Prezydent Erdoğan nie może wysłać uchodźców do Europy, bo ta ich po prostu nie przyjmie – na granicy greckiej zbudowany jest mur, a Unia Europejska po cichu temu sprzyja. Może ich wsadzić do samolotów i wysłać Łukaszence, ale to będzie kropla w morzu – kilka tysięcy z milionów – mówi Adam Balcer.
Michał Sutowski: Turcja przez ostatnich kilka lat przyjęła miliony uchodźców, głównie z Syrii, a więc wielokrotnie więcej niż kraje Unii Europejskiej. Unia z kolei była gotowa płacić władzom tureckim spore pieniądze, żeby nie wypuszczały ich dalej do Europy, zwłaszcza przez Morze Egejskie – układ „kasa za szczelną granicę”, bardzo dla Europejczyków wygodny, zawarto już w 2016 roku. Czy może on zostać przedłużony?
Adam Balcer: Porozumienie z UE z roku 2016 przewidywało, że Turcja dostanie 6 miliardów euro w dwóch transzach. W czerwcu tego roku podjęto na szczycie UE decyzję w sprawie przelewu drugiej z nich. Trudno się zresztą dziwić, że Turcy domagają się pieniędzy – w tym kraju jest ponad 4 miliony uchodźców, z czego 3,6 miliona, a więc 90 procent, to Syryjczycy. Poza tym pewnie ze 180 tysięcy Afgańczyków, razem z tymi, którzy dotarli już po zwycięstwie talibów. Do tego są Irakijczycy, Irańczycy… Szacuje się, że Turcja wydała na pomoc uchodźcom ponad 25 miliardów dolarów. Co prawda, prezydent Erdoğan twierdzi, że 40 miliardów, ale to moim zdaniem wyolbrzymiona kwota.
Biorąc pod uwagę liczbę ludności, te 4 miliony uchodźców to tak, jakby Polska przyjęła blisko 2 miliony ludzi?
Tak, a porównując PKB – koszt 20 miliardów dolarów! Turcja bardzo więc potrzebuje kolejnych środków finansowych, zwłaszcza ze względu na trudną sytuację ekonomiczną, która przekłada się na nastroje społeczne.
Unia tu nie pomoże. Na granicy z Białorusią PiS realizuje jej politykę
czytaj także
„Nastroje”, tzn. że Turcy tych uchodźców już u siebie nie chcą?
Niechęć do uchodźców rosła już od kilku lat, równolegle z problemami gospodarczymi. Bezrobocie wynosi 12–13 procent z perspektywą rosnącą, inflacja niemal 20 procent, a lira turecka w ciągu kilku lat spadła z 3 do 9 za dolara, a do tego prezydent Erdoğan ma ekstrawaganckie pomysły ekonomiczne.
To znaczy?
A na przykład w dwa lata trzykrotnie wymienił szefa banku centralnego i domaga się, by walczyć z inflacją niekonwencjonalnie – obniżając stopy procentowe, zamiast je podwyższać. Jak wiadomo, przy wysokiej inflacji wzrost cen produktów podstawowych jest jeszcze wyższy, niektóre podrożały o około 30 procent, więc uderza to w najbiedniejszych Turków.
I wtedy szuka się kozła ofiarnego?
Oczywiście, hasła o solidarności z braćmi muzułmanami i sunnitami z Syrii czy o dziedzictwie imperium osmańskiego – a północna Syria, z której pochodzi większość uchodźców, była częścią jego twardego rdzenia – przestają wtedy działać. Przytłaczająca większość Turków chciałaby się ich pozbyć. Nacjonalistyczna prawica widzi w nich obcych na tureckiej ziemi i przywołuje hasła o tym, że „granica to nasz honor”.
czytaj także
Ale chyba nie cała Turcja jest taka? Nie wszyscy myślą w ten sposób?
