Pakt z diabłem: co przyniesie tureckim Kurdom samorozwiązanie PKK?

Kwestia kurdyjska w Turcji znalazła się w osobliwej fazie – doszło do dziwnego rozejmu. Najbliższe miesiące pokażą, czy nie okaże się on dla tureckich Kurdów klęską.
Mateusz Chudziak
Partyzantka PKK, Kurdystan. Fot. Kurdishstruggle, Flickr.com
Partyzantka PKK, Kurdystan. Fot. Kurdishstruggle, Flickr.com

Cała dotychczasowa legitymizacja legalnego ruchu kurdyjskiego płynęła stąd, że był on wyspą demokratycznego socjalizmu na tureckiej scenie politycznej. Kurdyjska partia „nowej lewicy” przyciągała wielkomiejskie kręgi postępowe, społeczność LGBT, a także inne mniejszości etniczne i religijne.

Polityka bliskowschodnia jest rozmiłowana w ceremoniale. Dotyczy to też ruchów rewolucyjnych, chcących rozsadzić zbudowany na patriarchalnych i religijnych zasadach porządek społeczny. Takim ruchem była od swojego założenia w 1978 roku Partia Pracujących Kurdystanu (PKK), która 11 lipca zorganizowała w okolicy irackiego miasta Sulejmanijja symboliczną ceremonię.

Grupa trzydzieściorga bojowników i bojowniczek złożyła w wielkim kotle karabiny AK-47 wraz z amunicją, które strawił ogień. Następnie uczestnicy przedstawienia ustawili się na tle wizerunku swego historycznego lidera, przebywającego od 1999 roku w tureckim więzieniu Abdullaha Öcalana, a Besê Hozat, wysoko postawiona działaczka partyzantki, odczytała oświadczenie, w którym symboliczne zniszczenie broni przedstawiła jako akt dobrej woli wobec tureckiego rządu.

Jest to niewątpliwie wydarzenie spektakularne. Rozbudzono nadzieje na trwałe rozwiązanie – na koniec lipca ma powstać komisja parlamentarna, której zadaniem będzie wypracowanie dalszych kroków, a legendarna dysydentka Leyla Zana oświadczyła, że w następnym etapie powinno dojść do zmiany niesławnej „Ustawy o walce z terroryzmem”. To obowiązujący od 1991 roku akt-wór, przewidujący nie tylko zwalczanie przemocy politycznej, ale też ściganie za „wypowiadanie się w imieniu organizacji terrorystycznej, nie będąc jej członkiem”.

Biorąc jednak pod uwagę historię relacji na linii rząd – PKK, nieznane warunki umowy pomiędzy stronami oraz obecny klimat polityczny, rozsądnie będzie uznać, że to dopiero początek procesu, którego finał jest niepewny.

W geopolitycznym oku cyklonu

Sprawy potoczyły się szybko. W październiku 2024 roku lider koalicyjnej Partii Ruchu Nacjonalistycznego (MHP) Devlet Bahçeli wezwał Öcalana do potępienia terroru i zakończenia trwającego od 1984 r. konfliktu. Do więzienia na wyspie İmralı, gdzie przebywa lider PKK, ruszyła delegacja Partii Demokracji i Równości Ludów (DEM), będącej legalnym ugrupowaniem kurdyjskim, trzecią siłą w tureckim parlamencie i de facto cywilną odnogą PKK.

Žižek: Abdullah Öcalan jest Nelsonem Mandelą naszych czasów. Kurdowie składają broń

Pod koniec lutego 2025 roku DEM zorganizowała konferencję, na której odczytano po turecku i kurdyjsku wezwanie Apo („Wujka”, jak nazywa się Öcalana), który wezwał PKK do złożenia broni i samorozwiązania oraz stwierdził, że walka o prawa mniejszości kurdyjskiej (20 proc. populacji Turcji) powinna odtąd odbywać się już wyłącznie legalnymi drogami. Organizacja po miesiącu ogłosiła jednostronny rozejm, a 12 maja, na kongresie w irackich Górach Kandil, dokąd została wypchnięta – decyzję o samorozwiązaniu. Symboliczna ceremonia zniszczenia broni dopełniła tę fazę procesu.

Żaden z dotychczasowych, nieudanych procesów pokojowych nie toczył się w takim tempie. Ostatni, zawarty w 2013 roku i zerwany dwa lata później rozejm, poprzedziły trwające pięć lat tajne rokowania.

Tym razem wygląda na to, że PKK jako organizacja zbrojna i polityczna znalazła się pod ścianą. Po ostrych walkach na południowym wschodzie kraju, rozpoczętych brutalną kampanią Tureckich Sił Zbrojnych z lata 2015 roku, została całkowicie wypchnięta do Kandilu, gdzie w ostatnim okresie trzebiona była przez wojsko, uzbrojone w drony i posługujące się coraz lepszymi technologiami umożliwiającymi rozpoznanie.

Syryjska filia PKK – Partia Unii Demokratycznej (PYD), stanowiąca trzon Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF) i rządząca północną Syrią (Rożawa) przez niemal całą trwającą od 2011 do 2024 roku wojnę domową, po upadku reżimu Baszara Al-Asada wstępnie porozumiała się z nowym rządem dawnego bojownika Al-Kaidy Ahmada Asz-Szary i zgodziła się na włączenie swoich jednostek w struktury odbudowywanego państwa. Nadal istnieje irańska Partia Wolnego Życia Kurdystanu (PJAK) – w przeciwieństwie do zlikwidowanej w 2015 roku odnogi w Iraku – lecz i ona w ostatnich latach ogranicza się jedynie do wąskiej działalności politycznej.

Turcja stała się ważna dla Zachodu. Co to znaczy dla Kurdów i wojny w Syrii?

Rewolucyjny ruch kurdyjski, napędzany wizją „demokratycznego konfederalizmu” – projektu, który w myśli Öcalana zastąpił marksizm-leninizm, postulującego radykalną decentralizację oraz przekroczenie kapitalizmu i państwa narodowego (co przećwiczono w Rożawie), znalazł się w defensywie.

Na pana sytuacji wyrósł prezydent Recep Tayyip Erdoğan, triumfujący po upadku reżimu w Syrii, gdzie władzę przejęli jego klienci polityczni. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa oddelegował on Bahçelego, lidera niegdyś jawnie faszystowskiej MHP, by ten rozpoznał pole w potencjalnie niepopularnej sprawie. Reis („Wódz” – jak nazywa się Erdoğana) powtarza, że oto „otworzyły się szeroko bramy dla Turcji bez terroru”, lecz jednocześnie „proces pokojowy nie może być przedmiotem targu”.

Szczególnie drugie z tych twierdzeń, biorąc pod uwagę brak konkretów na temat tego, co położono na stole, każe sądzić, że rząd zagra twardo i nie będzie przesadzał z ustępstwami. Ci jednak, w obu wydaniach, cywilnym i zbrojnym, odpowiedzieli na wezwania obozu władzy bez szemrania. Czy zostali zatem wpuszczeni przez Erdoğana w ślepą uliczkę?

Papierek lakmusowy tureckiej demokracji…

Turecki polityczny komentariat od lat lubi powtarzać, że kwestia kurdyjska stanowi odbicie stanu demokracji w Turcji. W najgorętszych fazach konfliktu między siłami rządowymi a PKK (szczególnie w latach 90. XX wieku i po 2015 roku), zaostrzał się autorytaryzm, zaś w fazach „odwilży” dochodziło do okresów „demokratycznego otwarcia” (w pierwszej dekadzie XXI wieku, gdy zezwolono na częściową edukację w języku kurdyjskim, ekspresję tożsamości czy nadawanie programów telewizyjnych i radiowych w Kurmandżi – dialekcie, którym posługuje się większość tureckich Kurdów).

USA wbiły Kurdom nóż w plecy

Problem jednak w tym, że obecny proces pokojowy zachodzi w czasie, gdy umacnia się jawna dyktatura, a gesty dobrej woli prezydenta wyglądają na wyrachowaną grę, której celem jest ostateczne zabetonowanie systemu.

Poparcie DEM jest Erdoğanowi potrzebne po to, by uzyskać konstytucyjną większość w Wielkim Zgromadzeniu Narodowym, gdzie jego Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), wraz z koalicyjną MHP ma 325 mandatów. Wraz z 63 szablami DEM udałoby się osiągnąć większość 3/5 głosów w liczącej 600 posłów izbie. To zaś otworzyłoby drogę dla zmiany konstytucji, w tym wyzerowania licznika kadencji dla prezydenta (rządzi już trzecią kadencję, przy czym raz licznik już się wyzerował w 2018 roku).

Nową konstytucję przedstawia się jako „demokratyczną” (w opozycji do tej obecnej – podyktowanej przez juntę wojskową rządzącą w latach 1980–1983). Zgodnie z najlepszymi tradycjami tureckiego nacjonalizmu, ustawa zasadnicza stanowi, że Turcja jest państwem unitarnym, każdy jej obywatel jest Turkiem, a naczelną zasadą istnienia republiki jest „niepodzielna jedność państwa i narodu”. Wszystkie te aksjomaty przez ostatnie dekady były podstawą do tępienia nawet najbardziej nieśmiałych postulatów emancypacji kurdyjskiej. Na to zawsze państwo tureckie (do lat 80. uznające Kurdów za „Turków Górskich”) reagowało histerycznie.

W obecnej sytuacji DEM i rozwiązana PKK uznały widocznie, że gdy rysuje się możliwość ustanowienia nowej konstytucji, która zapewniłaby autonomię kulturalną, zagwarantowała uznanie tożsamości kurdyjskiej oraz możliwość nauki szkolnej w Kurmandżi, a także tworzenie bez przeszkód mediów w tym języku, gra może okazać się warta świeczki.

Czy niepodległość Kurdystanu doprowadzi do kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie?

Prawdą jest też to, że znaczna część ludności kurdyjskiej, żyjąca na południowym wschodzie kraju, gdzie przez ostatnie czterdzieści lat szalał terror (ten w wydaniu PKK, ale i państwowy kontrterroryzm w wydaniu lojalnych wobec Ankary kurdyjskich „straży wioskowych” oraz służb mundurowych), dziś ma całego konfliktu serdecznie dość. Matki bojowników chciałyby wreszcie zobaczyć własnych synów, inni odwiedzić groby poległych partyzantów, a znaczna część ludności już nigdy nie zobaczyć buldożerów rozjeżdżających ich miasta.

Cały problem jednak polega na tym, że obietnica bardziej demokratycznej konstytucji może oznaczać dla DEM zawarcie paktu z diabłem. Analityk Galip Dalay w niedawnej rozmowie z Al-Dżazirą oświadczył, że rozwiązanie PKK wzmocni legitymizację DEM jako siły już niezwiązanej z ugrupowaniem uznawanym za terrorystyczne przez Turcję (oraz Unię Europejską i USA). Nie wydaje się to jednak aż tak proste.

Gebert: Za obronę wolności zapłacą Kurdowie

czytaj także

DEM oraz jej wcześniejsza inkarnacja – Demokratyczna Partia Ludów (HDP), może być skuszona wizją usunięcia stale wiszącego nad nią zagrożenia delegalizacją (bo już nie będzie siły, za powiązania z którą można takie oskarżenie sformułować). Jednak cała dotychczasowa legitymizacja legalnego ruchu kurdyjskiego płynęła stąd, że był on wyspą demokratycznego socjalizmu na tureckiej scenie politycznej. Jako partia „nowej lewicy” przyciągała ona wielkomiejskie kręgi postępowe, społeczność LGBT, a także inne mniejszości etniczne i religijne (np. tradycyjnie lewicowych alewitów, zwalczanych jako szyiccy heretycy, nawet w okresie republikańskim). W tym względzie była bardziej wiarygodna od labilnej ideologicznie Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), założonej przez pierwszego prezydenta republiki Kemala Atatürka, długo niemogącej się zdecydować, czy iść w stronę nowoczesnej lewicowości, zostać przy socjaldemokratycznej „trzeciej drodze” czy też wrócić do kemalistowskich, nacjonalistycznych korzeni.

…a może dziwna klęska?

CHP wprawdzie w ostatnim czasie uporała się częściowo ze swoimi dylematami – lider Özgür Özel deklaruje się jako demokratyczny socjalista w starym dobrym stylu, zaś aresztowany w marcu burmistrz Stambułu Ekrem İmamoğlu w czasie swojego urzędowania od 2018 r. przedstawił się jako polityk nowoczesnej lewicy, postulujący zieloną transformację miasta i rozwój usług publicznych. Jednocześnie pozostawał wierzącym muzułmaninem, niejako nawiązując do legendarnego lidera Bülenta Ecevita, który jako jeden z nielicznych umiał przekroczyć ostrą w Turcji granicę pomiędzy tym, co świeckie i religijne.

Jakiej Turcji chce aresztowany burmistrz Stambułu İmamoğlu? [rozmowa]

W tym samym duchu CHP czyniła ukłony w kierunku DEM, zapraszając ją do współpracy i wyrzekając się dogmatycznego nacjonalizmu, zamiast tego mówiąc o inkluzywnej Turcji. Gdy jednak doszło do aresztowania İmamoğlu, politycy prokurdyjskiej partii, już wtedy aktywnie zaangażowani w rozmowy z rządem i niechcący ich wywrócić, zachowali się wstrzemięźliwie wobec największej od kilkunastu lat fali oburzenia, jaka przetoczyła się przez tureckie miasta.

W ostatnich tygodniach nasiliły się represje wymierzone w opozycję. Nie ma tygodnia, by nie doszło do jakiegoś aresztowania lokalnego polityka CHP pod zarzutami korupcji, czy „udziału w organizacji przestępczej”. Władza Erdoğana stopniowo dokręca więc śrubę.

Wobec toczącego się procesu pokojowego DEM znajduje się pod tymczasowym parasolem ochronnym, choć i ona już doświadczyła represji – setki tysięcy Kurdów, żyje dziś w miastach, w których nie mają demokratycznie wybranych władz, gdyż te wybrane z list DEM, zostały usunięte za „związki z terroryzmem” i zastąpione komisarzami. W więzieniu nadal przebywają dawni przywódcy zastąpionej przez DEM partii HDP, niegdyś bardzo popularni – Selahattin Demirtaş i Figen Yüksekdağ.

Kwestia kurdyjska w Turcji znalazła się zatem w osobliwej fazie – doszło do dziwnego rozejmu. PKK dokonała samorozwiązania i rozpoczęła składanie broni, co ma potrwać kilka miesięcy (często przywoływany przykład IRA pokazuje, że takie procesy lubią się wydłużać, gdyż irlandzcy bojownicy ociągali się z zalaniem swojego arsenału betonem przez pięć lat od Porozumienia Wielkopiątkowego z 1998 roku). Erdoğan nie przewiduje „targów”, a DEM – dotąd wyspa demokracji w tureckiej polityce – blisko współpracuje z rządem, kiedy ten wydaje się być autorytarny jak nigdy. Najbliższe miesiące pokażą, czy ten dziwny rozejm nie okaże się dla tureckich Kurdów dziwną klęską.

**

Mateusz Chudziak – doktor nauk humanistycznych w dziedzinie historii. Zajmuje się najnowszymi dziejami Turcji. Pracował w Zakładzie Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie (2023–2025) oraz w Ośrodku Studiów Wschodnich (2015–2021).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij