Unia Europejska

Ambasada w Pradze, czyli potrzeba systemu

W sprawie wywiadu udzielonego przez polskiego ambasadora w Pradze portalowi Deutsche Welle i następujących po nim wieściach o odwołaniu dyplomaty opinia publiczna w Polsce zareagowała w przewidywalny sposób. Sympatyzujący z rządem w większości poparli stanowisko Warszawy. Pozostali widzieli w tym wywiadzie gest sprawiedliwego, który zapłacił wysoką cenę za powiedzenie prawdy.

A mogło być tak: dyplomata o długim stażu, naprzemiennie służący w centrali MSZ i na wielu misjach, wyjechał do ważnego i bliskiego państwa, by pokierować tam placówką. To nie była nagroda za długą służbę dyplomatyczną, ale dowód zaufania do zdolności załagodzenia drobnych zatargów, normalnych między sąsiadami. Doświadczony dyplomata potrafił też wpleść stosunki dwustronne w szeroko rozumianą politykę europejską i bezpieczeństwa naszego państwa.

Kiedy zaczęły się nawarstwiać problemy, poseł ów niestrudzenie przygotowywał kolejne rozwiązania i przedkładał je zarówno decydentom w Warszawie, jak i rządowi zaprzyjaźnionego kraju. Szczególnie pomocne były tutaj rady panelu ekspertek i ekspertów, powołanego po to, by trwale załatwić drażliwą sprawę kopalni. Podczas rozmów z mediami dyplomata starannie dobierał media i słowa, tak by komunikacja publiczna wzmacniała sygnały wysyłane na poufnych spotkaniach. Pomagali mu w tym pracowniczki i pracownicy placówki młodsi stażem, przygotowując punkty jego wystąpień i zwracając uwagę na ryzykowne sformułowania w wywiadach.

Pewnego dnia zdarzyło się jednak coś, co wytrawnemu dyplomacie w zasadzie nie powinno zdarzyć się nigdy. Po wielu miesiącach prób uznał, że nie jest w stanie dłużej pełnić swojej funkcji. Inna wersja mówi, że utracił zaufanie własnego rządu. Było to o tyle dziwne, że przecież pracował na osiągnięcie tego szczytu zawodowej kariery całe swoje życie.

Niezależnie od powodów zakończenia misji, pożegnał się z pracownikami ambasady i kluczowymi partnerami na miejscu. Wyjechał, tłumacząc się złym stanem zdrowia. Życzył swojej następczyni wielu sukcesów w umacnianiu przyjaźni, partnerstwa i sojuszu z sąsiadem. Swoją ocenę sytuacji być może opublikuje za parę lat we wspomnieniach.

Powróćmy jednak na ziemię. Oczywiście nic podobnego nie miało miejsca w sprawie ambasadora RP w Czechach. To jest wręcz studium przypadku, do czego prowadzi brak prawidłowo działającej maszynerii dyplomatycznej.

**
Więcej o odwołaniu polskiego ambasadora i konflikcie o kopalnię Turów w reportersko-opiniowym podcaście Praha Południe:

Typowy konflikt przygraniczny

Cała sprawa Turowa dowodzi, że polskie państwo nie potrafiło rozwiązać przygranicznego konfliktu z bliskim sojusznikiem w sposób delikatny. Zawiodła dyplomacja, której brak sprawił, że niewielki lokalny problem stał się kością niezgody i niepotrzebnych emocji między stolicami.

Takich zatargów nie brakowało w bardzo wielu państwach „starej” Unii. Kopalnie często przekraczają granice, lecz na pograniczu francusko-luksemburskim czy austriacko-niemieckim od dawna nie stanowi to przedmiotu poważnych sporów. W ostatnich latach udało się nawet rozwiązać trwający wiele lat belgijsko-niderlandzki konflikt o pogłębienie Skaldy, „linii życia” dla Antwerpii, największego belgijskiego portu. Bez udziału europejskich trybunałów i kosztownych procesów, które zatruwałyby istotne dla obu państw relacje.

W polsko-czeskim przypadku trudno jednak oczekiwać skutecznej dyplomacji bez prawidłowo obsadzonej placówki. W Pradze długo nie było ambasadora, a poprzednia minister pełnomocna opuściła misję w kompromitujących okolicznościach. Ambasador Jasiński miał sprawy załagodzić, a wywołał dodatkową burzę.

Spisek niemiecko-brukselski, czyli… Czesi zamknęli nam kopalnię

Życiorys niedyplomatyczny

Jego kariera jest nietypowa jak na dyplomatę. Życiorys byłego opozycjonisty z czasów komunistycznych jest zacny, a jego dorobek reżyserski pozostaje kwestią smaku. Ale niewiele tutaj ciągłości. W ambasadzie polskiej w Czechach pan Mirosław Jasiński pracował dwa lata (1990–1991), potem kolejne dwa jako wojewoda, by znowu na kilkanaście miesięcy stać się wykładowcą na politechnice. Po raz kolejny na krótko został doradcą Orlenu (2007–2008). Jedynymi funkcjami publicznymi, które dłużej pełnił, pozostają szefowanie Instytutowi Polskiemu w Pradze (2001–2006), oraz stanowisko dyrektorskie, które piastował w galerii miejskiej we Wrocławiu.

Tradycyjnie szefowe działów kadrowych zapewne zapytałyby o powód tak częstego zmieniania pracodawców i tak niekonsekwentnej kariery zawodowej. Czy to brak zdolności wypracowania sobie stabilnej pozycji zawodowej? Czy może brak konsekwencji? Żadna z tych możliwości nie sugeruje zdolności do przeprowadzania skomplikowanych projektów z wieloma partnerami, umiejętności kluczowej w dyplomacji.

W systemach opartych na – nie bójmy się tego niepopularnego słowa – merytokracji właściwym państwom o długiej ciągłości, posada ambasadora jest ukoronowaniem całej kariery. Nie każdemu dyplomacie jest dane osiągnięcie tego szczytu profesjonalnego rozwoju.

W brytyjskiej, japońskiej, kanadyjskiej czy niemieckiej służbie dyplomatycznej pozycja ambasadora zarezerwowana jest zwykle dla osób z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem w tamtejszych ministerstwach spraw zagranicznych. Taką szansę reprezentowania kraju na zewnątrz dostaje się raz czy dwa w karierze. Osoby trzykrotnie reprezentujące ojczyznę za granicą w randze ambasadora stają się zwykle legendą służby zagranicznej. Przypadek amerykański – gdzie nominacja ambasadorska wymaga zgody Senatu i prowadzi do długotrwałych wakatów oraz dobierania szefów placówki spoza grona zawodowych dyplomatów – jest osobny i także powoduje ból głowy kolejnych szefów Departamentu Stanu. Obecny brak ambasadorów w 68 na 190 placówek znacząco ogranicza skuteczność Amerykanów na świecie.

Czemu służy tak długa ścieżka kariery i tak długotrwały proces selekcji w państwach o skutecznej służbie zagranicznej? Chodzi tu o trzy kluczowe elementy ukształtowania dyplomaty.

Po pierwsze – doświadczenie, uprawdopodabniające podejmowanie właściwych decyzji i świadomość konsekwencji własnych działań, w tym komunikacyjnych.

Po drugie – wyrobione znajomości wśród przedstawicieli innych placówek w kraju przyjmującym, ułatwiające ewentualne skoordynowane działań i zbieranie informacji.

Oraz po trzecie, wreszcie – co może najważniejsze – rozpoznanie interesów zagranicznych państwa w wielu dziedzinach, dzięki czemu ambasador potrafi wpisać swoje działania w szerszy kontekst polityki zagranicznej.

Siła słowa, siła (braku) doświadczenia

Wróćmy do konfliktu o Turów, kopalni i elektrowni zatruwających nie tylko środowisko, ale też relacje polsko-czeskie. Konfliktu kosztującego polski budżet grube miliony, ze względu na kary naliczane na skutek wyroku europejskiego trybunału. „Powodem sporu była jednak arogancja pewnych ludzi. […] Przede wszystkim z dyrekcji kopalni. Potem jest dyrekcja PGE, a całe lata świetlne dalej ministerstwa i premier” – oświadczył polski ambasador w wywiadzie dla Deutsche Welle, przypisując w medialnym konflikcie jednoznacznie winę stronie polskiej.

Dyplomata albo nie przewidział siły oddziaływania komunikatu w Polsce, albo zniechęcony dotychczasowymi, krótkotrwałymi staraniami świadomie użył sformułowań, które zmuszą decydentów w Warszawie – skłonnych do skrajnie emocjonalnych reakcji – do odwołania go ze stanowiska. W każdym wypadku widać potencjalnie popełnione błędy. Dyplomata powinien rozumieć wagę swoich słów. Jeśli wywiad był swoistym aktem samobójczym, to dokonany został zaledwie po miesiącu urzędowania. Tak jakby ambasadorowi zabrakło wytrwałości lub nie zależało na pozycji, która w zwykłych okolicznościach wypracowywana jest latami.