Jest, bo z kolei centrolewica i Kurdowie mówią, że Erdoğan naściągał sobie potencjalnych wyborców, bo jak te 4 miliony ludzi dostaną obywatelstwo, to głównie z wdzięczności będą na niego głosować i trudniej będzie go odsunąć od władzy.
A elektorat samego prezydenta?
To są bardzo często ci ubodzy Turcy z prowincji, którzy w przybyszach widzą głównie konkurencję do świadczeń socjalnych i nisko płatnej pracy. Choć, co warto podkreślić, akurat wyborcy Erdoğana są trochę bardziej niż reszta wrażliwi na ich los. Ale i tak mowa o mniejszości. Opozycja wie doskonale, że to jest pięta achillesowa obozu władzy, gra tym tematem nieustannie. Temat jest trudny dla AKP w sytuacji, gdy notowania ten partii spadają czasem poniżej 30 procent, choć władze mają kontrolę nad mediami, o jakiej np. Viktor Orbán może wciąż tylko pomarzyć.
To partia, a sam prezydent?
W sondażach Erdoğan przegrywa z burmistrzem Stambułu İmamoğlu stosunkiem 40 do 60 w II turze – to dramatyczna różnica, naprawdę trudno dosypać do urn aż tyle głosów.
I to wszystko przez uchodźców?
Nie, przede wszystkim przez gospodarkę. Ale jak z gospodarką ciężko, to winny łatwo się znajdzie. Opozycja zaczęła grać opowieścią, że „my tych ludzi odeślemy z powrotem”, ale to tylko na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo proste. Olbrzymia większość, ponad 95 procent, Syryjczyków nie siedzi bowiem w jakichś obozach dla uchodźców…
Tylko?
Już dawno jest rozsiana po kraju. Od 2011 roku, kiedy przybywali, urodziło im się około pół miliona dzieci. To jest pełen przekrój społeczny, od przedsiębiorców i robotników po biedotę i gangsterów. W samym Stambule jest ich oficjalnie ponad pół miliona, a szacunki mówią, że może być nawet milion. W takiej sytuacji wystarczy iskra, jak ostatnio w dzielnicy w Ankarze, gdzie wybuchły antysyryjskie zamieszki z wieloma pobitymi i rannymi, po tym, jak w parku doszło do bójki między kilkoma młodymi Turkami i Syryjczykami. Zginął w niej jeden Turek.
Takie zamieszki mogą przerodzić się w coś więcej?
Gdyby doszło do pogorszenia sytuacji ekonomicznej? Tak, wtedy obawiałbym się w najgorszym razie rozszerzenia takich rozruchów na cały kraj, już nie lokalnie w Ankarze, tylko w Stambule, w Izmirze, miastach średniej wielkości. I to by nie były już incydenty pobicia czy niszczenia sklepów, ale regularne pogromy.
A ktoś może dążyć do ich eskalacji? Opozycja, by wywrócić Erdoğana, albo Erdoğan – by je wykorzystać do zgniecenia opozycji?
Nie sądzę, bo skoro poparcie dla AKP wynosi około 30 procent, a opozycja rządzi w największych miastach, to nie można jej tak po prostu zgnieść. Zresztą każda władza – i centralna, i lokalna – chce mieć elementarny monopol na przemoc i raczej nie chce wojny domowej. Zakładam, że władzom włączyłby się instynkt samozachowawczy, bo tłum, który szaleje i nawet morduje ludzi, może się naprawdę wymknąć spod kontroli i skierować przeciw władzy, a nie tylko Syryjczykom. Gdybym był burmistrzem Stambułu, tobym też naprawdę nie chciał, żeby to się przerodziło w walki uliczne. Tym bardziej że i Syryjczycy często mają broń, jak zresztą wielu ludzi w Turcji.
Mówisz, że Erdoğan nie chce usuwać ludzi, których Turcja przyjęła zgodnie z jego wolą. Faktycznie nie chce czy nie może?
Jedno i drugie. Nie może ich wysłać do Europy, bo ta ich po prostu nie przyjmie – na granicy greckiej zbudowany jest mur, tamtejsze społeczeństwo domaga się od rządu twardego kursu, a Unia Europejska po cichu temu sprzyja. Może ich wsadzić do samolotów i wysłać Łukaszence, no ale to będzie kropla w morzu – kilka tysięcy z milionów. Nie może ich z kolei odesłać do Syrii, bo to by oznaczało przyznanie, że Asad jest właściwie w porządku, że zapewnia ludziom normalne warunki życia. Turcja kontroluje wprawdzie część północnej Syrii, gdzie teoretycznie mogłaby kogoś przesiedlić, ale raz, że Syryjczycy w Turcji często stamtąd nie pochodzą, a dwa, że oni po prostu nie chcą wracać.
czytaj także
To jest problem dla autorytarnej władzy? Zresztą nie tylko autorytarnej, bo demokratyczne państwa też deportują ludzi na wielką skalę…
Nie przy tej skali, nie przy tym rozproszeniu. Przecież wielu z tych ludzi pozakładało już rodziny, mieszka w Turcji nawet blisko 10 lat. Do deportacji trzeba by zastosować przemoc na wielką skalę, nieomal terror, a jednak trudno mi sobie wyobrazić tę lub inną władzę w dzisiejszej Turcji, która zdecydowałaby się na czystkę etniczną wobec tak wielkiej społeczności, do tego głównie arabskiej i muzułmańskiej.
A jeśli to byłaby cena utrzymania władzy? Bo inaczej wroga reakcja społeczeństwa wysadzi Erdoğana z siodła?
On robi dużo badań. Musi mu z nich wychodzić, że przez ostatnie 10 lat narastająca niechęć do niego nie wynika z tego, że w Turcji mieszka kilka milionów uchodźców. Główna przyczyna spadku poparcia, powtórzę, to problemy ekonomiczne.
Wskazujesz jednak, że w kryzysie ekonomicznym – a to przecież nie tylko turecki przypadek – uchodźcy są idealnym kozłem ofiarnym.
No tak, ale w roli lidera obciążającego ich za kryzys akurat Erdoğan będzie najmniej wiarygodny. Przecież sam ich latami bronił przed opozycją i mówił, że to są bracia. To on ich sprowadził, wpuścił, pozwolił ich dzieciom pójść do szkół, dał nawet dostęp do pewnych usług publicznych. Zresztą gdyby nawet wykonał taką akrobatyczną woltę – co z tego?
Wiarygodność jest taka ważna w polityce? Gdyby skręcił w słuszną zdaniem ludzi stronę…
Już raz napiął muskuły i pokazał w Karabachu, że jest „kozakiem”! Że razem z braćmi Azerami pobił znienawidzonych Ormian. Turkom to się podoba, ale partii AKP nie poprawiło to sondaży. Nie, nacjonalizm wymierzony przeciw Arabom nie odbuduje poparcia dla Erdoğana, mogłaby to zrobić jedynie poprawa sytuacji ekonomicznej, a na tę się nie zanosi.
Dziś biją się dwa małe narody. Jutro to może być starcie mocarstw
czytaj także
To jakich kroków można od niego racjonalnie oczekiwać?
W obecnej sytuacji najmniejszym złem dla Erdoğana jest negocjować od Unii Europejskiej jak najwięcej pieniędzy na wsparcie i integrację uchodźców. I oczywiście nie może wpuszczać kolejnych.
Czyli kogo?
Tych wszystkich, którzy uciekają dziś z Afganistanu po zakończeniu ofensywy talibów. W sierpniu było tam 3,5 miliona uchodźców wewnętrznych, a kolejne ponad 2,5 miliona w sąsiednich krajach, głównie w Pakistanie i Iranie. Docelowo oni chcieliby oczywiście trafić do Europy, gdzie są już liczne diaspory ludzi z ich ojczyzny, a jeśli się nie da, to chociaż do Turcji, gdzie sytuacja ekonomiczna nie jest dobra, ale w Iranie dużo gorsza, a w Afganistanie katastrofalna. Do Turcji już jednak nie dotrą, bo na jej granicy z Iranem buduje się zasieki i płoty, a także wzmacnia siły wojskowe, które stosują pushbacki, żeby uciekinierów z Afganistanu zablokować.
A jak to się właściwie stało, że przez ostatnie lata ta autorytarna Turcja jednak te miliony ludzi wpuściła?
To był – wiem, że brzmi to dziwnie w świecie polityki – pewien odruch serca zwykłych Turków, ale też samego Erdoğana. Oni mogliby przecież zamknąć granicę z Syrią w czasie wojny, a jednak zdecydowali się ją otworzyć.
czytaj także
By ratować innych muzułmanów?
Ważne było, że to są jednak muzułmanie z północnej Syrii, która historycznie związana była z Anatolią w czasach imperium osmańskiego, zresztą nawet żona prezydenta, Emine Erdoğan, jest pochodzenia arabskiego, wywodzi się z południowo-wschodniej Turcji. To nie taki sam odruch, jak gdyby na granicy stanęły setki tysięcy czarnoskórych muzułmanów, powiedzmy, z Mali.
Czyli Syryjczycy to byli dla Turków tacy trochę „nasi”, choć Arabowie?
Częściowo tak, a przede wszystkim liczono, że Asad zostanie szybko obalony. Wierzono, że wkrótce uchodźcy znów będą się modlić w Damaszku, no ale ta koncepcja się posypała zupełnie, ze względu na zwycięstwo Asada wspartego przez Iran i Rosję.
To co można teraz zrobić? Skoro są tam 4 miliony ludzi, których większość społeczeństwa u siebie nie chce?
Skoro oni przeważnie chcą zostać, a do tego przykładają się do tureckiego PKB, to logicznie byłoby dać im stopniowo karty stałego pobytu i obywatelstwo. Niestety, wskutek kryzysu ekonomicznego stali się gorącym kartoflem, a prowizorka uprawiana w ich sprawie od 10 lat jest coraz trudniejsza do utrzymania.
To dobrze brzmi, że „dokładają się do PKB”, tylko że to jest kraj z populacją większą od Niemiec, ale o ponad pięć razy mniejszej gospodarce liczonej nominalnie, teraz jeszcze pogrążonej w kryzysie. Dla zwykłych Turków oni są pewnie konkurencją na rynku nisko płatnych miejsc pracy. A jeszcze do tego bogaci przybysze, co dostają paszport za ćwierć miliona dolarów inwestycji, podbijają ceny nieruchomości.
Faktycznie, do Turcji sprowadza się zamożna klasa wyższa z krajów muzułmańskich, głównie na wybrzeże, ale to jest garstka. Zresztą tych zamożnych Katarczyków, co kupią hotel lub willę, nikt nie ruszy, oni żyją w innym świecie. Za to zwykli Syryjczycy, których możesz napiętnować jako patologię i beneficjentów socjalu, są zagrożeni – im będzie gorzej z gospodarką, tym więcej będzie incydentów.
To co Erdoğan powinien teraz zrobić?
On się w tej trudnej sytuacji ekonomicznej zakiwał. Można powiedzieć, że biega jednocześnie z wodą i benzyną, jedne pożary gasi, a inne rozpala, żeby odwrócić uwagę od poprzednich. Stał się niewolnikiem kleptokratycznego, zbiurokratyzowanego i nieefektywnego reżimu politycznego, który sam stworzył i który – wraz z jego poglądami na gospodarkę – nie pozwala wyprowadzić Turcji z kryzysu. Notabene, to także przykład, jak nacjonalizm łatwo wymyka się spod kontroli, bo przecież to prezydent przez lata podsycał nacjonalizm turecki przeciw Kurdom, no to w końcu on się zwrócił także przeciw Arabom. Można go próbować skierować znowu na Kurdów, tylko pytanie, czy „zwykli” ludzie borykający się z poważnymi problemami ekonomicznymi nagle o nich zapomną.
czytaj także
To co może odmienić sytuację?
Reżim może się zmienić. Inaczej mówiąc, trudno w tym momencie wyobrazić sobie jakieś proste rozwiązanie. Najlepiej byłoby, gdyby doszło do zmiany władzy, a ta nowa pogodziła się z faktem, że większość z Syryjczyków już w Turcji zostanie. Wtedy, gdyby jeszcze poprawiła się sytuacja ekonomiczna, można by próbować uspokoić nastroje społeczne. Ale na razie mam wrażenie, że to jest myślenie życzeniowe.
A czy jak ktoś odbierze władzę Erdoğanowi, między innymi na fali sprzeciwu wobec uchodźców – nawet jeśli pamiętamy, że to nie oni odpowiadają za problemy gospodarki tureckiej – to nie będzie chciał zrealizować obietnic pozbycia się przybyszów?
Jedyna możliwa dziś koalicja bez Erdoğana składałaby się z centrolewicowej CHP, centroprawicowej Dobrej Partii i małych partii, które opuściły rządzącą Partię Sprawiedliwości i Rozwoju. To nie tak, że po Erdoğanie dojdzie do władzy skrajna prawica, zacznie wyłapywać Arabów na ulicy i ich wywozić do Syrii. To hasło „my się ich pozbędziemy” okaże się niewykonalne.
W jaki sposób Erdoğan może stracić władzę?
Jeśli słabe od kilku miesięcy sondaże się utrzymają, a sytuacja ekonomiczna jeszcze się pogorszy, to może zdecydować się na ucieczkę do przodu, czyli wybory przedterminowe. Druga opcja to rok 2023 – na stulecie republiki może spróbować odegrać drugiego Atatürka. Ale to nie zadziała, powtórzę, jeśli gospodarka nie stanie na nogi. Bez tego w wyborach prezydenckich nie ma szans na takie skrócenie dystansu do rywala, przy którym można już dosypywać głosy.
A poza drogą wyborczą?
Tu jest mnóstwo niewiadomych. Może się to skończyć jak w Ukrainie, czyli Majdanem i rozlewem krwi, może też przewrotem pałacowym na fali masowych demonstracji, kiedy część elit zawiera układ z opozycją, jak to było przy upadku Slobodana Miloševicia w Serbii. We wszystkich scenariuszach mamy jakieś otwarcie i mamy mniejsze zło. Z Erdoğanem na czele ten kraj znajduje się w ślepej uliczce.
Balcer: Erdoğana od władzy „odpiłować” może już chyba tylko śmierć. Albo rewolucja
czytaj także
A co by ta zmiana znaczyła dla Unii Europejskiej? Zwłaszcza w kwestii uchodźców z Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej, chcących przejść przez Turcję do Europy?
Turcy nie chcą nowych ludzi u siebie – nikomu nie pozwolą przejść przez swoje terytorium, bo po prostu zamkną granice. Nie ma mowy o tym, co było w latach 2014–2016, kiedy zdecydowana część uchodźców – tych z Syrii, ale też Iraku, Iranu i Afganistanu i trochę z Pakistanu – przeszła przez Turcję. Teraz tamtędy nie przejdą.
Druga rzecz to wybory w Niemczech. Będzie tam nowy rząd z udziałem Zielonych, którzy prawdopodobnie nadadzą polityce bardziej krytyczny rys wobec Erdoğana. UE ma świadomość, że nowa władza turecka, przy wszystkich problemach, będzie łatwiejsza we współpracy, a kraj bardziej stabilny i przewidywalny. Natomiast w kwestii zamknięcia granicy z Iranem nie ma żadnej różnicy między nim a turecką opozycją.
**
Adam Balcer – dyrektor programowy w Kolegium Europy Wschodniej, wykładowca Studium Europy Wschodniej UW i ekspert Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR).