W Syrii nie ma ani testów, ani sprzętu na żadną chorobę czy epidemię. 70 procent personelu medycznego wyjechało za granicę albo nie żyje. Generalnie więc wobec statystyk z Bliskiego Wschodu trzeba być ostrożnym. Z Patrycją Sasnal rozmawia Michał Sutowski.
Michał Sutowski: Epidemia koronawirusa ogarnia kolejne regiony świata, ale niektórymi interesujemy się wyraźnie mniej. Tymczasem Bliski Wschód powinien chyba Europejczyków interesować szczególnie? Wiemy, że w Iranie jest już dwa tysiące ofiar śmiertelnych i 25 tysięcy zakażeń COVID-19. Dlaczego to właśnie ten kraj jest ogniskiem wirusa w regionie?
Patrycja Sasnal: Iran miał i ma bardzo dobre i mocne stosunki z Chinami, co wynika…
… z tego, że ma bardzo złe ze Stanami Zjednoczonymi?
Częściowo tak. Wraz z nadejściem Trumpa, zerwaniem dealu atomowego i chińsko-amerykańskim konfliktem handlowym one się jeszcze zacieśniły, ale przecież Iran dawniej też pozostawał na obrzeżach stosunków międzynarodowych. Przed porozumieniem z 2015 roku w sprawie programu atomowego też musiał szukać sojuszników i znalazł ich między innymi w Chinach.
I ta bliskość zadecydowała o transferze wirusa?
Są różne teorie, że to chińscy studenci przywieźli wirusa do Iranu, że pracownicy kontraktowi, których wielu pracuje przy chińskich projektach infrastrukturalnych, wreszcie – że byli to politycy i urzędnicy irańscy przyjeżdżający z Chin. Na pewno wiemy, że centrum irańskim, gdzie epidemia się zaczęła, było Kom, czyli święte miasto szyickie. Najpierw zamknięto trzy miejsca pielgrzymek, wielkie mauzolea, w tym Kom i Maszhad, a to z kolei spowodowało negatywną reakcją fundamentalistycznego establishmentu irańskiego.
Ale ogólnej kwarantanny nie ma.
Między innymi właśnie dlatego. Iran do tej pory, mimo wysokiej śmiertelności i liczby zachorowań na koronawirusa, nie wprowadził absolutnej izolacji ludzi. Można wychodzić na ulicę, trwa zresztą irański Nowy Rok, a więc wielkie festiwale uliczne… Dodajmy, że wg WHO w Iranie może być nawet pięć razy tyle chorych niż Irańczycy podają, czyli już ponad 100 tysięcy. Oni wykonali zaledwie 80 tys. testów, które miały dać 25 tys. pozytywnych wyników – więc naprawdę nie wiadomo, ilu jest chorych i ilu ma wirusa w całym społeczeństwie.
To jest celowa polityka, czy po prostu nie mają mocy przerobowych?
Państwo irańskie ma tragiczną sytuację w ochronie zdrowia, w rankingach Iran jest bliżej końca niż początku.
czytaj także
Ona wynika z sankcji amerykańskich, czy problem jest głębszy?
Po części na pewno, bo ich efekty widać w każdej dziedzinie życia w Iranie. Oczywiście, potężna jest również korupcja, indolencja instytucji jest wręcz legendarna, powolność działania biurokracji i braki infrastrukturalne to problem toczący ten kraj od dekad. Kiedy przychodzi do różnych katastrof – tam często są powodzie czy trzęsienia ziemi – państwo powinno być do nich przyzwyczajone, ale reakcja zazwyczaj jest nieudolna.
To znaczy?
Mimo powtarzalności pewnych sytuacji, nie ma w Iranie roboczego połączenia między decydentami a ekspertami. To jest państwo, w którym struktura urzędnicza i decydencka „sama wie lepiej”, żyje dla siebie i nie czerpie informacji fachowych skądinąd, żeby się przygotować zawczasu. Dlatego w sytuacji, gdy koronawirusem wszyscy jesteśmy zaskoczeni, co dopiero oni.
Rozumiem jednak, że sankcje nie poprawiają sytuacji zdrowotnej?
Formalnie sankcje nie obejmują sprzętu medycznego, leków i innych dóbr humanitarnych. W praktyce jednak firmy i banki – bo to one rozliczają transakcje – boją się zrobić jakikolwiek przelew z tamtego kierunku, skoro np. irański bank centralny jest uważany w USA za organizację terrorystyczną. Przez ich ostrożność i obawy o reakcje amerykańskie nawet handel humanitarny jest zatem niemożliwy. Dlatego Michelle Bachelet, Wysoka Komisarz ds. Praw Człowieka ONZ, apeluje, żeby te sankcje znieść.
Irańczycy domagają się tego, co ona.
Jednocześnie jednak sami odrzucili pomoc amerykańską, którą USA chciały ostentacyjnie nieść Iranowi, odrzucili też projekt Lekarzy bez Granic budowy polowego szpitala z 50 łóżkami dla chorych w ich kraju. To odrzucanie pomocy ma wzmocnić presję na Stany i podbić temat nieludzkiego charakteru utrzymywania sankcji.
Analitycy ECFR twierdzą, że brak kwarantanny mimo masowych zachorowań ma wynikać też z rozgrywek między prezydentem a wojskiem i strażnikami rewolucji. Hasan Rouhani nie był ich zwolennikiem, bo bał się wzmocnienia armii, która miałaby w takiej sytuacji wyjść na ulice.
Ten motyw jest ważny w każdym niedemokratycznym państwie z silnym wojskiem, bo każdy stan wyjątkowy powoduje, że resorty siłowe dostają większe uprawnienia, a kontrolujący je ludzie – większe wpływy. Faktem pozostaje jednak, że jak Irańczycy zamknęli trzy miasta święte, to ludzie demonstrowali na ulicach, trudno więc powiedzieć, co by się wydarzyło, gdyby nakazano wszystkim siedzieć w domu.
Popkiewicz: Pandemia – katastrofa zdrowotna, społeczna i gospodarcza z apokalipsą zombie w tle
czytaj także
Rozgrywki wewnątrz władzy są zatem drugorzędne? Władza nie lekceważy zagrożenia?
Na pewno nie lekceważy, skoro podjęto w związku z chorobą decyzję, że aż 85 tysięcy więźniów – choć nie największych kryminalistów – zostanie wypuszczonych tymczasowo z zakładów karnych, by ograniczyć rozprzestrzenianie się choroby. Po prostu dlatego, że w więzieniach nie ma mydła! Nie jestem pewna, na ile decyzja o niezamykaniu ludzi w domach jest pochodną rozgrywek między różnymi pałacami czy resortami, ale musimy brać pod uwagę znaczenie nastrojów społecznych.
Ludzie nie chcą siedzieć w domu? W sumie jak wszędzie…
I perski Nowy Rok, i prawo odwiedzania miejsc świętych to bardzo drażliwe sprawy. Ograniczenie swobód w tych sprawach podbiłoby tylko niechęć, która w społeczeństwie ciągle jest obecna. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu trwały protesty w całym kraju, tłumione bardzo brutalnie, wymierzone w reżim. Obwiano się zatem dolania oliwy do ognia społecznego.
czytaj także
A można epidemię politycznie wygrać?
Na pewno będzie rozgrywana. Można przecież ukrywać, ilu ludzi naprawdę zmarło, tak samo, jak władze ukrywają, że w więzieniach ludzie siedzą za nic, czy że irańscy bahaici są prześladowani. Władze irańskie temu zaprzeczą i powiedzą, że to nieprawda.
Tylko czy pandemia to nie jest sytuacja, w której „zasada rzeczywistości” działa trochę mocniej? Tzn. nie da się tak po prostu zagadać problemu?
Jeśli okaże się, że nie kilka procent ludzi chorujących na COVID-19 umiera, tylko kilkanaście, bo np. jakaś społeczność jest szczególnie podatna, jeśli ludzie będą masowo umierać, to nic nie powstrzyma przed demonstracją czy konfrontacją uliczną. Ale dla polityki wewnętrznej w Iranie, także w razie pandemii, dużą rolę odgrywa też sytuacja zagraniczna i oddziałuje niejako w przeciwnym kierunku, tzn. legitymizuje władzę. Bo Irańczycy niewątpliwie cierpią z tego powodu, że w regionie powszechnie demonizuje się szyitów w związku z koronawirusem.
Że są jego rozsadnikiem?
MSZ saudyjski podał na Twitterze, że to oni stworzyli zagrożenie dla całej ludzkości, że to się stało w Iranie. W państwach arabskich – jak ZEA, Bahrajn czy Arabia Saudyjska – stygmatyzuje się Iran i szyitów jako tych, którzy zarażają biednych sunnitów, a to się przekłada na mniejszości szyickie w tych państwach. Kiedy koronawirus pojawił się w regionie Al-Katif, szyickim regionie na wschodzie Arabii Saudyjskiej, od razu nałożono tam kwarantannę i odcięto ludzi od reszty kraju. Bahrajn oskarżył wręcz Iran, że posługuje się bronią biologiczną.
Pandemia służy do podsycania istniejących już konfliktów wyznaniowych?
Tak, a do tego jeszcze Stany Zjednoczone dorzuciły do pieca. Ostatnio jeden z dowódców armii amerykańskiej powiedział przed Kongresem, że należy się spodziewać, że Iran będzie jeszcze niebezpieczniejszy niż przed pandemią. Dodajmy, że Iran ma silne powiązania z Irakiem, gdzie są szyickie miejsca święte, a także z Libanem i Syrią. Szyici wszędzie tam podróżują i między innymi w ten sposób wirus z ogniska w Kom rozniósł się do innych państw. W Libanie partie politycznie nie omieszkały za to Iranu skrytykować. Z kolei władze w Teheranie traktują to jako argument wobec własnego społeczeństwa – wiarygodnie pokazują, że Irańczycy są osaczeni przez wroga.
A wirus naprawdę się rozprzestrzeniał przez irańskich szyitów?
Epidemia na Bliskim Wschodzie ma oczywiście związek z życiem kulturalno-religijnym. Teraz jest okres pielgrzymek, a te szyickie, do miejsc świętych polegają na wizytach w mauzoleach, grobowcach wielkich postaci. Dotyka się tam i całuje relikwie, więc od strony higieny sytuacja zostawia wiele do życzenia. Do tego to są ogromne skupiska ludzkie, jednorazowo w meczecie czy mauzoleum przebywają setki a nawet tysiące ludzi.
czytaj także
Państwa coś z tym robią?
Arabia Saudyjska dość wcześniej zakończyła umrę, czyli tzw. małą pielgrzymkę i zamknęła dostęp do Mekki, miejsca świętego wszystkich muzułmanów. W lipcu i sierpniu przyjdzie jednak czas hadżu, wielkiej pielgrzymki, obowiązku każdego muzułmanina, kiedy miliony gromadzić się będą wokół Al-Kaby – nie wiadomo, czy do niej dojdzie. A zatem tak, ruch religijny jest rozsadnikiem epidemii, ważny jest też kulturowy aspekt istnienia bliskich, wielkich rodzin. Tam rzadko spotyka się małe rodziny nuklearne, jakie dominują na Zachodzie, to też podatny grunt dla rozprzestrzeniania się wirusa. Krótko mówiąc: z Iranu do Iraku, Syrii i Libanu wirus mógł się łatwo przenieść, przy czym Syria jest tu wielką zagadką.
czytaj także
Oficjalnie notuje jedno zakażenie. Możemy przyjąć, że to jest efekt statystyczny? Bo państwo nie testuje i nie bada chorych? Poza tym, że Damaszek nie ma suwerenności nad całym terytorium?
Generalnie wobec statystyk z Bliskiego Wschodu trzeba być ostrożnym, ale ten jeden przypadek w Syrii jest kompletnie niewiarygodny. Zwłaszcza, że tam też są miejsca święte szyitów, wielu z nich jeździ z Iranu do Libanu właśnie przez Syrię. Przypomnijmy, że na koniec ubiegłego roku z pierwotnego stanu sprzed 2011 roku, czyli sprzed wojny trwającej 10 lat, funkcjonowało w tym kraju jakieś 60 procent placówek medycznych, szpitali i przychodni. Do tego 70 procent personelu medycznego wyjechało za granicę albo nie żyje.
