, to nie, skąd w ogóle ten pomysł, popatrzcie, nie mamy w sobie nic progresywnego.

W toku kampanii wyłonił się nowy obraz partii, w którym Piraci, uprzednio stylizujący się na buntowników, przedzierzgnęli się w tradycyjną polityczną partię, która nagle nie ma nic nowego do zaproponowania, a zamiast tego coś tam mamrocze o nieskuteczności Babiša i muzułmańskich no-go zonach w Europie. To oraz szemrane koalicje i polityka prowadzona na szczeblu regionalnym przyniosły raczej przewidywalny skutek, odstręczając od Piratów sporą część liberalnych wyborców w dużych miastach, którzy słusznie zauważyli, że równie dobrze mogą zagłosować na prawdziwą prawicę, nie na bandę niespójnych centrystów, którym zaczęło brakować już pary.

Kolejnym problemem Piratów są wątpliwości dotyczące ich koalicjantów: pomimo że na początku byli ugrupowaniem silniejszym, na pierwszy plan stale wysuwali się kandydaci STAN, którym w przypadku wygranej o wiele bardziej po drodze będzie z konserwatystami ze SPOLU niż z jakimkolwiek nowoczesnym liberalizmem. Mogłoby się zatem okazać, że nawet wygrywając wybory, Piraci przegrają parlament.

Oto Zdeněk Hřib, burmistrz-Pirat, który postawił się Rosji, Chinom i… własnemu rządowi

No i cała reszta

Co na to partie lewicowe? Z pewnością znajdą się takie w naszym cudownie barwnym politycznym pejzażu? Odpowiedź brzmi: i tak, i nie. Rzeczywiście, są partie rzekomo lewicowe, które mają szansę wejść do parlamentu, jednak ich programy przy uważniejszej analizie nie trzymają się kupy. Poza nimi są także maleńkie partie lewicowe o bardzo ładnych programach i zerowej szansie na osiągnięcie wymaganego progu 5 proc. głosów: tak jest w przypadku Partii Zielonych (która już od lat oscyluje na krawędzi otchłani, jaka rozciąga się poniżej 1,5 proc. głosów, kiedy to partia nie może już liczyć na żadne finansowanie ze strony państwa) oraz partii Levice („Lewica”), która starała się zyskać nieco uwagi przy okazji ubiegłorocznych wyborów do samorządów regionalnych. Zdobyła całe 203 głosy.

Partia potencjalnie lewicowa, która rzeczywiście ma coś do powiedzenia, to socjaldemokraci. Niegdyś najpotężniejsze ugrupowanie w kraju, potem jednak kolejne wybory przynosiły im fiasko, skutecznie eliminując ich wpływy i obecność zarówno w samorządach, jak i w Senacie.

Socjaldemokracja pod tragicznym przywództwem Jana Hamáčka, który prawdopodobnie jest dżdżownicą przebraną za człowieka (bo coraz trudniej znaleźć inne wytłumaczenie dla całkowitego zaniku jego kręgosłupa), prezentuje się opinii publicznej albo jako koalicjant ANO, której pozytywne osiągnięcia Babiš i tak zdążył przypisać już sobie, a jednocześnie partia, która umożliwiała i wspierała rząd Babiša we wszystkich jego licznych wszak porażkach.

Czeska socjaldemokracja na skraju przepaści [ZOBACZ MEMY]

Cokolwiek udało się socjaldemokratom osiągnąć podczas kampanii wyborczej, np. na moment przykuli uwagę do kwestii warunków pracy w fabrykach – natychmiast topniało w oczach, kiedy spoglądało się na nazwiska kandydatów na ich listach. Partii ewidentnie zabrakło ludzi do obsadzenia list, przez co – niekiedy w bardzo podejrzanych okolicznościach – na listach ponownie zagościli znani oszuści, którzy wcześniej strategicznie trzymali się z dala od świecznika funkcji publicznych. W zaistniałej sytuacji socjaldemokraci najpewniej zadowolą się samym wejściem do parlamentu.

Jest jeszcze partia komunistyczna, która uparcie twierdzi, że w nadchodzących wyborach jest jedyną autentycznie lewicową opcją. Niestety, ogranicza się do gardłowania za totalitarnymi reżymami na całym świecie, jednocześnie beznamiętnie sprzeciwiając się wszystkiemu, co nosi znamiona równości lub postępu. Kierunek, jaki obrała Partia Komunistyczna Czech i Moraw (KSČM), jest bowiem stanowczo konserwatywny i nacjonalistyczny, a pod wieloma względami – np. rasizmu wobec Romów – praktycznie identyczny z podejściem ANO, SPOLU oraz całej gromady faszystów.

Skoro już o wilku mowa – stare, dobre, skrajnie prawicowe, antyimigracyjne SPD pod przywództwem piewcy wielkich Czech Tomio Okamury cały czas plasuje się w sondażach na czwartym miejscu, po ANO, SPOLU i PirSTAN.

Wśród czeskiej opinii publicznej zadziwiająco ciągle i mocno rezonuje temat rasizmu, zastraszania i ksenofobii. Okamura być może jednak przecenił nieco swoje szanse – w telewizyjnej debacie ogłosił, że chciałby, aby jego partii przypadły cztery ministerstwa: spraw wewnętrznych, finansów, polityki zagranicznej i edukacji. Skutki przejęcia któregokolwiek z tych resortów przez dotkniętych zbrunatnieniem geniuszy z SPD byłyby oczywiście katastrofalne, a sam fakt, że taka możliwość się pojawiła, wystarcza, aby bardzo wiele osób poczuło ciarki na plecach.

Trudno zaprzeczyć, że głośna, wulgarna kampania SPD, skierowana do osób niezadowolonych, okazała się aż nadto skuteczna, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że partia zarzuca swe wyborcze sieci na tych samych wodach co ANO. Jednak w przeciwieństwie do ANO kampania SPD podsuwa ludziom jedynie potencjalne kozły ofiarne i cele nienawiści.

Na szczęście bardziej ekstremistyczny elektorat, na który chrapkę ma Okamura, ma tym razem więcej opcji do wyboru. Trikolora, partia utworzona przez dawnych posłów podających się za demokratów, którzy uznali, że ich ugrupowanie jest niewystarczająco ksenofobiczne, zdecydowała się połączyć siły z podejrzanym projektem biznesowym i działającymi w dobrej wierze neonazistami i jako taka oferuje wygodny przyczółek dla faszystów żyjących w wyparciu.

Jednocześnie rozgoryczeni dawni członkowie SPD wraz z kilkoma ultrakonserwatystami sformowali tzw. Wolny Blok, skupiający się na działalności antyszczepionkowej. Poza drobnymi różnicami wszystkie trzy partie mówią mniej więcej to samo: nie dla imigracji, nie dla tolerancji religijnej, tak dla rasizmu, teorii spiskowych, antyeuropejskiej retoryki i żadnych tam postępowych bzdur napływających ze zgniłego, dekadenckiego Zachodu.

Ze względu na podobieństwa można mieć nadzieję, że wyborcy skrajnej prawicy rozproszą się, najlepiej tak, żeby jak najmniej posłów którejkolwiek z tych partii weszło do parlamentu. Z nich wszystkich pewnie jedynie SPD zdobędzie parę miejsc.

I to jest właściwie najlepsza rzecz, jaką można powiedzieć o tegorocznych wyborach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michal Chmela
Michal Chmela
Tłumacz, dziennikarz
Tłumacz, dziennikarz, korespondent Krytyki Politycznej w Republice Czeskiej.
Zamknij