Czy obserwujemy zmierzch i upadek Unii Europejskiej? Czy czeka nas dyktatura, ksenofobia i nacjonalizm? Kto na tym zyska: USA, Rosja, Chiny? Możliwy scenariusz wydarzeń kreśli Przemysław Witkowski. Jak zwykle pesymistycznie.
Kilka lat temu dręczyło mnie pytanie, kto w latach 90. powiedział coś brzmiącego mniej więcej tak: „w następnych dekadach poziom życia w Europie będzie spadał, a politycznie tereny te będą przypominać Amerykę Południową w okresie zimnej wojny, z jej niestabilną demokracją, autorytarnymi tendencjami i rozwarstwieniem społecznym. Główny konflikt globalny będzie toczył gdzie indziej”.
Nigdzie nie mogłem znaleźć źródła i autora tej wypowiedzi. Pamiętałem, że słowa te przytoczył ktoś w dyskusji publicznej, ale kto, kiedy i gdzie? – nie bardzo mi świtało. Zacząłem rozpytywać i ostatecznie oświecił mnie Adrian Zandberg. Otóż powiedział to w latach dziewięćdziesiątych Karol Modzelewski. I po raz kolejny okazało się, że miał rację.
czytaj także
To dzieje się na naszych oczach. Główny konflikt globalny toczy się dziś między USA i Chinami, a Europa jest na jego opłotkach. Nowi gracze: Indie, Brazylia, Chiny i Rosja, powoli przyćmiewają dawne imperialne potęgi. Narodowe państwa Europy to podstarzałe gwiazdy, niczym Karel Gott próbujące odcinać kupiony od minionej sławy i żyć na kolejnych przeszczepach włosów, botoksie i liftingach, byleby tylko utrzymać status celebryty. Prawda jest bolesna: światem rządzą już potęgi „młodsze” niż podpacykowana, podstarzała Europa.
Europa 27 prędkości
Kolejne próby prawdziwego zjednoczenia byłych mocarstw europejskich w coś więcej niż tylko klub kupiecki spalają na panewce. Federacji – nie ma. Solidarności fiskalnej – nie ma. Wspólnej armii – nie ma. Wspólnej polityki zagranicznej – tym bardziej nie ma. Kiedy przychodzi co do czego, a kryzys i pandemia pukają do naszych bram, euroelity– ciągle oskarżane przez eurosceptyków o bycie nowym Związkiem Radzieckim, glajszachtowanie i urawniłowkę ku chwale nowego Euromolocha – okazują się zaledwie niedzielnym zrzeszeniem handlowców i umywają ręce.
czytaj także
Atmosfera z zewnątrz też wyjątkowo nie sprzyja jednoczeniu. Amerykanie nie po to dwa razy wysyłali do Europy wojska, nie po to dwa razy gromili konkurujące z nimi o globalną dominację Niemcy, nie po to utrzymywali tu bazy przez ponad 45 lat zimnej wojny (do dziś jest ich tu pełno), żeby teraz pozwolić na samodzielność swojemu protektoratowi i dać mu budować własną politykę zagraniczną i armię pod egidą Berlina.
Nacjonalizm, podziały w Europie – to się do pewnego stopnia Trumpowi opłaca. Unia tak, ale jak klubik handlowy, gdzie za agencję ochrony robi amerykańska armia. W kontaktach bilateralnych rozmowy Imperium Americanum z państwami europejskimi wyglądają mniej więcej jak słynne zdjęcie ze spotkania Andrzeja Dudy z Donaldem Trumpem. POTUS siedzi rozparty w fotelu, a PAD usłużnie koło niego stoi i nikt mu nawet krzesełka nie przysunie, żeby przywódca nadwiślańskiej satrapii mógł sobie przy królu królów, padyszachu, klapnąć i podpisać grzecznie podsuwane mu dokumenty.
Today, it was my great honor to welcome @prezydentpl Andrzej Duda of Poland to the @WhiteHouse! pic.twitter.com/VdsTYdq9MN
— Donald J. Trump (@realDonaldTrump) September 18, 2018
Już Brexit pokazywał kierunek tego marszu, realizując w praktyce wizję Europy kilku prędkości. Poza strukturami unijnymi pozostają państwa najbogatsze: naftowa Norwegia i bankowa Szwajcaria. Wspólnotę opuścili Brytyjczycy. Kolejnym kręgiem miały być tereny państwa Karola Wielkiego z VIII wieku: Francja, Niemcy, Holandia, Belgia, Austria i Włochy. Czyli w miarę stabilne demokracje, ekonomiczne centrum kontynentu, w części dawne mocarstwa, wobec których reszta krajów pełni gospodarczo funkcję służebna.
Tymczasem pandemia koronawirusa namacalnie boleśnie pokazała brak solidarności nawet między tymi krajami. Współzałożyciel EWG i filar Unii, Włochy, zostały ze swoimi problemami praktycznie same. Niemcy, Holandia, Austria i Finlandia twardo przeciwstawiają się pomysłowi euroobligacji, które miałyby wyciągnąć Włochy z kryzysu. W zamian proponują narzędzia podobne do tych, które swego czasu otrzymali Grecy. Efekt? Gorycz, poczucie odrzucenia i rosnące nastroje antyunijne w Italii.
czytaj także
Kolejny kryzys ekonomiczny, tym razem z nakładającą się na to epidemią, może przepełnić antyunijną czarę. Choć na razie popularność rządu Partii Demokratycznej i Ruchu 5 Gwiazd gwałtownie wzrosła, to nie przekłada się to na wzrost poparcia samych partii. Stabilnie w sondażach dominuje antyunijna Liga (ok 30%). Rosną w siłę również prawicowi, należący do tej samej eurogrupy co PiS (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy) Bracia Włosi (ok 15%). Ich wspólny rząd to byłby prawdopodobnie koniec Włoch w Unii. I o ile jeszcze amputację Zjednoczonego Królestwa Unijny organizm przeżył, o tyle amputacja Italii będzie już ciosem dla tego organizmu śmiertelnym.
Moskwa ręce zaciera, prawica pogłębia sakwy
Wielu by się z tego ucieszyło. Federacja Rosyjska na pewno wolałaby móc na zachód od siebie podejmować relacje bilateralne, a nie stawać wobec stabilnego bloku liczącego 400 mln ludzi i drugie po USA PKB na świecie (sama Rosja zaledwie dogania w tym wskaźniku Hiszpanię). Kto by zresztą chciał mieć tuż za miedzą wojska sił NATO, będąc ich potencjalnym wrogiem?
Wzmocnione zostały więc rosyjskie sieci kontaktów z zachodnimi nacjonalistami, narodowymi bolszewikami, faszystami i zwykłą dziarską skrajną prawicą. Francuski Front Narodowy dostał rosyjski kredyt, a Włoch Salvini z koszulką z Putinem robił sobie fotosy pod Kremlem, Heinz-Christian Strache z austriackiej FPO przy wódeczce obiecywał fejkowej rosyjskiej oligarchce wpływ na prasę w Austrii, a mniejszego kalibru gracze level polska Falanga, arabski Hezbollah, flamandzki Vlams Belang, brytyjska BNP, niemieckie AfD czy greckie KKE dostawali stałe zaproszenia do Soczi, Pitra i Moskwy, gdzie za obsługującego ich majordomusa robił Rasputin 2.0 – ezoteryczny faszysta i domorosły geopolityk Aleksandr Dugin.
Podobne kroki wykonała Rosja w kierunku prawosławnych państw szeroko ujętych Bałkanów, skupiając się przede wszystkim na Serbii, Czarnogórze i Cyprze, ale coraz aktywniej działając także w Grecji, Bułgarii, Rumunii i Mołdawii. Jednocześnie próbowała wyciągać Turcję ze struktur NATO, co ułatwia fakt, że kraj ten stoczył się już w zupełną dyktaturę, ma jedne z najgorszych na świcie indeksy wolności prasy, a liczni tureccy parlamentarzyści mają status więźniów politycznych. Przy okazji, czy taki członek nie ośmiesza NATO jako instytucji roszczącej sobie prawo do bycia tarczą i mieczem demokracji?
Aktualny kryzys ekonomiczny i przymusowa kwarantanna to też kolejne ciosy w mit demokratycznej europejskiej integracji. Z premierem UK Borisem Johnsonem na OIOM-ie, spadającymi wskaźnikami gospodarczymi, gwałtownie rosnącym bezrobociem i Erdoganem raz to otwierającym, a raz zamykającym granice z UE dla zdesperowanych migrantów, państwa europejskiego centrum mają o wiele większe problemy na głowie niż stan sądownictwa, prawa reprodukcyjne czy sytuacja mniejszości seksualnych w Polsce.
czytaj także
Nie wymienia się generałów w połowie bitwy
Pierwszy polityczny efekt społecznej paniki po wybuchu epidemii to fakt, że Europejczycy pokochali nagle swoich liderów. Mamy skoki poparcia dla rządzących o 5, 10, 15 i więcej procent (we Włoszech o 27%!) popularności władz. Wyraźnie widać w Polsce, że w tej atmosferze władze państwowe mogą łatwo przepchnąć przez swoje parlamenty cokolwiek zechcą, wystarczy, że podepną to pod „walkę z Covid-19”.
Jeśli spodziewacie się zmian na lepsze, no cóż, z tak zastraszonymi Europejczykami, z taką alienacją społeczną i tak słabą lewicą na kontynencie, nie macie na nie co liczyć. Efektem będzie, co już zaczyna być widoczne, wzmocnienie tendencji autorytarnych, dewastacja prawa pracy i powstanie armii bezrobotnych, których duży kapitał będzie rozgrywał przeciwko sobie nawzajem; do tego tendencje ksenofobiczne przeciwko wszystkim „obcym”, „brudnym”, „chorym” „zabierającym nam pracę”, „przeżerającym socjal” i „nie dbającym o higienę”. A co najgorsze, przez pierwszy okres zmian klasa średnia – szczególnie jej niższa warstwa – będzie przyklaskiwać jak szalona tym wszystkim „twardym”, „trudnym” i „koniecznym” decyzjom władz, nie zauważając nawet, że sama zakłada sobie pętlę na szyję.
Przykłady jak zwykle pierwsze mnożą peryferie. Węgierski parlament uchwalił przy większości 2/3 głosów projekt ustawy, która zawiesza prace parlamentu, przyznaje premierowi Viktorowi Orbánowi prawo do jednoosobowego rządzenia za pomocą dekretów i de facto nieograniczone uprawnienia do jednostronnego uchwalenia środków prawnych na czas nieokreślony. Ogłasza też stan wyjątkowy bez ograniczenia czasowego, a w okresie tym zero wyborów (w tym uzupełniających, wyborów lokalnych lub referendów). Za rozpowszechnianie „fałszywych wiadomości lub zniekształconych faktów” przewiduje do 5 lat więzienia. Za złamanie kwarantanny: do 8.
Praktyczny skutek tych działań? Rządząca Polską prawica przepycha kolanem ustawę o całkowitym zakazie aborcji, a jednej z pierwszych decyzji po objęciu funkcji dyktatora Węgier Viktor Orban uniemożliwia w swoim kraju legalną korektę płci. Bo jak powszechnie wiadomo przy zwalczeniu ciężkiego zapalenia płuc nic nie jest ważniejsze niż dręczenie kobiet czy osób transseksualnych, no i nic nie przebłaguje lepiej boga zarazy niż ofiara z ich zdrowia psychicznego i dobrostanu.
Stany Zjednoczone Europy (albo śmierć)
Kryzys Covid-19 nieprzyjemnie namacalnie pokazuje, jak szybko kurczą się strefy wolności. Pandemia unaocznia fakt, że żyjemy tak naprawdę w kastowym, bieda-kulawym Imperium Romanum, gdzie różnica w jakości paszportu jest znów coraz bardziej widoczna. Gdzie państwa narodowe w jednej chwili zamykają granice i w zależności od zasobności budżetu gaszą kryzys najpierw u siebie – szerszym lub węższym strumieniem pieniądza – zasilając nim swoich obywateli, swoją kulturę i swój biznes. Te mniej zamożne muszą radzić sobie same, a ich mieszkający u bogatszych sąsiadów obywatele „wracać do siebie”.
Aż trudno uwierzyć, że ludzie nadal mi się dziwią, kiedy twierdzę, że faszystowski myśliciel Julius Evola przeżywa renesans swojej myśli, choć obiektywnie czyta go może ze dwadzieścia osób. Drabina europejskich bytów znów coraz wyraźniej objawia swoje stopnie, a uniwersalistyczny niegdyś projekt europejski z dnia na dzień coraz bardziej rozrywa wiatr historii.
Jeśli i po tym kryzysie nie wykonamy gwałtownego kroku naprzód w kierunku federalizacji Unii, nie uruchomimy europejskiej koordynacji fiskalnej, nie zwiększymy prerogatyw wspólnych instytucji, łącznie z niezależną od NATO armią, Unia Europejska pozostanie już na zawsze zaledwie tym klubikiem kupieckim z marzeń Kaczyńskiego i Trumpa – słabym, skłóconym skrawkiem ziemi rozgrywanym przez nowe światowe potęgi.
czytaj także
Na razie państwa unijnego trzonu nie chcą tego kroku podjąć i wziąć odpowiedzialności za przyszłość europejskiego kontynentu. Liczą, że znów, tak jak w 2008 r., jakoś to będzie. Niestety – nie tym razem. Przy braku przełomowych politycznych decyzji za pięć lat może już nie być żadnej Europejskiej Unii, choć pewnie jakiś jej kadłubek będzie sobie będzie sobie jeszcze dychał. Smutny jak każdy wielki projekt, który rozmienił się zupełnie na drobne.