Czyli ochrona zdrowia jest w fatalnym stanie.
Tak, nawet na terytorium kontrolowanym przez Assada. Nie ma tam ani testów, ani sprzętu na żadną chorobę czy epidemię. Jeszcze gorzej jest na północnym zachodzie Syrii, w okolicach Idlib, które są pod kontrolą rebeliantów. Co prawda, akurat tam za chwilę będą testy, bo WHO wysłała ich kilkaset, a wkrótce wyśle kilka tysięcy kolejnych i personel przyuczony do ich przeprowadzenia.
Czemu akurat tam?
Bo tam są obozy uchodźców, zupełnie prymitywne, zbudowane z blachy czy kontenerów, gdzie ludzie skomasowani są jeden na drugim i jest bardzo zimno, więc łatwo o zapalenia płuc. Jak tam się dostanie wirus, to śmiertelność będzie zastraszająca. Przeciętna rodzina w tym regionie ma problem z dostępem do środków higieny na co dzień, tym bardziej do zwiększonych ilości adekwatnych do warunków epidemii.
Idlib to region, który Europę interesuje szczególnie ze względu na tysiące potencjalnych uchodźców, najpierw do Turcji, a potem na granicę grecko-turecką. Jak pandemia – poza groźbą zakażeń oczywiście – wpływa na tamtejszą sytuację?
Ani Turcja, ani Rosja, ani Europa nie są teraz zainteresowane, żeby istniał jakikolwiek ruch ludzi skądś dokądś, zwłaszcza przez ich terytorium. Tym bardziej, że w Turcji jest już ponad 1500 osób zarażonych wirusem. Jeżeli w obozach w Syrii wybuchłaby epidemia, to Turcji pierwszej będzie zależało, by uchodźców nie wpuścić i zatrzymać COVID-19 na swoich granicach.
Obozy dla uchodźców, katastrofalna ochrona zdrowia, brak przepływu informacji, chaos administracyjny w wielu miejscach i warunki wojenne, masy pielgrzymów – to wszystko składa się na wymarzoną scenerię dla rozwoju epidemii…
Jest jeszcze jeden, często zaniedbywany czynnik. Otóż na Bliskim Wschodzie jest bardzo duży odsetek palaczy, na całym Bliskim Wschodzie są państwa z pierwszej piątki „największych palaczy świata”, gdzie ponad 40 procent społeczeństwa nałogowo pali. Nie wiadomo też, ilu pali sziszę czy nargile, które jeszcze bardziej osłabiają drogi oddechowe. To wszystko sprawia, że ściółka dla ognia pandemii jest bardzo sucha.
czytaj także
Niektóre państwa regionu walczą jednak z epidemią dość radykalnymi metodami.
Faktycznie, Arabia Saudyjska dopiero co wprowadziła godzinę policyjną od 7 wieczorem do 9 rano, pozamykane są lotniska i sklepy, galerie handlowe, szkoły. Podobnie Jordania, która pierwsza wprowadziła stan wyjątkowy, za chwilę to samo będzie w Egipcie.
To dobrze?
W tych krajach przez dziesiątki lat obowiązywał stan wyjątkowy i godzina policyjna, dopiero arabska wiosna to zmieniła. Teraz ta pandemia daje pretekst, by przywrócić to wszystko, co było przed 2011 rokiem. Niezależnie od tego, jaka jest sytuacja epidemiczna, która może obiektywnie wymagać takich środków.
Akurat w Jordanii i Egipcie nie ma jeszcze bardzo wielu zachorowań.
W Jordanii na dziś jest 127 zarażonych koronawirusem, to jest wciąż bardzo mało. Tak samo w Egipcie, na 100 mln mieszkańców to 366 osób. Ale oczywiście potrzebujemy ogromnej dozy ostrożności w traktowaniu informacji od władz z regionu.
Bo są autorytarne?
To są państwa z historią wieloletnich godzin policyjnych i obowiązywania specjalnego prawa, teraz wirus – powtórzę, bo to szalenie istotne – daje pretekst do powrotu drakońskich ograniczeń swobód obywatelskich. W takim stumilionowym Egipcie ludzie nie mogą wychodzić z domów, bo jest godzina policyjna, ale też boją się pisać prawdę w internecie, kasują od razu wysłane czy otrzymane informacje na Whatsappie. A do tego rozumieją, że w razie czego nikt nie będzie pociągał ich władz do odpowiedzialności, bo każdy na świecie jest dziś zainteresowany własnym ogródkiem. I dlatego właśnie dla każdej władzy taka pandemia stwarza okazję, by obedrzeć człowieka z praw i obywatelskości, zredukować go do nagiej biologicznej egzystencji. Koronawirus spektakularnie ułatwia rządzenie…
Ale w takim razie wróciłbym na koniec do wcześniejszego pytania: władza niedemokratyczna musi się legitymizować – przynajmniej na dłuższą metę – elementarną sprawnością. Przynajmniej w kwestii zapewnienia bezpieczeństwa, takiego najbardziej namacalnego, życiowego. Czy jeśli te reżimy nie będą w stanie powstrzymać choroby, nie zadrżą w posadach?
Ten argument jest prawdziwy pod warunkiem, że informacja o dostarczeniu lub nie bezpieczeństwa jest w miarę rzetelna.
Ale kiedy umierają czyiś bliscy, trudno to zamilczeć.
Popatrzmy na to w ten sposób: wiemy, że we Włoszech umierało przed epidemią 1800 osób dziennie, a włoski system zdrowia wg WHO był drugi najlepszy na świecie po francuskim. I teraz, dla porównania, w takim Egipcie jest tragiczna ochrona zdrowia, do tego podzielona klasowo. Są np. kliniki dla kobiet ciężarnych, które na klepisku, wśród brudu, smrodu i chmar much czekają w kolejce do ginekologa i to jest powszechny system ochrony zdrowia. I są kliniki prywatne, otoczone wysokimi murami, więc nawet zajrzeć przez okno do nich nie można – usługi kosztują w nich horrendalne pieniądze.
Czyli na co dzień jest tak źle, że można nie zauważyć różnicy?
To po pierwsze, bo dziennie tam mogło umierać na wszelkie choroby dwa, trzy tysiące ludzi, w normalnych warunkach. A przy takiej skali problemów, mając różne furtki, nie testując na COVID-19 – to po drugie – możesz zaraportować nawet dziesiątki tysięcy zgonów jako spowodowane całą masą innych przyczyn niż koronawirusem. Nie masz testów, nie masz chorych z powodu koronawirusa, nie masz zgonów z powodu koronawirusa. I ujdzie ci to na sucho.
czytaj także
Da się więc epidemię ukryć w takich warunkach?
Egipcjanie czy Palestyńczycy, którzy przez dekady żyli w okolicznościach bliskiej przemocy: inwigilacji służb bezpieczeństwa, zamach terrorystycznych, otwartych wojnach na ulicach między bojówkami czy organizacjami dżihadystycznymi a wojskiem – trochę inaczej podchodzą do bezpieczeństwa prymarnego, bezpieczeństwa własnego ciała. Można więc mieć inny stosunek do śmierci z powodu epidemii niż my tutaj, siedzący w Warszawie czy nawet Mediolanie.
**
Patrycja Sasnal – doktor nauk politycznych (UJ), magister arabistyki, stypendystka Fulbrighta w Paul H. Nitze School of Advanced International Studies (SAIS) na John Hopkins University; kierowniczka Biura Badań i Analiz w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych; autorka i redaktorka publikacji takich jak Polityka Stanów Zjednoczonych wobec aktorów w konflikcie arabsko-izraelskim: między Bushem a Obamą (2009), Still awake: the beginnings of Arab democratic change (2012), a ostatnio książki Arendt, Fanon and Political Violence in Islam (2019); komentowała i analizowała wydarzenia międzynarodowe m.in. na łamach radia TOK FM, „Polityki”, „Gazety Wyborczej”, LeMonde.fr oraz EUObserver.