Świat

Świat skończył się nie hukiem, a kaszlnięciem

Wojewódzki Szpital Zakaźny. Fot. Monika Bryk

Nie musimy biernie przyzwyczajać się do rozpadającego się świata. Możemy wciąż walczyć o to, co ważne. Możemy domagać się od władzy prawdziwego wsparcia dla pracowników, dla firm i wreszcie natychmiastowego i zdecydowanego dofinansowania służby zdrowia oraz finansowania z europejskich środków badań nad szczepionką i lekami.

Nie jestem epidemiologiem. Nie różnię się w tym od dziesiątek innych publicystów, którzy dyskutują dzisiaj o pandemii. Chcę jednak, żeby jasne było, że piszę ten tekst nie jako ekspert, a tylko jako jeden z wielu ludzi, którzy się dzisiaj boją. Ja też boję się pandemii oraz spustoszeń po niej. Tych, które już widać, oraz tych, które dopiero mogą nadejść.

Fajny kraj do życia po koronawirusie. Z Marią Liburą o ochronie zdrowia [podcast]

Nie potrafię przewidzieć, co się wydarzy i prawdę mówiąc przestałem próbować. Śledzenie wiadomości na temat kolejnych zachorowań i ofiar było tak przytłaczające, że tydzień temu przestałem je czytać. Zarządziłem prywatną kwarantannę od wiadomości ze świata. Skupiłem się na pracy i życiu domowym. Wycofałem się, poddałem dobrowolnej hibernacji. Nie wiem jak długo trwałby ten sen zimowy, gdyby nie nocny telefon od Alka Temkina, który w odróżnieniu ode mnie działał, zbierając podpisy pod listem otwartym do Komisji Europejskiej. „Jeśli sprawy pójdą tym torem…” zaczął rozmowę i chociaż było już późno, obudził mnie.

Świat, jaki znałem, już nie istnieje. Skończył się nie hukiem, a kaszlnięciem. Gdyby ktoś dwa miesiące temu przepowiadał, że co trzeci żyjący na tej planecie człowiek będzie żył w warunkach kwarantanny lub prawnie ograniczonej wolności, nie uwierzyłbym. Nie uwierzyłbym też, gdyby ktoś opowiadał, że dziś kilka razy dziennie będę słyszał bełkotliwe, choć pewnie bardzo słuszne, komunikaty nadawane z przejeżdżającego pod oknem policyjnego furgonu. Gdyby ktoś próbował mnie przekonać, że za publiczne przytulenie ukochanej osoby będzie groziła grzywna w wysokości półrocznej pensji, tylko bym się zaśmiał. Dziś wszystkie wszystkie te wypadki budzą we mnie najwyżej chwilowe poruszenie. Szybko się przyzwyczaiłem. Czasem myślę, że bardziej niż jakikolwiek wykres liczby zachorowań niepokoi mnie właśnie tempo, w jakim zapominam o normalności. Jak mówił premier na jednej z konferencji prasowych, nadchodzi czas „nowej normalności”. Do czego jeszcze się przyzwyczaję?

Kryzys nie skończy się ani za tydzień, ani za miesiąc. Dopóki nie będziemy mieli ani skutecznej terapii objawowej ani szczepionki, za każdym razem, kiedy rządy będą luzować epidemiczny gorset będziemy wracać do punktu wyjścia. Co do tego eksperci są zgodni. Wszystkie nakazy i zakazy, rozporządzenia i ustawy mogą w najlepszym razie kupić nam odrobinę czasu na to, żeby przygotować się na nadejście nieuniknionego. Tylko tyle. I aż tyle.

To, jak wykorzystamy ten czas jest dzisiaj jedną z wielu niewiadomych. Ale być może tą najważniejszą, bo jedyną, na którą mamy wpływ. Wiemy, jak ten czas próbują wykorzystać politycy. Niezdolni do rozwiązania jakiegokolwiek problemu, jeśli rozwiązanie nie polega na poświęceniu najsłabszych, zajęli się tym, co jest ich racją bytu – sięganiem po władzę. Szczerze mówiąc już nawet nie oburzam się na korzystających z okazji Orbana na Węgrzech czy Kaczyńskiego w Polsce. Przyzwyczaiłem się. Ale wstyd mi za siebie, bo zapadłem w zimowy sen właśnie wtedy, kiedy najbardziej potrzebna jest przytomność umysłu. Może zasnąłem z bezradności? Nie wiedząc co począć, wydawało mi się, że jedyne co możemy zrobić, to grzecznie myć ręce?

Katastrofa bullshit państwa

czytaj także

Katastrofa bullshit państwa

Dawid Sześciło

Telefon od Alka przypomniał mi, że to nieprawda. Nie musimy biernie przyzwyczajać się do rozpadającego się świata. Możemy wciąż walczyć o to, co ważne. Możemy domagać się od władzy prawdziwego wsparcia dla pracowników. Wsparcia, bez którego miliony ludzi zostaną lada dzień bez środków do życia a dziesiątki milionów będą musiały narażać codziennie siebie i swoich bliskich na zarażenie i śmierć. Możemy też domagać się realnego wsparcia dla firm. Doświadczenie lat 90. nauczyło nas dobrze, co znaczą masowe bankructwa i że raz zniszczonego zakładu pracy nie da się łatwo odbudować. Wreszcie, możemy domagać się natychmiastowego i zdecydowanego dofinansowania służby zdrowia oraz finansowania z europejskich środków badań nad szczepionką i lekami.

Leder: Rzeczpospolita Europejska. Teraz albo nigdy

Nie wyjdziemy dzisiaj na ulicę. Nie ze strachu przed mandatem – to nas nigdy nie powstrzymywało. Ale dlatego, że chcemy ratować ludzkie życia, a nie je narażać, a więc pierwszy krok to zachowanie zasad epidemicznego BHP. Ale krokiem drugim niech będzie podpisanie listu, podpisanie petycji, wysłanie maila do swojego europosła. Historia uczy, że nawet małe gesty, jeśli powtórzone po wielokroć, potrafią dużo zmienić. A krokiem trzecim niech będzie patrzenie na ręce politycznym macherom, którzy będą próbowali ugrać na śmierci swoje partyjne interesy. Bo nawet jeśli do wszystkiego można się przyzwyczaić, to pewnych rzeczy się nie zapomina.

List Pacjent Europa. Potrzebujemy ekonomicznej solidarności, by uratować wspólnotę przed koronawirusem można podpisać tutaj.

***

Felieton ukazał się pierwotnie na łamach „Gazety Wyborczej”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jędrzej Malko
Jędrzej Malko
Dziennikarz, autor książki Economics and Its Discontents
Jędrzej Malko - dziennikarz, badacz historii dyskursów ekonomicznych, analityk Fundacji Kaleckiego, absolwent European Graduate School i doktorant w Kolegium Ekonomiczno-Społecznym Szkoły Głównej Handlowej. Autor książki „Economics and Its Discontents”.
Zamknij