Sytuacja wywiadu również jest zastanawiająca. Dyplomata w wypowiedzi dla portalu z państwa trzeciego krytykuje agendy własnego państwa. Osłabia przez to polską pozycję negocjacyjną wobec państwa przyjmującego. Jeśli chciał wysłać sygnał o nowym otwarciu w stosunkach między Pragą a Warszawą, wystarczyło udzielić wywiadu dla liczącej się gazety z Czech, gdzie mógłby ogólnie powiedzieć o popełnionych w przeszłości błędach i chęci nowego ułożenia stosunków. Wywiad dla Deutsche Welle był autoryzowany, a więc dziwne jest, iż ambasador nie skorzystał z okazji, by skonsultować jego treść z którymś ze swoich współpracowników bądź współpracownic w placówce. Lub ci ostatni – po przejściach z poprzednimi szefami – nie mieli śmiałości zwrócić mu uwagi na niezręczności. W każdym z tych wypadków jest to błąd ludzi i systemu.

Rozmowa dla Deutsche Welle jest też zastanawiająca z innego powodu. Ambasador Jasiński, kreśląc swoje cele na następne lata, mówił prawie wyłącznie o kwestiach dwustronnych, infrastrukturze i ewentualnym zyskaniu skrawka ziemi. Brak w tym szerszej wizji i zakorzeniania w głównych celach polskiej polityki zagranicznej.

Nie zaorać, lecz przywrócić prestiż

Obserwując zatargi z najważniejszymi naszymi partnerami w Unii Europejskiej (o prawa człowieka, praworządność i zmiany w sądownictwie), z Izraelem (o politykę historyczną i sprawy majątkowe) czy ze Stanami Zjednoczonymi (o wszystkie te kwestie, połączone z groźbą wprowadzenia regulacji niekorzystnych dla amerykańskich inwestorów), trzeba stwierdzić, że polska dyplomacja przeżywa obecnie swój najgorszy czas od trzech dekad.

Widać jej gwałtowną deprofesjonalizację. Nowa Ustawa o służbie zagranicznej, znacznie obniżająca wymagania formalne dla kandydatów, ten regres prawdopodobnie jeszcze pogłębi.

Proponowane rozwiązania ze strony byłych dyplomatów bliskich obecnej opozycji, polegające na „zaoraniu” służby, dadzą jeden główny skutek: nasycenie potrzeby odwetu. Nie gwarantują jednak poprawy działania systemu.

Reforma MSZ według PiS: Ręczne sterowanie, nowy feudalizm i nowe BMW

Jeśli chcemy, by polska dyplomacja była profesjonalna, skuteczna i cicha tam, gdzie potrzeba, wprowadźmy sprawdzone rozwiązania rekrutacji do służby, planowy przebieg kariery i właściwe mechanizmy współpracy między osobami w służbie dyplomatycznej. Zaufajmy ponownie w profesjonalizm zawodowych dyplomatów, służących nie konkretnemu rządowi, ale państwu polskiemu w długiej perspektywie.

Jeśli chodzi o ambasadora Jasińskiego, wypada życzyć mu powodzenia. Jednak jego przypadek dowodzi niewydolności sposobu zarządzania polską służbą zagraniczną. Rząd, po miesiącu od nominacji ambasadora, ogłasza jego zwolnienie, a jego akolici rzucają najcięższe oskarżenia o zdradę. Historia ta powinna być przestrogą nie tylko dla obecnie rządzących, ale i tych, którzy przygotowują się do objęcia władzy w przyszłości. Nawet jeśli sprawa Turowa zostanie wkrótce rozwiązana, warto odpowiedzieć sobie na pytanie, co poszło nie tak.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Krzysztof Marcin Zalewski
Krzysztof Marcin Zalewski
Analityk i publicysta
Analityk ds. Indii i energetyki. obecnie przewodniczący Rady Fundacji Instytut im. Michała Boyma oraz redaktor „Tygodnia w Azji” (wydawanego wspólnie z portalem wnp.pl). Pisze o polityce zagranicznej i transformacjach ery cyfrowej w Indiach i Australii. Poprzednio pracownik Agencji Praw Podstawowych Unii Europejskiej w Wiedniu, Biura Spraw Zagranicznych Kancelarii Prezydenta RP, Kancelarii Sejmu RP oraz Ośrodka Studiów Wschodnich w Warszawie.
Zamknij