Świat

Oto (kolejna) ostatnia nadzieja francuskiej lewicy

Powszechnie lubiana na lewicy wieloletnia deputowana, ministra sprawiedliwości, twarz antyrasizmu i walki o prawa osób LGBT+. Christiane Taubira miała być ostatnią nadzieją na odebranie prawicy zwycięstwa w kwietniowych wyborach prezydenckich we Francji. Na ten moment bardziej realne wydaje się jednak jej zatonięcie w gąszczu innych lewicowych kandydatów.

W połowie stycznia potwierdziło się to, o czym od miesięcy spekulowano: Christiane Taubira oficjalnie ogłosiła, że dołącza do wyścigu po prezydenturę. Według sondaży pochodząca z Gujany Francuskiej polityczka cieszy się największą sympatią lewicowego elektoratu, co dla jej zwolenników stanowi dowód, że Taubira ma potencjał zebrać głosy wyborców podzielonych między różnych kandydatów lewicy.

Krytycy wskazują z kolei, że jednocześnie w sondażach wyborczych jej poparcie prezentuje się rozczarowująco. Wielu lubi Taubirę, ale sprawą otwartą pozostaje, czy znajdzie to odzwierciedlenie w wynikach wyborów. Zwłaszcza że rywalizacja na francuskiej lewicy trwa w najlepsze.

Gdzie lewicowców sześć, tam nie ma co jeść

Kandydatura Taubiry bywa postrzegana jako odpowiedź na zdominowanie debaty publicznej przez skrajną prawicę. W ostatnich miesiącach najgłośniej mówiło się o ambicjach prezydenckich radykalnego publicysty Érica Zemmoura, promującego między innymi teorie spiskowe o charakterze rasistowskim i ksenofobicznym.

Wobec atmosfery wojny kulturowej i konfliktu tożsamościowego narzuconego przez środowiska prawicowe Taubira prezentuje narrację diametralnie odmienną. Pod wieloma względami uosabia ona wszystko to, czego Zemmour boi się najbardziej.

Była działaczka niepodległościowa z Gujany na prezydentkę Francji

Christiane Taubira przeszła długą drogę w swojej karierze politycznej. Urodzona w 1952 w Gujanie Francuskiej, dorastała w niezamożnej rodzinie jako jedno z jedenaściorga dzieci samotnej matki. Mimo niesprzyjających warunków otrzymała staranną edukację, zwieńczoną studiami na trzech paryskich uczelniach.

Éric Zemmour i cała reszta. Czy skrajna prawica odbije Pałac Elizejski?

Po studiach wróciła do Gujany, gdzie zaangażowała się w ruch separatystyczny razem ze swoim ówczesnym małżonkiem, który trafił pod koniec lat 70. do więzienia za planowanie wysadzenia w powietrze przetwórni ropy i gazu.

Młoda polityczka wkrótce porzuciła ambicje niepodległościowe. W latach 90. przebiła się do polityki krajowej, gdzie została deputowaną do Zgromadzenia Narodowego i europosłanką, wiążąc się przy tym z centrolewicą. Korzystając z wyrazistości oraz elokwencji, Taubira budowała stopniowo swój kapitał polityczny. Prawdziwym przełomem stało się dla niej uchwalenie na jej wniosek loi Taubira, czyli prawa, na mocy którego Francja oficjalnie uznała niewolnictwo za zbrodnię przeciwko ludzkości.

Polityczka z Gujany na fali świeżo zdobytej popularności zdecydowała się rok później wystartować w wyborach prezydenckich jako kandydatka Radykalnej Partii Lewicy – wbrew swojej nazwie (sięgającej korzeniami do XIX wieku) stanowiącej ugrupowanie umiarkowanych socjalliberałów.

Pech chciał, że był to rok 2002, czyli pamiętne wybory, w których starszy Le Pen dostał się do drugiej tury dzięki rozbiciu głosów lewicy na multum kandydatów. Taubira zdobyła nieco ponad 2 proc. głosów i ponieważ mniej więcej tyle zabrakło reprezentantowi socjalistów do wyprzedzenia lidera Frontu Narodowego, to posypały się na nią gromy za rozbijanie lewicowego elektoratu. Podobny zarzut można było jednak postawić kilku innym politykom, równie lub bardziej winnym.

Kontrowersją osobiście dokuczającą Taubirze były natomiast jej związki z Bernardem Tapie. Ten polityk, biznesmen i działacz sportowy, niemalże oligarcha, z licznymi ciągnącymi się za nim aferami korupcyjnymi, był zarazem mentorem dla polityczki z Gujany i nawet wiele lat później Taubira zawsze stawała w jego obronie. Również Tapie aż do swojej śmierci w zeszłym roku miał dla dawnej protegowanej jedynie ciepłe słowa, co stanowiło niekoniecznie dobrą rekomendację polityczną.

Na szczęście dla Taubiry niewielu pamięta dziś o tej wątpliwej znajomości. Przykryła to nie tylko dalej prowadzona walka z rasizmem, ale również kolejne loi Taubira. Tym razem taką nazwę zyskało uchwalone w 2013 prawo wprowadzające małżeństwa dla par homoseksualnych wraz z możliwością adopcji dzieci. Formalnie odpowiadała za nie właśnie Taubira, sprawująca wówczas urząd ministry sprawiedliwości. Chociaż dla całej centrolewicy prezydentura Hollande’a była katastrofalna, to sama Taubira stała się twarzą najpopularniejszej ustawy tej kadencji i ugruntowała swoją pozycję symbolu walki o prawa mniejszości. Tym samym przygotowała fundamenty pod kolejną kampanię prezydencką.

Posiłki za 1 euro i pomoc psychologiczna. Francuscy studenci protestem wywalczyli państwowe wsparcie

Prawybory (nie)popularne

Zorganizowane oddolnie „prawybory ludowe” (primaire populaire) miały w zamierzeniu posłużyć zjednoczeniu lewicy i wyłonieniu wspólnego kandydata na mocy otwartego głosowania. Od początku były jednak skazane na porażkę wobec niechęci wszystkich czołowych polityków progresywnych. Jedynie Anne Hidalgo w pewnym momencie wsparła inicjatywę, ale dla mer Paryża było to bardziej chwytanie się brzytwy wobec malejącego poparcia. Sama zresztą szybko wycofała się z udziału.

Obcy pod flagą trójkolorową. Kontrowersje wokół reprezentacji Francji

Koniec końców w prawyborach wzięło udział siedmioro polityków, w tym Mélenchon, Jadot oraz Hidalgo, którzy zostali zakwalifikowani wbrew swojej woli. Wynikało to z tego, że listę kandydatów ułożono na podstawie wskazań osób zarejestrowanych jako głosujący prawyborach ludowych, a wśród nich znaleźli się zwolennicy wymienionej trójki, liczący na zmianę stanowiska swoich nominatów. Tak się jednak nie stało i wszyscy natychmiastowo ogłosili, że nie uznają tego głosowania i nie zamierzają podporządkowywać się jego wynikom.

Na poważnie prawybory wzięło tylko troje pomniejszych kandydatów, z których najbardziej znany europoseł Pierre Larrouturou posunął się do zorganizowania strajku głodowego z żądaniem zawiązania lewicowej koalicji. Rozpaczliwy apel przeszedł bez echa i jedyną zaangażowaną polityczką wagi ciężkiej w prawyborach pozostała Christiane Taubira.

Jej zwycięstwo w ostatecznym głosowaniu w końcówce stycznia nie stanowiło zaskoczenia dla nikogo, ale nawet bardziej oczywiste wydaje się, że nie doprowadzi ono do lewicowego zjednoczenia. Przybyła kolejna kandydatka, a jeśli jest coś, czego francuskiej lewicy nie brakuje, to na pewno są to pretendenci do prezydentury.

Kto zrezygnuje, a kto zawalczy z prawicą?

Na ten moment można doliczyć się co najmniej dziewięciu lewicowych kandydatów w stawce, ale część z nich prawdopodobnie wypadnie z wyścigu przez brak wymaganej liczby podpisów. Jest to jednak problem politycznego planktonu, a nie czołowej piątki, która dzieli między siebie niemal cały lewicowy elektorat. O tyle dobrze, że przynajmniej jeden kandydat zrezygnował ze swojego kawałka tortu.

Bezsens dalszej rywalizacji dostrzegł Arnaud Montebourg, były ministerialny kolega Taubiry. Socjalista po wycofaniu się z wyścigu nawiązał kontakt z jej sztabem w sprawie udzielenia poparcia, ale trwają też rozmowy z kandydatem komunistów Fabienem Rousselem i na razie nie padła żadna wiążąca deklaracja.

Spekuluje się, że następna rzucić broń może Hidalgo. Mer Paryża od początku nazywała kandydaturę Taubiry „złą wiadomością” i dla niej samej na pewno była ona przykra, w Partii Socjalistycznej bowiem wielu uważa byłą ministrę sprawiedliwości za lepszą alternatywę Hidalgo, której kampania stanowi na razie kompletną porażkę. Jeśli wierzyć sondażom, wynik socjalistki oscylowałby w okolicach 3 proc. i mógłby być gorszy niż Roussela. Tym sposobem francuscy komuniści pokonaliby socjalistów po raz pierwszy od lat 60. Pokazuje to przede wszystkim skalę kryzysu, w jakim pogrążona jest Parti Socialiste.

W tylko nieco lepszej sytuacji jest reprezentujący Zielonych Jadot. I dla niego kolejne sondaże przynoszą rozczarowania, czyli poparcie w granicach 5 proc. Podczas wyborów prezydenckich w 2017 Jadot schował swoje ambicje do kieszeni i stanął za Hamonem, ale nic nie wskazuje na to, żeby miał postąpić tak po raz drugi.

Tym bardziej nie zrobi tego Jean-Luc Mélenchon, który umocnił się na pozycji jedynego lewicowego kandydata z jakimikolwiek szansami na dotarcie do drugiej tury. Jednak jego 10 proc. w sondażach również nie napawa optymizmem.

Szanse Taubiry na zebranie poparcia lewicowych kolegów pozostają nikłe, mimo poważnych problemów większości z nich. Nawet szorująca po dnie sondaży i mająca do czynienia z nielojalnością własnej partii Hidalgo nie zamierza ustąpić na korzyść swojej rywalki. Na tym etapie jasne jest, że politycy lewicy nie podzielają entuzjazmu około 400 tysięcy uczestników prawyborów ludowych. Przekonać by ich mogło jedynie masowe przejście elektoratu na stronę pretendentki z Gujany.

W tym celu Taubira musiałaby zaprezentować się jako realna alternatywa dla rozdającej karty prawicy. I ma ku temu mocne predyspozycje. Jej nazwisko jest powszechnie kojarzone z równouprawnieniem osób LGBT+, działaniami antyrasistowskimi i generalnie walką o prawa mniejszości. Ksenofobicznej narracji o rzekomym niszczeniu cywilizacji białego Francuza katolika Taubira przeciwstawia własną, antykolonialną i podkreślającą rzeczywistą opresję grup nieuprzywilejowanych.

Pytanie, czy nie jest to gra na warunkach wyznaczonych przez Zemmoura i jemu podobnych. To oni najbardziej korzystają na atmosferze wojny kulturowej oraz dominacji polityki tożsamości w debacie publicznej. Przyjmując takie pole bitwy jako główną arenę walki, lewica buduje nad sobą szklany sufit, którego istnienie przeszkodzi w realizacji progresywnych postulatów.

Kwestie taktyki przyjętej w rywalizacji z radykalną prawicą pozostaną jednak drugorzędne, o ile naprzeciwko niej nie pojawi się zjednoczony lewicowy front. Czy przewodzić mu będzie Taubira? Wydaje się to mało prawdopodobne, nawet jeśli wielu progresywistów widzi w niej swoją ostatnią nadzieję. Prędzej dołoży jednak swoją cegiełkę do tego, żeby 2022 stanowił powtórkę rozdrobnienia lewicy z wyborów w 2002.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij