Świat

Rosja nade wszystko pragnie pokoju. Dlatego będzie wojna

Zapewnienia Putina czy Ławrowa o tym, że Rosja nie chce wojny i nie zamierza napadać na Ukrainę, należy traktować… poważnie. Ale w ramach pewnej wewnętrznej rosyjskiej logiki.

Od tygodni zza oceanu płynie wyraźny przekaz: lada dzień Rosja napadnie na Ukrainę. Na potwierdzenie publikowane są dane wywiadowcze, zdjęcia satelitarne przedstawiające zwożony pod granicę sprzęt, padają szacunkowe liczby rosyjskich żołnierzy, którzy od jesieni mają znajdować się w obwodach graniczących z Ukrainą. Wyznaczono nawet konkretne daty rozpoczęcia wojny. Byliśmy gotowi na 16 lutego. Być może wielu z nas odwołało swoje plany na ten dzień, zrezygnowało z wyjazdu albo nie poszło do kina.

Jednocześnie z drugiej strony tygodniami płynęły uspokajające komunikaty. Kremlowscy urzędnicy najwyższej rangi dementowali amerykańskie rewelacje i jak mantrę powtarzali, że żadnej wojny być nie może. Putin mówił, że Rosja nie chce wojny, jego sekretarz prasowy Dmitrij Pieskow wtórował, że Rosja nawet nie chce tego słowa wymawiać. Dołączył się Wiaczesław Wołodin, spiker Dumy, twierdząc, że Rosja nie będzie prowadzić wojny przeciwko Ukrainie. Z podobnymi słowami występował w ciągu ostatnich miesięcy nieraz Siergiej Ławrow.

Mamy wiele powodów, by nie wierzyć Rosjanom, nawet jeśli Amerykanów dyskretnie podejrzewamy o wykreowanie medialnej strategii polegającej na wyolbrzymianiu zagrożenia, co ma nas, czyli zachodnią opinię publiczną, podtrzymywać w stanie ciągłego lęku i wzburzenia. W rosyjskie zapewnienia bardzo chcielibyśmy wierzyć, bo pragniemy usłyszeć coś, co nas uspokoi. Ale ostatnie lata zdążyły nas przekonać, że Kreml nie jest instytucją godną zaufania.

Rosja nigdy nie napada

W 2014 roku pewna rosyjska znajoma zaskoczyła mnie pytaniem: „Czy wiesz, że Rosja to jedyny kraj w Europie, który w XX wieku na nikogo nie napadł?!”.

Nie, nie wiedziałam tego i nie mogłam tego wiedzieć, bo to nieprawda. Ale absolutna pewność, z jaką wygłosiła te słowa, wymieszane z żalem, że Rosja jako najbardziej pokojowe państwo Europy, jeśli nie świata staje się właśnie ofiarą brutalnej i nienawistnej kampanii ze strony różnorakich agresorów, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie.

Oczywiście, te słowa nie są w Rosji wyrazem odosobnionego poglądu mojej koleżanki. Stanowią powszechnie przyjętą prawdę, utrwalaną przez szkoły i inne instytucje publiczne. Dokładnie to samo w kontekście wojny i Ukrainy niedawno powiedział Dmitrij Pieskow. Rosja nigdy nie napada, co najwyżej broni siebie i innych, zawsze zmuszona, zawsze sprowokowana.

Widać to również wyraźnie w badaniach opinii publicznej prowadzonych przez Centrum Lewady. Na pierwszy rzut oka jest w nich wiele sprzeczności. Większość Rosjan nie wierzy w wojnę, ale jednocześnie większość się jej boi. Boją się jej, ponieważ uważają, że Rosja jest w wojnę wciągana przez Zachód. Winą za niemal każdy kryzys dotyczący bezpieczeństwa Rosjanie obarczają Zachód, Stany Zjednoczone i NATO. Tylko 3–4 proc. badanych uważa, że odpowiedzialność ponosi władza na Kremlu.

Dlatego niezależnie od tego, że wojna, na którą teraz na Zachodzie czekamy, trwa już co najmniej od ośmiu lat, to nawet jeśli zaczęłaby się rosyjska inwazja na całą Ukrainę, Rosjanie pozostaną pacyfistami zmuszonymi, by bronić siebie i innych przed agresją zza oceanu. To taki pacyfizm o wojennym zabarwieniu.

Prezentacja technologii zbrojeniowych w Moskwie. Fot. Pal Sol/flickr.com

Wojny konieczne i sprawiedliwe

Każde zapewnienie Putina czy Ławrowa o tym, że Rosja nie chce wojny i nie zamierza napadać na Ukrainę, należy więc traktować poważnie, ale w ramach pewnej wewnętrznej rosyjskiej logiki.

Wedle tej logiki największe państwo świata, dysponujące największym na świecie arsenałem jądrowym, jest państwem zaszczutym i zastraszonym, ciągle zmuszanym do obrony swojego kruchego istnienia. Logika ta sprawia, że głęboko przesiąknięte militaryzmem społeczeństwo, z okazji Dnia Zwycięstwa chętnie przebierające w mundury nawet niemowlaki, jest po prostu niezdolne, by zobaczyć w sobie agresorów.

Stąd rozżalenie, któremu rosyjskie babcie dają czasem wyraz w sondach ulicznych, dziwiąc się, czemu wszyscy sąsiedzi zrobili się ostatnio niemili. Zresztą wedle badania WCIOM-u, czyli państwowego ośrodka badań opinii publicznej, w połowie grudnia ponad połowa Rosjan wciąż uważała Ukraińców za bratni naród. Niesymetryczność jest widoczna gołym okiem, bo skoro Rosjanie wciąż lubią Ukraińców, a Ukraińcy już nie lubią Rosjan, to kto jest ten zły?

Uogólnienia są niebezpieczne i nieuczciwe, bo są oczywiście Rosjanie, którzy doskonale rozumieją sytuację i toksyczny, „militarystyczny pacyfizm” większości współobywateli jest im obcy, czy wręcz obrzydliwy. Jednak otwartych antywojennych głosów w Rosji nie ma zbyt wiele. Dlatego wiele szumu narobił list do prezydenta Putina i obywateli Rosji sygnowany przez organizację emerytowanych oficerów. Przewodzi jej generał w stanie spoczynku Leonid Iwaszow, na co dzień konserwatywny patriota, który zażądał nawet, by Putin podał się do dymisji.

Oprócz tego, że Iwaszow sprzeciwia się rozkręcaniu wojennej histerii, nazywając politykę uprawianą przez Putina wobec Ukrainy „przestępczym prowokowaniem wojny”, nie zapomina dodać, że wszystkie dotychczasowe wojny, które prowadziły Rosja lub ZSRR, były wojnami koniecznymi i sprawiedliwymi. Toczono je, bo nie było innego wyjścia. A więc duży krok do przodu, ale przy okazji kilka drobnych kroczków wstecz.

Ponieważ Rosja wojny nie chce, próżno czekaliśmy na to, do czego przygotowywały nas przecieki z Waszyngtonu. Wierzyliśmy, że któregoś dnia, być może nad ranem – bo chyba wojny się zazwyczaj zaczynają nad ranem i dlatego po przebudzeniu nerwowo sięgaliśmy po telefon, by sprawdzić, czy to już – w stronę Kijowa polecą rosyjskie rakiety, że linię graniczną przekroczą czołgi, że w Charkowie z wojskowych ciężarówek będą wysypywać się żołnierze w mundurze z trójkolorową flagą na ramieniu. Że dowiemy się, że port w Mariupolu już zajęty, a teraz czas na Odessę. Nie, takich rzeczy Rosja nie robi, bo Rosja na nikogo nie napada i nigdy nie napadała. Rosja się broni.

Dlatego wojna, na którą czekamy, podobnie jak wojna, która trwa od 2014 roku, zaczyna się od telewizyjnych kadrów, które udowadniają, że Rosja musi się bronić. W ciągu tygodnia obejrzeliśmy show, którego scenariusz napisano co prawda na kolanie, ale konsekwentnie zrealizowano.

Rosyjska duma zwróciła się do prezydenta z wnioskiem o uznanie niepodległości separatystycznych republik, a już kilka dni później rosyjskie telewizje pokazywały ewakuację mieszkańców DNR i ŁNR do Rosji spowodowaną rzekomymi ukraińskimi ostrzałami i atakami terrorystycznymi. Puszylin i Pasiecznik, przywódcy samozwańczych republik, dołączyli się do apelu Dumy, prosząc Putina, by uznał ich państwowość i wsparł militarnie, bo ukraińska strona atakuje, a cierpi ludność cywilna.

Być może nie wszyscy pamiętają, że najważniejszym epizodem na początku wojny w Donbasie była historia o ukrzyżowanym chłopcu. Opowiedziała ją rosyjska państwowa telewizja ustami mieszkanki Słowiańska, która uciekła do Rosji. Twierdziła, że na głównym placu Słowiańska była świadkiem ukrzyżowania trzyletniego chłopca przez ukraińskich żołnierzy, na oczach matki, którą następnie przywiązano do czołgu i obwożono po placu.

Nigdy nie udało się znaleźć nawet cienia dowodu, że choćby w najmniejszym stopniu podobna do opisanej sytuacja miała miejsce. Wszyscy zdają sobie sprawę, że ukrzyżowany chłopiec to kłamstwo, ordynarna kalka z sowieckiej propagandy doby II wojny światowej. Jednak telewizja, która wyemitowała materiał, nigdy się do tego nie przyznała.

W równoległej rzeczywistości historia ukrzyżowanego trzylatka wciąż jest prawdą, która walnie przyczyniła się do poparcia rosyjskiej opinii publicznej dla separatystów i zachęciła wielu ochotników z Rosji i innych krajów byłego ZSRR, by jechali do Donbas bronić jego naród przed ludobójstwem i barbarzyństwem Ukraińców.

Od kilku dni media znowu prokurują powody do obronnej wojny. Także tutaj nie wymyślono nic nowego. Stosowane metody są ponad stuletnie. W 1915 roku rosyjska armia gnała na bezsensowną tułaczkę miliony ludzi z zachodnich części imperium, chcąc ich rzekomo chronić przed zezwierzęconym wojskiem niemieckim, które będzie obcinać kobietom piersi. To wydarzenie przeszło do historii jako bieżeństwo.

Dzisiaj podobne bieżeństwo na mniejszą skalę urządzane jest dla mieszkańców donbaskich parapaństw jedynie po to, by nakręcić odpowiednie kadry. Przy czym kreowanie powodu do obrony obliczone jest na wewnętrzny rosyjski rynek, nikt bowiem nie uwierzy w tę inscenizację. Ale właśnie po to ta kreacja jest potrzebna – by Rosjanie mogli pozostać pacyfistami.

Kukła z antyukraińskim guzikiem

Władimir Putin w poniedziałek wieczorem prawie godzinę wyjaśniał historię Ukrainy, którą uważa za państwo fake, by ogłosić, że uznaje państwowość dwóch tworów, których historia zaczęła się w roku 2014 w rosyjskiej telewizji. Można by pewnie wiele dyskutować o cynizmie samego Putina i jego kremlowskich kolegów, ale oglądając jego wystąpienie, trudno oprzeć się wrażeniu, że polityczna kalkulacja już dawno ustąpiła miejsca głębokiej antyukraińskiej obsesji.

Prezydent Rosji zaczyna przypominać kukłę z guzikiem gdzieś na brzuchu, która włącza toksyczny strumień świadomości. Jego nieodłączną częścią jest dokonywane przez ukraińskich faszystów ludobójstwo na narodzie Donbasu, na które cywilizowany świat zamyka oczy. Jeszcze tego samego dnia wieczorem rosyjski prezydent polecił Ministerstwu Obrony i siłom zbrojnym podjęcie działań, które zabezpieczą pokój w Donbasie.

Eksperci są właściwie zgodni, że wczorajszy krok Rosji to wyraz porażki. Ukrainy nie udało się zmusić do ustępstw i realizacji skrajnie niekorzystnych dla niej porozumień mińskich według rosyjskiej interpretacji. Zachód nie dał gwarancji bezpieczeństwa i nie cofnął czasu do momentu sprzed rozszerzenia NATO.

To prawda, że wojenny szantaż nie udał się tak, jak Rosja to planowała, ale to wcale nie znaczy, że nie będzie wojny. Wojna jest i będzie, bo Rosja ze wszystkich sił pragnie pokoju.

Tym bardziej że co chwila napływają informacje o kolejnych cywilnych ofiarach rzekomych ukraińskich ataków w DNR i ŁNR, a na Telegramie krążą filmiki pokazujące, że rosyjskie wojsko, które i tak było w tych republikach, zwiększa swoją liczebność.

Przestańmy dłużej czekać na wojnę, która trwa od tylu lat.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij